Reklama

Z Rudy Śląskiej do Los Angeles. Amerykański sen Mateusza Bogusza

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

07 września 2024, 09:28 • 14 min czytania 11 komentarzy

Trzeba mieć cojones (jak powiedziałby Juan Ramon Rocha), żeby jako szesnastolatek wziąć dychę na plecy w seniorskiej szatni. Mateusz Bogusz ma wszystko, by osiągnąć sukces. W ciągu 23 lat dotarł z Rudy Śląskiej do Los Angeles. Po drodze między innymi: Chorzów, Leeds, Ibiza. Momentami było wyboiście i kręto. Kolejny przystanek? Glasgow. I nie mamy tu na myśli zainteresowania ze strony Celticu, a obecność w kadrze seniorskiej reprezentacji Polski. Na razie tylko na trybunach, ale kto wie, co wydarzy się w spotkaniu z Chorwacją?

Z Rudy Śląskiej do Los Angeles. Amerykański sen Mateusza Bogusza

Powołanie było kwestią czasu. Prawda jest taka, że Bogusz nie pozostawił Michałowi Probierzowi wyboru. Od stycznia strzelił 17 goli i zanotował siedem asyst w 36 meczach ligowych i pucharowych. Robi wrażenie.

Kibice domagali się 23-latka w reprezentacji i możliwe, że zobaczą go już w tym tygodniu. Choć mecz ze Szkocją Bogusz obejrzał z trybun, kolejna szansa w niedzielę.

Reklama

– Po to uprawia się sport, żeby reprezentować barwy kraju. Myślę, że Mateusz zasłużył na powołanie – mówi Piotr Bogusz, ojciec świeżo upieczonego kadrowicza. – To nagroda za jego postawę. Odbudował się po ciężkiej kontuzji. Wciąż się odbudowuje, bo uważam, że może być w jeszcze lepszej formie. Po prostu robi swoje. Teraz pozostaje spokojnie czekać na szansę gry od selekcjonera. Już samo powołanie to fajna motywacja do dalszej pracy.

Skąd wziął się Mateusz Bogusz? To tylko jedno z wielu pytań, na które postaramy się odpowiedzieć.

Co łączy Mateusza Bogusza z podatkami?

Na początek mały przegląd prasy.

To tylko kilka z kilkunastu tytułów tekstów opublikowanych na Weszło w ostatnich dwóch miesiącach. Śmierć, podatki i gol lub asysta Mateusza Bogusza za oceanem to trzy pewne sprawy na tym świecie.

Reklama

  • W bramce Hugo Lloris – wiadomo, nie trzeba przedstawiać.
  • Na prawym skrzydle Cristian Olivera – 22-letni reprezentant Urugwaju wykupiony z UD Almerii za cztery miliony euro.
  • Na lewym skrzydle Denis Bouanga – 29-letni reprezentant Gabonu urodzony we Francji, gdzie w Ligue 1 uzbierał 35 goli i 16 asyst w 135 spotkaniach.
  • Na „dziewiątce” Mateusz Bogusz.
  • Na ławce Olivier Giroud, który przeniósł się do Los Angeles z Mediolanu w połowie sierpnia.

Tak prezentował się skład Los Angeles FC na ostatni mecz ligowy przed przerwą reprezentacyjną. 1 września podopieczni Stevena Cherundolo podejmowali Houston Dynamo FC. Na trybunach komplet publiczności, a w szeregach rywali między innymi: Sebastian Kowalczyk, czy Hector Herrera, ponad stukrotny reprezentant Meksyku i były gracz FC Porto i Atletico Madryt.

LAFC przegrało 0:2. Wynik ustalił Lawrence Ennali, sprowadzony w lipcu z Górnika Zabrze za trzy miliony euro.

Co łączy Mateusza Bogusza z Jackiem Grealishem?

Można napisać, że 23-letni Polak siedzi w szatni pomiędzy Hugo Llorisem a Olivierem Giroudem, by udowodnić, że na co dzień obraca się w nie byle jakim towarzystwie. Można wyciągnąć z każdej drużyny Major League Soccer po kilka ciekawych nazwisk. Ale w sumie po co? Przecież wystarczy podać dwa nazwiska z jednej drużyny: Lionel Messi i Luis Suarez. I wszystko jasne.

Kolejna porcja nazwisk: Jack Grealish, Eduardo Camavinga, Kobbie Mainoo, Fermin Lopez, Jordan Pickford, Arkadiusz Milik, Grzegorz Krychowiak, czy do niedawna Wojciech Szczęsny. To z kolei zawodnicy, którzy z Mateuszem Boguszem dzielą agencję menadżerską. CAA Stellar reprezentuje interesy około 850 zawodników wartych w sumie ponad dwa miliardy euro.

Nieźle, jak na chłopaka, który zaledwie pięć lat temu wyruszył w wielki świat z niewielkiego Chorzowa.

Co łączy Mateusza Bogusza z kopalnią?

Mateusz Bogusz urodził się i wychował w Rudzie Śląskiej. Dorastał w tamtejszych Bielszowicach, w charakterystycznym dla górnośląskich miast ceglanym domu, który jedną cechę miał niestandardową: był krzywy.

– Tak to już jest na Śląsku. Są kopalnie, więc powstają szkody górnicze – opowiada Piotr Bogusz. – Był jakiś wstrząs, czy tąpnięcie i w efekcie podłoga stała się krzywa. Jak nalewaliśmy zupę, to do połowy talerza, żeby się nie wylała. Z plusów: Mateusz szybko nauczył się biegać. Puszczało się go z jednej strony pokoju i miał z górki, więc rozpędzał się bez problemu.

Mateusz wychował się w sportowej rodzinie. Jego babcia i mama były szczypiornistkami – dwa pokolenia reprezentowały ekstraklasową Zgodę Ruda Śląska. Tata był piłkarzem lokalnego Wawelu Wirek, a dziś jest trenerem w akademii Ruchu Chorzów.

– Jeśli ktoś pyta mnie: „Dlaczego zostałeś sportowcem?”, odpowiadam: „Nie miałem wyboru” – mówi Mateusz. Nie miał wyboru, ale też po prostu chciał zostać piłkarzem. Od zawsze. Na oficjalnej stronie LAFC można znaleźć jego historię, w której opowiada między innymi o relacji z ojcem: – W dzieciństwie często miałem na pieńku z moim tatą. Nie byłem łatwym dzieckiem, dlatego tata chciał mnie trzymać w ryzach. Nie zawsze się z nim zgadzałem, ale pewnego dnia naszła mnie taka refleksja: „Wiesz co? On miał rację”.

Jak to wyglądało z drugiej perspektywy?

– Chyba każdy rodzic przyzna, że raz jest łatwiej, raz trudniej – zauważa Piotr Bogusz. I rozwija: – Kiedy dziecko pasjonuje się sportem, trzeba dbać o motywację. Czasami wytknie się błędy, z których trzeba wyciągnąć wnioski i konsekwencje. A wiadomo, jak jest. Im ktoś młodszy, tym bardziej wydaje mu się, że wszystko wie i błędów nie popełnia. Nastolatek chciałby zwojować świat od razu. Były więc różne kwestie sporne, ale ostatecznie zawsze znajdowaliśmy złoty środek. Koniec końców chodziło o to, żeby Mateusz rozwijał się na każdej życiowej płaszczyźnie, nie tylko tej sportowej. 

– Od samego początku cechowały go systematyczność, ogromna pasja, pracowitość i upór w dążeniu do celu. Myślę, że te wartości wyniósł z domu – mówi trener Mateusz Michalik, koordynator akademii Ruchu Chorzów. – Cała rodzina była usportowiona od pokoleń, więc ambicję miał we krwi. Podobnie jak sprawność ogólną, czy koordynację. Praktycznie pod każdym względem był wzorem dla kolegów. Wiedzieliśmy, że trafiła nam się perełka.

Co łączy Mateusza Bogusza z Juanem Ramonem Rochą?

Bogusz pojawił się w akademii Ruchu Chorzów w czwartej klasie podstawówki. Miał dziesięć lat.

– Dołączył do drużyny U11, ale bardzo szybko przeskakiwał coraz wyżej. Wyróżniał się w każdej kategorii wiekowej. Błyszczał. Nie tylko umiejętnościami i zaangażowaniem, ale też charakterem – podkreśla trener Michalik. – Forma rywalizacji nie miała znaczenia. Czy były to wyścigi rzędów, mała gra na treningu czy mecz ligowy, Mateusz zawsze był zdeterminowany, dawał z siebie sto procent i chciał osiągnąć cel za wszelką cenę.

Talent Bogusza został dostrzeżony bardzo wcześnie. Zaczęły pojawiać się powołania do kadr wojewódzkich, a wkrótce do juniorskich reprezentacji Polski, w których nastoletni Mateusz również się wyróżniał.

– Od początku był bardzo uniwersalnym zawodnikiem. W naszej akademii pracujemy w taki sposób, że za każdy blok treningowy i daną kategorię wiekową odpowiada inny trener, więc praktycznie co rok drużyna ma nowego szkoleniowca. Dzięki temu każdy może odkryć lub rozwinąć w młodym zawodniku coś innego. Tak było z Mateuszem. Bardzo dużo umożliwiał mu niesamowicie wysoki poziom sprawności ogólnej. Mógł grać praktycznie na każdej pozycji, łącznie z bramką, co również się zdarzało. W każdej roli radził sobie świetnie – przyznaje Michalik, który jako trener doprowadził Bogusza do tytułu wicemistrza Centralnej Ligi Juniorów U17. – Na tle starszych chłopców w niczym nie odstawał. Nie potrzebował nawet najmniejszej taryfy ulgowej. Nigdy na nic nie narzekał. Wciąż chciał więcej i więcej. Czasami trzeba było go wręcz stopować.

W finałowym dwumeczu CLJ juniorzy młodsi Ruchu przegrali z Lechem Poznań. Zadecydowały bramki zdobyte na wyjeździe. W „Kolejorzu” grali wówczas między innymi: Jakub Kamiński, Filip Marchwiński i Szymon Czyż, w Ruchu choćby Bartłomiej Wdowik.

Michalik: – Mateusz mocno przeżył tamtą porażkę. Zależało mu, nam wszystkim, żeby etap juniorski ukoronować największym możliwym sukcesem. Zabrakło bardzo niewiele. Bolało, ale takie trudne chwile jedynie wzmacniały go mentalnie.

Był czerwiec 2017 roku. Na Bogusza miała chrapkę cała Polska i pół Europy. Legia, Lech, Jagiellonia, Brighton, Derby County, Freiburg, Napoli…

– Był rozchwytywany. Na szczęście udało się zachować chłodną głowę – mówi Michalik. – Rodzice Mateusza panowali nad sytuacją, dużo rozmawialiśmy. Wszyscy wykazali się cierpliwością. Mieliśmy plan i pomysł na tego chłopaka.

W marcu 2018 roku Mateusz Bogusz zadebiutował w pierwszej drużynie Ruchu. Miał 16 lat i 194 dni. Trener Juan Ramon Rocha wpuścił nastolatka na ostatnie pięć minut meczu z Bytovią.

Miesiąc później Argentyńczyka w Chorzowie już nie było. Zastąpił go Dariusz Fornalak. I nadeszły kolejne bolesne chwile. 0:6 z Pogonią Siedlce, 1:6 z Miedzią Legnica, 0:6 z Wigrami Suwałki, no i spadek.

Bogusz został w pogrążonym w kryzysie Ruchu jeszcze na pół roku. W drugiej lidze 18 razy wychodził na boisko w pierwszym składzie z numerem 10 na plecach. Strzelił pięć goli. Każdy godny Old Trafford.

Dlaczego akurat Old Trafford? Otóż idolem kilkuletniego Mateusza był Cristiano Ronaldo, jeszcze z czasów Manchesteru United. – Pokochałem ten klub właśnie ze względu na Cristiano – zdradza Bogusz. – Nie zdawałem sobie sprawy, że kiedyś trafię do jednego z największych rywali „Czerwonych Diabłów”.

Czyli do Leeds United.

Co łączy Mateusza Bogusza z Marcelo Bielsą?

W styczniu 2019 roku siedemnastoletni Mateusz wyruszył w świat.

– W życiu trzeba mieć plan i my taki plan mieliśmy – przyznaje Piotr Bogusz. – Bardzo mocnym argumentem za Leeds była postać Marcelo Bielsy. Myślę, że jednego z najlepszych, albo i najlepszego trenera na świecie. Możliwość przebywania z takim fachowcem na co dzień, nauki u jego boku. I to się sprawdziło. Ktoś może powiedzieć: „Ale przecież Mateusz praktycznie tam nie grał”. No tak, nie grał, ale to, czego nauczył się od Bielsy, zostanie z nim już na zawsze i dziś jest wyraźnie widoczne w jego grze.

Tu znów pojawia się Juan Ramon Rocha. Argentyński trener Ruchu znał się ze swoim słynniejszym rodakiem, co zaowocowało.

– Byłem z nim cały czas w kontakcie i nie powiem, przed transferem też dopytywałem o trenera Bielsę. Mówił mi, że jak tam pójdę, to na pewno nie pożałuję. Jakiś tam udział w tym transferze miał, pomógł mi podjąć decyzję – opowiadał Mateusz Bogusz cztery lata temu w rozmowie, którą możecie znaleźć na Weszło. Mateusz Klich mówił mi od początku, że tak, jak trenuje się u Bielsy, to nie będę trenować już nigdy w życiu. Jakbyś zobaczył taki trening, to naprawdę mógłbyś się lekko zdziwić. Wszystko opiera się o sytuacje meczowe, totalne podporządkowanie pod kolejnego prze.ciwnika.

Już cztery lata temu Bogusz podejrzewał, że jeśli przejdzie szkołę życia Bielsy i jego Murderball, to potem może być już tylko z górki, jak w mieszkaniu w Bielszowicach.

Że właśnie tak się stało, potwierdza ojciec Mateusza: – Bez czasu spędzonego w Leeds, nie byłby tym samym piłkarzem, którym jest teraz. Miejsca w składzie nikt mu nie gwarantował. Najważniejsze, że spisywał się na tyle dobrze, by trenować w pierwszym zespole. Już wcześniej zasmakował seniorskiej piłki w Ruchu, ale wiadomo, że w Anglii wskoczył na absolutnie najwyższy poziom. I nauczył się mega dużo. Treningi z Bielsą to coś, co może ukształtować zawodnika i myślę, że tak było w przypadku Mateusza.

Co łączy Mateusza Bogusza z Unaiem Emerym?

W barwach Leeds Mateusz zagrał tylko trzy mecze, w tym jeden w Championship. Frustracja rosła, więc przyszedł czas na wypożyczenie. Były propozycje z Włoch, dzwonił Czesław Michniewicz z zaproszeniem do Legii, ale ostatecznie padło na Hiszpanię. Konkretnie na UD Logrones. Bogusz zaczął regularnie pojawiać się na boisku, wróciła pozytywna energia i optymizm, ale zespół z Logrones grał prymitywny futbol. Mateusz tam nie pasował.

Drugim podejściem do zaplecza La Liga była Ibiza, gdzie Bogusz trafił pod skrzydła Juana Carlosa Carcedo, przez lata najbliższego asystenta Unaia Emery’ego. Nowy trener miał pomysł na Polaka i dużo z nim rozmawiał. W efekcie Bogusz zaczął strzelać i asystować.

A potem nadeszła kolejna ciężka próba. Najcięższa ze wszystkich.

W styczniu 2022 roku Ibiza grała na wyjeździe z Malagą. W 11. minucie Bogusz zdążył jeszcze zaliczyć asystę, a 10 minut później opuścił boisko z zerwanymi więzadłami krzyżowymi. Leczenie trwało rok.

Dopiero na przełomie stycznia i lutego, czyli tuż przed przenosinami do Los Angeles, wreszcie poczułem, że czuję się faktycznie zdrowy – przyznaje Bogusz.

Co łączy Mateusza Bogusza z Krzysztofem Piątkiem?

Bogusz trafił do Los Angeles w marcu ubiegłego roku. Trener Steven Cherundolo i dyrektor sportowy LAFC byli bardzo konkretni podczas negocjacji. Amerykanie przelali Leeds milion euro i tym samym 21-letni Mateusz Bogusz znalazł się w jednej szatni z Giorgio Chiellinim, czy Carlosem Velą.

Już w pierwszym sezonie Polak wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce i notował liczby, ale prawdziwy przełom nastąpił w tym roku.

Od 12 maja do 5 lipca Bogusz zanotował w MLS serię dziesięciu meczów z co najmniej jednym golem lub asystą. W tym czasie zdobył dziewięć bramek i zaliczył pięć asyst.

11 lipca dołożył trafienie w US Open Cup. Dwa miesiące nieustannej skuteczności. Mateusz idealnie wykorzystał okres, kiedy największe gwiazdy ligi przebywały na Euro i Copa America.

Pytanie, czy to nie był jeden z głównych powodów nagłego skoku formy?

Wcześniej liczb było mniej. Sezon ruszył 24 lutego. Do 5 maja rozegrano jedenaście kolejek. W tym czasie Bogusz strzelił trzy gole i nie zaliczył asysty. Z kolej po 5 lipca rozegrano cztery kolejki MLS i znów skuteczność spadła: jedno trafienie, bez asysty.

MLS to jedno, ale trzeba podkreślić, że końcówka lipca i sierpień upłynęły w USA pod znakiem Leagues Cup (coroczne zmagania klubów z MLS i ligi meksykańskiej), gdzie LAFC doszedł aż do finału. Bogusz rozegrał siedem meczów, w których strzelił trzy gole i zaliczył dwie asysty.

Patrzymy na szczegółowe statystyki z StatsBomb i pierwsze, co rzuca się w oczy to fakt, że realnych liczb jest znacznie więcej niż okazji.

W trwającym sezonie MLS Bogusz oddał 67 strzałów, z których 13 znalazło drogę do siatki. Wskaźnik oczekiwanych goli wynosi: 6.08. Tak więc w rzeczywistości goli jest ponad dwa razy więcej.

Analizujemy statystyki z StatsBomb, zerkamy również na Sofascore (według tego portalu xG Bogusza wynosi 7.20) i zaczynamy obawiać się, że ostatnie miesiące mogą być pułapką. Przed oczami natychmiast staje Krzysztof Piątek i jego popisy we Włoszech. Wpadało wszystko. A gdy nagle liczby zmalały, mnożyły się głosy, że Piątek się skończył. W przypadku byłej gwiazdy Genoi mówimy o napastniku, co może być kolejną zmyłką przy Boguszu.

Trener Cherundolo rzuca Polaka po różnych pozycjach. Fakt, w tym sezonie najczęściej grał jako „dziewiątka”, ale też na obu skrzydłach (schodząc do środka) i na „dziesiątce”. Uniwersalność może być darem i przekleństwem jednocześnie, jak twierdzi ojciec zawodnika.

– Dla mnie Mateusz to „dziesiątka”, „ósemka”, w ostateczności może nawet „szóstka”, choć to już chyba zbyt mało zadań w ofensywie. W każdym razie docelowo powinien to być środek boiska – twierdzi Piotr Bogusz. – To, że Mateusz jest uniwersalny, ma plusy i minusy. Jeśli zawodnik jest rzucany po różnych pozycjach, to tak naprawdę trudno go określić. Fajnie mieć w zespole uniwersalnego piłkarza, który zagra wszędzie, ale chyba nie do końca fajnie być taką zapchajdziurą. Dlatego mam nadzieję, że ta pozycja wkrótce się wykrystalizuje i będzie to właśnie miejsce w środku pola. Ostatnio Mateusz mało tam grywa, najczęściej na bokach lub jako „dziewiątka” z różnymi zadaniami, co może być zdradliwe, bo automatycznie od napastnika oczekuje się określonych liczb. I taką łatkę i związane z nią oczekiwania szybko można przykleić. A Mateusz na pewno nie jest typowym napastnikiem.

Jeśli spojrzymy w klasyfikację strzelców MLS, nazwisko Bogusza znajdziemy nad Messim. Jednak wkrótce gole mogą wpadać rzadziej. Co wtedy?

Dopóki osiągasz sukcesy, wszyscy klepią cię po plecach. Ale i wymagania rosną – zauważa Piotr Bogusz. – Zawsze powtarzam, że najtrudniej mają mistrzowie, od których zawsze wymaga się złotego medalu. Na przykład olimpijczycy. Wszystko poniżej złota, traktowane jest jako porażka. Najdrobniejsze potknięcie sprawia, że poklepywanie zmienia się w wytykanie palcami. Od dawna staram się wyczulić na to Mateusza. Żeby twardo stąpał po ziemi i robił swoje. Jeśli zdarzy się niepowodzenie, albo kontuzja, cokolwiek, to najważniejsze, żeby dalej iść obraną drogą.

Ojciec stara się przygotować syna na trudniejsze chwile.

– Nie warto słuchać ludzi, którzy nie mają pojęcia na tematy, na które się wypowiadają. Ja nie znam się na astrofizyce, więc nie piszę na ten temat w mediach społecznościowych. Staram się unikać miejsc, w których bardzo łatwo kogoś oceniać bez elementarnej wiedzy. Kiedy Robertowi Lewandowskiemu idzie dobrze, to nie ma połowy komentarzy, które nagle pojawiają się, gdy znajdzie się w jakimś dołku. Ludzie kochają sensację, cieszą się kryzysami innych. Albo co mecz będziesz strzelał trzy gole, albo jesteś słaby. Mateusza na szczęście nie dotknęły jeszcze takie sytuacje, ale chciałbym, żeby zawczasu był na to przygotowany. Że nie można przejmować się, tylko trzeba iść dalej i walczyć o swoje. Głowa to podstawa. Jak ktoś ma mocną głowę, może zajść daleko. Myślę, że Mateusz ma mocną głowę.

W środę, tuż przed północą, Michał Probierz ogłosił nazwiska zawodników, którzy mecz w Glasgow obejrzą z trybun. Obok Mateusza Kowalczyka, Mateusza Wieteski i Bartosza Mrozka na krótkiej liście znalazł się również Mateusz Bogusz. Wtedy stało się jasne, że świadkami ewentualnego debiutu w biało-czerwonych barwach możemy być najprędzej w niedzielę.

– Mateusz dzwonił ze zgrupowania. Podkreśla pełen profesjonalizm, zawodnicy i sztab top, wiadomo – relacjonuje Piotr Bogusz. I dodaje: – Uważam, że Mateusz nie powinien czuć żadnych kompleksów. Trzeba patrzeć do przodu, pozytywnie. Najważniejsze jest zdrowie, brak kontuzji, a reszta na pewno się ułoży.

Tak jak powołanie było kwestią czasu, tak i o debiut Bogusza w kadrze jesteśmy spokojni. Ten chłopak chyba rzeczywiście ma plan, który krok po kroku realizuje.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix / Piotr Bogusz (archiwum prywatne) / StatsBomb

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Inne ligi zagraniczne

Komentarze

11 komentarzy

Loading...