Reklama

Radosław Piesiewicz i absurdy polskiej koszykówki

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

04 września 2024, 16:02 • 25 min czytania 28 komentarzy

W Polskim Komitecie Olimpijskim Radosław Piesiewicz otoczył się między innymi ludźmi, których znał z naszej koszykówki. I wprowadził do niego takie same zasady, jakimi kieruje się w PZKosz. W tej organizacji w czasie jego rządów doszło do wielu absurdalnych sytuacji. Piesiewicz regularnie kompromitował tę dyscyplinę (oraz siebie) w mediach społecznościowych. Zawarł sojusz z marszałkiem województwa lubelskiego: to z publicznych środków przekazuje na koszykówkę miliony złotych w ramach promocji, której efektów nie da się zmierzyć. Posady w polskiej koszykówce rozdawał po znajomości. Za niewielką kwotę sprzedał na lata prawa do rozgrywek PLK. A z samej ligi uczynił folwark, w którym są równi i równiejsi.

Radosław Piesiewicz i absurdy polskiej koszykówki

Po tekście na temat prezesa PKOl i PZKosz Radosława Piesiewicza, odezwało się do nas kilka osób, które były chętne dodać do tej publikacji kolejne wątki. Z tego względu postanowiliśmy jeszcze bardziej poszperać i zagłębić się w działalność Piesiewicza, związaną głównie z polską koszykówką. O ile bowiem NBA czy Euroliga posiadają w Polsce sporą rzeszę fanów, o tyle basket w stricte rodzimym wydaniu jest dyscypliną niszową. A to oznacza, że wiele afer, kontrowersji lub przykładów złego zarządzania i kolesiostwa nie wychodzi poza niewielką bańkę zainteresowanych osób. A szkoda, bowiem rządy Radosława Piesiewicza w PZKosz (a wcześniej też Polskiej Lidze Koszykówki) obfitują w całą masę absurdów. Część z nich, po zasięgnięciu opinii ludzi ze środowiska, zdecydowaliśmy się opisać.

ZWIĄZKOWE KONEKSJE

Radosław Piesiewicz w wielu rozmowach podkreśla, że jest człowiekiem apolitycznym, niezwiązanym z żadną partią. –  Ja wcale nie przychodzę do PKOl-u jako polityk, bo ja nie mam legitymacji partyjnej. Żadnej. Totalnie żadnej. A to, że się z kimś przyjaźnię? Tak, znam się i się przyjaźnię z panem [Jackiem] Sasinem. Ale znam też pana [Grzegorza] Schetynę związanego z PO. I czy to jest coś złego? Myślę, że sport powinien łączyć a nie dzielić – mówił w rozmowie ze Sport.pl w kwietniu ubiegłego roku.

Jednak w sierpniu tego roku, już po igrzyskach olimpijskich, których Radosław Piesiewicz został jedną z twarzy, prezes PKOl w rozmowie z TVN24, pytany o polityczną przyjaźń z prominentnym wymienionym powyżej politykiem Prawa i Sprawiedliwości, stwierdził: – Zaprzeczam. Proszę sprawdzić moje kontakty, jest wszystko do weryfikacji, czy się kontaktowałem z panem Sasinem przez cztery lata. Nie było żadnego kontaktu.

Reklama

Cóż, chyba sami przyznacie, że to dziwna przyjaźń, skoro Piesiewicz przez cztery lata nie kontaktował się z Sasinem. Chyba, że prezes miał na myśli wyłącznie rozmowy na tematy służbowe. Ale czy można z kimś utrzymywać kontakt, przez cztery lata ani razu nie rozmawiając o sprawach zawodowych? Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy wam.

My jednak przyjrzymy się innym koneksjom prezesa PZKosz i MKOl z byłym już Ministrem Aktywów Państwowych. Tak się bowiem składa, że w biurze polskiej federacji basketu pracuje co najmniej jedna osoba o nazwisku Sasin*. Jak się dowiedzieliśmy, w strukturach polskiej koszykówki zatrudnienie znalazł syn Jacka, Radosław Sasin. Co ciekawe, pracujący w dziale marketingu Radosław nie widnieje na stronach PZKosz czy PLK! Podobno nie wysyła nawet maili.

Na przestrzeni działalności Radosława Piesiewicza w polskim koszu, podobnych koneksji było więcej. W sezonie 2020/2021 generalnym menadżerem Basket Ligi Kobiet był Łukasz Skaliński. Prywatnie jest mężem Małgorzaty Strzylak-Skalińskiej, czyli córki założyciela biura podróży AlfaStar. Tego samego, które po wprowadzeniu przez Piesiewicza na giełdę, półtora roku później upadło. Ale rodzina Strzylaków wcześniej zdołała sprzedać udziały w tej spółce za 15 milionów złotych.

Dlaczego jednak Skaliński już nie pracuje w PZKosz? Podobno po jednej z kłótni z prezesem powiedział, że nie życzy sobie, by Piesiewicz odzywał się do niego w taki sposób. I za to musiał pożegnać się z pracą. Obecnie Skaliński jest zatrudniony w Polskim Związku Piłki Nożnej.

* Tą drugą jest Andrzej Sasin. Zgodnie z informacjami dostępnymi na stronie PZKosz, pan Andrzej jest logistykiem do spraw sprzętu sportowego. Z kolei w zakładce działalności Wydziału Szkolenia związku widnieje jako osoba przypisana do kadr od U-14 do U-23. Od zaufanych osób słyszymy, że Andrzej podobno jest dalszą rodziną Jacka Sasina, choć sam zainteresowany ma tego nie potwierdzać. Niezależnie od tego, jaka jest prawda – nie mamy nic do tego, że Andrzej i Jacek Sasinowie są rodziną. Ludzie, którzy mieli okazję go poznać, mówią, że swoją pracę wykonuje bardzo sumiennie, a PZKosz nie ukrywa tego, że go zatrudnia. Innymi słowy, to pracownik jak każdy inny. Przyznacie, że to zupełnie inna sytuacja, niż w przypadku Radosława Sasina, który w związku jest, a jakoby go nie było.

UKŁAD KOSZYKARSKO-OLIMPIJSKI

Kiedy Radosław Piesiewicz objął stanowisko prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, koleżeńskie koneksje z polskiej koszykówki trafiły na nowy, bardzo podatny grunt. Kilka miesięcy później w mieszczącym się na Żoliborzu Centrum Olimpijskim im. Jana Pawła II, na ostatnim piętrze, otwarta została restauracja Olympic Sky. Jej większościowym udziałowcem (70% własności) jest PKOl. W skład rady nadzorczej podmiotu Olympic Sky wchodzą natomiast Radosław Piesiewicz, Katarzyna Kochaniak-Roman oraz Marek Pałus.

Reklama

Kochaniak-Roman to postać bardzo mocno ulokowana w polskim sporcie. Dwanaście lat temu była doradcą i zarazem rzecznikiem prasowym Ministerstwa Sportu i Turystki, kiedy tekę ministra objęła Joanna Mucha. Była też specjalistką od PR w Polskim Związku Piłki Siatkowej, Polskim Związku Koszykówki, sekretarzem generalnym Polskim Związku Zapasów, a od czerwca 2023 roku pełni funkcję rzecznika prasowego oraz dyrektora marketingu i komunikacji w PKOl. To ona była odpowiedzialna za kampanię wyborczą Piesiewicza, kiedy ten ubiegał się o stanowisko szefa PKOl.

Katarzyna Kochaniak-Roman i Radosław Piesiewicz.  Fot. Newspix

Kochaniak-Roman wyszła za mąż za Witolda Romana – byłego siatkarza oraz działacza PZPS. Roman od lutego 2022 roku pełnił funkcję zastępcy, a później dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu. Pod koniec ubiegłego roku został odwołany z tego stanowiska. Ale już od sierpnia piastuje nową posadę w… PZKosz. Witold Roman został dyrektorem biura związku.

Z kolei Marek Pałus obecnie pełni funkcję Sekretarza Generalnego PKOl, a w latach 2015-2016 był prezesem piłkarskiego Górnika Zabrze. Pałus w latach 2000-2006 był też prezesem PZKosz. Następnie usunął się nieco w cień, działając tylko w Śląskim Związku Koszykówki, by w 2017 roku powrócić na salony rodzimego basketu. Tak o całej sprawie w artykule „Marek Pałus w PLK – niechlubny symbol wraca na dobre” pisał o tym powrocie portal Polski Kosz.

„“Prokurentem samoistnym”, czyli osobą odpowiedzialną za bieżące zarządzanie spółką, został były prezes PZKosz, prawnik Marek Pałus. Jest to jedna z osób, które najbardziej symbolizują niedobre zjawiska w polskiej koszykówce. Był prezesem związku w latach 2000-2006. Podał się do dymisji na skutek narastających długów i złej sytuacji finansowej PZKosz. Według ówczesnych informacji PAP, za jego kadencji zadłużenie urosło do 3.5 miliona złotych. Fatalnie prezentowały się także inne strony działalności związku – w roli trenera kadry zatrudniono m.in. Veselina Maticia, co zakończyło się sportową katastrofą.

[…]

W normalnym świecie powrót osoby uznanej w danym środowisku za skompromitowaną byłby zapewne niemożliwy, ale PZKosz i PLK nie są organizacjami przesadnie skupionymi na zewnętrznym i medialnym wizerunku. Liczy się przede wszystkim przychylność delegatów na zjazd, głosujących w wyborach na prezesa. A o poparcie tej grupy ekipa Grzegorza Bachańskiego może być spokojna.”

26 listopada 2018 roku – wybory na prezesa PZKosz. Od lewej: ich zwycięzca Radosław Piesiewicz, Grzegorz Bachański i Marek Pałus. Fot. Newspix

Ale jeszcze ciekawiej robi się, kiedy przyjrzymy się osobie, która w spółce Olympic Sky ma pozostałe 30% udziałów. Tą została bowiem Julia Słowikowska – była dyrektor czterogwiazdkowego Hotelu Pałac Mała Wieś. W tym miejscu PZKosz organizował gale z okazji zakończenia sezonu. Sam hotel w 2021 roku docenił awans na igrzyska w Tokio ówczesnych kadrowiczów koszykówki 3×3, wręczając im tygodniowy voucher na pobyt w swoich skromnych progach. Wręczała go oczywiście Słowikowska, będąca prywatnie… dobrą znajomą Radosława Piesiewicza. Przed pracą w Olympic Sky była zaś dyrektorem biura Związku PZKosz. Na tym stanowisku zastąpił ją nikt inny, jak właśnie wspomniany Witold Roman.

JAK HALĘ W OSTROWIE BUDOWANO

Innymi słowy, Radosław Piesiewicz otoczył się własną kliką zarówno w polskiej koszykówce, jak i komitecie olimpijskim. Wiele ze stanowisk powierzył ludziom po znajomości. Z kolei tych biedniejszych działaczy – czy to w koszykówce, czy zarządzających małymi związkami współpracującymi z PKOl – po prostu kupił.

W artykule Polityki „Dawca i biorcy. Czym prezes PKOl Radosław Piesiewicz skaptował działaczy”, autorstwa Marcina Piątka, mówi o tym jeden z informatorów dziennikarza: – Dla nich [działaczy] ktoś taki jak Piesiewicz to dar z nieba, bo załatwi sponsoring z publicznych spółek. To najbardziej pożądane pieniądze, bo nieznaczone. W odróżnieniu od ministerialnych dotacji, które trzeba rozliczać co do złotówki, tu nie ma takiego obowiązku. Można wydać je na marketing, konsulting, promocję, piar – wszystko, co ulotne i trudne do zweryfikowania. Potem w rocznym sprawozdaniu finansowym księguje się te wydatki jako usługi obce. Ministerstwo Sportu tego nie kontroluje, w spółkach nie bada się sensowności takiego sponsoringu z politycznego rozkazu. A działacze nie drążą, bo albo nie chcą się narazić, albo sami kręcą swoje geszefty.

Piesiewicz uskutecznił taki system zarządzania, kiedy jeszcze zasiadał na stołkach prezesa PZKosz i PLK (z tej drugiej funkcji zrezygnował po wygraniu wyborów na prezesa PKOl). Nagle w sprawozdaniach jednej i drugiej spółki ogromne koszty zaczęły generować tak zwane „Usługi obce”, których nijak nie można było bliżej określić. Tajemnicą poliszynela jednak jest, że 43-letni działacz od podpisanych umów brał prowizję – tak przynajmniej twierdził Maciej Wiśniewski, były sponsor Twardych Pierników Toruń.

Podczas działalności Piesiewicza w PZKosz, szczególnie mocno sportem tym zainteresowało się… województwo lubelskie. Jego marszałkiem jest Jarosław Stawiarski, prywatnie dobry znajomy prezesa PKOl/PZKosz.

Kooperacja tej dwójki rozpoczęła się jednak jeszcze zanim Stawiarski został marszałkiem. Pierwszy jej akt datujemy na październik 2018 roku. Wtedy Piesiewicz był wyłącznie prezesem Polskiej Ligi Koszykówki – choć już miesiąc później wybrano go włodarzem PZKosz. Z kolei Stawiarski pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki. Obaj wówczas zjawili się w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie wraz z Pawłem Matuszewskim, szefem klubu koszykarskiego z tego miasta, podpisano umowę, której celem była „Rozbudowa, nadbudowa i przebudowa budynku hali sportowej i hotelu z infrastrukturą techniczną w Ostrowie Wlkp. przy ul. Kusocińskiego 1”.

Koszt całej inwestycji oszacowano na 13,71 miliona złotych, z czego BM Slam – spółka w której Matuszewski był wiceprezesem – otrzymała 5,15 mln zł dotacji. Pierwotny termin ukończenia inwestycji ustalono na koniec maja 2019 roku. Ale ze względu na problemy finansowe BM Slam, datę oddania hali kilka razy przesuwano. W międzyczasie w mieście wybudowano kolejny obiekt – 3MK Arenę, z której obecnie korzysta klub z Ostrowa.

Ostateczny termin, który MSiT wyznaczyło na ukończenie remontu hali, to 30 czerwca 2024 roku. Koszykarze Stali Ostrów Wielkopolski sierpniowe sparingi wciąż rozgrywali w 3MK Arenie. Z tego względu ministerstwo może ubiegać się o zwrot przekazanej dotacji. Nie wiadomo jednak, czy takie działanie okazałoby się skuteczne i jak długo mogłoby potrwać. 22 lipca Paweł Matuszewski złożył rezygnację z funkcji członka rady nadzorczej PLK.

KU CHWALE LUBELSKIEGO

Współpraca województwa lubelskiego z rodzimą koszykówką rozpoczęła się w 2019 roku, jeszcze przed tym, jak reprezentacja Polski udała się na mistrzostwa świata w Chinach.

– Polska w grupie zagra jeden z meczów z Chińską Republiką Ludową, a nasze województwo od kilku lat współpracuje z prowincją Henan. […] Mam nadzieję, że współpraca niedużego województwa, liczącego 2 miliony mieszkańców, z potężną prowincją, którą zamieszkuje ponad 100 milionów ludzi, przyniesie nam korzyści – mówił podczas konferencji prasowej marszałek Stawiarski.

Piesiewicz wtórował politykowi głosząc, że to niebywała szansa na promocję, bowiem w samych Chinach mecz obejrzy 400 milionów ludzi. Oczywiście były to dane zaczerpnięte z popularnego Instytutu Danych z Czterech Liter. Finalnie w Państwie Środka mecz obejrzało 68 milionów chińskich fanów. Niezły wynik, ale nijak mający się do wyliczeń Piesiewicza. No i w skali ogromnej populacji Chin, to rezultat przeciętny. Przekładając takie zainteresowanie na polski rynek to tak, jakby daną transmisję w Polsce oglądało 1,8 miliona widzów. Dla porównania mecze piłkarskiego Euro w pierwszym kanale TVP śledziło średnio 2,6 miliona fanów.

Radosław Piesiewicz i Jarosław Stawiarski w 2019 roku, podczas podpisania umowy sponsorskiej. Fot. Newspix

Pytanie, jak województwo skorzystało z takiej formy promocji? Niedługo po mistrzostwach świata stwierdzono, że współpraca nie mogła rozwinąć skrzydeł z powodu pandemii koronawirusa. Po tym, jak koronawirus ustał, można było pokazać możliwości partnerstwa z Chińczykami. I tak w sierpniu ubiegłego roku województwo chwaliło się, że zacieśnia współpracę z prowincją Henan. Ale pod koniec 2023 r. portal Jawny Lublin poinformował, jak owa współpraca wygląda w praktyce. Kiedy przeprowadzono nabór na udział w targach The 2nd ‘Belt and Road’ Agricultural Cooperation Expo w Zhengzhou, z dwunastu miejsc przeznaczonych dla małych i średnich przedsiębiorstw, pojechali przedstawiciele tylko trzech firm. Oraz trzech urzędników… w tym marszałek Stawiarski, który dodatkowo zamienił rodzaj swojego biletu powrotnego na klasę biznes za 14,5 tysiąca złotych. Cała wyprawa kosztowała blisko 100 tysięcy złotych.

Ale wróćmy do koszykówki, bo w niej udział województwa lubelskiego nie zakończył się na mistrzostwach świata w Chinach. Marszałek Stawiarski najwyraźniej jest gigantycznym fanem tego sportu, gdyż zarządzany przez niego region wspiera mnóstwo inicjatyw związanych z polskim basketem. W ubiegłym roku na placu Zamkowym w Lublinie zorganizowano mistrzostwa świata U23 w koszykówce 3×3. Lublin gościł też trzy kolejne finały Pucharu Polski. Samo województwo było partnerem głównym wielu meczów koszykarskiej reprezentacji Polski. I nikomu nie przeszkadzało, że tegoroczne sparingi z Nową Zelandią i Filipinami odbywały się w Katowicach i Sosnowcu. Czyli jak wiadomo, w województwie śląskim, więc lubelskie nawet nie było ich gospodarzem.

Oczywiście współpraca na linii lubelskie-PZKosz przebiegała w dwie strony. Kiedy Radosław Piesiewicz poszedł na wojnę z Maciejem Wiśniewskim, sponsorowany przez biznesmena klub z Torunia popadł w niełaskę Krajowej Grupy Spożywczej. KGS do tamtego momentu była sponsorem tytularnym koszykarzy z grodu Kopernika. Jednak w ostatnich latach najmocniej inwestuje w klub z Gdyni (o którym jeszcze napiszemy) oraz Start Lublin. W którego nazwie od czterech lat widnieje marka Polski Cukier.

Ale to jeszcze nie koniec promocji województwa lubelskiego poprzez koszykówkę. W sezonie 2022/2023 zostało ono partnerem rozgrywek koszykarskiej Ligi Mistrzów. Niech nie zmyli was nazwa tych rozgrywek. Pod względem prestiżu to trzecie (po Eurolidze i EuroCup) rozgrywki na Starym Kontynencie. Wojewodzie Stawiarskiemu nie przeszkadzało to, że impreza nie odbywała się w Polsce, a w fazie grupowej występowała tylko jedna drużyna znad Wisły. Natomiast niebagatelny wpływ na promocję województwa w Lidze Mistrzów zapewne miał fakt, że od 2022 roku Radosław Piesiewicz jest doradcą biznesowym tych rozgrywek.

Tylko do końca 2023 roku urząd marszałkowski zdecydował się zapłacić Basketball Champions League z publicznych pieniędzy 6,6 miliona złotych (portal Polityka podała nawet kwotę 7,7 mln). Z kolei portal Wirtualne Media informował, że za sezon 2023/2024 rozgrywek LM województwo Lubelskie zapłaciło 7 milionów złotych. Wam pozostawiamy do rozstrzygnięcia, czy Radosław Piesiewicz mógł pobierać prowizje od tych transakcji – tak, jak miał to w zwyczaju robić w przypadku umów sponsorskich w PZKosz/PLK.

POSADA PEWNA, JAK W BANKU

Po igrzyskach olimpijskich jednym z głośniejszych tematów związanych z osobą Piesiewicza była… posada jego żony, Agnieszki. Przypomnijmy, że według informacji Onetu od września 2022 roku pracowała ona w banku Pekao S.A. Pełniła tam funkcję doradczyni zarządu, lecz trudno doszukać się jakichkolwiek efektów jej pracy na stanowisku, które zajmowała przez siedem miesięcy. Rzecz jasna, poza efektem w postaci zwiększenia sumy pieniędzy na jej koncie, gdyż za wspomniane siedem miesięcy otrzymała 1,15 miliona złotych.

Radosław Piesiewicz oburzał się, że media urządzają nagonkę na jego bliskich. Na antenie TVN24 sugerował nawet, że takie postępowanie może doprowadzić do tego, co stało się z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, którego pięć lat temu podczas koncertu WOŚP śmiertelnie ugodzono nożem.

W całej tej aferze dopiero później na jaw wyszła inna kwestia. Otóż sam Radosław Piesiewicz był związany z bankiem Pekao S.A., od sierpnia 2022 roku zasiadając w Radzie Nadzorczej Pekao Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych. Piesiewicz pełnił tę funkcję do lipca 2023 roku, zatem jeszcze kilka miesięcy po tym, jak został wybrany prezesem PKOl. Dodajmy, że Bank Pekao w lipcu 2021 roku został sponsorem PZKosz oraz PLK.

Źródło: tvp24.pl – “Nie tylko żona, ale i on był związany z Pekao. Szef PKOl-u w radzie nadzorczej funduszu inwestycyjnego”

SZTUKA PORUSZANIA SIĘ W SIECI

Wbrew pozorom, kiedy pytaliśmy o Radosława Piesiewicza ludzi z koszykarskiego środowiska, nie słyszeliśmy o prezesie krajowej federacji wyłącznie negatywnych opinii. Pojawiały się głosy mówiące, że ułatwił funkcjonowanie wielu klubom: czy to przez podpisanie umów z Suzuki (dostawa floty samochodów) czy 4F (sponsor zapewniający stroje). Za kadencji Piesiewicza kluby męskiej Basket Ligi przestały też opłacać ekwiwalenty sędziom i obserwatorom. Jasne, krytycy głównodowodzącego polskiej koszykówki głoszą, że koszykarscy działacze sprzedali się za drobne – na przykład ekwiwalent dla sędziego najwyższej ligi kosza w sezonie zasadniczym 2022/2023 wynosiło 1500 PLN. Ale to nie zmienia faktu, że budżety klubów choć w niewielkim stopniu zostały odciążone.

Piesiewicz oddłużył polską koszykówkę. Ale dokonał tego pieniędzmi wziętymi ze spółek Skarbu Państwa. Czyli kasą pochodzącą z publicznych środków. Jednak prezesowi nie można odmówić zaangażowania w swoją pracę. Potrafi dać swoim podopiecznym swobodę działania, jest otwarty na wiele nowych pomysłów. Choć jednocześnie krąży o nim opinia, że szybko nudzi się ludźmi i po początkowym entuzjazmie, z czasem podważa działania swoich pracowników lub zaczyna ignorować ich uwagi.

W poprzedniej części pisaliśmy, że Radosław Piesiewicz lubi eksponować się w mediach. To człowiek, którego ego potrzebuje skupiać na sobie uwagę reflektorów. Człowiek, czujący potrzebę bycia twarzą billboardów. Prezes PZKosz/PKOl sam nie chce słuchać o tym, że czasami lepiej usunąć się w cień. I tak znalezienie się na plakatach promujących igrzyska, czy wygenerowana przez AI postać Piesiewicza, która zapowiadała starty Polaków w Paryżu, bardziej niż podziw, wzbudzały poczucie zażenowania.

Ale takich zagrywek Piesiewicza było więcej w polskiej koszykówce. Nie będziemy już roztrząsać słynnego wparowania prezesa do szatni po meczu z Chinami. Z kolei podczas EuroBasketu 2022 Piesiewicz kolejny raz próbował pokazać się od strony tego wyluzowanego kolesia, który ma wspólne flow z zawodnikami. I tak po przegranym meczu z Niemcami siedział po turecku i „medytował”, kopiując tę pozycję od Aleksandra Balcerowskiego.

Mało przykładów? Prezes uczył się na błędach? A gdzie tam! W tym roku, po przegranym meczu z Finlandią, który definitywnie zamknął Polakom drogę na igrzyska w Paryżu, PZKosz dzień później wsadził na swoje media społecznościowe… scenę z szatni, kiedy Radosław Piesiewicz przyodziany w koszulkę kadry olimpijskiej bardzo chce wejść w buty trenera i pociesza (motywuje?) ich po porażce. Najbardziej lajkowany komentarz pod tym filmem? – Błaganie skierowane do pracowników PZKosz od marketingu: nie wstawiajcie Pana prezesa nigdy i nigdzie. To szkodzi kadrze i sponsorom a pomaga tylko karierze Pana Prezesa – stwierdził jeden z użytkowników (pisownia oryginalna).

Skoro już jesteśmy przy koszykarzach, to związkowi należą się brawa za wyjście z inicjatywą, by zawodnicy reklamowali produkty parterów reprezentacji w mediach społecznościowych PZKosz. Ale takie kampanie też należy przeprowadzać z wyczuciem. Tymczasem na początku roku doszło do sytuacji, w której zawodnicy musieli promować markę Polski Cukier. W tym Mateusz Ponitka, w środowisku znany z tego, że unika stosowania cukru w swojej diecie. Tym sposobem kapitan reprezentacji musiał pozować dumnie przed rogalikiem, obok siebie prezentując wymiętą paczkę słodkiego, białego proszku. Zachowując odpowiednią skalę, to trochę tak, jakby Robert Lewandowski nagle zaczął reklamować którąś z sieci fast food.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez KoszKadra (@koszkadra)

Przecież to nie wina prezesa, że dział marketingu zawalił sprawę – powiecie. Musicie jednak wiedzieć, że PZKosz to nie jest wielka organizacja. O ile Piesiewicz potrafi dać podwładnym swobodę działania, tak ostatecznie zdecydowana większość rzeczy do akceptacji przechodzi przez jego ręce. Zwłaszcza w marketingu, na który Piesiewicz jest wyczulony. Innymi słowy, on musiał ten pomysł widzieć i go zaakceptować.

GDYNIA, CZYLI WSZYSTKO, WSZĘDZIE, NARAZ

Jednym z głównych zarzutów wobec Radosława Piesiewicza jest to, że obecny prezes PZKosz podzielił środowisko – chociażby to ligowe. Na pierwszy rzut oka widać, które kluby podczas jego kadencji mogą liczyć na przywileje, a które są traktowane po macoszemu. Do drugiej grupy zaliczają się Twarde Pierniki Toruń, a to wszystko ze względu na pokłosie konfliktu Piesiewicza z Maciejem Wiśniewskim. Śląsk Wrocław także nie cieszy się poważaniem związkowej wierchuszki, czego dowodem jest pozbawienie klubu ze stolicy Dolnego Śląska dotacji, która miała zostać przyznana z Polskiej Organizacji Turystycznej. Czy wpływ na to ma fakt, że zespół z Wrocławia bardzo mocno powiązany jest z Grzegorzem Schetyną, obecnym senatorem, a wcześniej przewodniczącym Platformy Obywatelskiej? To chyba pytanie retoryczne.

Na przeciwnym biegunie są kluby z Lublina, Zielonej Góry i Ostrowa Wielkopolskiego, które od lat posiadają swoich reprezentantów w radzie nadzorczej PLK. Ale nie tylko te trzy ośrodki mogą liczyć na łaskę prezesa PZKosz. Za jego kadencji mocno skorzystała także Arka Gdynia. Klub, który w latach 2004-2012 zdobył aż dziewięć z rzędu tytułów mistrza kraju.

W ostatnich latach Arka mogła liczyć na ogromną pomoc podmiotów związanych ze Skarbem Państwa. W nazwie zespołu pojawiła się Krajowa Grupa Spożywcza, a wcześniej – Suzuki. Gdynian wspierał też Masterlease, czyli spółka należąca do grupy PKO BP. Dodajmy do tego, że hala na której KSG Arka rozgrywa swoje mecze, nosi nazwę Polsat Plus Arena. Czy to przypadek, że w jednym miejscu znalazło się aż tylu sponsorów, z którymi Radosław Piesiewicz posiadał tak dobre koneksje? Czy to przypadek, że Suzuki Motor Poland, z którym prezes PZKosz w ostatnim roku znacznie pogorszył stosunki, wycofało się z Gdyni i obecnie jest coraz mniej widoczne w polskiej koszykówce?

Wreszcie, czy przypadkiem jest, że szkoleniowcem Arki Gdynia w 2023 roku został Wojciech Bychawski? Człowiek, który do tej pory pracował w AZS AGH Kraków, czyli na poziomie 1. ligi i 2. ligi? Poza tym Bychawski od 2022 roku prowadził młodzieżówki U-17 i U-18 reprezentacji Polski. W kuluarach mówi się o tym, że Radosław Piesiewicz był wielkim orędownikiem zatrudnienia Bychawskiego w Gdyni, gdyż obaj dobrze się znają. Tak, dobrze zrozumieliście. Prezes krajowej federacji lobbował za obsadzeniem funkcji trenera w jednym z klubów najwyższej klasy rozgrywkowej. Choć oczywiście, nie ma ku temu żadnych dowodów…

Prezes Radosław Piesiewicz w 2019 roku, wręczający nominacje trenerom kadr młodzieżowych. Obok niego Wojciech Bychawski. Fot. Newspix

OGLĄDALNOŚĆ IDZIE W GÓRĘ. CZY ABY NA PEWNO?

Radosław Piesiewicz wyciągnął polską koszykówkę z długów – to niezaprzeczalny fakt. Możemy mówić, że dokonał tego publicznymi pieniędzmi, więc nie jest tak, że prezes okazał się genialnym menadżerem, tylko człowiekiem z odpowiednimi koneksjami. Jednak trudno dziwić się, że wielu osobom związanym z polską koszykówką nie przeszkadza to, skąd zostały pozyskane pieniądze. Ważne, że w ogóle są. Piesiewicz wpłynął też na poprawę funkcjonowania klubów polskiej koszykówki, załatwiając dla całej ligi flotę samochodów, czy sponsora technicznego. Ponadto włodarz polskiego basketu doprowadził do tego, że w tym sezonie we wspomnianej już Lidze Mistrzów zagra nie jedna, a dwie ekipy z Polski.

Tajemnicą poliszynela jest, że obecny prezes PZKosz i PKOl posiada bardzo dobre relacje z Marianem Kmitą, Dyrektorem ds. Sportu Telewizji Polsat, który obecnie zasiada też w zarządzie PKOl. Być może ze względu na tę zażyłość, telewizja Polsat otrzymała bardzo korzystne warunki do pokazywania meczów Orlen Basket Ligi aż do 2030 roku. Pomimo, że Polsat od lat pokazuje rodzimą ligę, do tej pory kluby nie otrzymywały z tego tytuły oni złotówki. Dopiero od bieżącego sezonu kluby otrzymają zapłatę od nadawcy za pokazywanie ich spotkań. Mówi się o kwocie trzech milionów złotych do podziału.

2023 rok: podpisanie umowy pomiędzy Polsatem a PLK na transmisję polskich rozgrywek ligowych do 2030 roku. Od lewej: Marian Kmita, prezes telewizji Polsat Stanisław Janowski i Radosław Piesiewicz. Fot. Newspix

Na papierze to wszystko wygląda więc świetnie – liga się rozwija, co powinno wpłynąć na jej oglądalność. W teorii. Niestety, w praktyce (oraz w opinii wielu kibiców i ekspertów) Polsat jako nadawca świadczy usługę słabej jakości. Kamer na meczach często jest za mało, a transmisja przywodzi na myśl standardy sprzed dobrych piętnastu-dwudziestu lat. Mało tego, część spotkań jest pokazywana w nieatrakcyjnych porach i na niszowych kanałach. Trudno nie odnieść wrażenia, że nadawca traktuje ten produkt jak zapchajdziurę w ramówce, a nie coś, co mógłby eksponować. Efekt? Pomimo dobrych relacji Radosława Piesiewicza ze sportową wierchuszką Polsatu oraz poprawę funkcjonowania klubów, oglądalność ligi w ostatnich latach ani drgnęła.

Portal Polski Kosz w artykule „Oglądalność PLK: Ciemności dla nikogo” z października 2019 roku napisał, że „W zeszłym sezonie średnia oglądalność transmisji PLK spadła do niecałych 20 tys. widzów na mecz”. Z kolei strona SuperBasket w lipcu ubiegłego roku zakomunikowała „W sezonie 2022/23 średnia oglądalność meczów PLK na antenach Polsatu wyniosła zaledwie 19 442 widzów. Dla porównania – rok wcześniej, w sezonie 2021/22 wynosiła średnio 24 162 osób na mecz, co oznacza spadek o ok. 20%.”

Innymi słowy, na polu wzrostu zainteresowania polską koszykówką drużynową nie ma żadnego progresu. Oglądają ją wyłącznie najbardziej zatwardziali fanatycy. I narzekają na dramatyczną jakość nie tylko transmisji, ale całego opakowania tego produktu przez Polsat. Aby nie pozostać gołosłownym: zobaczcie, jak wyglądało typowanie przez ekspertów tej stacji zwycięzcy Pucharu Polski w 2022 roku, wyemitowane w cotygodniowym Magazynie Koszykarskim, który trwa niecałe trzydzieści minut. Nagrywane kamerą z poprzedniej epoki, gdzieś w piwnicy czy na korytarzu. Za pomocą fenomenalnych rekwizytów – karteczek z nierówno wydrukowanymi herbami poszczególnych zespołów. A mówimy o sytuacji sprzed dwóch lat!

Magazyn Koszykarski, wydanie z dnia 25.01.2022. Źródło: polsatsport.pl

Trudno zatem dziwić się środowisku koszykarskiemu, że nie piało z radości na wieść, że Polsat zagwarantował sobie prawa do pokazywania PLK aż do 2030 roku. Bo chociaż nie jest to produkt najwyższej jakości, to jednak obecny nadawca zakupił go za totalny bezcen, jakim jest kwota trzech milionów za każdy sezon, licząc od rozgrywek 2024/2025. A mowa tu o około dwustu spotkaniach Orlen Basket Ligi, Pucharu Polski, Superpucharu Polski i koszykówki 3×3. Średnio to daje stawkę 15 tysięcy złotych za transmisję od nadawcy. Taka sytuacja powoduje, że Polsat niespecjalnie musi inwestować, by ten produkt się zwrócił. Na czym cierpi jego jakość.

WYCIECZKI DO PARYŻA? W POLSKIM KOSZU TO JUŻ BYŁO GRANE

Po tym, jak Radosław Piesiewicz objął funkcję prezesa PKOl, Mariusz Gierszewski z Radia ZET opublikował dokumenty z których wynikało, że do igrzysk w Paryżu 43-latek i jego rodzina regularnie latali po świecie na koszt Komitetu, korzystając przy tym z usługi odprawy VIP.

Ogromne kontrowersje wzbudziło też to, kto na zaproszenie PKOl ostatecznie poleciał na igrzyska olimpijskie do Paryża. Na liście opublikowanej przez Ministerstwo Sportu i Turystyki widniało aż trzynastu prezesów związków, których sportowcy nawet nie uzyskali kwalifikacji olimpijskiej. Byli to chociażby Henryk Szczepański (szef polskiej piłki ręcznej), Leszek Blanik (prezes Polskiego Związku Gimnastycznego), czy też Jan Sadowski – włodarz Polskiego Związku Surfingu. Badminton, hokej na trawie, wrotkarstwo, breaking – te sporty miały w Paryżu swoich delegatów, choć nie występowali w nich Polacy.

Ale to jeszcze nic. W części z wymienionych dyscyplin Biało-Czerwoni chociaż walczyli o występ na igrzyskach. Jednak sporą część wesołej delegacji PKOl stanowili przedstawiciele… sportów zimowych! I tak w Paryżu najwyraźniej nie mogło zabraknąć ludzi z polskiego związku biathlonu, łyżwiarstwa szybkiego, hokeja na lodzie, czy przedstawicieli bobslejów i skeletonu. Znalazło się nawet miejsce dla prezesa Polskiego Związku Motorowodnego i Narciarstwa Wodnego. Chyba tylko po to, żeby podczas ceremonii otwarcia tłumaczył reszcie ekipy turystów działaczy modele łodzi, którymi po Sekwanie poruszały się poszczególne reprezentacje. Ale żarty na bok – pewnie nie zdziwi was fakt, że większość z delegatów należy do zarządu PKOl, prawda?

Tak samo, jak nie powinno was zdziwić, że w przypadku organizacji zarządzanych przez Radosława Piesiewicza takie wycieczki działaczy to nie pierwszyzna. Wyobraźcie sobie, że w czasie igrzysk olimpijskich w Tokio, kiedy koszykówka 3×3 debiutowała na tej imprezie, a wraz z nią reprezentacja Polski w tej odmianie basketu, również doszło do podobnej sytuacji. Wtedy bowiem do Kraju Kwitnącej Wiśni wybrał się sam Piesiewicz. To jeszcze nie budziło kontrowersji – był prezesem, jego reprezentanci grali na zawodach. Ale jednym z „team leaderów” kadry został… Grzegorz Bachański. Tak, ten sam wieloletni prezes PZKosz, który wprowadził Piesiewicza do związku. I do dziś ściśle z nim współpracuje. Także w PKOl.

Zresztą w 2021 roku duet Piesiewicz-Bachański wyruszył na podbój Azji nie raz. Jeszcze wcześniej obaj panowie byli obecni także na mistrzostwach świata w Chinach. I okej, to normalne, że prominentni działacze wybrali się na taką imprezę. Jednak mierzi już to, że w drodze powrotnej Piesiewicz i Bachański rozgościli się w klasie biznes, podczas gdy wszyscy kadrowicze – może was to zaskoczy, ale ludzie znacznie więksi od wspomnianej dwójki – podróżowali w klasie ekonomicznej. Wszyscy, poza jednym. Kapitan reprezentacji Mateusz Ponitka dostąpił zaszczytu spędzenia tej podróży razem z działaczami…

KOSZYKÓWKA 3X3 – CZYLI NIEWYKORZYSTANY POTENCJAŁ

— Grajcie swój basket! — krzyczał do polskich koszykarzy 3×3 podczas ich mecz meczu z Serbią na igrzyskach olimpijskich. Po dotkliwej porażce 12:21, szef PKOl/PZKosz ponownie wczuł się w rolę trenera. Tym razem jednak postanowił ochrzanić przy ludziach Michała Sokołowskiego.

Istotnie, Piesiewicz miał się o co pieklić. Będąc szefem związku, zainwestował w koszykówkę 3×3. Do kadry ściągnął graczy z pięcioosobowej odmiany tego sportu, którzy byli znani z parkietów PLK. Takich, jak Michael Hicks czy Przemysław Zamojski. Radosław Piesiewicz wyczuł koniunkturę, że w młodej dyscyplinie która jeszcze nie okrzepła, można osiągnąć spory sukces relatywnie niewielkim kosztem. I to był jego bardzo przemyślany ruch, który trzeba pochwalić. Biało-Czerwoni w 2019 roku wywalczyli brązowy medal mistrzostw świata. Dwa lata później powtórzyli ten wynik, ale na mistrzostwach Europy. Szkoda tylko, że na igrzyskach w dramatycznych okolicznościach Polacy nie wyszli z grupy. Najwyraźniej Grzegorz Bachański w roli team leadera w Japonii nie natchnął do odpowiednio dobrej gry…

Sam kierunek rozwoju kosza 3×3 jest jednak słuszny. Żartowano nawet, że Piesiewicz bardziej zaczął kochać kosza 3×3 niż 5×5, ale hej – to między innymi jego inicjatywa przynosiła sukcesy. W 2022 roku stworzono LOTTO 3×3 Ligę… w której nakazano wystawić zespoły klubom ówczesnej Energa Basket Ligi. Nie każda ekipa poważnie potraktowała te rozgrywki, część wystawiła składy z przymusu. Ale od czegoś trzeba było zacząć.

Czy więc można kierować tu jakiś zarzut do Piesiewicza? Owszem, można. Kolejny raz wracamy do Arki Gdynia, która w zamyśle prezesa PZKosz miała być zapleczem kadry 3×3. Nie bez kozery grali w niej Adrian Bogucki (występujący też w drużynie 5×5 Arki) czy Przemysław Zamojski (występował w Arce w LOTTO 3×3 lidze w lutym). Reprezentacja została zabetonowana. Trener Piotr Renkiel (od lat związany z koszykarskim Pomorzem) budował ją w myśl zasady, że liga może grać swoje, a kadra będzie budowana nieco w oderwaniu od wyników. I tak w lidze 3×3 ubiegłorocznym mistrzem została Legia Warszawa. Z kolei w lutym tego roku legioniści ulegli w finale ligi 20:21 PGE Spójni Stargard. Ale żaden z zawodników tych drużyn nie pojechał na igrzyska.

Być może powiecie, że postawiono tu na zgranie, które w koszykówce 3×3 musi być doprowadzone do perfekcji. I będziecie mieli rację. Z tym, że w takim razie dlaczego do Paryża zabrano Michała Sokołowskiego? To bez wątpienia świetny zawodnik, z ogromnymi osiągnięciami i umiejętnościami. Ale po pierwsze – w koszykówce 5×5. Po drugie, no właśnie – totalnie bez zgrania z resztą. W ten sposób potencjał polskiej kadry został znacznie ograniczony. Piesiewicz koncepcję budowy tego zespołu znał i go zaakceptował.

Osobną kwestią jest, że jak słyszymy, związek nie posiada mocy przerobowych, by jeszcze bardziej rozwinąć trzyosobową odmianę basketu. Inne kraje, o znacznie większym koszykarskim potencjale, już zorientowały się, że w tej formie stosunkowo łatwo osiągnąć sukces. Z kolei PZKosz wciąż miota się pomiędzy tym, czy ta dyscyplina na poziomie ligowym ma być tylko dodatkiem służącym do promocji koszykówki 5×5, czy może jednak stanowić osobny byt. Na to, jaki dalszy pomysł na rozwój tej dyscypliny posiada Radosław Piesiewicz, odpowiedź poznamy wraz z końcem roku. Wtedy bowiem dobiega końca umowa z głównym mecenasem tej odmiany basketu – Totalizatorem Sportowym, właścicielem marki Lotto. Jeżeli TS nie przedłuży tej współpracy, PZKosz będzie musiał poszukać nowego sponsora dla całej koszykówki 3×3.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Komentarze

28 komentarzy

Loading...