Reklama

Trela: Janusz Niedźwiedź w Stali Mielec: wóz albo przewóz trenera, który przestał być modny

Michał Trela

Autor:Michał Trela

03 września 2024, 09:51 • 10 min czytania 26 komentarzy

Jeszcze niedawno uchodził za trenera nowej fali. Perorował, jak należałoby uczyć polskich piłkarzy gry pozycyjnej, opowiadał o Stali Rzeszów w Lidze Mistrzów, był przymierzany do objęcia ówczesnego mistrza Polski. Dwa zwolnienia później Janusz Niedźwiedź zaczyna być już synonimem trenera z karuzeli, który dostaje pracę za to, że jest znany. Stal Mielec to idealne miejsce, by dowiedzieć się, która z tych skrajności jest prawdziwa. I dlaczego prawdopodobnie żadna.

Trela: Janusz Niedźwiedź w Stali Mielec: wóz albo przewóz trenera, który przestał być modny

Janusz Niedźwiedź to najlepszy dowód tego, jak szybko płynie czas w futbolu. I to nawet nie dlatego, że raptem dziewięć dni po rozwiązaniu kontraktu z I-ligowym Ruchem Chorzów został zaprezentowany jako trener ekstraklasowej Stali Mielec. Chodzi raczej o to, jak szybko może się zmienić postrzeganie tej samej postaci. Przedwczoraj był trenerem nowej fali w polskiej piłce, który w ogólnopolskim dzienniku sportowym wykładał, jak nauczyć polskich piłkarzy grać atakiem pozycyjnym i kreślił wizję wprowadzenia II-ligowej wówczas Stali Rzeszów do Ligi Mistrzów.

Wczoraj całkiem serio przymierzano go w mediach tak natrętnie do objęcia mistrzów Polski, że aż szukający następcy Marka Papszuna Raków wrzucał w serwisach społecznościowych grafikę z niedźwiedziem w Częstochowie. Dziś nagle stał się natomiast synonimem karuzeli trenerskiej. W ciągu roku zwolniony dwa razy, zdegradowany z ligi, ale i tak natychmiast wypływający. Tak, jakby rynek był kompletnie głuchy na rzeczywistość. Od modnego trenera nowej fali do bycia kompletnie passe. Zajęło to rok, w porywach półtora.

Pozostaje trenerem-zagadką. Jego wyczyny z niższych lig sugerowały nadejście do głównego nurtu zwariowanego showmana. W Podhalu Nowy Targ nagrywali go podglądającego przez lornetkę trening byłej drużyny. W Stali Rzeszów, gdy sędzia wyrzucał go na trybuny, w ostatnich minutach spotkania decydującego o awansie do II ligi rozkręcał doping. Gdy na wywiad przyjeżdżał „Przegląd Sportowy”, z dumą podkreślał, że wychodzi poza szablon i jest do tego przyzwyczajony. Kiedy w końcu dobił się do Ekstraklasy, zdawał się jednak do bólu poprawny i unikający kontrowersji. Żeby nie powiedzieć nudny.

Reklama

Zamiast zakochanego w sobie mitomana, jak można było go odbierać w czasach pracy w niższych ligach, pojawił się trener broniący się pracą. Z Górnikiem Polkowice – awans. Z Widzewem Łódź – awans. A potem utrzymanie w dobrym stylu. Zanosiło się na bardzo dobry, tyle że kiepska wiosna popsuła wrażenie do tego stopnia, że gdy rok temu go zwalniano, Łódź za nim nie płakała. Z dalszej perspektywy jednak patrząc, wyglądał na człowieka, który ze wszech miar zasłużył na drugą szansę w Ekstraklasie.

Dostał ją tak szybko, jak tylko mógł. Zwolniony w trakcie rundy jesiennej, musiał odczekać do wiosny, nim ktoś go zatrudni. Zaskoczył, obejmując Ruch Chorzów, bo wydawało się, że mógł celować wyżej. Styl gry poprawił od razu, wyniki dopiero po czasie. Na tyle późno, że o ratunku przed spadkiem nie mogło już być mowy. Ale na tyle wyraźnie, by nikt nie obarczał go winą za niepowodzenie. W powszechnym przekonaniu Niebiescy spadli, bo przespali pierwszą, dłuższą część sezonu. Bo nie wzmocnili się w lecie tak, jak zimą. Bo Jarosława Skrobacza zastąpili Janem Wosiem. Bo naprawdę ekstraklasowego trenera mieli dopiero na ostatnie piętnaście kolejek. W rozmowach z ludźmi z Chorzowa nie brakowało zachwytów nad metodami treningowymi nowego trenera, wyglądającymi znacznie bardziej światowo od oglądanych tam we wcześniejszych latach. A jednak osiem miesięcy po zatrudnieniu i oni go zwolnili.

Kiepska seria Niedźwiedzia

Jak by go nie bronić, jak by nie spychać winy gdzie indziej, nie ma dobrej serii. W ciągu półtora roku, od lutego 2023 do września 2024, jego drużyny wygrały dziewięć meczów na 41. Z czego połowę, gdy nie miało to już żadnego znaczenia, bo degradacji chorzowian nie dało się już uniknąć. To w samej końcówce minionego sezonu zwyciężył cztery razy na pięć prób. Regularnie wpadał w serie bez wygranej. Wiosną 2023 w Łodzi zaliczył dziewięć takich meczów. Gdyby nie przerwał jej Dominik Kun rajdem w Legnicy, Mateusz Dróżdż już wtedy by go zwolnił. W Chorzowie z pierwszych dziesięciu meczów wygrał jeden. A już w I lidze zapłacił posadą za passę pięciu spotkań bez wygranej. Nie prowadził oczywiście ligowych potentatów. Ale nie dla takich wyników go w Łodzi i Chorzowie zatrudniali.

Do tego dochodzi opinia. Już nie o arogancie, lecz o trenerze, którego warstwa merytoryczna znacznie wyprzedza umiejętność prowadzenia grupy. O trenerze, który łatwo wpada w trudne relacje z otoczeniem, ma problem z dotarciem do zawodników zagranicznych, a gdy już do kogoś się uprzedzi, to doprowadzi nawet do rozwiązania kontraktu z piłkarzem, który płynnie przeskoczy potem do pierwszego składu przyszłego mistrza Polski. Dopóki taka opinia powtarzała się raz, w jednym miejscu, można było patrzeć na nią przez palce, uznając, że w Widzewie i Ruchu mają manię wielkości i nie potrafią dostrzec, że beniaminkom aktualnie jest w Ekstraklasie naprawdę trudno.

Skoro jednak zaczyna się za trenerem ciągnąć, skoro w żadnym miejscu nie potrafi wytrwać dłużej – w trwającej dwanaście lat karierze Stal Mielec jest jego dziewiątym miejscem pracy (Jarotę Jarocin prowadził dwa razy). Tylko w dwóch klubach – Jarocie i Widzewie – udało mu się dotrwać na stanowisku do drugiej rocznicy. W pięciu klubach pracował – czasem, przyznajmy, z własnego wyboru – mniej niż rok. To typ włóczykija, krążącego to tu, to tam, jak Polska długa i szeroka. Trudno się spodziewać, by w Mielcu pozostał na wieczność.

Trudno też się spodziewać, by w Mielcu doskonale tego wszystkiego nie wiedzieli. To, że na trochę szersze wody Niedźwiedź wypłynął akurat w Rzeszowie, pewnie nie jest w tej historii kompletnie bez znaczenia. Podkarpacie nie jest wielkie, trudno, żeby ludzie z jego dwóch największych klubów nie mieli rozeznania w tym, co się dzieje u sąsiadów. To raczej nie jest wybór za Niedźwiedziem, lecz przeciwko Kamilowi Kieresiowi. To znaczy, aktualna roszada wynika bardziej ze zdiagnozowanej potrzeby zareagowania właśnie teraz, a nie z chęci zamienienia wcześniejszego trenera na lepszy model. W tym ruchu prawdopodobnie nie chodziło nawet o to, by model był lepszy. Ważne, że jest inny, bo poprzednia formuła już nie rokowała.

Reklama

Ubóstwo możliwości

Właściwe pytanie nie brzmi więc, dlaczego Stal zdecydowała się akurat na Niedźwiedzia. Właściwe brzmi: na kogo miała się zdecydować, skoro uznała, że Kiereś tej drużyny już nie podniesie? Rzut oka na listę dostępnych polskich trenerów na Transfermarkt.de sugeruje, że wybór nie był łatwy. Mielczanie wedle doniesień medialnych sondowali możliwość pozyskania zarówno Dawida Szulczka, jak i Dawida Szwargi, czyli najgorętszych aktualnie nazwisk na rynku. Obaj jednak zgodnie z przewidywaniami nie byli zainteresowani. Kamil Kuzera z racji przepisów nie może tej jesieni prowadzić w Ekstraklasie innej drużyny niż Korona Kielce.

Pozostali dostępni, których ostatnia praca odbywała się w najwyższej lidze: Mariusz Rumak, Marcin Matysiak, Maciej Kędziorek, Piotr Stokowiec, Jan Woś – zwolnieni w poprzednim sezonie. Dalej Marcin Kaczmarek, Leszek Ojrzyński, Piotr Nowak, Piotr Tworek. Trenerzy ostatnio pracujący w I lidze? Dariusz Banasik, Wojciech Łobodziński, Rafał Smalec, Rafał Ulatowski, Dariusz Żuraw, Adam Nocoń, Mariusz Lewandowski, Marek Gołębiewski.

Można się sprzeczać o wyższość jednego nazwiska nad drugim, o lepsze lub gorsze dopasowanie do danego klubu. To akurat nieważne, każdy ma inne źródła, inną wiedzę i optykę. Co jednak najważniejsze, kogokolwiek Stal wybrałaby dziś z tej listy, jego pojawienie się żadnego z kibiców nie wyrwałoby z butów. Przeciwnie, raczej postawienie na każde z tych nazwisk wymagałoby gęstego tłumaczenia, dlaczego akurat on i w czym właściwie miałby być lepszy od Kieresia. Albo zgrane karty, albo trenerzy z poważnymi rysami na wizerunkach, albo trochę zakurzeni, albo mający bardzo złe passy, ewentualnie kompletnie niezweryfikowani w Ekstraklasie. Nikt nie dawałby tu poważnego punktu zaczepienia do optymizmu na dalszą część sezonu w wykonaniu Stali.

Można się zastanawiać, czy w tej sytuacji zmiana dla samej zmiany na pewno jest najlepszym rozwiązaniem. Czy wobec tego ubóstwa opcji, nie miałoby więcej sensu zaciśnięcie zębów, pozwolenie na dalszą pracę Kieresia i poczekanie albo na lepsze wyniki, albo korzystniejsze możliwości zmiany trenera. Ale prezes Jacek Klimek przyzwyczaił, że woli zwalniać o dwa dni za wcześnie niż o jeden za późno. Zarówno w przypadku Ojrzyńskiego, jak i Adama Majewskiego pozostawił poczucie, że mogliby jeszcze wyprowadzić zespół z kryzysu. W przypadku Kieresia też ono jest.

Stal w każdej z tych sytuacji stawiała na nieoczywistego następcę i za każdym razem to się broniło. Włodzimierz Gąsior doprowadził sprawę utrzymania do szczęśliwego końca, Majewski, wyciągnięty kompletnie z kapelusza, dał Stali wiele przyjemnych chwil, a nieporuszający wyobraźni Kiereś ugruntował w Mielcu opinię solidnego fachowca i na pewno jeszcze znajdzie pracę w Ekstraklasie. Niedźwiedź na tym tle wręcz odbiega od poprzedników. On w tej sytuacji wydaje się najbardziej sensowną z możliwych opcji.

Cuda nie są konieczne

To oczywiste, że Stal w obecnej sytuacji nie mogła wziąć trenera bez wad. Nawet gdyby jakimś cudem namówiła Szulczka, on też ma świeżą skazę w postaci spadku z Wartą Poznań. Wzięła jednak trenera, który w żadnym z ostatnich kilku prowadzonych klubów nie położył sprawy na całej linii. Nawet jeśli nie pracował długo, nawet jeśli po ludzku nie pozostawił po sobie najlepszych wspomnień, nigdzie nie można powiedzieć o kompletnym niewypale. W Widzewie pomników stawiać mu nie będą, ale awansu do Ekstraklasy i utrzymania w niej nie można mu odebrać.

W Chorzowie celów nie osiągnął, lecz podejmował się naprawdę straceńczej misji. Obejmował klub, który wygrał jeden z dziewiętnastu meczów, a sam z kolejnych piętnastu wygrał 1/3, wyraźnie poprawiając też styl. Polkowice zostawił z awansem, podobnie jak Stal Rzeszów. Niedostatków, które uniemożliwiają mu na razie postawienie kolejnego kroku w karierze, na pewno nie potrafi na razie przeskoczyć. Ale jednocześnie ewidentnie widać, że COŚ ten trener potrafi.

Najważniejsze w przypadku Stali jest to, że od nowego trenera absolutnie nie trzeba wymagać cudu. Ani nie dostaje w nowym klubie do dyspozycji najsłabszej kadry w lidze, ani nie zaczyna w sytuacji, gdy już nie ma czego ratować. Wprawdzie po ostatniej kolejce mielczanie obsunęli się na ostatnie miejsce, ale straty punktowe są żadne. Drużyna ma stabilny kręgosłup, obiecującego bramkarza, wypełniającego przy okazji limit młodzieżowców, dobrego napastnika, charyzmatycznych liderów i kilku przyzwoitych obcokrajowców. A sezon jest na tyle młody, że ogon pozostawiony przez poprzednika nie będzie się ciągnął przez cały sezon.

Do tego drużyna od lat gra w lubianym przez trenera ustawieniu z trójką środkowych obrońców i pod nie buduje kadrę. Nie ma też w klubie dyrektora sportowego, z którym trzeba by się układać, czy narwanego prezesa utrudniającego pracę. Nie ma rzesz kibiców żyjących kompletnie oderwanymi od rzeczywistości wymaganiami, mediów czyhających na aferki, kamer Canal+ śledzących każdy krok życia klubu, ani opóźnień w wypłatach dezorganizujących życie szatni. Nic, tylko spokojnie się utrzymać, zdobyć 40 punktów, zająć 12. miejsce i zapewnić sobie byt na kolejny sezon. Nic, co wydawałoby się ponad warsztatowe umiejętności Janusza Niedźwiedzia.

Pierwsza wiarygodna weryfikacja

Właśnie dlatego wydaje się, że dopiero teraz będzie można przeprowadzić wiarygodną weryfikację tego trenera na poziomie Ekstraklasy. Jeśli zrobi, co do niego należy, nawet jeśli powtórzy się sytuacja z poprzednich klubów i w lecie będą go już mieli w Mielcu dość, wszyscy będą zadowoleni. Stal, bo zapewni sobie kolejny sezon w elicie, a Niedźwiedź, bo potwierdzi, że miejsce na ekstraklasowej karuzeli należy mu się jak psu zupa. Być może nawet wyjdzie na wydarzeniach z przełomu sierpnia i września lepiej niż mógł przypuszczać, bo po zwolnieniu z I-ligowego Ruchu, którego awans w tym sezonie nie będzie prosty, sam może utrzymać się na dłużej w Ekstraklasie.

Jeśli jednak spadnie ze Stalą, obejmując ją w tych okolicznościach, na tym etapie sezonu, nie będzie wymówek. To nie będzie spadek Kieresia czy Klimka, tylko trenera, który prowadząc całkiem już zwyczajny ekstraklasowy zespół przez osiem miesięcy, nie był w stanie znaleźć w lidze trzech słabszych od niego. Spadek spadkowi nierówny. Spuszczenie Ruchu nie kalało życiorysu Niedźwiedzia tak, jak skalałoby powtórzenie tego nieszczęścia także w Mielcu.

Gdyby tak się stało, jego nazwisko pewnie na dłużej zagościłoby na liście dostępnych trenerów na transfermarkt.de, z których zatrudnienia trzeba by gęsto tłumaczyć się kibicom i mediom. Teraz jeszcze nie trzeba. Sięgnięcie po Janusza Niedźwiedzia może nie przynosi już poklasku, ale na pewno nie może być uznawane za objaw szaleństwa czy desperacji prezesa. Tak, jak Stal zatrudnia solidnych, ale mało powabnych ligowców w rodzaju Piotra Wlazły, Mateusza Matrasa czy Roberta Dadoka, takiego też wybrała trenera. Mało aktualnie ekscytującego, ale dającego uzasadnione podstawy, by myśleć, że znów dobrze na tym wyjdzie.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: 

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Ekstraklasa

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

26 komentarzy

Loading...