Reklama

Szulczek: Ruch to wielki klub. Moja Warta miała tylko jeden dziadowski miesiąc

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

27 sierpnia 2024, 19:28 • 18 min czytania 36 komentarzy

Dawid Szulczek naprawdę wyczekiwał oferty nie do odrzucenia od klubu, który darzy szczególnym uczuciem. Gdy wreszcie zgłosił się po niego Ruch Chorzów, decyzja chłopaka ze Świętochłowic mogła być tylko jedna. W naszej rozmowie świeżo upieczony szkoleniowiec „Niebieskich” nie ucieka jednak od czasu spędzonego na ławce trenerskiej Warty Poznań i wyjątkowo nieudanego ubiegłego sezonu. Tłumaczy niektóre swoje decyzje, odkrywa kulisy, wyciąga wnioski na przyszłość. I przyznaje, że kilka miesięcy odpoczynku pomogło przetrawić bolesny spadek z Ekstraklasy.

Szulczek: Ruch to wielki klub. Moja Warta miała tylko jeden dziadowski miesiąc

Do pracy ci się nie spieszyło, a wybrałeś Ruch Chorzów, który gra w I lidze, a nie Ekstraklasie. Dlaczego? 

To klub mojego dzieciństwa. Tu wszystko się zaczęło. Został sentyment. Od małego chodziłem na mecze przy Cichej 6, przez pięć lat grałem w akademii Ruchu, gdzie przez dwa sezony byłem nawet kapitanem rocznika 1990. Gdy tylko pojawiła się propozycja pracy w Ruchu, nie mogłem odmówić. Wcześniej za każdym razem, gdy Niebiescy szukali trenera, miałem ważny kontrakt w innym miejscu. Teraz pierwszy raz byłem wolny.

Czyli ważny był element uczuciowy. 

Wiadomo, że nie tylko, ale większość moich przyjaciół, znajomych, cała rodzina to kibice Ruchu. To będzie ogromny zaszczyt być trenerem tak wielkiej i zasłużonej drużyny.

Reklama

Wcześniej ucieszyłeś się, kiedy Vincent Kompany został trenerem Bayernu Monachium?

Pomyślałem, że jak ktoś będzie się wahał, czy mnie zatrudnić, czy nie, to będę miał argument, że Kompany też spadł z ligi, a mimo to przejął wielki klub.

Po spadku z Ekstraklasy często zarzucało ci się, że przez ostatnie pół roku pracy w Warcie za dużo czasu spędzałeś na analizowaniu potencjalnych następnych kroków w karierze. Mówiło się o negocjacjach z Cracovią, z Zagłębiem Lubin…

Mit. Z mojej strony padało: „Najpierw trzeba dokończyć sezon, bo rywalizujemy w jednej lidze, a potem siadamy do poważnych rozmów”.

Dlaczego?

Wiedziałem, że jestem młody i czas na kolejny krok przyjdzie.

Reklama

Warta robiła się jednak za ciasna, prawda?

Pod kątem organizacyjnym, finansowym i transferowym były to dla niej ciężkie miesiące. W kwietniu otrzymałem nieoficjalną informację, że Warta wybrała trenera na kolejny sezon.

Ciekawe, bo wychodzi na to, że odejście z Warty wcale nie było twoją decyzją, mylę się?

Warta zaproponowała mi kontrakt i podjąłem decyzję, że na przedstawionych tam warunkach go nie podpiszę. I aspekt finansowy wcale nie grał tu roli.

Jest 21 kwietnia 2023 roku. Warta zajmuje piąte miejsce w tabeli Ekstraklasy. Dawid Szulczek chwalony jest na prawo i lewo. Do końca sezonu już nie wygrywacie, zajmujecie ósmą pozycję, to wciąż wynik ponad stan, ale czy to właśnie wtedy zaczął się marsz w stronę spadku do I ligi?

Złamało się wcześniej. Zbyt często zmieniany był kierunek, w jakim klub ma podążać i jak drużyna ma wyglądać na boisku. Były duże rotacje w gabinetach. Myślę, że wszystko toczyłoby się bardziej harmonijnie, gdyby do Legii nie odszedł Radosław Mozyrko. Nie było centralnej postaci, jednego dowodzącego. Kogoś, kto twardo wyznaczałby kierunek działania. Zarządzanie rozbiło się na grupy. Żałuję, że nie zbudowałem lepszych relacji z ludźmi zarządzającymi.

W sezonie 2023/24 spadliście za to, bo w pierwszych jedenastu kolejkach sezonu, po których nastąpiła październikowa przerwa na kadrę, punktowaliście średnio na poziomie 0,9 na mecz. Latem Warta, podobnie jak rok wcześniej, miała olbrzymie braki kadrowe. Gdy już udało się je zakopać, średnia za resztę meczów wzrosła do 1,17, co dałoby bezpieczne 40 punktów. 

Teraz patrzymy na to już po zakończeniu sezonu, ale jeszcze w trakcie rozgrywek, na bieżąco byłem szczery w wywiadach i na konferencjach prasowych. Nie ukrywałem, jaka przyszłość może czekać Wartę, jeśli nie zaczniemy lepiej działać pod kątem budowania drużyny.

Nam powiedziałeś, że bez dwóch świetnych transferów trudno będzie znaleźć w Ekstraklasie trzy słabsze zespoły. 

I taka była prawda. Ludzie, którzy mówili, że mamy super skład i najmocniejszą kadrę od awansu do Ekstraklasy, błędnie oceniali rzeczywistość, co pokazał koniec sezonu. Punkt stracony w pierwszej kolejce w ostatecznym rozrachunku jest tak samo ważny, jak te, które mogliśmy zdobyć, a nie zdobyliśmy w trzech ostatnich spotkaniach: z Puszczą, Legią i Jagiellonią.

Nie mam syndromu ofiary. Jako trener pewne rzeczy zawaliłem i mam tego świadomość. Punktowaliśmy słabo z beniaminkami i innymi drużynami walczącymi o utrzymanie.

Z dziesięciu meczów z zespołami do końca zagrożonymi spadkiem Warta zgarnęła zaledwie dziesięć punktów. Najmniej spośród tych wszystkich ekip. Poczułeś, że drużyna w środku sezonu się załamała?

Nie, w zimowym okresie przygotowawczym wyglądaliśmy bardzo dobrze. Początek rundy też mógł się podobać.

Na dobre załamało się jednak wiosną: 0:0 z Ruchem, 0:1 z ŁKS-em, 0:1 z Puszczą. Nillo Maenpaa otwarcie opowiadał o klubie, który znalazł się w rozpadzie. Narzekał, że nie dostaje pensji, że czuje się samotny, że nie gra. „Co ja do cholery tutaj robię?!”, pytał, a przecież dalej był członkiem twojego zespołu. 

Niilo jest introwertykiem. Takim ludziom jest trochę trudniej, tym bardziej że latem stracił swojego najlepszego kumpla, Roberta Ivanova, który przeniósł się do Eintrachtu Brunszwik. Niilo miał przewlekły uraz, więc dostawał szanse, wchodząc z ławki. Tak czy inaczej, grał mało.

Do normalnej dyspozycji treningowo-meczowej wrócił w kwietniu. Potem już grał. W międzyczasie pojawiły się problemy natury finansowej. Były poślizgi w wypłatach. Nie uważam, że to miało kluczowy wpływ na wynik. Być może jednak Niilo odbierał to inaczej.

Jak długo ciągnęły się zaległości? W lecie to kilka miesięcy, a wtedy?

Nie pamiętam, ale w momencie, o którym mówił Maenpaa, nie było to nic dramatycznego, raczej kwestia dni czy tygodni niż miesięcy. Wiele klubów ma takie sytuacje.

Jak załatwiałeś sprawę z Maenpaą na forum drużyny?

Wziąłem go na rozmowę. Drużynie powiedział, że wywiadu udzielał kompletnie zakopany, że jego słowa zostały podkoloryzowane, że chce przeprosić, bo niefortunnie wyszło. Zresztą, niedawno poszedł do Halmstads BK i napisał do mnie miłą wiadomość.

Widzę, miłe, faktycznie, Maenpaa był introwertykiem, a Kajetana Szmyta określałeś kiedyś jako ekstrawertyka. Jego pozytywny obraz zaburza nieco wypowiedź Łukasza Masłowskiego, dyrektora sportowego Jagiellonii. Na kanale Futbolownia stwierdził on, że otoczenie 22-letniego piłkarza ma wygórowane oczekiwania względem jego faktycznej jakości. Gdzie leży jego sufit i czy nie grozi mu sodówka?

Przeczytałem w kwietniu artykuł, że przez ostatni rok Szmyt się nie rozwinął. Dla jasności: pierwszego gola w Ekstraklasie strzelił w marcu 2023, w kwietniu 2024 miał tych bramek dziesięć. Wcześniej nie miał na koncie żadnego trafienia, w trzynaście miesięcy zaś liczbę dwucyfrową. Ja tu widzę duży krok naprzód. Oczywiście, uważam, że ostatnia runda nie była w naszym wykonaniu udana. Dla mnie jako trenera, całej drużyny, jego również.

Gdy przychodziłem do Warty, Kajtek wracał z wypożyczenia do niższej ligi. Został, grał mało minut, wrócił temat wypożyczenia, ale wtedy akurat zaliczył parę niezłych wejść z ławki. Kilka meczów w pierwszym składzie i może dwie, trzy asysty wystarczyły, żeby wszyscy zaczęli się Szmytem zachwycać. Trąbić, że zostanie sprzedany za milion euro.

Nie dziwiło cię, że żaden czołowy klub Ekstraklasy nie chciał wyłożyć za niego tego miliona euro?

Kajtek może zagrać na skrzydle, na dziesiątce, ma cechy wolnego elektrona. Ma dobry balans, ciekawy drybling. Czołowe kluby mają swoje profile zawodników. Zagłębie może mieć z tego ruchu swoje korzyści.

Jak duży wpływ na spadek Warty miała kontuzja Adama Zrelaka?

Lubię wyciągać wnioski, po sezonie zrobiłem szerokie podsumowanie, ująłem w nim kwestie, które miały wpływ na taki, a nie inny scenariusz dla Warty. Wyszło mi, że kontuzja Zrelaka była absolutnie najważniejszym czynnikiem, który spowodował ostateczną katastrofę. Gdyby Adam zagrał przynajmniej połowę minut w sezonie, utrzymalibyśmy się w lidze. Wystarczyłoby pięćset, może sześćset minut więcej.

Mówiłeś, że Zrelak to Messi dla Warty.

Widziałem, jaka jest przepaść między Zrelakiem a pozostałymi napastnikami Warty. Jeszcze w poprzednim sezonie grał u nas Enis Destan. Chciałem, żeby został, w Trabzonsporze miał zresztą potem niezłe liczby. Zrelak był oczywiście od niego lepszy, ale tu nie było jeszcze takiej dysproporcji, jak po przyjściu Dario Vizingera i Martona Eppela.

Żałowałeś, że po testach w Warcie nie został Maksym Chłań? W pierwszoligowej Lechii Gdańsk zrobił furorę. W środowisku krąży plotka, że uznałeś, iż Ukrainiec jest za słaby na Ekstraklasę. 

W połowie czerwca 2023 roku dostałem informację, że taki zawodnik może pojawić się u nas na treningach. Uciekał z Ukrainy i nie do końca miał ustalony status, jeśli chodzi o przynależność klubową. Nie było zgody na to, żeby ćwiczył z drużyną. Trenował indywidualnie. Widziałem go na dwóch jednostkach. Uważałem, że ma smykałkę.

W tekście „W Warcie był za słaby na Ekstraklasę, wprowadził do niej Lechię. Jak Maksym Chłań został gwiazdą I ligi” pisaliśmy: w klubie przytaczają historię, że Szulczek rzucił, że Chłań to poziom Szymona Sarbinowskiego, wypożyczonego do Floty Świnoujście.

Otrzymałem informację, że jego sytuacja klubowa jest niejasna. I niewykluczone, że nie będzie można zgłosić go do grudnia. Oceniałem go jako dynamicznego zawodnika z niezłym dryblingiem, działającego na pograniczu faulu, ale słabego w defensywie. Za dużo było w jego przypadku niewiadomych. Zdecydowaliśmy, że go nie zostawiamy.

Warta za twojej kadencji była zespołem defensywnym…

Tak było. Okres mojej pracy w Warcie zamknęliśmy jako czwarty zespół Ekstraklasy z najmniejszą liczbą straconych goli.

Fakt, sprawdzam, że spośród klubów, które przez ten cały czas były w Ekstraklasie, lepsze były tylko Raków Częstochowa, Lech Poznań i Piast Gliwice. 

W sezonie 2023/24 nie byliśmy za to w top pięć najlepszych defensyw ligi. Mieliśmy wyższą średnią straconych bramek na mecz niż w dwóch poprzednich latach, co może świadczyć o pogorszeniu jakości obrony, ale to nie jest wcale tak, skoro broni cała drużyna, nie było wspomnianego Zrelaka, a od niego zaczynał się cały pressing…

Wcześniej liderem środka defensywy był Robert Ivanov, który wyróżniał się w wyprowadzeniu piłki, ale przydarzało mu się zaskakująco dużo błędów w defensywie.

Ludzie mówią o błędach Ivanova, bo jak sporadycznie przydarzył mu się jakiś większy błąd, to wszyscy o tym trąbili. Za to jego największą siłą był fakt, że nie robił błędów drobnych. A wielu stoperów powiela drobne złe zachowania, przez które wszystko się później sypie. Robert był świetnym piłkarzem na warunki Warty.

Podobnie jak Ivanov jest postrzegany Adrian Lis. Raz na pół roku przytrafiał mu się babol i była gadka, że to fatalny bramkarz, a jest naprawdę dobrym golkiperem.

Tak czy inaczej, w sezonie 2023/24 defensywnie grająca drużyna zaczęła tracić znacznie więcej goli niż wcześniej. 

Często brakowało odpowiedniego wsparcia chłopaków z przodu, ja też czasami przestrzeliłem z przesadnym mieszaniem w ustawieniu. Kluczowy jest jednak fakt, że wcześniej linia obrony długo była taka: Lis w bramce, Grzesik i Kiełb po bokach, w środku Ivanov, Szymonowicz, wcześniej Ławniczak i Kieliba, przesunięty Trałka. Ci ludzie znali się, jak łyse konie, rozegrali wspólnie tysiące minut. W poprzednim sezonie nagle: nowy Bartkowski, nowy Tiru, nowy Borowski, do tego na przykład Pleśnierowicz, no i Grobelny między słupkami.

Wszyscy mówią, że drużyny buduje się od tyłu. Tu na przestrzeni dwóch okienek transferowych powstała przepaść. Jak dobrze bronić, gdy zmieniają się cztery osoby z sześcioosobowego bloku defensywnego. Był to duży problem. Broniliśmy gorzej jako całość. Inna sprawa, że nie dlatego spadliśmy. Aż tak dużo tych goli nie straciliśmy. Gorsze było to, że strzelaliśmy za mało.

Dane ze StatsBomb: Warta tylko w siedmiu kolejkach na trzydzieści cztery dochodziła do lepszych okazji niż rywal, tworzyła pod bramką przeciwników najmniejsze zagrożenie i strzeliła najmniej goli w Ekstraklasie. 

Gdyby w drużynie zostali np. Makana Baku, Frank Castaneda i Miłosz Szczepański, to bylibyśmy na innym poziomie ofensywnym.

Baku i Castanedy z takimi liczbami nie dało się w Warcie utrzymać. 

Było to niemożliwe, dlatego to naturalne, że drużyny z mniejszymi budżetami strzelają mniej bramek, chyba że akurat trafią na perełkę. W sezonie 2023/2024 Warta takiej nie trafiła.

Wiele razy narzekaliśmy, że Warty za Dawida Szulczka nie dało się oglądać. Za daleko przesunięta została wajcha w stronę antyfutbolu. 

Trenowaliśmy rzeczy w obronie i ataku, fazy przejściowe i stałe fragmenty. Założenia defensywne łatwiej jest zawodnikom realizować. W ofensywie często trzeba odnaleźć się w tłoku, utrzymać piłkę pod presją, wejść w pojedynek. Jak miałem Castanedę i Zrelaka, okrzyknięto mnie fenomenalnym trenerem z energicznym nastawieniem. A jak Castaneda odszedł, a Zrelak zerwał więzadła krzyżowe, to okazało się, że jestem defensywny.

Dlaczego jednak nawet w tych dobrych sezonach transmisji z meczów Warty nie za bardzo chciało się odpalać?

Atrakcyjnie oglądało się mistrzowską Jagiellonię, dręczącą i męczącą rywali. Tak gra też Pogoń. Wiele meczów takich miewały w poprzednich latach Lech czy Raków za Marka Papszuna. Żeby tak wyglądała Warta, filary składu musiałyby wyglądać następująco: Ławniczak, Ivanov, Trałka, Grzesik, Castaneda, Baku, Zrelak. Przydałby się transfer „playmakera”. Wtedy oglądałoby się nas przyjemnie. Zresztą, w mocniejszym składzie mieliśmy bardzo dobre mecze, liczba goli strzelonych po akcjach pozycyjnych w sezonie 22/23 o tym świadczy, a teraz? Było fatalnie, posypaliśmy się.

Dlaczego taki Stefan Savić nie mógł być odpowiednikiem Castanedy czy Baku?

Początkowo potrzebował się odbudować, miał braki w przygotowaniu, nie był topowy fizycznie. Savić miewał momenty, pierwszy okres miał niezły. Rzadko jednak pokazywał w meczach swoją jakość. Potem nie pomogło mu, że przegrał rywalizację ze Szmytem, a najlepiej czuł się właśnie na lewym skrzydle. Brakowało dla niego miejsca.

Dlaczego poddawaliście mecze z Lechem Poznań?

Nie poddawaliśmy. Odwołam się do statystyki oczekiwanych punktów i goli. Na plus jest Cracovia, na minus Lech. W tej skali z Cracovią zasłużyliśmy na sześć punktów, a zdobyliśmy jedenaście, z Lechem na pięć, a zrobiliśmy zero.

Irytowały więc zarzuty o oddawaniu derbów przyjaźni Lechowi praktycznie za darmo?

Zagraliśmy z nim naprawdę dobrze. My dziewięć strzałów, oni pięć. My dwadzieścia jeden sytuacji bramkowych, oni dziesięć. „Expected goals”? Po 0,92. Mecz na 1:1. Różnica jakościowa była ogromna na korzyść Lecha, a wiele razy mu się postawiliśmy, tylko brakowało szczęścia.

Podobało ci się, że domowe mecze gracie na wyjeździe przy Bułgarskiej?

Gdybym wiedział, że jesteśmy utrzymani, to bardzo chciałbym grać te mecze przy Bułgarskiej, bo to jest spektakl dla ludzi. Ale gdyby to było ostatnie spotkanie w sezonie, decydujące o naszym być albo nie być, decyzja byłaby inna: zmierzylibyśmy się w Grodzisku Wielkopolskim. Czysto statystycznie: Lech dużo częściej wygrywa u siebie niż na wyjeździe.

Dlaczego więc godziliście się, żeby w derbach Poznania miał ułatwione zadanie?

Nie mogę mieć o to pretensji. Korzystali na tym kibice. Rozumiem też działaczy. Podporządkowałem się. I wbrew temu, co się mówiło: oczywiście, że chcieliśmy z Lechem wygrać.

25 maja, Multiliga. Korona przyjeżdża do Poznania na mecz z Lechem, Warta jedzie do Białegostoku na spotkanie z Jagiellonią…

Wiedziałem, że musimy patrzeć na siebie i postawić ostatni krok: nie udało się z Puszczą i Legią, trzeba było zrobić to w Białymstoku.

Po dwudziestu sześciu minutach meczu z Jagą było 0:3. 

Końcówka sezonu była tak fatalna, że nawet nie chce mi się do tego wracać.

Warta przez dwa lata nie była w strefie spadkowej, a wylądowała w niej na pół godziny przed końcem sezonu i z ligi zleciała.

Nie umiem tego przetrawić. Po spadku nie miałem głowy na głębsze refleksje. Na konferencję czekałem z półtorej godziny, bo świętowane było mistrzostwo. W międzyczasie rzecznik powiedział mi o tych prawie dwóch latach poza strefą spadkową. Ale przecież liczy się tylko ostateczna tabela. Nie mogliśmy przegrać z Jagą.

Przyjaźnisz się z Adrianem Siemieńcem. Dla niego najlepszy dzień w karierze zawodowej, bo mistrzostwo Polski. Dla ciebie najgorszy, bo spadek z Ekstraklasy. Ktoś złośliwy pisał ten scenariusz.

Po meczu rozmawialiśmy tylko chwilę. Też było to dla niego trudne, miał swoje powody do radości, ale fajnie się zachował: przyszedł do nas, pocieszył chłopaków, zamieniliśmy dwa słowa. Po kilku dniach się zdzwoniliśmy, spotkaliśmy się też, jak przyjechał z Jagą na obóz do Opalenicy. Takie jest życie trenera. Idąc do Warty, miałem wkalkulowane, że trafiam do klubu, który organizacyjnie i finansowo może odstawać od reszty stawki. Nie zakładałem, że będziemy rywalizować o europejskie puchary. Wiedziałem, że może przydarzyć się spadek z Ekstraklasy.

Mieliśmy swoje problemy, nie wszystko się w klubie zgadzało, ale Ekstraklasa była do uratowania. Robiliśmy to wspólnie przez 2 sezony. Jest we mnie żal, że nie udało się zamknąć tej kadencji utrzymaniem się. Przetrawienie tej porażki trochę mi zajęło. Czułem się zmęczony. Wykończyła mnie przede wszystkim ta ostatnia kolejka. Potrzebowałem odpoczynku.

Pokazujesz mi na komputerze swoje wnioski po spadku z Ekstraklasy, jedną pozycję z pierwszej trójki już znam: brak Zrelaka. Co jeszcze jest na podium?

Z rzeczy zależnych ode mnie: uważam, że powinniśmy grać na czwórkę z tyłu, bo do tego pasował profil piłkarzy, poza tym bywałem zbyt roszczeniowy w stosunku do właściciela i dyrektorów sportowych, co nie pomagało w budowaniu pozytywnej aury. Chciałem mieć mocniejszą drużynę.

Byłeś pierwszym przedstawicielem nowej fali polskich trenerów w Ekstraklasie. I tak jak Adrian Siemieniec zdobył mistrzostwo Polski, tak ty spadłeś z Wartą, a Dawid Szwarga nie poradził sobie w roli pierwszego trenera Rakowa. Nowe pokolenie szkoleniowców popadło w drobny kryzys wizerunkowy.

Siemieniec zrobił mistrzostwo. Ekipa Szwargi miała pecha: w punktach oczekiwanych była na pierwszym miejscu w tabeli. Pamiętajmy, że w Rakowie wypadli mu Ivi Lopez i Zoran Arsenić. Gdyby chociaż jeden z nich zagrał 80% minut, byliby pewnie mistrzem. To taka sytuacja, jak u nas w przypadku Zrelaka. Z nim zdrowym Warta pewnie zrobiłaby kilka punktów więcej i byłaby inna narracja.

Po spadku miałeś problem z nadmiarem wolnego czasu?

Nie nudziłem się. Nadrobiłem czas z rodziną, występowałem w programach telewizyjnych, jeździłem na staże.

Dariusz Żuraw powiedział mi kiedyś, że staże nie rozwijają trenera intelektualnie, bo funkcjonowanie klubów ogląda się przez szybkę i wyciąga się z nich tylko marginalne kwestie. 

Przez ostatnie jedenaście lat podczas okresów przygotowawczych byłem przy drużynach – od III ligi po Ekstraklasę. Po odejściu z Warty pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałem okazję podpatrywać styl pracy w innych klubach. W Opalenicy obserwowałem Jagiellonię, Piasta, Widzew i Pogoń. Mogłem zobaczyć, jak pracują sztaby, jak wygląda struktura treningów. Tydzień spędziłem też przy Legii w LTC, chyba najnowocześniejszym ośrodku w kraju. To duży kapitał, tym bardziej że wiążę przyszłość z polską piłką.

Gdybyś miał możliwość pojechania na staż do jednego zagranicznego klubu, to jaki wybrałbyś w pierwszej kolejności?

Manchester City. Wiele rzeczy jest tam „naj”, ale przede wszystkim nie ma lepszego trenera na świecie niż Pep Guardiola. Szukając zaś bardziej przyziemnych rzeczy, dobrze byłoby zobaczyć, jak funkcjonują czołowe kluby w Czechach – Slavia i Sparta. Ich sukces nie jest niedostępny dla klubów Ekstraklasy.

Ekstraklasa jest twoim zdaniem słaba?

Nie jest. Chciałbym, żeby w ciągu kilku lat była na dwunastym-piętnastym miejscu w rankingu UEFA, bo to naprawdę jest osiągalny poziom.

W „Przeglądzie Sportowym” opowiadałeś kiedyś, że w jednej z cyklicznych ankiet piłkarze Warty zwrócili uwagę na konieczność podwyższenia poziomu komunikatywności w języku angielskim u twojego sztabu. Jak to wygląda u ciebie?

W porządku, jestem w stanie prowadzić drużynę i sztab w języku angielskim. Chciałbym też podkreślić, że w Warcie pracowałem z naprawdę zdolnymi ludźmi, w środowisku ich doceniono, moi byli asystenci po sezonie znaleźli pracę w Lechu, Jagiellonii, Rakowie, Legii czy ŁKS-ie. Ich zdolności komunikacyjne są na bardzo dobrym poziomie.

Brałeś pod uwagę powrót do roli asystenta, niczym Dawid Szwarga po powrocie Marka Papszuna do Rakowa?

Myślę, że tak. Po prostu lubię pracować przy piłce. Kwestia wejścia w inną rolę. Jest kilku inspirujących trenerów, z którymi fajnie byłoby podziałać.

To mnie trochę zdziwiłeś. Myślałem, że kto na dobre doświadczył pełni władzy, temu trudno byłoby zrobić tak radykalny krok w tył. 

Praca asystenta ma jeden poważny minus: finansowy. Ale ma swoje plusy: człowiek zajmuje się piłką, a nie tymi wszystkimi rzeczami dookoła.

Co masz na myśli?

Każdy zaczyna poprzez fascynację robotą ściśle przy boisku i treningach. Pierwszy trener ma zaś na głowie mnóstwo rzeczy związanych ze ścisłą organizacją: zarządzanie, plany, harmonogramy.

Thomas Tuchel mówi o obsesji kontroli nad wszystkim. Zdrowiej dla ciebie byłoby, gdybyś jako pierwszy szkoleniowiec nie musiał zajmować się w klubie dosłownie wszystkim? Wchodzić w buty menadżera w stylu angielskim…

Chciałbym jak najwięcej czasu spędzać z drużyną na boisku, na analizowaniu jej gry i ewentualnie najbliższego przeciwnika, maksymalnie przy tym ograniczyć wszystkie kwestie poboczne. Zależałoby mi na pracy z dyrektorem sportowym, który będzie pozostawał ze mną w stałym kontakcie, będzie codziennie w klubie, będzie obserwował nasze treningi i będzie tym samym partnerem do dyskusji. Wszystkim posłużyłby klarowny podział na zadania trenera i zadania dyrektora sportowego. Każdy robi swoje. Nie wiem, może w przyszłości pójdę na dyrektorski kurs, ale w tej chwili średnio mnie to kręci. Nie jestem fanem oglądania materiałów wideo z potencjalnymi nowymi nabytkami podczas okienka transferowego. Wolałbym, żeby kompetentny dyrektor sportowy przyszedł do mnie z gotowymi wyborami tak jak dyrektor Mozyrko. Nie chcę być człowiekiem od wszystkiego.

Jesteś typem pracoholika? W materiale Canal+ Sport wsiadasz na hulajnogę i do klubu wchodzisz skoro świt. 

Zwyczajowo nie siedzę do późnego wieczora. Zaczynam o 6:30, ale o 16:00 zegar tyka, za pół godziny chcę odebrać córkę z przedszkola, przynajmniej trzy razy w tygodniu mam okazję. Przez te dziewięć godzin pracy ze wszystkim można się wyrobić. Jak dziecko pójdzie spać, coś tam jeszcze dzióbię przy komputerze, ale to drobiazgi.

Trzeba być bardzo zorganizowanym czy można być spontanicznym?

Można być spontanicznym, choć pewne rzeczy pewnie mogą umknąć. Więcej energii zostawia się za to w grupie. Ja mam to po prostu rozpisane: spotkanie z „motorycznym”, omówienie analizy przeciwnika, dostępności zawodników do treningu, samych zajęć, zadbanie o dobrą atmosferę w drużynie, tego typu rzeczy. Wszystko sobie odhaczam. Taki mam charakter, że wolę wszystko mieć zaplanowane w ujęciu tygodniowym.

Karuzela trenerska w Ekstraklasie ostro się kręciła, pojawiało się zainteresowanie ze strony na przykład Korony Kielce…

Nie przypuszczałem, że będą w lidze zwolnienia przed piątą czy szóstą kolejką, więc tak zaplanowałem sobie życie rodzinne i dookoła piłki. O swoją przyszłość byłem spokojny.

Nie bałeś się, że rynek zweryfikuje cię negatywnie?

Warta w ostatnich latach grała „overperformance”. W tabeli od listopada 2021 roku jesteśmy dziesiąci, a bardzo długo utrzymywaliśmy się na ósmej pozycji. Wychodzi naprawdę dobre dwa i pół roku i… jeden dziadowski miesiąc – maj 2024.

Celem jest przypomnienie środowisku, że zespoły Dawida Szulczka mogą grać ofensywnie?

Przede wszystkim powrót na ścieżkę wygrywania spotkań. To jest konieczne, by piąć się w górę tabeli I ligi. A jeśli chodzi o styl gry, myślę, że będą mecze, gdy to Ruch będzie przejmował inicjatywę i dominował. Ale będą też spotkania, gdy świadomie będziemy więcej w obronie niż w posiadaniu piłki, co nie oznacza, że nie będziemy skuteczniejsi, lepiej kontrolujący wydarzenia boiskowe.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Lillehammer przyniosło nam… najstarszego lidera PŚ w historii. Polacy? Bez błysku

Błażej Gołębiewski
0
Lillehammer przyniosło nam… najstarszego lidera PŚ w historii. Polacy? Bez błysku

Ekstraklasa

Komentarze

36 komentarzy

Loading...