Czy prowadzenie serii „Gdzie som transfery” na Twitterze nie skończy się dla niego krytyką, na jaką niedawno zapracował David Balda? Dlaczego Mateusz Stolarski rokuje lepiej niż Daniel Myśliwiec? Za ile sprzedać będzie można Mbaye Jacques Ndiaye i Filipa Lubereckiego? Jak współpracuje się ze Zbigniewem Jakubasem? Na ile o transferze Sergiego Sampera decydowała otoczka marketingowa? Jakie transfery Motorowi nie wypaliły? Czy współczesny dyrektor sportowy może poradzić sobie bez pomocy AI? Na czym polega fenomen Łukasza Masłowskiego? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada Michał Wlaźlik, dyrektor sportowy Motoru Lublin, a wcześniej Stali Rzeszów i Widzewa Łódź. Zapraszamy.
W Polsce nie działa się spokojnie, mądrze i skutecznie?
Mam nadzieję, że się działa. Staram się jednak patrzeć na siebie, a nie innych.
Tymi trzema słowami kończysz wszystkie wpisy z cyklu „Gdzie som transfery” na Twitterze. Na ile ta zabawa konwencją z kibicami Motoru to forma autopromocji?
To rodzaj budowania pozytywnej atmosfery wokół w klubu. Trochę z przymrużeniem oka, w luźniejszej formie. Nachalną autopromocją nie jestem zainteresowany. Dowartościowywania się pewnie bardziej potrzebowałem dawniej, kiedy jeszcze w niewystarczającym stopniu pracowałem nad samooceną, ale aktualnie zależy mi przede wszystkim na zadbaniu o komunikację z kibicami, bo tego czasami brakuje. Klarowność przekazu rozwiązuje problemy, rozwiewa wątpliwości i ucina niepotrzebne napięcia.
Kibice Motoru są wyposzczeni latami braku komunikacji. Nie boisz się jednak, że kilka nieudanych transferów i jeden większy kryzys dzielą cię od krytyki, jaka spadła na Davida Baldę, dyrektora Śląska Wrocław i kompulsywnego użytkownika Twittera?
W przypadku cyklu „Gdzie som transfery” już widać, że pojawia się coraz więcej głosów krytycznych. Ale tak byłoby również, gdybym nie pisał na Twitterze. Przecież wszyscy wiedzą, kto w Motorze odpowiada za transfery. Czy bym się odzywał, czy nie, moje ruchy zawsze byłyby punktowane, tylko może masa krytyczna przelewałaby się bardziej w kuluarach, a mniej publicznie. Wciąż uważam, że należy kibicowskie emocje rozładowywać. Pamiętajmy, że gdy przychodziłem do klubu, moment był bardzo trudny. Z jednej strony, euforia po awansie do Ekstraklasy. Z drugiej strony, duże ciśnienia na wzmocnienie i podniesienie jakości w zespole Motoru.
Rozgraniczam dwa podejścia w bodźcowaniu drużyn: albo wymienia się piłkarzy, albo trenera i sztab. Rzadko zdarza się, żeby kadra pozostawała constans przez wiele lat, chyba że trafi się na taką generację jak Pep Guardiola, choć on też musiał decydować się na trudne ruchy: odpalić Ronaldinho, odpalić Deco…
Jego Manchester City też przemielił dziesiątki piłkarzy i wydał wielkie miliony, żeby dopasować nowych zawodników pod role i system preferowane przez Hiszpana.
Prawda, ogromna rotacja. Tego lata nie mieliśmy swobody. Niby w kadrze było trzydziestu czterech zawodników i wiele wygasających kontraktów postaci niekluczowych. A jeśli ma zajść zmiana, to trzeba rotować wśród piłkarzy kluczowych, a nie trwać w tym samym sosie. Nasza strategia polegała za to na wzmocnieniu liderów: Piotra Ceglarza, Bartosza Wolskiego, Arkadiusza Najemskiego. Wyróżniali się w I lidze, do nich chcieliśmy dołożyć poprawiające jakość nabytki, ale żeby zrobić to mądrze i skutecznie, nie psując tkanki, potrzebowaliśmy na transfery nie dwóch tygodni, tylko dwóch miesięcy.
Oprócz presji wywieranej przez kibiców jest też naturalnie ciśnienie ze strony trenera Stolarskiego, który jest młody, chce się pokazać w elicie, ma świetne podejście do zawodników, sprawdzone narzędzia przy budowaniu modelu gry, ale do pełnego sukcesu potrzebuje odpowiednich wykonawców.
Mateusza Stolarskiego znasz od lat, poznałeś go jako młodego trenera w Stali Rzeszów, gdzie przebił się do roli asystenta chociażby Daniela Myśliwca. Bardzo się zmienił w drodze do prowadzenia Motoru?
Na pewno, pierwszy raz spotkałem go na boisku Resovii, kiedy prowadził juniorów Wisły Kraków. Był nie tylko innym trenerem, ale też innym człowiekiem. Przez lata bardzo się rozwinął. Cieszę się, że miałem w tym udział. I, że odkąd się poznaliśmy, mogłem obserwować wszystkie etapy jego trenerskiego i osobowościowego wzrastania.
Ma potencjał, żeby być jednym z najlepszych trenerów w Polsce?
Zdecydowanie.
Dlaczego?
Sygnalizowałem to już w Stali Rzeszów. Można spytać Rafała Kalisza, któremu powiedziałem, że to trener z największym potencjałem spośród tych, z którymi miałem okazję pracować.
Kontrowersyjnie, był tam przecież wspomniany Myśliwiec.
Bardzo dobrze znam ich obu. Myśliwiec też jest świetnym szkoleniowcem, może być jednym z najlepszych polskich trenerów, może nawet eksportowym. Natomiast uważam, że Stolarski ma jeszcze większe możliwości.
Czym w sposobie grania różni się Motor za Stolarskiego od Motoru za Goncalo Feio?
Stolarski dołożył do gry Motoru granie przez środek. Feio nie do końca w to wierzył, mecze wygrywał opierając ofensywę na skrzydłach i pressingu. Teraz doszedł aspekt częstszego przekierowywania ataków przez centralną część boiska, co jest dużym ryzykiem, bo jak stracimy piłkę, to jadą z nami, sytuacje powstają za darmo, na fantazji przejechaliśmy się chociażby na inaugurację ligi z Rakowem, który nas rozjechał kontrami.
Łatwo było ci odrzucić propozycję Widzewa za Bartosza Wolskiego?
Łatwo. Raz, że nie była oszałamiająca. Dwa, że znam Wolskiego. Miałem przyjemność ściągnięcia go do Stali z Chojniczanki. Wiem, jaki to zawodnik. Wokół niego będziemy chcieli budować tę drużynę. I to nie tylko w tym sezonie. Wszystko wskazuje, że będzie kluczową postacią przez najbliższe dwa-trzy lata.
W Motorze jest większa liczba zawodników z potencjałem sprzedażowym?
Nie ma ofert za naszych piłkarzy. Średnia wieku nie jest niska. Potencjał sprzedażowy na pewno mają Mbaye Jacques Ndiaye i Filip Luberecki. Pewnie też Krystian Palacz i Patryk Romanowski. Ale też muszą pokazać się w Ekstraklasie, żeby pojawiły się propozycje. W dwóch pierwszych przypadkach to kwestia czasu.
Warta Poznań publicznie ogłaszała, że Kajetana Szmyta sprzeda za milion euro. Racjonalne oczekiwanie względem wysokości kwoty, którą trzeba będzie zapłacić za młodych z Motoru? Też nie macie jeszcze zbudowanej renomy sprzedażowej w Europie?
Wydaje mi się, że za Ndiaye i Lubereckiego można dostać więcej niż milion euro. „Luberka” uważnie śledzę od Escoli, Ndiaye jest większą zagadką, ale widzimy jego rozwój i jest w stanie robić rzeczy wyjątkowe.
Przypomina mi trochę Yawa Yeboaha, którego Wisła Kraków za niecałe dwa miliony euro sprzedała do MLS.
Ciekawe porównanie, Ndiaye ma łatwość poruszania się i wygrywania pojedynków. Do tego jakość uderzenia, którą widać było chociażby przy jego niesłusznie nieuznanej bramce z GKS-em Katowice. Dla niego to zresztą treningowa normalność, coraz częściej przekłada się to na mecze, w przyszłości będzie takie gole strzelał. Niedługo wszyscy będą wiedzieć, że w rajdach schodzi do środka i szuka uderzenia, ale sposobu na zatrzymanie go nie będzie: tak samo przymierzy w bliższy róg, tak samo w dalszy, będą z tym problemy, nie tylko w polskiej lidze.
Ndiaye uczy się polskiego albo chociaż angielskiego?
Obaj Senegalczycy, bo również Christopher Simon, się uczą, zaczynają do chłopaków mówić po imieniu.
Jest sukces.
Nie mają ciśnienia, bo na pełen etat w sztabie mamy zatrudnionego tłumacza.
Nie masz wrażenia, że w serii „Gdzie som transfery” za dużo publicznie obiecałeś?
Nie, czemu?
Wypisałeś sumarycznie kilkadziesiąt potencjalnych tematów, z których duża część rozbudzała wyobraźnię, a ostatecznie Motor na rynku niespecjalnie szaleje.
Mega niehigieniczne okienko transferowe. Nagle okazało się, że trzeba wzmocnić prawie każdą formację, oprócz boków obrony, nie mając wcześniej przygotowanych propozycji skautingowych. Opieraliśmy się na wcześniejszej wiedzy o zawodnikach, ale wszelkie informacje trzeba było zaktualizować. Budowaliśmy narzędzia, prozaiczna kwestia: dostęp do pełnej wersji Wyscouta mieliśmy dwa tygodnie później niż potrzebowaliśmy. Upadł przez to przynajmniej jeden interesujący transfer.
Dlaczego?
Nie mieliśmy poparcia w danych. Weszliśmy do gry za późno. Piłkarz podpisał kontrakt w klubie, który miał pod nosem. Naturalnie wolałbym działać, jak Łukasz Masłowski, który transfery przygotowane ma dużo wcześniej, śledzi sobie zawodników, zna potrzeby drużyny i operuje na długofalowej strategii szukania wzmocnień. W Motorze do końca nie wiedzieliśmy zaś, kto da radę, a kto rady nie da. Oczywiście, mieliśmy dane motoryczne, które pokazywały, że Ceglarz czy Wolski poradzą sobie przy ekstraklasowej intensywności. Ale stuprocentowej pewności względem reszty kolektywu nie było, musiało się to wyklarować.
Nie chcę powiedzieć, że tworzyliśmy cokolwiek na kolanie. Mnóstwo tematów trzeba było jednak pilotować naraz. W pierwszym meczu ligowym wypadł Kamil Kruk. Zostaliśmy z trzema stoperami, w tym z wracającym Najemskim i mogącym grać na środku obrony Mathieu Scaletem. Trochę rzeźba, ale wcale się tego nie boję. W drugą stronę, chcę pokazywać brzydotę tego wszystkiego. A nie, że ktoś jest zapięty pod szyję, garnitur, krawat, a do piłkarzy dzwoni jak lord…
Z telefonu stacjonarnego, oczywiście.
Najlepiej, piękne słowa, w negocjacjach oczywiście tylko drobne targi: sto tysięcy euro w jedną albo drugą. Przyklepane, obiad albo kolacja, podpisanie kontraktu, uśmiech do zdjęcia. Nie, tak nie wygląda praca dyrektora sportowego. Jest brzydsza. Dużo brzydsza. Przez wiele dni człowiek dzwoni i odbija się od ściany. Jesteśmy ambitni, próbujemy trudnych tematów. Wzięliśmy zawodników, którzy mieli kontrakty w swoich klubach: Kaana Caliskanera z Eintrachtu Brunszwik, Ivana Brkicia z Neftchi Baku, Marka Bartosa z Żeleziarne Podbrezova, Christophera Simona z Generation Foot.
Nie chcieliśmy iść na łatwiznę. Teoretycznie prościej byłoby sprowadzić Marcina Cebulę. Skończył mu się kontrakt w Rakowie, był do wzięcia na już. Problem w tym, że chciały go inne kluby z Ekstraklasy. Jeden z naszych trenerów to fajnie skomentował: że Motor jest na ekstraklasowym balu, ale nie w najpiękniejszej sukni. I pierwszy razy, gdzie wszyscy wszystkich od lat już znają. Nie każdy chciał z nami iść do tańca. Nie wiedział jeszcze, czy przypadkiem go nie podepczemy.
Jak to możliwe, że pozbawiony struktur Motor Lublin przeszedł spektakularną drogę od II ligi do Ekstraklasy? W Stali Rzeszów nie brakowało dyrektorów, a się nie udało…
Prawda jest jednak też taka, że dzięki rozbudowanym strukturom i zadbaniu o akademię Stal może aktualnie osiągać bardzo dobre wyniki w I lidze. A żartobliwie, prosty wniosek: obecność dyrektora sportowego nie stanowi o awansie do Ekstraklasy. Choć akurat prezes Jakubas najwyraźniej zauważył blaski i cienie takiego podejścia, bo stwierdził, że na tym poziomie dobrze byłoby kogoś na tym stanowisku mieć. W Motorze mam za zadanie pewne rzeczy wyprostować i unormować. Te pewne rzeczy powstały jako koszt braku dyrektora sportowego, choćby wspomniane już niehigieniczne okienko transferowe.
Jak współpracuje się ze Zbigniewem Jakubasem?
Ciekawie, bardzo ciekawie.
W lecie to raczej zdalna robota, bo Jakubas na Maderze.
Tak, raczej zdalna, dużo odbywamy rozmów telefonicznych. Na początku często widywaliśmy się na żywo, docieraliśmy się, poznawaliśmy się: ja jego, on mnie. Z kilku sztormów już wyszliśmy. Współpraca dobrze się układa. Cenię sobie relacje, z których mogę wyciągnąć dla siebie dużo mądrych lekcji. Być lepszym menadżerem, negocjatorem, człowiekiem. W tych aspektach korzystam z wiedzy i doświadczenia prezesa.
Jego mądrość biznesowa przekłada się na piłkę?
Na dobór ludzi. Wierzy w nich. Ale szybko też weryfikuje. Wie, z czego są zbudowani, z jakiej gliny. Trudno go oszukać. Swoją drogą, śmiałem się przez lata, co wielu zapamiętało, że kiedy ja rekrutowałem, kierowałem się zasadą badania krwi i kału, najprościej: czy ma się robotę w sercu, czy w dupie.
Jakubas mówi od lat, że obok kompetencji i zdyscyplinowania ceni u pracowników energię. Lubi ludzi elektryzujących, magnetycznych, przyciągających uwagę.
Prezes Jakubas ma wokół siebie mądrych ludzi, posiada znajomości na całym świecie, korzysta z tego, jest dociekliwy, potrafi uzyskiwać informacje. Wielu mogłoby niektóre jego pytania czy wątpliwości odebrać jako presję, rodzaj sprawdzania i testowania. A ja to cenię. Nie mamy ani czasu, ani monopolu na obdzwonienie wszystkich. Jeśli prezes jest w stanie pomóc i zminimalizować ryzyko transferowej wpadki, to dla mnie idealnie.
Nie znałem tej wypowiedzi o energii. Na pewno jest mi łatwiej z nim rozmawiać, kiedy mam argumenty, przygotowane dane, mówię z przekonaniem i z energią. Gdybym się jąkał i dukał, to sam nie chciałbym się słuchać. Prezes szybko wyłapuje niekompetencję. Na początku miałem dużo rzeczy na głowie, części informacji nie mogłem jeszcze zweryfikować, a z jego strony padało jedno drobiazgowe pytanie i zabijało mi ćwieka. Wyciągnąłem dla siebie lekcję: nie łapać wszystkich srok za ogon, czasami lepiej pracować wolniej, ale dokładniej. Zauważyłem, że nie dam rady mieć trzech priorytetów: dobrego bramkarza, środkowego obrońcę i „szóstkę”.
Brakowało nam wojska. Zagoniliśmy trenerów do skautingu, bo nie mieliśmy oddzielnego działu. Wielka im chwała. Pracowali całymi dobami. Nie dość, że musieli przygotować drużynę do Ekstraklasy, to jeszcze wysłaliśmy ich do analiz i zbierania danych, żeby móc powiedzieć prezesowi: „Tak, płacimy za Brkicia”. Duża była presja, bo na rynku pojawiały się bezpieczniejsze rozwiązania.
Istnieje scenariusz, w którym rynek przekonałby się, jakie pieniądze może wydawać Motor jako klub prywatny z właścicielem z pierwszej setki najbogatszych Polaków według „Forbesa”? Jakubas mówił mi przed sezonem, że chciałby, aby klub się samofinansował…
Do końca tego nie wiem, przynajmniej w kwestii inwestycji w jakość, która przełożyłaby się na możliwość walki o jak najwyższą pozycję w tabeli Ekstraklasy. Natomiast wiem, jak prezes Jakubas myśli o inwestycjach w młodych, potencjalnie sprzedawalnych zawodników. Bo to jest wydzielone z budżetu: jeżeli wydamy pół miliona euro za młodego piłkarza, najlepiej Polaka, to nie wrzucamy tego do samofinansującego się worka, tylko zakładamy, że na przyszłym transferze zarobimy przykładowo dwa miliony euro, czyli czterokrotną przebitkę. Tak możemy działać. I być może jeszcze w tym okienku czegoś takiego dokonamy. Są zakusy na zainwestowanie w młodego Polaka, który nie tylko podniósłby jakość zespołu tu i teraz, ale też moglibyśmy przygotować go do sprzedania za granicę.
Upadku jakich tematów transferowych tego lata najbardziej żałujesz? Po podpisaniu Sergiego Sampera pisałeś o Christianie Riverze i Oriolu Busquetsie, hiszpańskich pomocnikach z La Ligą, Barceloną B, Twente czy portugalską Aroucą w CV.
Nazwisk raczej nie podam, bo niewykluczone, że do kilku tematów w przyszłości jeszcze wrócimy. Bardzo zależy nam na pewnym napastniku, ale jego klub gra na razie w eliminacjach do Ligi Europy. Nie jest tam podstawowym zawodnikiem, ale jego drużyna potrzebuje wojska, bo w lidze walczą o mistrzostwo. Jedyne, co mogłoby ich przekonać, to przepłacanie piłkarza rezerwowego. Pewnie nawet kwota powyżej miliona euro, żeby w ogóle siąść do rozmów. Trudny transfer. Nie jest to rynkowa okazja. Zaburzylibyśmy politykę płacową. Motor nie jest w takim momencie historii, żeby wydawać milion euro na dwudziestodwuletniego czy dwudziestotrzyletniego gracza, nawet jeśli to napastnik.
Jeszcze konkretniej mogę powiedzieć o Marcinie Cebuli, który wniósłby do zespołu dużo jakości. I z Kaanem Caliskanerem przesuwanym na ósemkę, i z Krzysztofem Kubicą do środka pola weszliśmy do gry na zakładkę upadku tamtych rozmów. Wcześniej profilowo bardzo nam Cebula pasował.
Krzysztof Kubica po wyjeździe do Włoch przestał się rozwijać.
Mamy na niego jeszcze jeden pomysł. Zobaczymy, czy wypali. Bardzo ciekawy zawodnik. Niesamowity materiał genetyczny. Potencjał na coś więcej niż polską ligę. W Górniku Zabrze wszedł do Ekstraklasy z dużym hukiem, ale przygasł. W Motorze mamy go odświeżyć, wzmocnić, na nowo zbudować. Trudny projekt, wzięliśmy go sobie w niełatwym momencie na głowę, ale lubimy takie wyzwania. Komfort, że sztab Mateusza Stolarskiego potrafi rozwijać piłkarzy nie tylko drużynowo, ale też indywidualnie. To ogromna przewaga na rynku.
Gdyby okienko transferowe zakończyło się z przeprowadzonymi do tej pory transferami, to byłbyś z niego zadowolony?
Nie, potrzebujemy zwiększenia siły rażenia w przodzie. Napastnika do rywalizacji z Kacprem Wełniakiem i Samuelem Mrazem. I wzmocnienie na lewego skrzydło, żeby odciążyć Piotra Ceglarza, którego nie możemy zajechać. Przesunęliśmy tam Romanowskiego, ale to nie wystarczy. Po cienkim lodzie stąpmy też na środku obrony. Trzech stoperów i Scalet to duże ryzyko. Jeśli uda się zabezpieczyć te trzy pozycje, to będę zadowolony.
Do środka obrony szukacie kogoś podobnego profilowo do Najemskiego, który bardzo dobrze wyprowadza piłkę?
Na początku okienka mieliśmy na tę pozycję świetnego kandydata z Brazylii. Widzimy jednak, że Motor ma szczelną defensywę, więc musieliśmy zhierarchizować potrzeby: wybraliśmy Sampera, którego głównym atutem jest gra do przodu. Do tyłu? Broń Boże! Tu zrobił pierwszy wślizg. Dostał owacje od drużyny.
Musiało być to piękne.
Aktualnie celem jest obrońca, który przede wszystkim dobrze broni. Byliśmy blisko stopera, który zaliczył siedemdziesiąt występów w Eredivisie, a ma dopiero dwadzieścia trzy lata. Żadnych problemów z wyprowadzaniem piłki, niezły w obronie, ale koniec końców się nie dogadaliśmy. Delikatny żal pozostaje, pasował nam. Szat rozdzierać jednak nie będę, czasami może wyjść to z korzyścią dla zespołu. Nigdy nie może być tak, że klub bardziej będzie chciał zawodnika niż zawodnik do klubu. On musi to czuć. Tak czy inaczej, ciekawych nazwisk w kajecie nie brakuje.
Wspomniałeś Sergiego Sampera. W ostatnich latach przez uniwersum polskiej piłki przeplotło się kilku piłkarzy z przeszłością w La Masii lub Barcelonie B. Miguel Palanca, niegdyś zawodnik Realu Madryt, zadebiutował nawet w El Clasico. Zazwyczaj magia CV nie szła w parze z oszałamiającą jakością. Kontrowersyjnie, ale Samper trafiłby w ogóle do Motoru, gdyby jego postać sprowadzić tylko do występów w FC Andorra i Vissel Kobe?
Nie mogę odpowiadać za cudze odczucia. Wiem, że występy u boku Leo Messiego, Neymara, Andresa Iniesty, Gerarda Pique czy Davida Villi mogą robić na ludziach wrażenie, ja już dawno wyłączyłem otaczający piłkarzy tryb marketingowy. Nie ekscytuje mnie, że do Motoru chciał dołączyć Jesé. Trudno byłoby mnie zaczarować nawet tekstem: „Może pogadajmy z Iniestą, bo dalej chce grać w piłkę?”. Samper przeszedł identyczną drogę skautingową, jak każdy z pozostałych ściągniętych piłkarzy. W systemach analitycznych wypadł dobrze. W gronie trzech dostępnych i interesujących „szóstek” pasował do nas najlepiej.
Ile sezonów wstecz można spojrzeć, żeby ocenić przydatność danego piłkarza?
Dane sprzed pięciu-sześciu sezonów mają niewielkie znaczenie. Dawniej nawet nie ma sensu spoglądać, bo zaawansowane systemy analityczne rozwijają się właśnie od tych pięciu czy sześciu lat. Najbardziej interesują mnie minione rozgrywki. Poprzednie też, ale pod innym kątem: stabilności piłkarza. Czy jeden lepszy rok nie jest przypadkiem odchyleniem od normy. Samper utrzymywał się na podobnym poziomie pod względem jakości zagrań i innych parametrów istotnych dla profilu „szóstki”.
Muszę przy tym przyznać, że chcę w szatni mieć gości z doświadczeniem w dużych klubach i ligach. To samo mówiłem, kiedy ściągałem Jarosława Fojuta do Stali Rzeszów. W przypadku Sampera to też miało znaczenie. Barcelona, Vissel Kobe, super, ale równie dobrze mogło być to jakikolwiek inne europejskie doświadczenie. Jednym z kandydatów na bramkę był Adam Jakubech, Słowak z przeszłością w Lille, gdzie pracował z topowymi trenerami. Chodzi o podnoszenie standardów, żeby nasi zawodnicy widzieli, jak wygląda najwyższy poziom profesjonalizmu. Samper jest bardzo przydatny na boisku i poza nim. Obyty i otwarty, ale też skromny i pomocny. Nie rujnuje szatni. Nie wszedł do niej na zasadzie: „Gdzie to ja nie byłem! Klękajcie przez gwiazdorem!”. To jest człowiek skromny, wyznający kult ciężkiej pracy.
W „Przeglądzie Sportowym” powiedziałaś kiedyś, że ważne jest dla ciebie sprowadzanie piłkarzy, którzy w przeszłości coś już wygrali: mają w gablocie medale, trofea, europejskie puchary. Skąd przekonanie, że w walczącym o utrzymanie Motorze też się to sprawdzi?
Zupełnie inną presją jest walka o trofea czy puchary, kiedy jeden błąd jest w stanie decydować o powodzeniu lub niepowodzeniu, niż obojętność grania w klubach tzw. „ciepłej wody w kranie”, gdzie obojętnie, czy miejsce ósme, czy dziesiąte, czy dwunaste, wszyscy poklepują po plecach. Szukam instynktu killera, innej mentalności, bardziej mistrzowskiej. Takiej, która sprawia, że nie obcinasz się w dziewięćdziesiątej minucie. Większe prawdopodobieństwo, że znajdzie się kogoś takiego wśród zawodników z przeszłością w wielkich szatniach.
Na ile udało ci się przez lata przefiltrować agentów, którzy podsyłają piłkarzy, często nie wiedząc nawet, do jakiego klubu swojego klienta wciskają?
Faktycznie, są takie przypadki. Chyba nie odrobiłem lekcji, bo jestem otwarty na agentów, staram się podchodzić z szacunkiem, wszystkim odpisywać, pozostawać w kontakcie, sprawdzać ich propozycje. Wiadomo, jest grono menadżerów, o których wiem, że nie pomogą, więc… odpisuje im później! Mam wyselekcjonowane grono pięciu-dziesięciu agentów, którzy kumają cha-chę. Funkcjonują na dużym rynku. Jak dostaną ode mnie konkretne wytyczne, są w stanie podrzucić nazwisko, które będzie spełniać wymagania Motoru.
Pamiętam, jak ponad dekadę temu na Weszło zrobiliście wagon czarnoskórych piłkarzy i podpisaliście „Skauting w Widzewie”. Z drugiej ligi maltańskiej wyjęliśmy wtedy Princewilla Okachiego. Nikt nie sądził, że wypali, choć budujące jakość, jeszcze przed czasami big data Midtjylland coś w nim widziało. Ale to też część mojej natury. Czasami większym ryzykiem jest kogoś nie sprawdzić niż odrzucić. Okachi okazał się strzałem w dziesiątkę. Przez moment był nawet wiodącą postacią ligi.
Nie zdziwiło mnie, jak wcześnie powiedziałeś, że w Motorze nie było działu skautingu. To częsty problem beniaminków w Ekstraklasie. Ale jest to bardzo utrudniające życie, prawda?
Praca bez jakichkolwiek narzędzi skautingowych jest po prostu niemożliwa. Na szczęście, prezesa nie trzeba było długo prosić i aktualnie mamy dostęp do Wyscouta, TransferLabu i SkillCornera, gdzie jest wgląd na wartości motoryczne z większości interesujących nas lig.
Mógłbyś opisać proces działania na tych narzędziach?
Pierwszy filtr to TransferLab. Jeżeli piłkarz nie wygląda w nim dobrze po sprofilowaniu pod nasze potrzeby, to nie poświęcam nawet sekundy na zobaczenie go w Wyscoucie. Inna sprawa, że przejście przez filtry TransferLabu też jest czasochłonne, w tym okienku transferowym sprawdziliśmy ponad tysiąc zawodników.
Tysiąc?
Nie trwa to długo. To przeklejenie nazwiska z wyszukiwarki do systemu.
Z całego świata?
Z wielu kontynentów nie ma danych. A jak nie ma danych, to nawet w temat nie wchodzę. Byli ciekawi zawodnicy, z fajnymi liczbami, ale przyjęliśmy prostą zasadę: bez parametrów odrzucamy. Serce boli, lubię nieoczywiste rzeczy, fajnie byłoby znaleźć perełkę, ale… to wszystko kosztuje czas.
Jak algorytm ocenia przygotowanie motoryczne, które jest kluczowe w rekrutacji do Motoru?
SkillCorner robi to na bazie wideo, sztuczna inteligencja wylicza wartości: przebiegnięte kilometry, liczba sprintów, średnia prędkość, maksymalna prędkość.
Mamy czasy, w których dobry dyrektor sportowy nie może pracować bez wydatnej pomocy AI?
Dane ułatwiają pracę. Nie kłamią. Nie mają interesu. Nie chcą cię do niczego przekonać, czego nie można powiedzieć o agentach. Nie wyobrażam sobie podjęcia decyzji transferowej bez posiadania twardych, rzetelnych danych. Pozwala to na minimalizację ryzyka.
Łukasz Masłowski stwierdził po przyjściu do Jagiellonii, że w trzy okienka transferowe zbuduje skład, który pozwoli klubowi całkowicie się zmienić, co skończyło się zdobyciem mistrzostwa Polski. To dyrektor sportowy o wybitnej wręcz skuteczności udanych transferów. To rynkowy fenomen czy uniwersalny wzór na sukces?
Z Łukaszem Masłowskim miałem okazję pracować w Widzewie. Nawet był taki moment, że chciał być skautem RTS-u, ale klub bardziej akurat się zwijał niż rozwijał. Już wtedy widziałem, że ma świetne oko do piłkarzy. Wiele jego typów było nieoczywistych, a trafionych. Doskonałym przykładem Rafał Augustyniak. Mało kto to wie, ale gdyby nie Masłowski, mogłoby go nie być w polskiej piłce na tak wysokim poziomie. Albo w ogóle. Braliśmy Mariusza Stępińskiego z Pogoni Zduńska Wola. A on mówi: „Weźcie jeszcze tego Rafała”.
Patrzymy: duży, szybki, dokooptowaliśmy go do castingu, wypadł fajnie. Dowiedział się o nim Piotr Stokowiec. Gnałem więc do Piotrkowa, zabierałem go spod McDonalda i przechwyciłem do Widzewa przed Polonią. Chłop był samorodkiem, ale bardzo się rozwinął, wygrywał jako osiemnastolatek główki z Marcinem Robakiem, potem był w kilku innych klubach w Polsce, w Rosji, teraz w Legii. I to naprawdę przykład wybitnego oka Łukasza Masłowskiego.
W Motorze też przyjęliśmy trzy okienka transferowe. Chcemy drużynę przebudować. Ale nie chcę przy tym, żeby to był mój autorski zespół. I może dlatego właśnie sukces w tym względzie osiągniemy szybciej. Prezes Jakubas też chciał awansować do Ekstraklasy w 2025 roku, a udało się rok wcześniej.
Jakubas mówi o perspektywie walki o europejskie puchary.
Też nam to w duszy gra.
Siedzimy na Arenie Lublin, która obklejona jest…
Znaną wszystkim piłką, gwiazdkami, brandem Ligi Mistrzów!
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- Dziadostwo po polsku. Edycja: Radom
- Śląsk Wrocław został nowym ekstraklasowym królem remisów
- Kapitalny Lech. Jednak opłaca się mieć trenera!
Fot. Fotopyk/Newspix