Tylko za dwóch bramkarzy w historii niemieckie kluby zapłaciły więcej niż za Kamila Grabarę. Jeden z nich to Manuel Neuer. W artykułach o Polaku w „Kickerze” padają skojarzenia z Oliverem Kahnem. Niemcy spodziewają się zobaczyć w nowym nabytku Wolfsburga typ bramkarza, o którym powoli już zapominali. Inaczej niż się przyjęło w przypadku Polaków trafiających do czołowych lig Europy, Kamil Grabara ma wejść do nowego klubu z drzwiami.
Wolfsburg to spokojne miejsce i spokojny klub, toteż bramkarzy miał zawsze spokojnych. Diego Benaglio i Koen Casteels zabetonowali tę pozycję na półtorej dekady. Szwajcar trafił do klubu w 2008 roku i był jego numerem jeden przez dziewięć lat, zdobywając z nim mistrzostwo, wicemistrzostwo i Puchar Niemiec. Wszystko, co najlepsze w historii klubu z Dolnej Saksonii, odbyło się z nim w bramce. Po 321 meczach między słupkami oddał miejsce swojemu młodszemu zmiennikowi. Belg z Wilkami nie odniósł już tak spektakularnych sukcesów, ale zagrał w Lidze Mistrzów i awansował na numer jeden silnej reprezentacji Belgii. Obaj rzetelni. Roztaczający spokój. Niewywołujący afer. Unikający rozgłosu pozaboiskowego, czy soczystych cytatów w mediach. Stworzyli w Wolfsburgu, klubie, w którym trudno o stabilność, prawdziwą dynastię. Zajmują dwa pierwsze miejsca wśród bramkarzy z największą liczbą spotkań w barwach Wilków. Ich zmiennicy nie mieli łatwo. Marwin Hitz, Max Gruen czy Pavao Pervan z rzadka zakładali koszulki meczowe, bo hierarchia zawsze była z góry ustalona.
Dlatego nie ma wątpliwości, że pozyskując Kamila Grabarę, Wolfsburg zafundował sobie w bramce rewolucję. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy od 2008 roku numer jeden VfL nie będzie się nazywał Benaglio albo Casteels. Ani dlatego, że nie był wcześniej do tej roli starannie przygotowywany w klubie, jak Belg, który najpierw po transferze został oddany na wypożyczenie do Werderu Brema, a potem dwa lata terminował u boku bardziej doświadczonego kolegi. Przede wszystkim dlatego, że wpuszcza między słupki wulkan energii. Bramkarza, który lubi, gdy jest o nim głośno. Który nie tylko nie unika kontrowersji, ale wręcz czasem sprawia wrażenie, jakby ich szukał. W klubie zapewniają, że ta zmiana nie wynika z zauważenia potrzeby wpuszczenia między słupki samca Alfa. Po prostu bramkarz, który najbardziej im się spodobał w starannym procesie selekcji, akurat taki jest. W tej sprawie VfL nie działało na chybcika. Kontrakt z Grabarą podpisało niemal rok przed tym, jak faktycznie pojawił się w klubie.
Wolfsburgowi rzadko zdarza się dokonywać transferów, które robiłyby ponadregionalne wrażenie, ale akurat ten powinien zwracać uwagę. Wśród wszystkich bramkarzy w historii ligi niemieckiej, tylko za dwóch zapłacono więcej. Rekordem transferowym na tej pozycji do dziś są słynne przenosiny Manuela Neuera z Gelsenkirchen do Bayernu Monachium. Drugie miejsce zajmuje zaś Gregor Kobel, aktualny numer jeden Borussii Dortmund, który trafił tam ze Stuttgartu. Zwraca więc uwagę, że jeszcze nigdy klub Bundesligi nie zapłacił tak wiele za bramkarza kompletnie niezweryfikowanego na niemieckim rynku. Neuer na wysoką cenę zapracował ponad 200 występami w Schalke. Szwajcar w Stuttgarcie, Augsburgu i Hoffenheim też uzbierał blisko 100 meczów w Niemczech. Grabara przychodzi jako zupełnie nowy. A 13 milionów, które VfL przelało za niego Kopenhadze, na tym tle jasno pokazuje pułap oczekiwań, jaki wiąże się z nim w nowym klubie. Polak, choć na tej pozycji wciąż w wieku rozwojowym i mający potencjał sprzedażowy, nie przychodzi, by być szarakiem i stopniowo uczyć się Bundesligi. Przychodzi, by błyszczeć, być liderem drużyny, jednym z jej filarów. Od zaraz.
PLATFORMA DO DALSZYCH TRANSFERÓW
Szerokim echem odbiły się latem słowa Grabary, który w wywiadzie dla „Kickera” stwierdził, że na decyzję o przenosinach do Wolfsburga wpływ miały także kwestie finansowe. Piłkarze, nawet przenosząc się, jak Casteels, do Arabii Saudyjskiej, rzadko mówią o tym tak otwarcie. Można jednak podejrzewać, że choć Polak podpisał pięcioletni kontrakt, raczej nie jest jego szczytem marzeń po prostu go wypełnić, stając się numerem jeden w bramce Wolfsburga na długie lata. Z jego perspektywy VfL wygląda na idealne miejsce, by w miarę bezboleśnie wskoczyć jako numer jeden do czołowej ligi Europy. A stamtąd już łatwiej o przenosiny na naprawdę najwyższą półkę. Do czołowych klubów w Niemczech – przed rokiem był łączony z Bayernem, ale wtedy jako zmiennik Neuera — albo do innych wielkich lig kontynentu.
Zresztą choć Grabara, nie bez przyczyny, uchodzi za szalonego, jego kariera wygląda na budowaną nad wyraz sensownie. Wczesny wyjazd z Ruchu Chorzów do Liverpoolu i tam terminowanie w juniorach. Wstępne szlify w seniorskiej piłce w barwach Aarhus, a potem poważniejsze przetarcie w Championship jako piłkarz Huddersfield. Przeprowadzka już na stałe do Danii i tam stopniowe budowanie pozycji. W efekcie 25-letni Grabara trafia do klubu z Bundesligi, mając na koncie przeszło dwieście meczów w seniorskiej piłce, w tym debiut w reprezentacji, 30 spotkań w europejskich pucharach i rywalizację z Bayernami, Manchesterami czy Dortmundami tego świata. To niewątpliwie ułatwia wchodzenie do nowego klubu z pozycji siły. Marcin Bułka, będący w podobnym wieku i mający podobnie wielki potencjał ma na liczniku blisko 150 występów mniej.
Jednocześnie jednak Grabara potrzebował już wejścia na większą scenę. Mimo że teoretycznie zmienił klub na trochę słabszy – Kopenhaga w poprzednim sezonie wyszła z grupy Ligi Mistrzów, Wolfsburg walczył o utrzymanie w Bundeslidze – to jednak siła oddziaływania na wyobraźnię ligi duńskiej i niemieckiej jest nieporównywalna. Zwrócić na siebie uwagę Polak miał szansę kilka razy na sezon, gdy jego zespół rywalizował w Europie. Jego występy na duńskiej arenie przechodziły w kraju raczej niezauważone. Przy znakomicie obsadzonej pozycji bramkarza nie ułatwiało to walki o pozycję w reprezentacji.
WALKA O SCHEDĘ W KADRZE
Peter Christiansen, dyrektor sportowy, który w 2020 roku ściągnął Grabarę do Aarhus, potem pracował z nim w Kopehnadze, a teraz spotkał go w Wolfsburgu, opowiada niemieckim mediom, że o braku powołania Grabary na Euro musiała zadecydować „jakaś polityka”, bo „Polacy nie wzięli na turniej swojego najlepszego bramkarza”. W praktyce jednak nawet bardzo dobrze broniąc w Kopenhadze, Ślązak wciąż mógł być u nas traktowany jako jeden z wielu. Bo Wojciech Szczęsny w tym czasie był czołowym bramkarzem Serie A, bo Łukasz Skorupski z Bolonią był rewelacją ligi włoskiej, bo Marcin Bułka zatrzymywał gwiazdy PSG. A Grabara grał „tylko” w Danii. Nawet jeśli to krzywdzące, tak to często działa.
Teraz sytuacja się zmieni, bo Polak, choć na razie nie będzie grał w europejskich pucharach, tydzień w tydzień będzie miał do zatrzymania jakieś gwiazdy. Sezon rozpoczął o tyle dobrze, że nie pozostawił wątpliwości, kto wygrał rywalizację o miejsce w bramce w letnim okresie przygotowawczym. VfL, oprócz niego, ściągnął też Mariusa Muellera z Schalke, ale przeciwko TuS Koblenz w Pucharze Niemiec to Polak stanął między słupkami i nie puścił gola. W ten weekend skala wyzwania będzie większa, bo do Dolnej Saksonii przyjedzie Bayern. Bronienie strzałów Harry’ego Kane’a, Jamala Musiali czy Leroya Sane na pewno nie przejdzie już bez echa. Ani w Niemczech, ani w Polsce. Akurat w momencie, gdy rozpoczyna się w kadrze rywalizacja o schedę po Wojciechu Szczęsnym, Grabara, jako jeden z kandydatów, zaczął trzymać w rękach silniejsze karty. Od teraz, jeśli będzie prezentował w Niemczech równą i dobrą formę, trudniej będzie uzasadnić, dlaczego wciąż ma tylko jeden występ w reprezentacji.
W kwestii jego postrzegania wiele zależy jednak także od samego Wolfsburga. Grabara w swoim stylu powiedział „Kickerowi”, że chętnie będzie puszczał po trzy gole w każdym meczu, jeśli drużyna będzie wygrywać. Ale w tym właśnie problem. Z VfL odchodziło w ostatnich latach wielu dobrych piłkarzy, przynoszących klubowi niezłe pieniądze – Kevin De Bruyne ruszał stamtąd do Manchesteru City, Wout Weghorst wyjeżdżał na Wyspy Brytyjskie, Micky Van De Ven został dostrzeżony przez Tottenham – lecz cała drużyna rzadko prezentowała dobry poziom.
NIE ZLAĆ SIĘ Z TŁEM
Choć pod względem wydatków na pensje oraz transfery należy do szerokiej niemieckiej czołówki i Liga Europy powinna być dla niej corocznym planem minimum, w praktyce Wolfsburg jest polskim odpowiednikiem Zagłębia Lubin. Klubu, w którym teoretycznie niczego nie brakuje, by odnosić sukcesy, klubu, który nie budzi większego zainteresowania poza swoim miastem i który zwykle zlewa się z ligową szarzyzną. W ostatnich trzech sezonach, zamiast walczyć o europejskie puchary, kręcił się gdzieś w dole tabeli. W dziesięciu poprzednich latach pięć razy kończył ligę poza czołową dziesiątką. W Lidze Mistrzów grał w tym okresie tylko raz, gdy trenerem był Austriak Oliver Glasner. Ktoś z osobowością Grabary, gdyby trafił do Eintrachtu, Borussii Moenchengladbach czy Unionu Berlin, z miejsca stałby się postacią rozpoznawalną w skali całych piłkarskich Niemiec. W Wolfsburgu wielu piłkarzy traci wyrazistość, którą charakteryzowało się w innych miejscach. Wolfsburg ich rozleniwia, sprawia, że nimi, tak samo, jak całym klubem, nie interesuje się nawet pies z kulawą nogą.
W tym sensie dla dalszej niemieckiej kariery Grabary bardzo ważne będzie, by nie zlał się z Wolfsburgiem, by dość szybko faktycznie stał się jego twarzą. Wtedy szanse, że trafi do lepszego klubu, będą rosły. Zadowolenie się tym, że ma pewne miejsce w bramce klubu z ligi top 5, zarabia niezłe pieniądze i nikt specjalnie się go nie czepia, gdy przegra mecz, może znacząco przystopować jego karierę. A przecież pewnie nie bez powodu choćby Szczęsny największy potencjał z polskich bramkarzy widzi właśnie w nim. Z polskiej perspektywy lepiej więc, żeby słowa bramkarza o puszczaniu co mecz trzech goli się nie sprawdziły. Drużyna raczej bramkarza nie pociągnie, nie w Wolfsburgu. To bramkarz musi pociągnąć drużynę. A jednocześnie ściągnąć uwagę na siebie.
BUDOWANIE POLSKIEJ MARKI
Grabara jednocześnie stanie przed nie tak prostym zadaniem jednoosobowego zbudowania polskim bramkarzom marki na niemieckim rynku. W XXI wieku jakąkolwiek robotę w tej kwestii wykonał jedynie Rafał Gikiewicz, który jako pierwszy z polskich fachowców od bronienia przekroczył w lidze niemieckiej sto meczów. Wprawdzie grał w klubach walczących za jego czasów wyłącznie o utrzymanie – Union Berlin marsz w górę rozpoczął już bez niego, S.C. Freiburg atakował czołowe pozycje, gdy Polak był tam tylko rezerwowym; a Augsburg to stały bywalec dołu tabeli – wprawdzie też miał opinię szalonego i ostatecznie nie pomogła mu ona pozostać na tamtejszym rynku w kolejnych latach, ale i tak musi dla polskich bramkarzy w Niemczech stanowić punkt odniesienia.
Adam Matysek był pierwszym bramkarzem silnego Bayeru Leverkusen, ale po pierwsze ćwierć wieku temu, a po drugie tylko przez dwa sezony. Przemysław Tytoń, Jakub Wierzchowski czy Łukasz Załuska ledwie liznęli tej ligi. To nie Anglia, czy Włochy, gdzie polski bramkarz oznacza gwarancję jakości. W Niemczech Polacy raczej kojarzą się z akcjami ofensywnymi niż z bronieniem dostępu do bramki. Jeśli tamtejsze kluby szukają bramkarza, zwykle stawiają na Niemców, ewentualnie na mających w ostatnich latach świetną renomę Szwajcarów. Grabara wchodzi tym samym na dość trudny rynek. Dość powiedzieć, że w 2/3 klubów numerem jeden będzie Niemiec lub Szwajcar. Kluby stawiające między słupkami na obcokrajowców, jak od lat Wolfsburg, należą tam do rzadkości.
Śledzenie, czy Polak może wejść do szatni w lidze top 5 z drzwiami, będzie jednak ciekawym i rzadkim eksperymentem. Zwykle nasi zawodnicy wyrabiali sobie za granicą uznanie profesjonalizmem, dyscypliną, pracowitością, karnym wykonywaniem poleceń. Dopiero z czasem, jeśli pozwalała im na to ich osobowość, zaczynali się ujawniać z elementami ekstrawagancji. Bramkarze częściej wykazywali ku niej ciągotki, ale i oni zwykle musieli swoje w ligach top 5 odczekać. Młody Wojciech Szczęsny był buńczuczny, lecz w końcu Arsene Wenger nie wytrzymał i wygnał go z raju. Artur Boruc lubił szokować w Glasgow, ale w Southampton, Fiorentinie czy Bournemouth przestał już przyciągać skandale. Gikiewiczowi niezamykająca się buzia z jednej strony pomogła przebić się na poziom Bundesligi, ale niekoniecznie pomogła, by grać w niej jeszcze dłużej. Choć swoje za uszami miewali Bartłomiej Drągowski czy Łukasz Skorupski, aktualnie to chyba właśnie Grabara uchodzi za najbardziej szalonego polskiego bramkarza. Jeśli w „Kickerze” padają już skojarzenia z Oliverem Kahnem, to znaczy, że w Niemczech spodziewają się ujrzeć typ bramkarza, o jakim powoli już zdążyli zapominać. Pytanie, ile w tym kreacji, a ile prawdziwych cech stereotypowego bramkarza-szaleńca, na razie pozostaje bez odpowiedzi. Ale po kompletnie anonimowym sezonie, w którym Polacy nie odegrali w Niemczech żadnej roli, jest szansa, że w Bundeslidze znów pojawił się polski piłkarz, którego obecność nie przejdzie bez echa.
MICHAŁ TRELA
***
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Ukraina w pucharach mało kogo obchodzi. Europa przyjeżdża do Polski na puste stadiony
- Dziki Kołobrzeg S05E01. Czasem słońce, czasem deszcz [REPORTAŻ]
- Polska dla Polaków, Ameyaw jest Polakiem
Fot. Newspix