Reklama

Julia Szeremeta zadowoliła cały polski boks. Poza sobą samą [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

10 sierpnia 2024, 22:50 • 5 min czytania 36 komentarzy

Zważywszy na swoją piękną historię, polski boks olimpijski za długo czekał na kolejny medal w tej dyscyplinie. Biorąc jednak pod uwagę stan tego sportu nad Wisłą na poziomie amatorskim/olimpijskim, trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy. I może właśnie w tym tkwiła największa siła Julii Szeremety. Że w wieku dwudziestu lat walczyła nie będąc obciążona tą fatalną presją trzydziestu dwóch lat posuchy. Julia jest prowadzona nie przez trenera „starej szkoły”, ale otwartego na nowinki człowieka, który tak jak ona, pragnie nieustannego rozwoju. Dzięki temu młoda Polka dziś paradoksalnie zadowoliła całe środowisko polskiego boksu. No, prawie całe. Bo z pewnością nie zaspokoiła w pełni swojej ogromnej ambicji, którą mogłoby nasycić tylko złoto.

Julia Szeremeta zadowoliła cały polski boks. Poza sobą samą [KOMENTARZ]

2 sierpnia 1980 roku. Wtedy właśnie reprezentujący Polskę w kategorii wagowej do 81 kilogramów Paweł Skrzecz starł się w finale olimpijskim ze Slobodanem Kacarem z Jugosławii. Od tego pojedynku minęły 44 lata. Przecież to sportowa prehistoria. Piękne chwile polskiego pięściarstwa, które owszem, każdy może nadrobić – do czego zachęcam. Ale nie każdy mógł je przeżyć na żywo. To było tak dawno temu, że w Polsce panował jeszcze inny ustrój. Skrzecz zdobywał srebrny medal przed wprowadzeniem stanu wojennego. Wielu z was zapewne tego sukcesu nie pamięta, bo pamiętać nie ma prawa, gdyż jeszcze się wtedy nie urodziła. Ja także zaliczam się do tej grupy.

Choć byłem już wtedy na świecie, to nie mam prawa pamiętać też ostatniego medalu, który z igrzysk olimpijskich przywiózł polski boks. Od brązowego krążka Wojciecha Bartnika w tym roku minęły bowiem 32 lata. Szmat czasu. Kiedy pan Wojciech osiągał swój sukces w wadze półciężkiej, to parę miesięcy później do polskich kin wchodziły „Psy” Władysława Pasikowskiego. A na listach przebojów królowali Queen, Guns N’ Roses czy Metallica. To był inny świat. Czas w którym wolna Polska stawiała pierwsze kroki.

Julia Szeremeta na świat przyszła już w XXI wieku – 11 lat po ostatnim polskim medalu olimpijskim. Swoją przygodę ze sportami walki zaczynała od karate, ale jeżeli o czymś marzyła, to właśnie o krążku przywiezionym z najważniejszej imprezy czterolecia. Dlatego postawiła na boks, który zaczęła uprawiać w 2016 roku, kiedy miała 13 lat. I choć trudno w to uwierzyć, już wtedy mierzyła wysoko.

Reklama

Jednak kto wie gdzie dziś byłaby Julia, gdyby nie trener Tomasz Dylak? To on w 2019 roku przejął juniorską kadrę kobiet. I to pod jego skrzydłami Julia Szeremeta zaliczyła największy progres. Obojga napędzał ten sam cel. Julia po kwalifikacji olimpijskiej głośno mówiła o medalu. Dylak – o tym, że gdyby nie wierzył w to, że któraś z jego podopiecznych stanie na podium na igrzyskach, to nie spędziłby z tą grupą ani jednego dnia. Ale wierzył w swoje metody pracy i poświęcił kadrowiczkom prawie wszystko.

Kto widział pracę tych dziewczyn, śledził ich przygotowania, sprawdzał to w jakiej są formie, mógł powoli zacząć ufać temu, że Dylak ma na tę grupę pomysł. Inni jednak pukali się w czoło – polskie pięściarki z medalem? To brzmiało jak marzenie ściętej głowy!

Aż do olimpijskiego ringu wkroczyła Szeremeta. I już w pierwszej walce pokazała, że Dylak nie pompował balonika, kiedy przed turniejem olimpijskim mówił mi: –  Z Julką mam najdłuższy kontakt. Pracujemy razem już ponad pięć lat, więc naprawdę znamy się na wylot, wiemy o sobie wszystko. Jula od dwóch lat pięściarsko mocno rośnie. Moim zdaniem, jeżeli w przyszłości nic się nie popsuje, to może być największy talent polskiego boksu. W końcu ma dopiero 20 lat i jedzie na igrzyska olimpijskie. Nie ukrywam, że dla mnie to może być czarny koń.

Przyznam się bez bicia: sam myślałem, że Dylak nieco na wyrost chwali swoją zawodniczkę. Że owszem, jest zdolna, ale to jeszcze nie czas i miejsce na to, aby zawojowała ring. Że jeśli Szeremeta tego dokona, to najpewniej za cztery lata w Los Angeles, kiedy będzie już w pełni ukształtowaną pięściarką. Po prostu nie wierzyłem w to, że Julia może tyle osiągnąć. A jednak osiągnęła. I to w jakim stylu!

Bo jej kolejne walki nie były tylko zwycięstwami. To był pokaz bokserskiego kunsztu. Szybkości, dynamiki, a także takiej pozytywnej pewności siebie. Julia nie walczyła kunktatorsko. Jej boks nie polegał na wyświechtanej polskiej szkole lewego prostego, z ewentualnym dołożeniem prawego w kombinacji. Ta nisko opuszczona garda, balans ciałem, podnoszenie ręki ku górze po każdym soczystym ciosie, zainkasowanym na twarz rywalki. Nie boję się stwierdzenia, że Julia w Paryżu porywała tłumy kibiców. Nie tylko Polaków, ale fanów boksu olimpijskiego z całego świata. Była jedną z najbardziej efektownie walczących zawodniczek, które przyjechały do stolicy Francji z myślą o medalu.

I ten cel osiągnęła w wielkim stylu. Polka rozprawiła się ze słynną klątwą Bartnika. Nie prześlizgnęła się do strefy medalowej psim swędem. To też dowodzi jej klasy, że w turnieju podczas którego sędziowanie jest skandalicznie słabe, w przypadku Szeremety nawet arbitrzy ledwo rozumiejący boks nie mieli wątpliwości co do tego, że Julia pewnie wygrywała kolejne pojedynki. Owszem, w ostatniej, finałowej walce o tytuł wyraźnie lepsza okazała się Lin Yu-Ting. Ale Tajwanka w ponad dziesięcioletniej karierze wśród seniorek dwa razy zdobywała mistrzostwo świata, a ponadto dysponuje fenomenalnymi jak na kategorię 57 kilogramów warunkami fizycznymi. Mierzy bowiem 175 centymetrów wzrostu. To już nie miejsce, by poruszać kwestie jej płci – o tym napisałem osobny tekst. Raczej warto docenić Julię, że ponownie nie pękła przed tak uznaną zawodniczką.

Reklama

Mając na karku zaledwie 20 lat (za równe dwa tygodnie stuknie jej „oczko”) spełniła nasze wielkie marzenie. Dała polskiemu pięściarstwu upragniony medal. Pierwszy dla dwóch ostatnich pokoleń fanów pięściarstwa. I prawie wykonała swoje zadanie.

Ano tak – „prawie”. Bo my możemy wariować ze szczęścia z powodu srebra. Możemy Julii gratulować i słusznie pisać peany pochwalne na temat tego, co ta dziewczyna zrobiła we Francji. Lecz jaj własne ambicje sięgają szczytu. Bokserskiego – nomen omen – Olimpu. Szeremeta chce złota. Pragnie go. I choć jestem przekonany, że po czasie doceni ten srebrny medal, to równocześnie jestem jeszcze bardziej pewien, że on tylko rozpalił jej chęci i zapał do pracy na kolejne cztery lata. Tak, by na igrzyskach w Los Angeles arbiter ringowy w walce o tytuł tym razem uniósł jej rękę podczas ogłaszana werdyktu.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Komentarze

36 komentarzy

Loading...