Jako że Charleroi leży w walońskiej części Belgii, a sam język jest dialektem francuskiego, na stadionie miejscowego Royal dało się usłyszeć „Allez” po udanych akcjach. Przez pięć lat taki zachwyt wyrażano po zagraniach Alego Gholizadeha. Podobnie miało być w Poznaniu, bo Irańczyk przyszedł za rekordową sumę odstępnego. Nic bardziej mylnego. Przez rok skrzydłowy nie pokazał nic i wygląda tak, jakby miał to podtrzymać. Tym transferem Lech wdepnął w krowi placek i smród ciągnie się za nim do dziś.
– To czysty talent, fenomen piłkarski. Dynamiczny i fantazyjny, a przez to niezwykle trudny do powstrzymania. Zwłaszcza, gdy ma swój dobry dzień. Musiał poznać rytm belgijskiego futbolu, ale kiedy to się stało, zacząć zachwycać błyskotliwością – pisał portal „Fararu” o Alim Gholizadehu, co w szczegółach opisaliśmy, gdy Irańczyk przychodził do Ekstraklasy. Było to bowiem duże wydarzenie.
„Pokażę wam więcej”
Na papierze skrzydłowy miał wszystkie argumenty, by stać się gwiazdą naszej ligi. Dodatkowo przychodził za rekordowe 1,8 mln euro. Jedyny problem był taki, że przenosił się do Poznania z kontuzją i należało na niego poczekać do września. Taką bowiem narrację przyjął Lech, tłumacząc, że Irańczyk będzie gotowy na kluczowe dla Kolejorza spotkania w fazie grupowej europejskich pucharów. Jednak jak to często bywa z zapewnieniami działaczy z Poznania, nie wydarzyło się ani jedno, ani drugie.
Lech odpadł już w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Konferencji, przegrywając z naszpikowanym starymi Słowakami Spartakiem Trnawa, czego w czwartek doświadczyła Wisła Kraków, a Gholizadeh zadebiutował w wielkopolskim zespole dopiero ostatniego dnia października w meczu Pucharu Polski z Zawiszą Bydgoszcz, czyli dwa miesiące po planowanym powrocie. Tak długa nieobecność stała się wręcz tajemnicą poliszynela w Poznaniu, więc gdy pojawił się film z końcowego etapu przygotowań Irańczyka, kibice mogli odetchnąć z ulgą, oglądając techniczne popisy ich zawodnika. Na końcu sam skrzydłowy zapewnił, że to dopiero początek.
– Podobało wam się? – zapytał, na co usłyszał twierdzącą odpowiedź. – Pokażę wam więcej, ale krok po kroku…
Rekordowe odstępne
Mogło to rozbudzić nadzieje, szczególnie że w Poznaniu słabo się działo. Nowo pozyskani zawodnicy spisywali się przeciętnie albo po prostu beznadziejnie. Irańczyk miał wnieść pozytywną energię do szatni zmęczonej trenerem Johnem van den Bromem. A przecież latem zeszłego roku Lech wydał na zespół najwięcej w swojej historii, co potwierdził sam Tomasz Rząsa.
– Rok temu płaciliśmy rekordowe odstępne za Alego Gholizadeha, płaciliśmy wysokie kwoty za podpis w przypadku innych piłkarzy… Wówczas nasza kadra była najdroższa w historii – wyjawił w rozmowie z „goal.pl” dyrektor sportowy Lecha.
Gdy w końcu jednak Irańczyk zadebiutował, rozpoczął się okres spokojnego wprowadzania go do zespołu. Nikt nie rozliczał go z tego, że na boisku jest niewidoczny, nie dostarcza goli i asyst. Liczyło się to, że po prostu jest. Licząc z pucharowym starciem z Zawiszą w rundzie jesiennej rozegrał łącznie pięć spotkań, po czym zniknął z klubu na dwa miesiące. W grudniu udał się na krótki urlop, po czym dołączył do reprezentacji Iranu na zgrupowaniu przed Pucharem Azji, w którym występował od połowy stycznia do początku lutego.
7 podań do przodu!
Nie mógł liczyć na grę w podstawowym składzie swojej kadry w dwóch pierwszych meczach. Przeciwko Zjednoczonym Emiratom Arabskim w ostatnim grupowym spotkaniu zaliczył jednak asystę drugiego stopnia. W fazie pucharowej zagrał jeszcze z Syrią, wchodząc z ławki, ale w ćwierćfinale i półfinale ponownie pełnił funkcję rezerwowego. Gdy on oglądał poczynania swoich reprezentacyjnych kolegów zza linii bocznej, piłkarze Lecha już pod wodzą Mariusza Rumaka przygotowywali się do rundy wiosennej, trenując ciężko na zimowym obozie. Jego to ominęło, przez co później nie był fizycznie przygotowany do gry przez cały mecz.
Z tego powodu nie potrafił pokazać tego, czym błyszczał w Charleroi, czyli szybkości i dynamiki. 32,68 km/h to największa prędkość, z jaką pobiegł w poprzednim sezonie. To dopiero 27. najwyższa wartość w zespole Kolejorza (!) i… 719. w Ekstraklasie. Lepiej wyglądał w liczbie sprintów i dryblingów na mecz, tu uplasował się odpowiednio na czwartej i trzeciej pozycji w poznańskiej drużynie, ale jego statystyki i tak były dalekie od lidera w obu zestawieniach – Kristoffera Velde, od którego Irańczyk miał być przecież jeszcze lepszy. Najbardziej porażające są jednak dane jego podań i pojedynków. Aż 65% jego zagrań kierowanych jest do tyłu i tyle samo przegrywa pojedynków z rywalami.
A w tym sezonie jest nawet gorzej! W trzech pierwszych meczach sezonu Gholizadeh wykonał siedem podań do przodu. Jeszcze trzy i Irańczyk poczuje się jak Marek Koniarek, który po słynnej porażce Widzewa 0:9 z Eintrachtem Frankfurt powiedział wprost, że zaliczył w meczu dziesięć zagrań: dziewięć rozpoczynając od środka po straconych golach i jedno przy wznowieniu gry.
To wszystko tylko potwierdza, jak na alibi gra skrzydłowy Lecha. A przecież w reprezentacji swojego kraju potrafi zaprezentować się z dobrej strony. Pokazał to nie tylko w Pucharze Azji, ale również w eliminacjach mistrzostw świata, gdzie w spotkaniu z Turkmenistanem zaliczył asystę. I jeśli ktoś powie, że to żaden rywal, to podobnym dla Kolejorza był Zawisza w pucharze, Warta Poznań i Lechia Gdańsk w Ekstraklasie czy Stomil Olsztyn w drugoligowych rezerwach. W żadnym z tych spotkań Gholizadeh nie zagroził bramce rywali, za to zobaczył dwie żółte kartki!
Nawet Iran już nie wierzy
W tym sezonie Irańczyk wygląda naprawdę kiepsko. Spotkanie z Górnikiem (wszedł w 63. minucie) zaczął od załapania siatki od Kozukiego. Później wdał się w sprzeczkę z jednym z trenerów zabrzan, za co dostał kartkę, a po chwili, po otrzymaniu podania w polu karnym, padł jak długi po lekkim kontakcie z przeciwnikiem. W starciu z Widzewem dostał o 10 minut mniej od trenera Nielsa Frederiksena. Jego wkład? Poklepał Dino Hoticia po plecach, gdy odebrano mu rzut wolny. Z zupełnie rozbitą Lechią otrzymał jeszcze mniejszy kredyt zaufania (nieco ponad kwadrans). Szkoleniowiec Kolejorza wolał dać więcej czasu na grę sprowadzonemu z drugiej ligi norweskiej Danielowi Hakansowi. A dodajmy, że facet dołączył do zespołu ledwie dwa dni wcześniej. I to już wiele mówi o pozycji w klubie Irańczyka – bo pomimo odejścia Filipa Marchwińskiego i Velde, pozostaje ostatnim skrzydłowym do wejścia na murawę.
Problem zaczynają widzieć również rodacy Gholizadeha. Hatam Shiralizadeh to irański dziennikarz, z którym rozmawialiśmy przed przyjściem skrzydłowego do Kolejorza. Tak przed rokiem zachwalał 28-latka. – To rewelacyjny zawodnik. Dynamiczny, nieszablonowy. Będzie jednym z najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie. Gdy teraz powróciliśmy do tego tematu i stwierdziliśmy, że Lech dokonał beznadziejnego transferu, Shiralizadeh pokornie przyznał nam rację, ale wciąż starał się bronić rodaka. – To topowy zawodnik, ale nie mógł pokazać pełni swoich umiejętności. Kontuzje mocno na niego wpłynęły.
Mowa o urazie łąkotki, z którym przyszedł do Poznania i który powrócił do niego pod koniec poprzedniego sezonu. Czy jednak on tłumaczy 13 miesięcy, 15 meczów, 746 minut, 0 goli i asyst? Niekoniecznie, a raczej potwierdza wątpliwości, o jakich tak głośno się nie mówiło.
Czy to scena z Króla Lwa? Nie to tylko Ali Gholizadeh i jego syn podczas Pucharu Azji.
Tęsknota za domem
Już w Charleroi Gholizadeh zaliczył słabszy okres. Znikał w wielu meczach przyklejony do linii bocznej w roli skrzydłowego. Właśnie dlatego trener przesunął go do środka pola, gdzie znajdował się częściej pod grą i w teorii powinien sobie poradzić, skoro posiada tak duże umiejętności techniczne. Założenie okazało się nietrafione i Irańczyk udał się na wypożyczenie do tureckiej Kasimpasy. Wybór tego klubu nie był przypadkowy. 28-latek chciał być blisko domu, a dużo bliżej mu do Iranu ze Stambułu niż Belgii. W Turcji Gholizadeh się jednak nie odbudował, a mimo to Lech postanowił go wykupić, ponownie oddalając go od domu.
A dom znaczy dla Gholizadeha wszystko. Do Kasimpasy przeniósł się, bo w jego rodzinie pojawiły się poważne problemy, o których nie chciał szerzej rozmawiać. Swoją miłość Irańczyk znalazł w Charleroi. Związał się z piłkarką żeńskiej sekcji Royal Yasaman Farmani. Para ogłosiła w zeszłym roku narodziny syna, którym podczas Pucharu Azji zawodnik intensywnie się chwalił, pokazując go do kamer niczym Rafiki prezentujący Simbę w Królu Lwie. W Polsce nie ma takiej celebry. Oboje są wycofani, w mediach społecznościowych nie publikują zdjęć z naszego kraju, co wcześniej, za czasów gry obojga w Belgii, robili regularnie. I podobnie Ali wygląda na boisku.
Jest odizolowany, nieprzygotowany fizycznie do gry, przykleja się do linii bocznej i nie uczestniczy aktywnie w atakach Kolejorza. Wygląda jak ciało obce i człowiek, który w Poznaniu czuję się po prostu źle. A uśmiech na jego twarzy pojawia się tylko, gdy opuszcza nasz kraj.
Trzy poparzenia Lecha
Czy Lech ukręcił na siebie bata? Bardzo możliwe. Wydane 1,8 mln euro i kolejne dziesiątki tysięcy na pensje Irańczyka wyglądają jak pieniądze wyrzucone w błoto. A przecież Kolejorz podpisał z nim trzyletni kontrakt, więc wydatki będą się mnożyć. A wkład zawodnika do zespołu pozostaje zerowy.
Całą tę sytuację najlepiej opisuje słowo smutek. Smutny Gholizadeh musi trenować i od czasu do czasu grać dla Lecha. Smutni kibice muszą to oglądać, co doprowadza ich do złości. A smutni działacze kwilą z powodu przepalonych pieniędzy, które w Poznaniu były zazwyczaj oglądane z kilku stron, zanim zostały wydane. Skłania to do smutnej konkluzji, że do kolejnego tak rekordowego transferu w wykonaniu Kolejorza szybko nie dojdzie. Pierwsza próba okazała się fiaskiem, a przecież kolejne najwyższe kwoty odstępnego – dwukrotnie 1,2 mln euro – również nie zostały dobrze zainwestowane. Tyle Lech wydał bowiem za Adriela Ba Louę i Afonso Sousę. Kasa nie zawsze idzie z jakością, być może stąd dziwny, nowy trend – do inwestowania pieniędzy w piłkarzy z niższych lig skandynawskich.
Czy będzie on lepszy niż pozyskanie piłkarza o wyrobionej w Europie marce? O tym się dopiero przekonamy, ale Gholizadeh nie zawiesił wysoko poprzeczki…
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Raków Częstochowa sprowadzi Ariela Mosóra. Testy medyczne już zaplanowane
- Leszek Ojrzyński: Zdradzili mnie ludzie, którym ufałem [WYWIAD]
- „Skończy w Realu”, „zagra w reprezentacji”. O idealnie przebiegającej karierze Jana Ziółkowskiego
Fot. Newspix