Reklama

Mówią o nich: „koszmar Polaków”. Ale Słowenię da się pokonać

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

04 sierpnia 2024, 13:15 • 13 min czytania 5 komentarzy

O ile na poprzednich igrzyskach, w Tokio, przed ćwierćfinałem, panowało przekonanie, że polscy siatkarze pewnie ograją Francuzów, tak teraz, po porażce z Włochami, można odnieść wrażenie, że wiele osób spodziewa się kolejnej klęski, a wychodzącym na mecz Polakom można by zagrać „Requiem” Mozarta. Tym bardziej, że ćwierćfinałowym rywalem jest Słowenia. „Koszmar Polaków”, „Nie umiemy z nimi grać” – widzicie już pewnie te tony w największych portalach. Dużo osób straciło wiarę w zespół Nikoli Grbicia, choć są argumenty przemawiające za tym, że Polska Słowenię pokona. Ale są też zagrożenia. Poznajcie rywala, który stoi nam na drodze do przełamania klątwy ćwierćfinału. Oto reprezentacja Słowenii bez tajemnic.

Mówią o nich: „koszmar Polaków”. Ale Słowenię da się pokonać

Było lato 2015 roku. Andrea Giani, legenda włoskiej siatkówki, został selekcjonerem Słoweńców i odbywa z nimi pierwszy trening. Mówi im podczas zajęć: „W tej chwili zajmujemy 39. miejsce w światowym rankingu. Wiecie, co ludzie mówią o słoweńskiej siatkówce? Że jest gówniana. Ale patrzę na was i wiem, że dzięki ciężkiej pracy może z nią niebawem być dużo lepiej”. Siatkarze patrzą po sobie, trochę zaskoczeni. Ale Giani jest dla nich autorytetem, to pierwszy człowiek tak wielkiego kalibru, który prowadzi ich kadrę.

Reprezentacja Słowenii nie miała wcześniej takiego trenera. On był stosunkowo młodym szkoleniowcem, pełnym pasji. Uwierzył w głębi serca, że ta grupa ludzi jest w stanie osiągać niezwykłe wyniki i potrafił przekonać nas do tego. Sprawił, że uwierzyliśmy w siebie. Niesamowicie pochłonęła go wtedy praca z nami, był też dobrym psychologiem – mówił w niedawnym wywiadzie dla Weszło środkowy Jan Kozamernik, dziś kluczowa postać kadry, a wtedy wchodzący do drużyny bardzo pewnie 20-latek.

Jak Giani stworzył potwora

Giani, dziś prowadzący Francuzów, dość szybko poczuł, że nawiązał wtedy właściwą więź z zespołem. – Oni błyskawicznie zaczęli podwyższać swój poziom. Przed mistrzostwami Europy rozgrywaliśmy turniej towarzyski. Przegraliśmy z Niemcami, ale pokonaliśmy Serbów oraz Francuzów. Widziałem po zawodnikach, że zrobiło to na nich duże wrażenie. Że jeszcze bardziej w siebie uwierzyli. Nadeszły mistrzostwa. W grupie przegraliśmy z Polską i kiedy trafiliśmy na nią w ćwierćfinale, nikt nie dawał nam szans. W końcu mierzyliśmy się z mistrzami świata. Wygraliśmy jednak 3:2. Przed półfinałem z Włochami powiedziałem zawodnikom: „Panowie, słoweńska siatkówka nie ma już żadnych granic. My możemy wszystko”. I pokonaliśmy kolejnego faworyta, tym razem 3:1. Dopiero w wielkim finale zatrzymała nas Francja – opowiadał mi słynny Włoch w maju tego roku.

To on sprawił, że słoweńska reprezentacja siatkarzy weszła do ścisłego światowego topu i jest w nim do dzisiaj. Dość szybko Słoweńcy stali się też katem Polaków – w 2015, 2017, 2019 i 2021 roku za każdym razem eliminowali nas z mistrzostw Europy albo pokonywali w półfinale, zamykając drogę po złoty medal.

Reklama

Polacy podczas przegranego 2:3 ćwierćfinału ze Słowenią w 2015 roku 

Ludzie zabijali się o bilety

Dla nich szczególnie pamiętny był 2019 rok. Grali na swoim terenie, w Lublanie, do meczu doszło w 1/2 finału. Po drugiej stronie wielka Polska, dwukrotni mistrzowie świata, mający już w składzie Wilfredo Leona.

Pamiętam, jak po zwycięstwie w ćwierćfinale z Rosją wsiedliśmy do busa. Człowiek, odpowiadający w naszej kadrze za komunikacje i marketing, przekazał nam wtedy, że wszystkie bilety na półfinał z Polską rozeszły się w 58 sekund. Ludzie oszaleli po naszym zwycięstwie, ale pragnęli więcej i rzucili się na bilety. Można było je wtedy kupić w różnych miejscach. Słyszałem, że robił się tłum na stacjach benzynowych, gdzie również je sprzedawano. Ludzie brali od razu po pięć, sześć, bo wiedzieli, że ktoś z ich najbliższych na pewno będzie pragnął obejrzeć z bliska ten mecz. Wygraliśmy z Polakami 3:1, prezentując kapitalną siatkówkę – opisywał Kozamernik w rozmowie z Weszło.

Rok 2021, wydaje się, że idealna okazja na rewanż. Znów półfinał mistrzostw Europy, ale teraz rozgrywany w katowickim Spodku. Polska przegrywa jednak 1:3, po dramatycznym spotkaniu, którego symbolem stanie się as Klemena Cebulja (trafił w linię przy grze na przewagi) oraz Michał Kubiak, który w czwartym secie, gdy Polakom nie szło, sprowokował pod siatką Tine Urnauta, na skutek czego doszło do awantury. – To nieakceptowalne zachowanie. Ten człowiek robi to za każdym razem i ktoś mu na to pozwala – grzmiał po tamtym spotkaniu, mimo zwycięstwa Kozamernik, zapytany przeze mnie o Kubiaka.

Dziś środkowy Słoweńców wypowiada się już bardziej dyplomatycznie o tamtej sytuacji. – Prowokacje w siatkówce się zdarzają i to są różni zawodnicy. Kubiak w tamtych czasach nie był jedyny. W najważniejszych meczach to było nawet częste, bo ludzie stawali się nerwowi, o wyniku niekiedy decydowała jedna piłka. Każdy może się zagrzać. Są jednak różne typy prowokacji. Kubiak ruszył wtedy do naszego kolegi, bo Polakom nie szło. To był akt desperacji. Ja w takiej sytuacji na pewno nigdy nie zachowałbym się w ten sposób – to jego słowa z wywiadu dla Weszło.

Reklama

Jan Kozamernik na zagrywce 

Motywują się na Polskę

W 2023 roku, w półfinale mistrzostw Europy, Polska pokonała Słowenię 3:1 i dzień później sięgnęła po złoto. Ale to był bardzo trudny mecz. – W tamtym roku wygraliśmy wszystko, ale były dwa spotkania, które mogły potoczyć się różnie. Półfinał z Japonią w Lidze Narodów oraz półfinał ze Słowenią w mistrzostwach Europy. Nie kontrolowaliśmy tego meczu i on w pewnym momencie mógł wymknąć się spod kontroli – usłyszałem jakiś czas temu od osoby ze sztabu Grbicia.

Gdy Polaków pyta się o to, dlaczego Słoweńcy tak ich prześladują, ci odpowiadają, że to po prostu dobry zespół i nie należy doszukiwać się w tym czegoś więcej. A Kozamernik? On widzi to tak: – Myślę, że znaczenie mają tutaj trzy kwestie. Na pewno jest tak, że mecze z Polakami wyzwalają w naszej drużynie wyjątkową motywację. Widzę to jako zawodnik. Jesteśmy też zespołem, który ma odpowiednie podejście sportowe i mentalne do najważniejszych spotkań. I ostatnia rzecz – zobacz, że my od mniej więcej 10 lat gramy praktycznie tym samym składem. Znamy się znakomicie, możemy grać do siebie na pamięć. Polska w tym czasie wymieniła prawie cały skład. Takie rzeczy mają znaczenie. Kiedy nadchodzi trudny moment podczas spotkania, nasz zespół wie, jak reagować.

„Gramy o nasze marzenia”

Scena z maja tego roku. Pierwszy turniej Ligi Narodów w tureckiej Antalyi. Słoweńcy właśnie ograli Polskę 3:0 po bardzo dobrej grze. Odwiedzam ich w hotelu, bo umówiłem się na wywiad z Bogdanem Szczebakiem – Polakiem, który jest statystykiem w ich kadrze. Szczebak gra w padla z innymi członkami sztabu. W końcu dostali wolne, mogą trochę odpocząć. Prosi, bym trochę poczekał. Obok kortów siedzi trener Słowenii, Gheorghe Cretu, popijając kawę. Specyficzna postać. Chłodny, raczej zdystansowany. Dużo wymagający od siebie, ale i od innych. Zaprasza do siebie, rozmawiamy.

To wyjątkowy rok dla słoweńskiej siatkówki. Jesteśmy zjednoczeni jak mało która drużyna, bo gramy najpierw o spełnienie jednego marzenia, a później, mam nadzieję, kolejnego – mówi mi Cretu, a w jego oczach widać determinację.

Tym pierwszym marzeniem było wywalczenie awansu na igrzyska. Słowenia nie osiągnęła tego w turnieju kwalifikacyjnym, ale awansowała z rankingu, dzięki znakomitej grze w Lidze Narodów (wygrała fazę zasadniczą).

Drugim, tym obecnym, jest zdobycie w Paryżu medalu.

Dla Słowenii to debiut w igrzyskach olimpijskich. Cały kraj, rozkochany, obok futbolu, w swoich genialnych kolarzach, w koszykówce, piłce ręcznej, narciarstwie alpejskim czy skokach narciarskich, patrzy na Cretu i jego ekipę. Ludzie mają wielkie nadzieje, związane z ich startem.

Bronią jak nikt inny na świecie

Ciężko mi przypomnieć sobie mecz, w którym mielibyśmy mniej obron od przeciwnika – mówił mi Szczebak, statystyk Słoweńców, podczas wspomnianego wywiadu w Turcji. Rzeczywiście, to wielka broń tej ekipy. W ostatnim meczu grupowym w Paryżu Słowenia, trochę niespodziewanie, pokonała 3:2 Francję. Niespodziewanie i dzięki pomocy sędziego, który w tie-breaku podjął dwie kontrowersyjne decyzje na ich korzyść, mające duży wpływ na końcowy rezultat. W tym spotkaniu świetni w tym elemencie Francuzi mieli 50 obron, a Słoweńcy – 55. W samym czwartym secie, który przegrali, Słoweńcy obronili aż 19 piłek. To kapitalny rezultat. Ich libero, Jani Kovacić, należy do najlepszych na świecie i ciężko zrozumieć, dlaczego taki gość występuje na co dzień nie we Włoszech czy Polsce, ale w ACH Volley Lublana.

Żeby  lepiej wam to zobrazować – to tak, jakby Luka Modrić od kilku lat grał dla Hajduka Split.

Druga mocna strona – zagrywka. Słoweńcy serwują z wyskoku i zdarza się, że regularnie trafiają. Przeciwko Francji zagrali 12 asów w pięciu setach, a przecież mieli po drugiej stronie siatki zespół, który w ostatnich latach przyjmuje zagrywkę najlepiej na świecie. Jeżeli grasz 12 asów Francuzom, to przy takim samym poziomie serwowania na Polakach możesz ich zrobić 16 albo i więcej.

Atakujący reprezentacji Słowenii, Toncek Stern, podczas Memoriału Wagnera w Krakowie 

Mylące zwycięstwa

Niby dwa ostatnie mecze obu drużyn – starcie o brąz Ligi Narodów i mecz w Memoriale Wagnera – wygrali Polacy, ale to trochę mylące. Ze słoweńskiego, ale też polskiego obozu można było usłyszeć, że rywale byli zajechani fizycznie, bo Cretu, po zapewnieniu sobie awansu do igrzysk, zamiast dać odpocząć czołowym graczom, ciągle nimi grał. To prawdopodobnie był spory błąd. W Paryżu Słowenia wygląda lepiej fizycznie. Ale nie jest zespołem pozbawionym mankamentów.

Żeby zatrzymać Słowenię, musisz zatrzymać ich atakującego Toncka Sterna. W Lidze Narodów był najlepszym graczem na tej pozycji, ale m.in. mecz z Francją pokazał, że zdarza mu się falować. Kiedy Stern zaczął się mylić, Słowenia nie do końca potrafiła znaleźć alternatywę. Gdy miała piłki na zamknięcie meczu i wygranie 3:0, te szły do Tine Urnauta, ale doświadczony przyjmujący nie potrafił ich skończyć. Brakowało kogoś, kto odciążyłby Sterna i Francuzi wrócili do gry. W poniedziałkowym ćwierćfinale możliwy jest podobny scenariusz. Im szybciej Stern zacznie się mylić, tym lepiej. Kluczowy może okazać się w tym kontekście blok Biało-Czerwonych. Spoglądam właśnie na statystyki Polaków i Słoweńców po trzech meczach grupowych. Są bardzo równe, zespół Grbicia również bardzo dobrze serwuje, a w bloku to Polska jest górą (25:18).

Poza tym Polacy – mocno w to wierzę – nie zagrają tak beznadziejnie, jak przez ponad półtora seta z Włochami.

Nie da się tak grać

Sierpień 2019 roku. Polacy mierzą się ze Słowenią w ERGO Arenie w ostatnim spotkaniu turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Tokio. Żeby wywalczyć przepustkę, muszą wygrać tylko jednego seta. Ale dominują rywale. Prowadzą 1:0, drugi set jest wyrównany. Pamiętam, że nastrój w strefie dla dziennikarzy zaczął się robić coraz bardziej pesymistyczny. Spojrzałem wtedy w statystyki pierwszego seta i nie mogłem w to uwierzyć. Pokazywały, że Słowenia grała niemal idealnie. Popełniła, jeżeli się nie mylę, jedynie dwa błędy. Nawet wielka Brazylia Bernardo Rezende, która lata temu dominowała na świecie, rzadko wykręcała podobne liczby.

Wniosek był prosty – muszą prędzej czy później, raczej prędzej, obniżyć swój poziom.

I tak się stało. W drugim secie różnicę zrobiły zagrywki Leona i po chwili, gdy było 1:1, Polacy zaczęli się cieszyć, a z głośników poleciał wielki przebój zespołu Alphaville – „Big In Japan”.

Piszę o tym, bo Słowenia potrafi wejść na kosmiczny poziom grania, ale siatkówka to taki sport, gdzie czegoś takiego nie da się raczej utrzymać przez całe spotkanie. Być może zdominują nas na początku, ale Polska ma argumenty, by się pozbierać. A poziom z trzeciego i czwartego seta meczu z Włochami na Słowenię może wystarczyć.

MUSIMY GO ZATRZYMAĆ

Toncek Stern

Jego pobyt w PlusLidze był krótki i zakończył się sporą aferą. W 2019 roku Stern został zawodnikiem BKS Visły Bydgoszcz, ale po kilku miesiącach zerwał umowę i przeniósł się do tureckiego Halkbanku Ankara. Przemysław Michalczyk, ówczesny trener Wisły, nazwał go niedojrzałym zawodnikiem, o słabej psychice. Stern, w porozumieniu ze swoim agentem, napisał oświadczenie, w którym można było przeczytać o nieprofesjonalnym podejściu bydgoskiego klubu. Dokument zawierał też zdanie: „Niech Visła lepiej zapłaci mi zaległe pieniądze, a nie publikuje nieprawdziwe oświadczenia”.

Visła w tamtym sezonie zajęła ostatnie miejsce w tabeli.

Dziś Stern gra tak, że w swoich szeregach chciałyby go mieć najlepsze polskie kluby. Żaden inny atakujący w tegorocznej Lidze Narodów nie prezentował się na takim poziomie. To trochę przypadek podobny do Kovacicia, bo atakujący ostatnie dwa sezony spędził w Olympiakosie Pireus, któremu daleko do najlepszych klubów Europy. W paryskich igrzyskach w meczu z Kanadą (3:1) Stern skończył 20 na 37 ataków, przeciwko Serbii (3:0) było jeszcze lepiej – 22/34. Z Francją (3:2) miał gorsze momenty, nie szło mu i wtedy „topiła się” cała drużyna. Zakończył to spotkanie z 24 skończonymi atakami na 53.

I właśnie na ten ostatni mecz warto spoglądać, zastanawiając się, jak Polacy mogą powstrzymać Sterna.

OKIEM EKSPERTA

Jakub Lewandowski, podcast „Szósty Set”:

Truizmem jest napisać, że w ćwierćfinale nie było łatwych rywali, natomiast stawką meczu z Włochami była możliwość zagrania w ćwierćfinale z Japonią lub Niemcami. Te drużyny na pewno znacznie bardziej pasują nam stylem gry, niż Słowenia. Fakt, że na ostatnie cztery spotkania ze Słoweńcami wygraliśmy trzy mecze może być pocieszający, ale Słoweńcy wyglądają w turnieju olimpijskim bardzo dobrze fizycznie oraz taktycznie.

Największym atutem Słoweńców jest zgranie. W składzie, który wyjdzie na boisko w poniedziałek, przez 10 lat zaszła tylko jedna zmiana. Na ataku w miejsce Mitji Gaspariniego pojawił się Toncek Stern, którego można nazwać odkryciem tego sezonu reprezentacyjnego. U Słoweńców widać wiele automatyzmów w grze, a to, jak ważne są automatyzmy w grze systemem blok-obrona, czy na kontrze, pokazali nam Włosi.

Słowenia to drużyna, która bardzo dobrze gra w modelu blok-obrona, ze szczególnym naciskiem na grę wyblokiem. Na igrzyskach w Paryżu prezentują się też bardzo dobrze na kontrze, dzięki czemu zdobywają wiele punktów przy swojej zagrywce.

My w tym turnieju bardzo mocno falujemy z naszą grą. Na wysokim, stabilnym poziomie jest na pewno nasza zagrywka i ona jest może być największym atutem przeciwko Słoweńcom. Rywale, a szczególnie Klemen Cebulj, przyjmują słabo i, w przeciwieństwie do Włochów, nie radzą sobie tak dobrze, nie mając dobrego przyjęcia. Jako drużyna umiemy również bardzo dobrze neutralizować atakujących rywali, co pokazał mecz z Brazylią i zatrzymanie Darlana. W Słowenii głównym motorem napędowym jest Stern i zatrzymanie go musi być naszym priorytetem. Pochwalić należy też przygotowanie fizyczne, bo w każdym spotkaniu wraz z upływem czasu wyglądamy świeżej od rywala, czego nie można powiedzieć o Słoweńcach. Oni najlepiej grają w pierwszych dwóch setach.

Czy porażka z Włochami powoduje, że nie jesteśmy faworytem meczu ze Słowenią? Włosi to obok nas zdecydowanie najlepsza drużyna kadrowa ostatnich lat. W Paryżu są w takiej formie, że należy ich uznać za głównego kandydata do złota. Wydaje się, że przy takiej grze, jaką zaprezentowaliśmy w spotkaniu z Brazylią w czwartym i piątym secie, czy z Włochami w trzecim i czwartym, powinniśmy ograć Słowenię po długim spotkaniu. Kluczowe będzie wyrwanie jednej z dwóch pierwszych partii. Jeżeli po dwóch setach będzie 1:1, uważam, że wygramy to spotkanie naszym dobrym przygotowaniem fizycznym oraz szerokością składu. Mój typ to zwycięstwo 3:1 i koniec mitu o klątwie Słowenii.

Typ Weszło – 3:2 dla Polski.

PIERWSZA SZÓSTKA

We wczorajszym odcinku programu „Stan igrzysk”, który obejrzycie tutaj, Tomasz Wolfke, znany komentator tenisa, ale też człowiek, który przez lata działał przy turniejach siatkarskich, wymienił dwa mankamenty Słoweńców. I w obu przypadkach ma rację. Pierwszy – brak rezerwowych o odpowiedniej jakości. W zasadzie jedynym zawodnikiem dużej klasy, który może wejść na boisko i zrobić różnicę, jest przyjmujący Rok Mozić, ale ten zdolny 22-latek leczył w tym roku kontuzję, co ma wpływ na jego dyspozycję. Pozostali zawodnicy w kwadracie dla rezerwowych albo są słabsi, albo nie weszli jeszcze na porównywalny poziom. Każdy, kto trochę interesuje się siatkówką, jest w stanie wyrecytować pierwszą szóstkę Słoweńców obudzony w środku nocy.

Druga słabość to dość zaawansowany wiek. Wspominani już Stern i Kozamernik mają po 28 lat, Cebulj i Kovacić – 32, ale Urnaut i rozgrywający Gregor Ropret to 35-latkowie, a środkowy Alen Pajenk ma 38 lat. Słoweńcy pokazali już, że przy intensywnym graniu tą samą szóstką mają czasami problemy fizyczne, choć z drugiej strony – turniej w Paryżu sprzyja drużynom weteranów, bo meczów jest mniej i gra się rzadziej.

Za najsłabszy punkt naszych poniedziałkowych rywali uznaliśmy Ropreta, który od nowego sezonu będzie zawodnikiem Asseco Resovii Rzeszów. Tak określa go Jakub Balcerzak, ekspert siatkarski i twórca Skarbu Kibica igrzysk „Prawda Paryża”: Jeśli się go przeczyta, to gra staje się prostsza. Jeśli się go odrzuci od siatki, to gra staje się prosta.

Nic dodać, nic ująć.

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Paweł Wojciechowski
0
Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Igrzyska

Komentarze

5 komentarzy

Loading...