Gdybyśmy cofnęli się trochę w czasie, znaleźlibyśmy kilku piłkarzy z FC Barceloną w życiorysie, którzy biegali po boiskach Ekstraklasy. Jednym z takowych był Joan Roman, niedawno gwiazda Wisły Kraków, a także Juan Camara, który w Polsce najwięcej meczów rozegrał dla Jagiellonii Białystok. Ale realnie żaden z nich nie miał takiej wizji przyszłości w barwach „Dumy Katalonii” jak kiedyś Sergi Samper, któremu nadano dwie łatki: następcy Busquetsa i mistrza okresów przygotowawczych. Ten sam gość, po latach tułaczki, trafia do Motoru Lublin.
Brzmi to dość sensacyjnie, zwłaszcza że mówimy o pomocniku, który z Messim, Neymarem i Suarezem nie przecinał się tylko na klubowej stołówce. Hiszpan naprawdę był na pograniczu życiowej szansy w pierwszym zespole, a grze w rezerwach. Bliżej niż jakikolwiek zawodnik z Barcelony, doliczając jeszcze Bena Ledermana, który do tej pory trafił do Ekstraklasy. W dodatku to nie tylko piłkarz, który przebrnął przez wszystkie szczeble „La Masii”. To urodzony cule prosto ze stolicy Katalonii, człowiek o tożsamości, której zawsze bronili kibice. Kiedy w gazetach pojawiały się nieprzychylne nagłówki, Sergi Samper zawsze mógł liczyć na spore wsparcie.
Sergi Samper dotknął największego futbolu, ale nie spełnił pokładanych w nim nadziei
Dlaczego wcześniej napisaliśmy „mistrz okresów przygotowawczych”? Bo właśnie w nich Samper kilkukrotnie potrafił imponować, dając trenerom nadzieję, że pójdzie śladem najlepszych wychowanków. Sam fakt, że dostawał szanse w Lidze Mistrzów, swoje znaczył. Gdy Samper miał 19 lat, zagrał z APOEL-em Nikozja u boku Xaviego i Iniesty, mając przed sobą Neymara i Messiego. Wygrał wtedy to trofeum, miał chociaż symboliczny wkład, a rok później znowu wystąpił w Europie: dostał 45 minut z AS Romą i 90 z Bayerem Leverkusen. W międzyczasie zdarzały się również pojedyncze występy w La Liga i Pucharze Króla, gdzie Luis Enrique posłał go w bój na przykład z Valencią w półfinale. Co prawda w rewanżu po 7:0 na Camp Nou, ale zawsze coś.
W latach 2014-2016 Sergi Samper miał definiujący okres w karierze. W drugoligowych rezerwach był weteranem i jedną z najważniejszych postaci. Nastukał tam ponad 100 spotkań do 21. roku życia, robił stosunkowo dobre wrażenie i był bohaterem wielu filmików na Youtube pt. „Samper – przyszłość Barcy”. Ze względu na styl gry zaczęto nawet nazywać go kolejnym Sergio Busquetsem, co było o tyle krzywdzące, że w futbolu nie mogło być miejsca dla piłkarza o podobnej charakterystyce. Nie dość, że dziś piłkarz Interu Miami był idealnym przykładem błędu w Matrixie, to jeszcze sam Samper tak naprawdę nigdy nie dorównywał boiskową inteligencją legendzie „Dumy Katalonii”.
Co więcej, prawie 10 lat temu nowi wychowankowie Barcelony nie mieli drogi usłanej różami z racji polityki transferowej albo/i słabości konkretnych roczników. Grunt do zaistnienia nie był wtedy taki, jaki obserwujemy od kilku lat. Między innymi z tego względu Samper, mimo że miał duży talent, przepadł. Ale niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że to tylko wina okoliczności. Hiszpański pomocnik w 2016 roku został włączony do kadry pierwszego zespołu, jeździł na zagraniczne zgrupowania Barcy, ale pozytywnego wrażenia z presezonu nigdy nie przeniósł na właściwy poziom rozgrywkowy. Czegoś mu brakowało: z jednej strony zdrowia, z drugiej błysku na dłuższym dystansie.
W istocie Samper potrafił ładnie prezentować się z piłką przy nodze, był elegancki, ale nie da się powiedzieć, że wyróżniał się konkretnymi atutami na tle reszty pomocników po wyjściu z rezerw Barcelony. Tam miał długie podanie, kontrolę przestrzeni w środku pola, fajną zmianę tempa i drybling w miejscu a’la Busquets. Ale przejawiał objawy zatrzymania się w piłkarskim rozwoju. Okazało się, że brakuje mu odpowiedniej intensywności, że jest za wolny i mimo pozycji defensywnego pomocnika za mało obecny w twardych pojedynkach fizycznych. Porównując go do obecnej generacji młodych pomocników Barcy, Pedriego i Gaviego, był wręcz nijaki. To nie była bestia pressingu ani wirtuoz, który podaniem lub dryblingiem regularnie wpływał na akcje zespołu. Tak jak w Barcelonie, tak też w kolejnych klubach.
2018 rok największym koszmarem. Sampera zniszczyły kontuzje
Może byłoby inaczej, gdyby nie kontuzje. To temat dyżurny, skoro mowa o utracie prawie 80 spotkań na przestrzeni kilku sezonów w Hiszpanii i 50 w Japonii po zerwaniu więzadła krzyżowego w 2022 roku. Nie chcemy mówić, że przez to Samper jest dzisiaj wrakiem piłkarza, aczkolwiek to na pewno taka część CV, która mocno ograniczyła jego potencjał. Na pierwszym wypożyczeniu do Granady w sezonie 2016/2017 urazy wyjątkowo mu nie przeszkadzały, miał na koncie 1268 minut, ale już w kolejnym w barwach Las Palmas zatrzymał się na 145 minutach.
W ogóle sam fakt, że Barca wysyłała go wówczas do najgorszych ekip La Liga, nie mógł budzić optymizmu. Ale to samo działo się w przypadku innych niewypałów z „La Masii”, po których niegdyś obiecywano sobie trochę więcej. Dość wspomnieć o Alenie, Sandro, Perezie, Cucurelli (później zrobił karierę) czy Mirandzie. Byli jeszcze tacy jak Cuenca, Rafinha, Deulofeu czy Puig, ale akurat oni są przedstawicielami klasy średniej, która w Barcelonie łapała się na coś więcej niż ochłapy, a później nie poradziła sobie wcale najgorzej.
Samper, jak pokazała jego dotychczasowa kariera, zaliczył większy zjazd, a może nawet największy, porównując skalę oczekiwań w chwili przejścia do pierwszego zespołu i dalsze losy w innych klubach. W Hiszpanii pojawiały się nawet głosy, że w wieku 24 lat się poddał, wybierając akurat Vissel Kobe. „Taki ma charakter, nie ma jaj, jest miękki” pisali niektórzy dziennikarze w Katalonii. I chyba nie były to opinie przesadzone.
W marcu 2019 roku Barcelona oddała go do Japonii bez żalu. Wiele do powiedzenia przy tym transferze miał Andres Iniesta, ale jeszcze większą wcześniej niekończące się kontuzje. Cały 2018 rok generalnie był dla Sampera koszmarem. Już w 2016 roku, gdy wszedł na wyższy poziom intensywności, jego ciało dawało sygnały, że nie wytrzymuje. Ale najgorsze miało nadejść właśnie dwa lata później, gdy działy się takie rzeczy:
- poważny uraz w kostki w styczniu 2018 roku, powrót w lipcu
- uraz kolana w lipcu, powrót w sierpniu
- skręcenie stawu skokowego w sierpniu, powrót we wrześniu
- poważniejszy uraz mięśnia łydki w listopadzie, powrót w styczniu 2019 roku
Japonia u wujka Iniesty bezpieczną przystanią, ale też odpuszczeniem poważnej kariery
Takie nagromadzenie urazów przelało czarę goryczy. Na szczęście dla Sampera pomocną dłoń wyciągnął jego były kolega z zespołu, wielka legenda hiszpańskiej piłki. W Kobe czekał na niego środek pola z Iniestą u boku i linią ataku złożoną z Davida Villi oraz Lukasa Podolskiego. Nie brzmiało to źle, prawda? Inna sprawa, że o ile same nazwiska imponowały, o tyle wychowanek „La Masii” wchodząc do ekipy dziadków, sam de facto stał się dziadkiem. Z całym szacunkiem do ligi japońskiej, ale wymagania, jakie stawia piłkarzowi, nijak mają się do europejskiego futbolu na najwyższym poziomie. Ale dla Sampera to nie była potwarz, tylko możliwość przedłużenia kariery.
Dla „Krów” Sergi Samper zagrał 107 razy. Przez pierwsze trzy sezony nie imały się go kontuzje, więc mógł w spokoju grać w piłkę, nie ściągając na siebie właściwie żadnej uwagi. Tę mieli Iniesta, Villa, Podolski i przez 1,5 roku nawet Bojan Krkić, też zniszczony z różnych powodów piłkarz, który w wieku 30 lat wpadł do kumpla na ostatni kontrakt. Dosłownie, bo zawiesił buty na kołek jako przedwczesny 32-letni emeryt i… cóż, nie zdziwilibyśmy się, gdyby podobną drogę przebył nowy pomocnik Motoru Lublin.
Choć Samper ma dzisiaj 29 lat i teoretycznie nie jest staruszkiem, ma na sobie niepokojące znamiona. Wiadomo, że takie nazwisko robi wrażenie w realiach Ekstraklasy, ale wgłębienie się w przebieg jego kariery pozwala stwierdzić, że ostatnie lata to zjazd za zjazdem. W marcu 2022 roku zerwanie więzadła krzyżowego, brak gry w piłkę przez prawie 400 dni, a po tym wszystkim tak słaba forma, że Samper nie był już w stanie rywalizować o miejsce w składzie w lidze japońskiej.
Wymowne jest również to, gdzie Sergi Samper trafił po smutnym zakończeniu przygody w Vissel Kobe. Do FC Andorry z Segunda Division, tej FC Andorry, której właścicielem jest Gerard Pique. A więc tak jak w 2019 roku opieką otoczył go Andres Iniesta, tak cztery lata później inny ex-piłkarz FC Barcelony dał mu szansę na odbudowę w przyjaznych warunkach. Sęk w tym, że to trwało tylko przez pół roku. Po głupiej czerwonej kartce (pierwszej w karierze!) w 21. kolejce, ostatniej w grudniu, Hiszpan przestał liczyć się w układance trenera Sarabii, a później Ferrana Costy. Dlatego ten rok dla 29-latka to oszałamiające 10 minut spędzonych na boisku w szeregach spadkowicza.
Motor Lublin ściągnął duże nazwisko, ale też nijakiego pomocnika z przebłyskami
I tak dochodzimy do punktu, w którym trzeba określić, jakiego piłkarza ściągnął Motor Lublin. Na pewno naiwne byłoby myślenie, że beniaminek Ekstraklasy wziął na rok pomocnika, który zmieni oblicze gry drużyny. Samper stracił dawny blask. Hiszpańscy dziennikarze zajmujący się FC Andorrą po pierwszych miesiącach Sampera w klubie zgodnie przyznawali, że o ile robił dobre pierwsze wrażenie, o tyle im dalej w las, tym mniej był przydatny. Zgadzało się to, co było widać jeszcze w Barcelonie: pokazywał za mało atutów potrzebnych do gry na najwyższym poziomie. Bazował na inteligencji boiskowej i mądrych podaniach, ale brakowało mu dynamiki, której miał więcej choćby Jandro Orellana. To inny wychowanek „La Masii”, który na drugą część sezonu wygryzł Sampera. Był jego młodszą, odrobinę lepszą wersją niedoszłego następcy Busquetsa.
Profil Sampera gryzie się z realiami gry w Ekstraklasie. Nie wiemy, czy Hiszpan przestudiował chociaż jeden mecz polskich klubów, ale jeśli braków fizycznych nie nadrobi głową, może mieć problem z odnalezieniem się. Kiedyś w Granadzie, z którą bił się o utrzymanie, miał problemy wynikające z gry reakcyjnej. Częściej musiał się bronić niż atakować, kontrować niż długo posiadać piłkę. Podobnie będzie w Motorze, który z większością drużyn w lidze nie będzie potrafił narzucić swojego stylu gry. W takim środowisku Samper cierpi, choć niewykluczone, że odpali jeszcze kilka fajerwerków. Zagra długim podaniem w stylu Toniego Kroosa i zgubi balansem rywala na metrze kwadratowym, dając materiał do rolek na Tik Toku.
Ale poza tym jego wartość dla zespołu stoi w tej chwili pod dużym znakiem zapytania. To słaba kopia jednej z najlepszych „szóstek” w historii futbolu, w dodatku zniszczona kontuzjami i ciągnięta przez byłych kolegów z FC Barcelony. Tak naprawdę epizod w Motorze Lublin będzie dopiero pierwszym, który jest dla Sampera dużym wyjściem ze strefy komfortu. Dopiero w wieku 29 lat, kiedy już wie, że musi chwytać się mniej ekskluzywnych opcji, żeby przez kilka lat pograć jeszcze w piłkę.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Banany z Manchesteru. Żółta mania City
- Brudny szmal Łomakina. Rosja pierze kasę w piłce
- Upadek mistrza Polski. Pięć lat temu Garbarnia grała w I lidze, teraz znika z poważnej piłki
Fot. Newspix