Śląsk Wrocław robi wszystko, żeby już na starcie sezonu jego kibice mieli dość. Do tradycyjnego zamieszania pozaboiskowego i sprawy Patryka Klimali dochodzą kolejne rozczarowania transferowe (David Balda bardziej dokonuje uzupełnień na ligę niż wzmocnień na europejskie puchary) i czysto boiskowe. Kulminacja (?) nastąpiła dziś w Gliwicach.
Domowy remis z Lechią Gdańsk był rozczarowaniem. Porażka w Rydze to już w zasadzie kompromitacja, nawet w obliczu faktu, że wicemistrz Łotwy prezentuje wyższy poziom niż FK Poniewież, który rozniosła Jagiellonia. Dziś z Piastem WKS po prostu się ośmieszył. Obejrzeliśmy pokaz piłkarskiej niemocy w każdym aspekcie.
Od początku dla każdego było oczywiste, że zastąpienie Erika Exposito będzie bardzo trudnym zadaniem i raczej nie uda się tego zrobić 1 do 1. Mimo wszystko można jednak wymagać, żeby zespół, który tylko bilansem bezpośrednich meczów przegrał walkę o mistrzostwo Polski, dwa miesiące później nie prezentował nam składu węgla i papy.
Piast Gliwice – Śląsk Wrocław 2:0. Goście bez atutów
Cała (mizerna) ofensywna jakość wrocławian opiera się teraz na Nahuelu Leivie, który nie znajduje się w najwyższej formie, a i tak na tle kolegów wygląda jak ktoś o klasę lepszy. Frantisek Plach jedyne poważniejsze interwencje notował po dwóch strzałach Hiszpana z dalszej odległości. Jeżeli ktoś wykonał ciekawsze podanie i na przykład zanotował celny przerzut na kilkadziesiąt metrów, najpewniej był to Nahuel. Tak się jednak grać nie da, nawet gdyby 27-latek znajdował się w wielkim gazie.
Coś poszło wyjątkowo mocno nie tak, jeżeli Śląsk wyjściowo wystawia na wahadłach Łukasza Gerstensteina i Mateusza Bartolewskiego. Pierwszy, owszem, miał kilka przebłysków w Stali Mielec, ale nie można stwierdzić, że całościowo rozegrał w niej dobry sezon. Mimo statusu młodzieżowca przecież sporą część rozgrywek spędził na ławce jako zmiennik Jaunzemsa, a gdyby nie wiek, pewnie występowałby jeszcze mniej. Bartolewski to już w ogóle dziwna historia. Chłop nawet w spadkowiczu z Chorzowa nie pokazał niczego ciekawego, nie miał tam zbyt mocnej pozycji i można byłoby się zastanawiać, czy ma on jeszcze rację bytu w samej Ekstraklasie. A tu bierze go wicemistrz kraju i wsadza do podstawowej jedenastki…
Efekt był taki, że Piast do przerwy robił, co chciał. Intensywność i wysoki pressing gospodarzy pozwalały im kontrolować grę, a Pyrka z Ameyawem rozrywali Śląsk na bokach. Obaj zaliczyli po golu, a Pyrka powinien mieć jeszcze asystę, ale Tomasiewicz akurat nie popisał się, gdy otrzymał idealne podanie na jedenasty metr.
Druga połowa to już ze strony gliwiczan przede wszystkim utrzymywanie wyniku i szukanie kontr. Było o nie jednak dość trudno. Ameyaw jeszcze przed przerwą doznał urazu barku i choć zanosiło się na szybką zmianę, jakoś dotrwał do 80. minuty, tyle że już unikał starć w pełnym biegu. Pytanie, czy opłacało się go tak długo trzymać i gdy adrenalina z niego zejdzie, nie okaże się, że na najbliższe tygodnie wypada. Od razu, również w pierwszej połowie, musiał zejść Jorge Felix, a wprowadzony za niego Damian Kądzior nie mógł się odnaleźć w bardziej zachowawczym sposobie gry Piasta.
Koniec końców najważniejsze dla Aleksanda Vukovicia było to, że tym razem jego zespół wystarczająco dużo wycisnął ze swojego najlepszego okresu w meczu i uniknął nerwówki w końcówce. Śląsk natomiast zrobił wszystko, żebyśmy niczego nie oczekiwali przed rewanżem z Rygą.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix