Do czasu, gdy nad stadionem w Mielcu utrzymywało się pełne słońce, oglądaliśmy produkt piłkarskopodobny. Zero ładu i składu. Po zmroku piłkarze Stali i Widzewa nabrali ochoty do gry, co zaowocowało emocjonującym spotkaniem, które zakończyło się remisem 1:1. Ale goli i to ładnych mogło być zdecydowanie więcej.
Zanim przejdziemy do tych emocjonujących fragmentów, zaczniemy od bury. Rozumiemy, że fala upałów zalała Polskę z ogromną siłą. W całym kraju w poniedziałek temperatura sięgała 30 stopni Celsjusza, a w niektórych miejscach nawet przekroczyła tę granicę. W takich warunkach musieli grać w Mielcu piłkarze Stali i Widzew. Gdyby biegali na dużej intensywności przez pełne 90 minut, mogliby nabawić się udaru słonecznego. W pierwszej połowie wzięli to sobie do serca i zdecydowali się sprawić udar tym, którzy oglądali ten mecz.
Udar w pierwszej połowie
Od oglądania poniedziałkowego meczu do przerwy wykręcało twarz. I nie potrzeba tu doktora House’a, żeby dowieść, że to jeden z objawów udaru. Starcie Stali z Widzewem było jak zjedzenie niestrawnego, przeterminowanego dania i popicie go wiadrem soku z cytryn. Powtórzymy się, wykręcało twarz. Kulały naprawdę podstawowe rzeczy. Nieatakowany przy linii bocznej Cybulski nie potrafił utrzymać lekko podanej mu piłki, która wyszła na aut. Jego rywal na stronie – Jaunzems biegał jak kurczak bez głowy. Obrońcy Stali nie potrafili podać celnie na kilka metrów. W odpowiedzi skrzydłowi Widzewa dośrodkowywali na oślep.
Bida z nędzą. Na taką Ekstraklasę nie czekaliśmy, ale poprawiać zaczęło się już w doliczonym czasie gry.
Stal, która poza jednym wyskokiem Gerbowskiego i jego strzałem w słupek, zupełnie nie zagrażała Gikiewiczowi, odważnie ruszyła do przodu. Do pracy zabrali się dwaj kluczowi dla mieleckiej ofensywy z poprzedniego sezonu zawodnicy: Domański i Szkurin. Pierwszy z nich zdobył trzy bramki i zanotował dziewięć asyst, Białorusin natomiast strzelił 18 goli i aż pięciokrotnie podawał piłkę kolegom przed trafieniami. Utrzymanie szczególnie tego drugiego miało być kluczowe dla przyszłości klubu z Podkarpacia nie tylko pod względem sportowym, ale również ekonomicznym. Kolejnymi bramkami miał zapewnić nie tylko punkty, ale również solidny zastrzyk gotówki. Jest to o tyle kluczowe, że ze Stalą pożegnali się kluczowi sponsorzy, w wyniku czego płynność finansowa została zagrożona.
W drugiej minucie doliczonego czasu gry spotkania z Widzewem oglądaliśmy to, co przez cały poprzedni sezon. Celne podanie Domańskiego, Szkurin odnajduje się świetnie w polu karnym rywali i głową kieruje piłkę do siatki. 1:0 dla Stali i to na stadionie w Mielcu. Tak to wyglądało przez kilka poprzednich miesięcy i dało to utrzymanie. Teraz mogło się również pięknie skończyć, bo Białorusin w 80. minucie mógł przypieczętować triumf gospodarzy, ale strzelił obok bramki Gikiewicza w sytuacji sam na sam.
Indiana Jones i brak skarbu
Szkurin mógł się poczuć jak bicz Indiany Jonesa. Sławny archeolog wyciąga go tylko w arcytrudnych momentach i ratuje sobie nim życie. Białorusin dokonał tej sztuki w poprzednim sezonie i podobnie mogło się stać teraz, gdyby nie zmarnował setki. A trzeba przyznać, że Stal ma coś z tego filmowego poszukiwacza przygód. Bez wielkiego ekwipunku, w tym pieniędzy, w zasadzie z wody i piasku Stal potrafiła ulepić skład, który był blisko zwycięstwa na inaugurację Ekstraklasy. Wyglądało to jak scena z „Poszukiwaczy zaginionej arki”. Widzew, w szczególności Alvarez, wykonywał ekwilibrystyczne sztuczki z mieczem, strasząc rywali, podczas gdy mielczanie alias Indiana Jones wyciągnęli pistolet i zastrzelili oponenta.
Tym razem ta sztuka się nie udała. Głównie dlatego, że Daniel Myśliwiec dokonał fantastycznych zmian. Kerk, Gong, a przede wszystkim Łukowski rozruszali atak Widzewa. Łodzianie przeważali niemal przez cały mecz, ale niewiele z tego wynikało. I mogliby polec w Mielcu, gdyby nie właśnie rezerwowi. Łukowski popisał się przepięknym uderzeniem z dystansu i nawet doskonale dysponowany tego wieczoru Kochalski nie zdołał odbić piłki. Były piłkarz Korony Kielce mógł zaliczyć wcześniej asystę, gdyby nie to, że Rondić znajdował się o pół buta na spalonym.
Na koniec dnia żaden zespół nie znalazł jednak skarbu. Stal, bo pomimo prowadzenia, nie zdołała wygrać na własnym stadionie, co w poprzednim sezonie udało jej się w niemal połowie meczów. Widzew, bo ponownie pokazał, że potrafi grać w piłkę, stwarzać zagrożenie, a nie przełożyło się to ponownie na zwycięstwo. Można rzec, że inaugurację zachowaliśmy status quo z minionych rozgrywek, ale w przeciwieństwie do powiedzenia o wschodzącym słońcu, obu klubom życzymy, by grały tak jak po jego zachodzie.
Stal Mielec – Widzew Łódź 1:1 (1:0)
Bramki: Szkurin 45+2′ – Łukowski 73′
Stal: Kochalski 5 – Esselink 3, Matras 4, Senger 5 – Jaunzems 3 (Stępień), Guillaumier 4, Wlazło 4, Getinger 4 (Wołkowicz) – Domański 5 (Hinokio 4), Gerbowski 5 (Tkacz) – Szkurin 5 (Assayang)
Widzew: Gikiewicz 4 – Kastrati 4, Żyro 5, Ibiza 1, Kozłowski 4 – Alvarez 6 (Silva), Hanousek 5, Klimek 3 (Kerk 6) – Sypek 4 (Gong), Rondić 4 (Sobol), Cybulski 3 (Łukowski 7)
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Bukowa zdążyła jeszcze zobaczyć Ekstraklasę. GieKSa wraca do elity [REPORTAŻ]
- Trela: #CracoviaPoStaremu: najważniejsze, by spokojnie przetrwać kolejny sezon
- Liga klubów z problemami. To od trenerów zależy, czy nowy sezon będzie dobry
- Animucki: Centralny VAR to już realny projekt, może wystartować w 2026 roku
Fot. Newspix