Reklama

Lublin przywitał po 32 latach Ekstraklasę. To miasto zasługuje na wielką piłkę [REPORTAŻ]

Radosław Laudański

Autor:Radosław Laudański

22 lipca 2024, 16:38 • 18 min czytania 37 komentarzy

Pierwszy mecz Motoru Lublin od 1992 roku w Ekstraklasie nie przebiegł w wymarzony sposób. Podopieczni Mateusz Stolarskiego przegrali 0:2 z Rakowem Częstochowa, w końcowym rozrachunku nie mają jednak się czego wstydzić. Beniaminek miał swoje momenty na boisku, jednakże nie z tego powodu zostanie zapamiętany ten wieczór. Powrót „Motorowców” do piłkarskiej elity będzie kojarzył się przede wszystkim z kapitalną atmosferą na trybunach. Pochwalił ją sam Marek Papszun, który nie ma w zwyczaju często komplementować kibiców drużyny przeciwnej. Ekstraklasowy głód i chęć poznawania Polski sprawiły, że postanowiłem przejechać 440 km z Poznania, aby doświadczyć magicznej aury na lubelskiej Arenie i nie zawiodłem się. 

Lublin przywitał po 32 latach Ekstraklasę. To miasto zasługuje na wielką piłkę [REPORTAŻ]

Będąc w Lublinie można było od razu dostrzec fakt, jak bardzo miasto żyje tym klubem. Na Starym Mieście roiło się od żółtych koszulek, które były noszone przez kobiety, mężczyzn, a także dzieci. Powrót Motoru, a także trenera Marka Papszuna do Ekstraklasy był wydarzeniem, które elektryzowało nie tylko kibiców, ale również i media. Na trybunie prasowej zabrakło wolnych miejsc, co niektórzy musieli stać. Co ciekawe, jeszcze dwa lata temu na meczach Motoru pojawiało się zaledwie czterech-pięciu dziennikarzy.

Od razu można było jednak dostrzec pewien kontrast. Osoby przyjezdne starały się chłonąć każdy szczegół wczorajszej atmosfery, zaś miejscowi byli do tego przyzwyczajeni, ponieważ podobne rzeczy widzieli wiosną zeszłego sezonu, kiedy zespół walczył o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wspominał również o tym trener Stolarski, dla którego otoczka wokół meczu nie była żadnym zaskoczeniem, ponieważ doświadcza jej na co dzień. To tylko pokazuje, jak fani Motoru Lublin byli głodni wielkiej piłki. A jeszcze jakiś czas temu takiego obrotu spraw nie spodziewał się absolutnie nikt. Dla jednego z lubelskich dziennikarzy punktem kulminacyjnym marazmu na Lubelszczyźnie była porażka 2:6 z Wisłą Puławy i frekwencja około 1500 widzów. Aż trudno uwierzyć, że tak gorzkie chwile „Motorowcy” przeżywali niecałe dwa lata temu. Wracając do wspomnień z tamtego okresu, trudno się dziwić, że awans do Ekstraklasy traktuje się tutaj niczym epokowe wydarzenie.

Droga może być przyjemna

Widząc ten nagłówek zapewne wielu kibiców pomyśli, że opiszę drogę, jaką przebył Motor, aby znaleźć się w Ekstraklasie. Otóż nie! Przyjemna była ona głównie na finiszu, ale powstało na ten temat wiele treści i nie ma sensu ich powielać. Chodzi o drogę na stadion. Jeszcze w żadnym mieście w Polsce spacer nie był tak przyjemny. Około cztery godziny przed meczem postanowiłem zastosować się do rady Wojciecha Jagody, który w wywiadzie na naszym portalu powiedział, że radość z powrotu naszej ligi polega na tym, że jedzie się do innego miasta i kosztuje tamtejsze jedzenie.

Jagoda: Praca przy Ekstraklasie? Jestem jak grzybiarz w lesie w okresie suszy

Reklama

Na Starym Mieście knajpy rzeczywiście dają radę, nic jednak nie robiło takiego wrażenia, jak droga na stadion, która prowadziła przez Bystrzycę. Piękne zielone tereny, rzeka, dużo rowerzystów, a także osób czytających książki. Do tego fani Motoru, którzy namiętnie prowadzili futbolowe dyskusje. Drogi na Arenę Lublin ze starówki kibice innych klubów mogą pozazdrościć. To też sugestia, aby nie zawsze stawiać na wygodę i jechać na mecz samochodem, ponieważ na spacerze można dostrzec więcej.

 

 

Reklama

Specjalne okoliczności

Wystarczy już tych kulinarno-przyrodniczych ciekawostek, przejdźmy do piłki nożnej. Po wejściu na trybunę od razu można było poczuć, że dzień powrotu do Ekstraklasy jest wyjątkowy dla mieszkańców Lublina. Na sektorze H, czyli miejscu, na którym zasiadają najbardziej zagorzali kibice Motoru pojawił się baner z napisem „Cześć, chyba jeszcze nie znasz mnie”. Literka E została zastąpiona przez logo Ekstraklasy. To słowa piosenki „Cześć”, której refren brzmi następująco:

Cześć, chyba jeszcze nie znasz mnie. Jestem pierwszy dzień w tej grze. Podpowiedziałbyś co, gdzie? W przygodzie z rapem. Cześć, chyba jeszcze nie znasz mnie. Jestem pierwszy dzień w tej grze. Może na ten hajs i fame też się załapię – rapował Sokół w piosence „Cześć”.

Słowa pasują do powrotu Motoru, a rapem może być wielka piłka. Zobaczymy, czy klub załapie się na hajs, wiele zależy tutaj od chęci właściciela Zbigniewa Jakubasa. Fame w ostatnich dwóch latach został podkręcony. Na tym jednak nie koniec. Kibice Motoru przygotowali na nadchodzący sezon nowy hymn klubu, który był śpiewany w rytm znanej w Neapolu przyśpiewki „Un giorno all’improvviso innamorai di te” (tłumaczenie: pewnego dnia zakochałem się w Tobie). Muszę przyznać, że wejście na boisko w rytm tej przyśpiewki zrobiło naprawdę ogromne wrażenie, później była ona śpiewana również w trakcie trwania meczu.

Nawiązań do włoskiej sceny kibicowskiej było więcej, następnie odśpiewano piosenkę, której melodia często słyszana jest na Milanie i nazywa się „Sono nato Rossonero”. Podczas EURO 2024 rumuńscy kibice w podobny sposób nawiązywali do pieśni obecnych na Półwyspie Apenińskich. W sumie kibice Motoru w żółtych koszulkach wyglądali do nich podobnie, do tego prezentowali podobną eksplozywność. Czyli jednym słowem zabrakło tylko tego, aby jeden z piłkarzy wcielił się w rolę Nicolae Stanciu i zdobył piękną bramkę z dystansu na początku meczu. Jedynym niedosytem po wieczorze, jaki przeżyłem na lubelskiej Arenie, był brak bramki dla Motoru, która dałaby prowadzenie. Zespół Mateusza Stolarskiego był niesiony energią stadionu i zabrakło tego, aby lokalna publiczność jeszcze mocniej eksplodowała. Zwrócił uwagę na ten fakt również nowy nabytek „Motorowców” Krzysztof Kubica na pomeczowej konferencji prasowej.

Innym elementem otoczki, na który warto zwrócić uwagę, był żółty napis MOTOR na jednej z bocznych trybun. Kiedy rok temu byłem obecny na tym stadionie, nie widniał na nim żaden symbol klubu. Od razu przypomina się burzliwy czas, który wszyscy bardzo dobrze znamy. Afera z Goncalo Feio zaczęła się od konferencji prasowej, podczas której szkoleniowiec stwierdził, że na Arenie Lublin brakuje elementów Motoru, co przeszkadza w budowaniu odpowiedniej tożsamości. Poszło dokładniej o flagi MOSiR-u. W rozmowie z lokalnymi dziennikarzami można usłyszeć, że kwestia motorowej symboliki była ochoczo omawiana przed wyborami samorządowymi. Mimo że funkcję prezydenta miasta nadal sprawuje Krzysztof Żuk, to presja społeczna stała się na tyle silna, że miasto postanowiło na trybunach stworzyć z krzesełek napis MOTOR.

Przed meczem ochoczo reklamowano także piosenkarkę Joannę Jakubas, która jest córką Zbigniewa, właściciela klubu. Został wyemitowany teledysk jej nowej piosenki „Flamenco”, a podczas spotkania reklama klipu regularnie pojawiała się również na elektronicznych banerach.

Atmosfera oraz otoczka meczowa była na najwyższym możliwym poziomie i nie ma co się dziwić, że wracający do Ekstraklasy trener Rakowa był zachwycony tym, jakie widowisko stworzyli kibice w Lublinie.

Cieszę się, że trafiliśmy na takie spotkanie, gdzie atmosfera była kapitalna. Widać, że w Lublinie jest zainteresowanie piłką i potrzeba piłki na bardzo wysokim poziomie. Kapitalna atmosfera, super się tutaj grało. Cieszę się, że wygraliśmy mecz i zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to proste – powiedział trener Marek Papszun na pomeczowej konferencji prasowej.

Jak wcześniej wspomnieliśmy na meczową otoczkę z większą rezerwą spoglądał szkoleniowiec Motoru Mateusz Stolarski.

Otoczka nie miała wpływu, ponieważ będąc na stadionie Motoru Lublin często spotykamy się z tym, że jest powyżej 10 tysięcy widzów. Graliśmy też przy pełnych trybunach, kibice stworzyli wspaniałe widowisko. Nie było to dla nas większe zaskoczenie – ocenił.

Powrót do Ekstraklasy okiem mieszkańców Lublina

Rozmowa z Przemysławem Ziemińskim, wieloletnim spikerem klubu

Lech Przemysław Ziemiński od 15 lat pełni funkcję spikera Motoru Lublin, a od ponad 40 jest jego wiernym kibicem. To kopalnia anegdot i człowiek, którego śmiało można nazwać sercem „Motorowców”.  Prowadzi także konferencje prasowe, które przyjmują barwniejszą postać niż w innych klubach. Jednym z elementów, które dostrzegłem przed sobotnią konferencją była próba mikrofonu, podczas której spiker zaintonował pierwsze słowa hymnu klubowego. Przed aktywnością medialną nowego nabytku Krzysztofa Kubicy również Ziemiński zdecydował się na żart, który miał rozluźnić atmosferę.

– Panie Krzysztofie, czy oglądał pan serial „Ja Kapitan”? Bo jest pan jednym z bohaterów. Okazało się, że ma pan dobre serce i oddał Lukasowi Podolskiemu miejsce w kolejce do fryzjera. W końcu czego się nie robi dla mistrza świata – rozpoczął konferencję prasową Ziemiński.

Dzień po meczu z Rakowem mieliśmy okazję spotkać się i porozmawiać na tematy związane z klubem oraz jego otoczką. Nie zabrakło m.in. wątku świętowania awansu do Ekstraklasy.

 Czy w 2014 roku kiedy otwierano Arenę Lublin spodziewał się pan, że na Ekstraklasę będzie trzeba poczekać 10 lat?
PRZEMYSŁAW ZIEMIŃSKI: Rzeczywiście w 2014 roku otwierano nasz nowy stadion. Był wyczekany, wytęskniony i wydawało się, że jest to jedyny aspekt, którego nam brakuje, aby być piłkarską potęgą. Wydawało się, że to kwestia bardzo krótkiego czasu i będziemy na topie. Trwało to dziesięć lat i rzeczywiście byliśmy wszyscy tym faktem rozczarowani. Na Arenie Lublin rozgrywały swoje mecze trzecioligowe drużyny, zarówno Motor Lublin, jak i Lublinianka. Dochodziło do derbów na poziomie czwartej klasy rozgrywkowej. Była tragedia i rzeczywiście dopiero w 2022 roku przyjście duetu Goncalo Feio oraz Mateusz Stolarski oraz dwa lata wcześniej prezesa Jakubasa ruszyło nas z miejsca i doszliśmy tutaj, gdzie znaleźliśmy się dzisiaj.

Kiedy przyjeżdżały tutaj drużyny trzecioligowe, to mecz rozpoczynał się od wyjścia w ciuchach cywilnych na płytę boiska i robienie sobie pamiątkowych zdjęć. Była to sytuacja niekonwencjonalna, jak na ten poziom rozgrywek. Nowoczesny stadion na piętnaście tysięcy ludzi, zadaszony z piękną murawą. Zazwyczaj grano na gminnych boiskach, które wyglądały adekwatnie do klasy rozgrywek.

Biorąc pod uwagę ostatnie lata i problemy w II lidze, trudno było się spodziewać awansu. Czy pan mocno zaskoczył się tym, jak Motor poszedł do przodu?
W momencie kiedy znaleźliśmy się w drugiej lidze, nasze marzenia o dalszym awansie stały się większe, ponieważ łatwiej było awansować wyżej. Ja tylko przypomnę, że w momencie kiedy Motor awansował do drugiej ligi, to gdyby nie covid, awansowałaby tylko jedna drużyna, czyli mistrz swojej grupy trzecioligowej. W latach wcześniejszych było inaczej, w roku 2016 Motor wygrał swoją grupę, a mimo to nie awansował. Regulamin był tak skonstruowany, że mistrz nie awansował, tylko musiał rozegrać jeszcze mecz barażowy z mistrzem innej grupy trzecioligowej. Wtedy w barażach przegraliśmy z Olimpią Elbląg. Zaskoczyłem się jak Motor poszedł do przodu. Myślę, że sytuacja, w której awansował zespół, który jeszcze chwilę wcześnie zajmował ostatnie miejsce w drugiej lidze, potrzebując zaledwie półtora roku do wejścia do Ekstraklasy jest absolutnie niekonwencjonalna, nie do podrobienia, nie do powtórzenia i nie do zaplanowania w żadnym innym klubie. Przypomnę, że w sezonie, w którym wywalczyliśmy awans do pierwszej ligi zdobyliśmy siedem punktów na 33 możliwe. To się mogło zdarzyć tylko w „Niezniszczalnych”, którzy pod wodzą Feio i Stolarskiego tego dokonali.

40 lat pan kibicuje Motorowi. Czy lepiej się pan czuł kiedy klub dziewięć lat grał w Ekstraklasie, czy teraz w obliczu odnowy nastrój jest lepszy?
Dynamika ostatnich wydarzeń sprawia, że wszyscy się czujemy znakomicie. To sukces, który urodził się w sposób niepowtarzalny. Kluby, które wiele lat stabilizują się na poziomie Ekstraklasy, grają sobie gdzieś tam w środku tabeli, nie osiągając sukcesów pucharowych, nie potrafią docenić tego, że jest fajnie. Dochodzi wtedy do marazmu, kibice są niezadowoleni, że nie ma większych wzlotów. Taka stabilizacja może być męcząca i do pewnego stopnia destrukcyjna. U nas sukces był nieoczekiwany i zdobyty w warunkach thrillera. Rozstrzygnięcie meczu z Arką w 87. minucie i 90. plus trzy to jest scenariusz bardzo niemiecki. Kiedyś Niemcy zwyciężali w taki sposób. Mam też pewne skojarzenie. Ostatni mecz drużyna Legii Warszawa z Zagłębiem Lubin rozgrywała w identyczny sposób i nawet minuty się zgadzały. Myślę, że te dwa fakty łączy kwestia trenera Goncalo Feio. Być może zaszczepił w zespole takie fluidy, że będą determinacją, zespołowością oraz pressingiem rozstrzygali mecze tak, jak to robi Motor Lublin.

Czy do momentu bramki Bartosza Wolskiego wierzył pan w to, że uda się odwrócić losu meczu z Arką i czy tamten moment był najlepszy dla kibiców Motoru?
Szczerze mówią podczas końcówki meczu w Gdyni rozglądałem się za jakimś sposobem bezinwazyjnej ewakuacji ze stadionu, ponieważ domyślałem się, że lada moment rozpocznie się feta u gospodarza, czyli u Arki Gdynia. W momencie kiedy uzyskaliśmy bramkę wyrównującą też nie będę udawał, że dostałem skrzydeł i pomyślałem o rozstrzygnięciu barażu w regulaminowym czasie gry. Wiedziałem, że kiedy dojdzie do dogrywki, to mecz zacznie się od początku.

Zawsze jest wtedy psychologiczna przewaga…
Jak się okazało ta psychologiczna przewaga zdecydowała o tym, że Arka popełniła błąd w defensywie, tam zdaje się prawy obrońca minął się z wykopem od naszego bramkarza Kacpra Rosy. Przejął piłkę „Cegi”. Wszyscy przypisują zasługi Jacquesowi Ndiaye, ale proszę się przyjrzeć jak wyglądało podanie Piotrka Ceglarza. Połowę zasług za ostatnią bramkę należy przypisać naszemu kapitanowi. Okazało się, że hasło „Niezniszczalni” obowiązuje bez względu na upływający na zegarze czas. Motor uruchamia tę niezniszczalność po 90. minucie. Zrobiliśmy to w sposób efektowny i efektywny. Po tych bramkach Arka padła na kolana i czekaliśmy tylko na gwizdek renomowanego arbitra Szymona Marciniaka.

Kiedy myśmy rozstrzygnęli półfinał barażowy z Górnikiem Łęczna na własnym boisku po serii rzutów karnych i czekaliśmy na rozpoczęcie meczu Arka Gdynia – Odra Opole, to liczyliśmy na to, że Arka nie poradzi sobie u siebie z Odrą Opole. To, że ona wzbiła się na zwycięstwo po porażce w sezonie zasadniczym, była to dla nas duża niespodzianka. Liczyliśmy się z tym, że w finale zagramy z Odrą Opolę na Arenie Lublin. Kiedy dowiedzieliśmy się, że to my musimy jechać na wycieczkę do Gdyni, to troszeczkę miny nam zrzedły. Jak się okazuje niepotrzebnie, bo niezniszczalni zrobili swoje.

Czy woli pan rolę spikera czy kibica podczas meczów wyjazdowych?
Jeżeli jestem spikerem w meczach na domowym stadionie, to jestem w nich również kibicem. Zajmuje miejsce co prawda w strefie zero, ale na trybunach pomiędzy fanami. Czuję się przez cały mecz kibicem, a w momentach włączenia mikrofonu spikerem i ta rola odpowiada mi najbardziej. Na meczach wyjazdowych mogę być tylko kibicem, jest to rola ekscytująca i często kończąca się sukcesem. Przy czym jeżdżę prywatnie, a nie ze zorganizowaną grupą kibiców. Czasem jeżdżę klubowym transportem, a czasem prywatnie. Wolę jednak oglądać mecze na własnym stadionie, ponieważ to gospodarz jest faworytem.

Do mojego Poznania wyjazd daleki…
Jest daleki, ale ekscytujący. Nie ukrywam, że jest związany z zaproszeniem jednego kibica z Lubelszczyzny, który dopinguje Motor i Górnik Łęczna. Łatwo go zidentyfikować, bo nigdy nie ukrywa się pod jakimiś fałszywymi informacjami. Zawsze deklaruje, że jest kibicem Lecha Poznań, pochodzącym z Lubelszczyzny, trzymającym kciuki za drużyny ze swojej młodości. Bardzo chętnie obejrzę na wyjeździe mecz z „Kolejorzem”.

Jak wspomina pan świętowanie awansu do Ekstraklasy? Jak wyglądała impreza na Starym Mieście o do której godziny kibice Motoru wspólnie świętowali sukces?
Bardzo niekonwencjonalnie, ale feta nie odbyła w ogóle się na Starym Mieście. Po pierwsze wracając z Gdyni w odległości prawie dwustu kilometrów od Trójmiasta kibice umówili się, że poczekają na drużynę. Żebym nie skłamał na Austostradzie A1 w okolicach Torunia. Rzeczywiście wspólne spotkanie kibiców z drużyną się tam odbyło, ale trzeba było czekać na drużynę prawie dwie godziny. Musieli trochę dłużej poczekać, bowiem autokar klubowy często zatrzymywał się na stacjach benzynowych (śmiech). Odbyły się wspólne śpiewy, zbijanie piątek i oczywiście racowisko. Na rano wszyscy różnymi środkami transportu dotarli do Lublina i w godzinach popołudniowych odbył się przejazd z hotelu Mercure takim londyńskim, piętrowym autobusem ulicami Lublina. Rzeczywiście zahaczyliśmy o plac zamkowy, ale docelowo feta odbywała się na parkingach Areny Lublin. Tam była scena, podest i wszyscy kibice Motoru mogli zintegrować się w atmosferze awansu. Przejazd przez miasto miał w sobie coś klimatycznego. Ludzie nas pozdrawiali, wszystko jest sfilmowane i można obejrzeć na YouTube.

Czy podczas pracy spikera trudno być obiektywnym? Pan mimo kibicowskich sympatii rzetelnie oddaje boiskowe wydarzenia.
Jeżeli miałbym poruszyć aspekt trudności pracy spikerskiej, to oddzielenie roli kibica i spikera sprawia mi trudność. Nie potrafię w pełni udawać, że jestem zupełnie neutralny. To chyba naturalne, że jeśli kibic ma pasję, to kibicuje swojej drużynie. Wraz z doświadczeniem musi jednak oddzielać aspekt kibicowski od spikerskiego. Czyli nie może okazywać nadmiernej ekscytacji czy grobowego smutku wtedy, kiedy rywal zdobędzie gola.

Wyjątkowo mocno ubarwia pan konferencje prasowe. Byłem w Lublinie dwukrotnie. Pierwszy raz jak zespół grał z rezerwami Lecha Poznań w Pucharze Polski, a także teraz z okazji awansu do Ekstraklasy. Czy poznawanie znanych trenerów to duża przyjemność? W końcu do Lublina zawitała wielka piłka. W pierwszej kolejce był tutaj obecny Marek Papszun.
To ubarwianie konferencji prasowych, szczególnie w postaci kącika historycznego przy przedmeczówkach wzięło się stąd, że chciałem to środowisko wprowadzić we wspomnienia, które przeważnie były dla nas bardzo miłe, ale też bardzo odległe. Ten zwyczaj zaistniał podczas pracy Goncalo Feio, który niejednokrotnie dawał mi do zrozumienia, że sam czeka na taki początek konferencji. Często konferencje prasowe są bardzo nudnymi spotkaniami dziennikarzy z trenerami. Uważam, że raz na jakiś czas powiedzenie jakiegoś żartu czy pytania od siebie troszeczkę ożywia te relacje.

Absolutnie, to duża przyjemność, splendor i zaszczyt obcować z dużym futbolem. Bardzo się cieszę z tego powodu, że będę mogł dzielić stół konferencyjny ze znanymi postaciami polskiej piłki. Nawet nie muszę ich prosić o wspólne zdjęcie, bo zawsze można sobie takie zdjęcie pobrać z serwisu klubowego po konferencji prasowej i zachować je w pamięci.

Czy przyjemniej jest przegrać z Rakowem w Ekstraklasie po dobrym meczu czy wygrać w II albo nawet I lidze?
Każda porażka, nawet z renomowanym rywalem jest zasmucająca. Uważam, że tylko zwycięstwa mogą cieszyć kibica, a także spikera. W związku z tym czekam na moment, kiedy Motor będzie wygrywał w Ekstraklasie.

Motor okiem lokalnego dziennikarza

Kulisy funkcjonowania Motoru, a także przewidywania na nowy sezon wyjaśnił nam także Kacper Ciuksza, dziennikarz portalu „Sport.pl”, a prywatnie wieloletni kibic Motoru, a także były pracownik klubu.

Wszyscy wiedzieli, że to szczególny moment i wielka chwila. Nawet znajomi, którzy kompletnie nie interesują się piłką, albo nie wcale chodzą na Motor, pisali i mówili o tym meczu. To chyba mówi samo za siebie. W dzień meczu rano zobaczyłem trzech chłopców w klubowych koszulkach, a nad Zalewem ludzi w czapkach Motoru. Było czuć, że nadchodzi nowe, a moda na piłkę jest żywa – wyjaśnia Ciuksza.

Wielu w Polsce może interesować stosunek osób związanych emocjonalnie z Motorem do Goncalo Feio. To trener, który z jednej strony jest architektem dzisiejszego sukcesu, z drugiej zaś odszedł w trakcie trwania sezonu i niecały miesiąc później został szefem w Legii Warszawa. Można usłyszeć, że w stosunku do Portugalczyka nadal ludzie mają sporo wdzięczności, jednakże pewien żal po podjętej przez niego decyzji pozostał.

Wszyscy są mu wdzięczni. Wygrzebał drużynę z dna II ligi i jeszcze w tym samym sezonie awansował do I ligi. Zmienił podejście, organizację i znów zakochał kibiców w Motorze. Odszedł nie żegnając się z kibicami i pewnie większość ma do niego żal. Mam wrażenie, że szybko kibice przeszli z tym do porządku dziennego i zaufali Mateuszowi Stolarskiemu. Trener dostał pełne wsparcie i dla Motoru skończyło się to pięknie. Myślę, że dla trenera Feio też – dodaje dziennikarz.

Kibice Motoru przeżyli lepszy moment, ale doskonale pamiętają też te gorsze chwile. Dla naszego rozmówcy najbardziej druzgocącą porażką było 2:6 we wrześniu 2022 roku. Po tym meczu przyszedł do klubu Goncalo Feio. Wypowiedź zwłaszcza na temat frekwencji pokazuje, jak wiele od tego czasu się zmieniło.

Niecałe 1500 osób na trybunach, grobowa atmosfera i dotkliwa porażka z lokalnym rywalem. Motor był wtedy w strefie spadkowej, chwile po zwolnieniu Stanisława Szpyrki i przed zatrudnieniem Portugalczyka. Właściwie nikt nie wiedział co dalej i chyba wszyscy szykowali się na ponowne granie w III lidze. Reszta to już historia…  Teraz lublinianie są w ekstraklasie i chyba nawet najwięksi marzyciele tego nie zakładali. Klub nie był na to gotowy, stąd ten entuzjazm – wyjaśnia Ciuksza.

Na koniec omówiliśmy kwestie stricte piłkarskie. Nikt w Motorze nie zakłada spadku w pierwszym sezonie, ale każdy zdaje sobie sprawę z tego, że trudno będzie grać o coś więcej niż o utrzymanie.

Wiara w utrzymanie w Lublinie jest naprawdę duża. Chyba wszyscy trzeźwo myślący kibice wiedzą, że cel Motoru to utrzymanie i nie oczekują nic więcej. Trzeba zapoznać się z ligą, zostać w niej na kolejne lata i ugruntować swoją pozycję. Miejsce w czołowej dziesiątce to będzie już wielki sukces – mówi nasz rozmówca.

Interesująca jest też kwestia bohatera kibiców Motoru. Po bramce w finale baraży mocno zyskał Mbaye Ndiaye. Fani doceniają również Michała Króla, który jest symbolem odrodzenia klubu. Był to gracz odrzucony przez Marka Saganowskiego, wydawało się, że za chwilę może wylądować w czwartej lidze. Nagle wskrzesił go Goncalo Feio i stał się bardzo ważnym punktem „Motorowców”.

Po bramce na wagę awansu z pewnością kibice kochają Mbaye Jacques’a Ndiaye. Na szczególny szacunek w mieście zapracowali Rafał Król i Piotr Ceglarz – kapitan i wicekapitan zespołu. Pierwszy grał z Motorem nawet w IV lidze, a drugi przyszedł w trzeciej i zaliczył trzy awanse, aż do ekstraklasy. Ciężko pracował też Michał Król – z zawodnika głęboko schowanego w szafie stał się jednym z liderów i w ekstraklasie może pokazać coś dużego. Mam nadzieję, że zostanie najlepszym piłkarzem Motoru w tym sezonie. Inni mocni kandydaci to Bartosz Wolski, czyli człowiek bez układu nerwowego, a także Ndiaye, który pokazał, że dowozi w najważniejszych momentach i ma papiery na wielkie granie. Po którym transferze spodziewam się najwięcej? Mam nadzieję, że po jednym z nadchodzących. A tak na serio, jeśli uda się odbudować Kubicę, to ma potencjał, żeby był gwiazdą ekstraklasy. Błyszczał w Zabrzu, nie udało się za granicą i teraz ma szansę znów zostać jednym z czołowych zawodników naszej ligi.  – podsumowuje Kacper Ciuksza.

Motorowi Lublin pozostaje życzyć tego, aby w pozytywny sposób ubarwiał naszą Ekstraklasę. Oby mówiło się sporo na temat wyjątkowo rozśpiewanych kibicach, a także o zespole, który charakteryzuje się szczególnym poczuciem wspólnoty. Arena Lublin powinna gościć wielką piłkę nie tylko przy okazji meczów w europejskich pucharach ukraińskich drużyn. Zobaczymy, czy pobyt „Motorowców” w Ekstraklasie będzie tylko epizodem, czy początkiem pięknej przygody, o której od lat marzy każdy tamtejszy kibic.

WIĘCEJ NA WESZŁO: 

Fot. Własne/Newspix/Motor Lublin

Urodzony w tym samym roku co Theo Hernandez i Lautaro Martinez. Miłośnik wszystkiego co włoskie i nacechowane emocjonalną otoczką. Takowej nie brakuje również w rodzinnym Poznaniu, gdzie od ponad dwudziestu lat obserwuje huśtawkę nastrojów lokalnego społeczeństwa. Zwolennik analitycznego spojrzenia na futbol, wyznający zasadę, że liczby nie kłamią. Podobno uważam, że najistotniejszą cnotą w dziennikarstwie i w życiu jest poznawanie drugiego człowieka, bo sporo można się od niego nauczyć. W wolnych chwilach sporo jeździ na rowerze. Ani minutę nie grał w Football Managera, bo coś musi zostawić sobie na emeryturę.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Jan Mazurek
0
Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Jan Mazurek
0
Raków ożywia rynek. Skorzysta Ekstraklasa, ale czy też… sam Raków?

Komentarze

37 komentarzy

Loading...