Nowy sezon, ale pewne rzeczy zostają po staremu. Białystok nadal jest twierdzą, Puszcza wciąż jest niewygodna, a VAR dostarcza tematów do dyskusji. Za nami całkiem przyjemna inauguracja Ekstraklasy. Choć w pewnym momencie pachniało niespodzianką, to finalnie mistrz Polski zaczyna sezon od kompletu punktów. Zagwarantowały go nowe twarze w zespole – ambitny Miki Villar i zjawiskowy Lamine Diaby-Fadiga.
Momentem, w którym sensacja zawisła na chwilę w powietrzu, była 55. minuta, gdy Roman Jakuba padł w polu karnym kopnięty przez Kristoffera Hansena. Czy Norweg zagrał nieprzepisowo? Trudno byłoby polemizować z takim werdyktem arbitra – skrzydłowy Jagi był spóźniony, trafił w rywala, w dodatku zrobił to w prawdopodobnie bolesny sposób. Sprawa wydawała się być ewidentna, ale tak my, jak i sędzia Kos, czekaliśmy na jakiś sygnał z wozu VAR. Tak minęła pierwsza minuta, druga, trzecia…
Sędzia został w końcu zaproszony do monitora i wtedy wszystko wydawało się klarowne. Chwilę przed tym feralnym pojedynkiem Craciun zagrywał piłkę głową będąc na pograniczu spalonego. Wyglądało to tak, jakby arbitrowie z wozu przed zawołaniem Kosa oceniali, czy nie ma ofsajdu. A skoro go po tak długim czasie zaprosili, to werdykt miał być jasny – spalonego nie ma. Tymczasem Kos podbiegł telewizorka z płachtą, przyjrzał się sytuacji z Jakubą i Hansenem, popatrzył na Craciuna…
I odgwizdał spalonego.
Trochę farsa. Przecież, patrząc na wszystkie wytyczne, nie podbiega się do monitora, żeby oceniać ofsajd bądź jego brak. Od tego są sędziowie na wozie i linia, którą sobie rysują. Jagiellonia może mówić o dużym szczęściu, bo gdyby została wtedy podyktowana jedenastka, mecz by się jej załamał. Aż do tego momentu nieszczególne kleiły się ataki mistrzów Polski. Oczywiście, że mieli inicjatywę. Oczywiście, że deklasowali posiadaniem piłki. Ich dorobek w pierwszej połowie: Kubicki postraszył piętą w słupek, Imaz trafił w rywala, Sacek próbował wymusić karnego, Pululu mając setkę na nodze posłał woleja w kosmos… Niby było z czego złożyć skrót, ale ciężko powiedzieć, by w przededniu bojów o Ligę Mistrzów białostoczanie wyglądali wówczas jak naoliwiona maszyna.
A Puszcza nabrała wtedy wiatru w żagle. Lee trafił w poprzeczkę, Cholewiak przedarł się przez obronę i trafił w Sacka, oba ataki były co najmniej obiecujące i zwiastowały ciężary Jagiellonii w końcówce meczu. Puszcza ewidentnie dalej chce być Puszczą i grać zgodnie ze swoim niepołomickim DNA. Tomasz Tułacz wypuścił dziś na skrzydle Abramowicza, Szymonowicza wystawił w roli pomocnika, w ataku straszyć miał Radecki. Mocna defensywka? No a jak. Drużyna spod Krakowa była dziś nastawiona głównie na przeszkadzanie. Czekaliśmy na jakiś skuteczny stały fragment gry, lecz nic takiego nie nastąpiło.
Ten zryw Puszczy nie potrwał długo i być może zmobilizował złotych medalistów, którym trzy punkty zagwarantowali zmiennicy i jednocześnie nowi piłkarze w talii Adriana Siemieńca. Pierwszy z nich to Miki Villar, który trafił na Podlasie z Wisły Kraków. Ależ energiczne wejście zaliczył Hiszpan – mógł mieć asystę do Marczuka (ten nie skorzystał z podania), dynamicznym dryblingiem wywalczył faul na wysokości pola karnego (i żółtą kartkę dla Craciuna), w końcu asystował przy trafieniu, który też zresztą pojawił się z ławki. Wszystko wydarzyło się w przeciągu siedmiu minut od wejścia na boisko. Gdy już Jaga otworzyła wynik, aż do końca meczu oszczędziła sobie nerwówki, a rezultat w ósmej minucie doliczonego czasu ustalił Diaby-Fadiga. To z pewnością będzie mocny kandydat do gola kolejki. Napastnik z Francji elegancko się odwrócił, wygrał jeden pojedynek, drugi, efektownie przymierzył po długim słupku – wszystko zagrało tam tak, jak przystało na mistrza Polski.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O POWROCIE EKSTRAKLASY:
- Jagiellonia w obronie mistrzostwa Polski
- Wraca najlepsza liga świata! 50 szalenie ważnych pytań przed startem Ekstraklasy
- Nie ma już Josue, ale są najlepsi piłkarze w Polsce. Mistrzostwo to obowiązek
Fot. newspix.pl