Michael Phelps jest jednym z najlepszych olimpijczyków w historii. Dla wielu zresztą najlepszym, choć pewnie można by na ten temat dyskutować. Wątpliwości nikną jednak, gdy w grę wchodzi matematyka. Phelps zdobył aż 28 medali igrzysk, z czego 23 złote. Nikt nie może się z nim w tej kwestii równać. Pytanie brzmi jednak: czy ktokolwiek pobije ten wynik w przyszłości?
Worek medali
Zanim przejdziemy do odpowiedzi, powtórzmy sobie fakty. Czyli gdzie, jak i ile medali zdobywał Michael Phelps. Amerykanin wystąpił bowiem na pięciu igrzyskach. Po raz pierwszy – w Sydney w 2000 roku. Nie pamiętacie? Nic dziwnego. Phelps miał wtedy zaledwie 15 lat i nie mógł liczyć na wielkie sukcesy. Choć przyznać trzeba, że i tak pokazał się z bardzo dobrej strony. W wyścigu na 200 metrów delfinem zajął wówczas piąte miejsce.
Ta prawdziwa, wielka kariera Michaela zaczęła się cztery lata później. W Atenach 2004 stał się prawdziwą gwiazdą. Wciąż był nastolatkiem, a zdobył aż siedem medali – pięć złotych i dwa brązowe. Z czego aż pięć z nich zgarnął w wyścigach indywidualnych. Jeden w sztafecie uznać możemy za to za „niepełny” – nie płynął bowiem w finale wyścigu na 4×100 metrów stylem zmiennym, wystąpił jedynie w eliminacjach. Jakkolwiek jednak nie próbowalibyśmy temu wynikowi umniejszyć – nie da się. Phelps zdominował wówczas świat pływania. A za cztery lata miało być jeszcze lepiej.
W Pekinie, w 2008 roku, był w pełni sił, w najlepszym wieku. Miał 23 lata, świat już u stóp, a chciał go zdominować jeszcze bardziej. Postawił sobie konkretny cel – pobicie rekordu Marka Spitza. Kto to? Inny amerykański pływak, dziewięciokrotny mistrz olimpijski. Phelpsowi chodziło jednak o siedem z jego złotych medali. Tyle Spitz zdobył bowiem na jednych igrzyskach, w Monachium w 1972 roku. Przez kolejnych 36 lat był to rekord nie do pobicia.
– Wszyscy mnie do niego porównywali, ale ja nie chciałem być drugim Markiem Spitzem. Chciałem być pierwszym Michaelem Phelpsem i to było coś, o czym marzyłem jako dziecko. O zrobieniu czegoś, czego wcześniej nikt nie dokonał – mówił Michael. I w Pekinie faktycznie coś takiego osiągnął. Wygrał w każdej konkurencji, w której startował – zaliczył pięć indywidualnych wiktorii i trzy w sztafetach. Zachwycony Mark Spitz mówił potem, że „widać, że to nie tylko największy pływak i olimpijczyk wszech czasów, ale i największy sportowiec”. Mało jednak zabrakło, by Phelps tylko wyrównał osiągnięcie Spitza. Rezultat wyścigu na 100 metrów motylem został zakwestionowany. Milorad Cavic, drugi na mecie, poprosił o weryfikację wyniku. Ta pokazała, że Michael wygrał. Minimalnie, ale jednak. Dodajmy jeszcze jedną rzecz: w siedmiu z tych ośmiu wyścigów Amerykanin ustanawiał rekord świata.
Później nadszedł Londyn 2012. Tam wyznaczył sobie kolejny cel, chciał pobić inny rekord. Tym razem chodziło o osiągnięcie Łarysy Łatyninej, startującej w latach 50. i 60 w barwach ZSRR. W trakcie całej kariery zdobyła ona osiemnaście medali igrzysk. Phelps już przed startem w Londynie miał ich na koncie piętnaście. Ale zaczął źle – od zaledwie czwartego miejsca na 400 metrów stylem zmiennym. Rozkręcił się potem. Już kolejnego dnia zdobył srebro w sztafecie, a potem poszło: kolejne srebro (które już zrównało go z wynikiem Łatyninej) i trzy złota. Rosjanka obserwowała zresztą jego wyczyn z trybun i gratulowała mu tuż po zdobyciu rekordowego medalu.
Po igrzyskach w 2012 roku zakończył karierę. Długo jednak na emeryturze nie wytrwał. Wrócił, wystąpił jeszcze w Rio i do swojego dorobku dorzucił kolejne cztery złota oraz srebro. W ostatnim starcie w karierze – sztafecie stylem zmiennym – wraz z kolegami był najlepszy. – Bez wątpienia, ten ostatni złoty medal wyróżnia się spośród wszystkich innych. Miałem gęsią skórkę, gdy go zdobywaliśmy. Pewnie będę go najbardziej pamiętał, choć trudno przebić występ w Pekinie – mówił. Kończył na szczycie, najlepiej jak się dało.
No dobra, a co na to wszystko matematyka?
O dwie długości przed innymi
Historycznie wygląda to tak: Phelps przewodzi tabeli medalowej letnich igrzysk z wynikiem 23-3-2. Za jego plecami plasuje się wspomniana Łatynina (9-5-4), a dziewięć złotych medali mają jeszcze Paavo Nurmi (9-3-0), Mark Spitz (9-1-1) i Carl Lewis (9-1-0). Phelps jest więc jedynym przedstawicielem XXI wieku w ścisłej czołówce. Żeby znaleźć innego, trzeba by zejść jeszcze o kilka lokat niżej. Sama przewaga Amerykanina jest po prostu ogromna. Podczas gdy Michael płynie tu kraulem, reszta zasuwa żabką.
Porównać możemy to jeszcze inaczej – uznając Phelpsa za… kraj. To pozwala nam umieścić go w tabeli medalowej wszech czasów wśród państw. Spokojnie, Polska z nim wygrywa. Ale już na przykład Argentyna ma tylko 21 złotych krążków. Phelps byłby tuż przed nią, na 39. miejscu w historii. Jego z kolei wyprzedzałaby Etiopia, potęga biegów długodystansowych, mająca jednak tyle samo złotych medali. Za Michaelem plasowałyby się jeszcze takie kraje jak: Austria, Czechy (przy Czechosłowacji liczonej osobno), Meksyk, Chorwacja czy Indie ze swym miliardem mieszkańców. Kto wie, może Amerykanin powinien zawalczyć o niepodległość?
Wracając do Phelpsa w postaci człowieczej, napisać możemy, że jest najlepszy nawet, gdy sięgnie się do czasów… starożytnych igrzysk. Tak, tych organizowanych w Grecji, na czas których przerywano wojny i tak dalej. Wiecie, o co chodzi, każdy z was miał przecież historię w szkole. W Rio zdobył bowiem 13. indywidualne złoto. Nikt nigdy nie miał ich więcej. Wcześniejszym rekordzistą był Leonidas. I nie, nie chodzi o króla Sparty, a sportowca nazywającego się tak samo. Gość wygrywał trzy konkurencje na czterech z rzędu z igrzyskach. Złotych medali co prawda nie dostał – jedynie wieńce oliwne – ale przekładając to na dzisiejsze realia, miałby właśnie dwanaście takich krążków. Już nie jest jednak rekordzistą. Choć dobrze ponad 2000 lat przewodzenia tej liście, to pewnie i tak całkiem zadowalający wynik.
Żeby pokazać jeszcze bardziej, jak niesamowity jest Michael Phelps, warto dodać, że jego rezultat teoretycznie… mógłby być nawet lepszy. Okej, to trochę dociekania, które można by skwitować hasłem, że „gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem”, wiemy. Ale zastanówmy się przez chwilę: co jeśli Amerykanin urodziłby się dwa lata wcześniej? Pojechałby wtedy do Sydney, na swoje pierwsze igrzyska, jako siedemnastolatek, zdolny zdobywać medale. W Atenach, Pekinie czy Londynie prawdopodobnie byłby w stanie powtórzyć swój wynik. Rio? Biorąc pod uwagę, że karierę kończył w wieku 31 lat, można założyć, że też byłby w stanie zdobyć tam pięć medali. I być może na koncie ogółem miałby ich na przykład 30. Ładnie by to wyglądało, co?
Jeszcze inna sprawa: Phelps przechodził w życiu przez epizody kompletnie niezwiązane ze sportem. Choćby przed igrzyskami w Londynie, gdy miał problemy z przygotowaniami. Przyznawał potem, że nie trenował odpowiednio, często po prostu nie zjawiał się na kolejnych sesjach, był bardzo kłótliwy, sprzeczał się z trenerami. – Nie zależało mi. Nie chciałem zajmować się niczym związanym z pływaniem. Pamiętam dni, kiedy nie chciałem nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, nawet nie chciałem żyć. Byłem w windzie jadącej na samo dno. Przez długi czas widziałem w sobie tylko utalentowanego dzieciaka, który miał pływać w jedną i drugą stronę basenu. Tak naprawdę mało ludzi wiedziało, kim w ogóle jestem – mówił w wywiadzie dla NBC.
Gdyby nie był Michaelem Phelpsem, pewnie mógłby tylko pomarzyć o medalach. Ale że jest pływackim geniuszem, to i tak je zdobywał. Po zakończeniu igrzysk ogłosił inne zakończenie – kariery. I znów wpadł w dołek. Przez pół roku nie pływał. Pił alkohol. Po raz drugi złapano go na jeździe samochodem pod wpływem (pierwszy raz w 2004 roku). Sąd wlepił mu rok więzienia w zawieszeniu. Federacja zawiesiła za to na pół roku i wykluczyła z mistrzostw świata. Inna sprawa, że akurat ten zły czas… pomógł mu zdobyć więcej krążków.
Phelps trafił bowiem na odwyk, tam odmienił swe życie. Zdecydował, że chce wrócić do pływania i wystartować na igrzyskach jeszcze raz. A potem przywiózł z nich sześć medali. – Bez tamtego dołka nie byłoby 2016 roku. Po prostu bym zniknął. Powiedziałbym: „Pa, zobaczymy się później” i ruszyłbym dalej. To nie było dobre doświadczenie, ale, patrząc wstecz, sprawiło, że byłem gotowy dojść tam, gdzie udało mi się trafić w kolejnych latach – mówił potem.
Więc może jest tak, że bilans medali wychodzi na zero. Ale że to Phelps, to nikt nam nie powie, że nie mógłby ich mieć więcej, gdyby tylko chciał. Choćby dociągając karierę do Tokio. Zresztą zgodziłoby się z nami zapewne wiele osób. Bo inną zasługą Amerykanina jest to, ilu ludzi zainspirował i ilu go podziwiało. – Jest najlepszym pływakiem, jakiego kiedykolwiek widziałam – mówiła Maya DiRado, czterokrotna medalistka igrzysk w Rio. Mała Katie Ledecky, inna znakomita pływaczka, robiła sobie z nim zdjęcia. Podobnie jak młody Joseph Schooling, który w Rio raz pokonał Phelpsa. Dla Chada le Closa, innego pogromcy Amerykanina, Phelps zawsze był idolem. Po zwycięstwie Afrykaner mówił: – Nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy. To najlepszy moment w moim życiu.
Bo w pewnym momencie, co przyznawało wielu, słowo „igrzyska” równało się słowom „Michael Phelps”. Pytanie brzmi: czy pojawi się ktoś z podobnym wpływem na tę imprezę?
Niewielu kandydatów
Zacznijmy, raz jeszcze, od matematyki. Największy problem z powtórzeniem wyczynu Phelpsa jest taki, że mogą to zrobić… niemal wyłącznie pływacy. – Pływanie jest taką dyscypliną, w której faktycznie można być wszechstronnym bardziej niż w innych sportach, choćby lekkiej atletyce. Maksymalnie można zdobyć osiem medali na jednych igrzyskach – pięć w wyścigach indywidualnych i trzy w sztafecie. To, co Phelps osiągnął w 2008 roku, to maksimum, można to co najwyżej wyrównać. Chyba że zmienią się przepisy i dołożony zostanie dziewiąty start – mówi olimpijczyk z Aten w pływaniu, Łukasz Drzewiński, dziś trener i komentator.
Policzmy więc: żeby pobić rekord Phelpsa w liczbie zdobytych medali, trzeba by wystartować na czterech igrzyskach i zdobywać średnio 7 i 1/4 medalu na każdą edycję. Jasne, można też pokusić się o start na pięciu olimpiadach. Wtedy sprawa jest nieco łatwiejsza – wystarczy „tylko” 5 i 4/5 medalu na każdych kolejnych. Innymi słowy: żeby ustanowić nowy rekord, trzeba na kilku z rzędu igrzyskach zdobyć więcej medali niż wielu z największych mistrzów przez całą karierę.
Wiadomo, trudno porównywać do Phelpsa na przykład Usaina Bolta. Jamajczyk miał możliwość startu w trzech konkurencjach – biegu na 100 i 200 metrów oraz w sztafecie 4×100. I na trzech igrzyskach zdobył w nich osiem złotych medali (właściwie dziewięć, ale jedno złoto w sztafecie stracił przez wpadkę dopingową innego Jamajczyka). Można więc dyskutować czy aby to nie on jest największym sportowcem w historii igrzysk. Może i tak. Ale rekordu Amerykanina pobić nie mógł, bo po prostu nie miał takiej możliwości. Nawet bardziej uniwersalni lekkoatleci – choćby Carl Lewis, który dokładał do tych trzech konkurencji również skok w dal – nie mogli o tym marzyć.
Teoretycznie rekord Phelpsa jest też w zasięgu gimnastyków i gimnastyczek sportowych. Choć bardziej tych pierwszych. Rywalizują oni bowiem aż w ośmiu konkurencjach (z czego dwie są wynikiem pozostałych sześciu – wielobój indywidualny i drużynowy). Sęk w tym, że najbardziej utytułowany gimnastyk w historii – Sawao Kato z Japonii – łącznie zdobył “tylko” 12 medali (8-3-1) i to na przestrzeni trzech igrzysk. Rekordowy wynik na jednych igrzyskach to siedem medali (Nikołaj Andrianow, Boris Szachlin) lub sześć, ale wyłącznie złotych (Wital Szczerba). Na ostatnich kilku olimpiadach nikt nie zdobywał jednak więcej niż trzy.
Łarysa Łatynina na igrzyskach 1956 w Melbourne. Fot. Newspix
A co z kobietami? No cóż, mając ograniczenie do sześciu konkurencji, pobicie rekordu Phelpsa staje się problematyczne. Oznacza to bowiem, że zawodniczka musiałaby wystartować w pięciu kolejnych igrzyskach i maksymalnie raz na wszystkie starty nie zdobyć medalu. Weźmy fantastyczną Simon Biles, która zdominowała rywalizację w Rio de Janeiro dorobkiem czterech złotych i brązowym medalem. Po takim występie teoretycznie, żeby pobić Phelpsa, musiałaby w Tokio (co, jak wiemy, już się nie udało), Paryżu, Los Angeles i Brisbane zdobywać komplet medali. A w Rio w jednej konkurencji po prostu nie startowała. Nawet absolutnie najlepsza w dziejach olimpijskih gimnastyczka, czyli przywoływana już Łarysa Łatynina, ma “tylko” 18 medali, z czego 9 złotych.
Więc pływacy. Ale kto mógłby zagrozić rekordowi Michaela Phelpsa? Czy mamy teraz w stawce takie nazwiska? Przez lata wymieniało się dwa – Katie Ledecky i Caeleba Dressela. – Dressel już w Budapeszcie w 2017 roku udowodnił, że jest bardzo wszechstronny. Miałem zresztą możliwość spotkania tego chłopaka, był u nas, zabraliśmy go nawet na mecz w Warszawie, zrobiliśmy okazjonalną koszulkę Legii z nim. Świetny gość, naprawdę podchodzący do tego wszystkiego na luzie w życiu codziennym – opowiada Drzewiński. W przypadku Dressela część dziennikarzy mówiła nawet, że w Tokio może on zdobyć osiem złotych medali i wyrównać rekord Phelpsa.
Nic dziwnego, na przywoływanych mistrzostwach w Budapeszcie Dressel zgarnął siedem złotych krążków. W Gwangju, w 2019 roku, miał takich sześć, ale dorzucił do tego dwa srebrne (aż trzy tytuły zdobył jednej nocy!). W okresie przed igrzyskami w Tokio miał też na koncie kilka pobitych rekordów świata starszego rodaka. Inna sprawa, że – o czym niektórzy zapominali – na igrzyskach nie było dwóch spośród dystansów, na których królował w trakcie mistrzostw świata. I ostatecznie w Japonii Caeleb zaliczył fantastyczne igrzyska, ale z pięcioma złotymi krążkami, co też wynika po części z faktu, że jest głównie sprinterem, pływa tylko krótkie dystanse. Łącznie ma na koncie siedem złotych medali igrzysk. Bardzo dużo, ale w porównaniu do Phelpsa to absolutna przepaść.
A mówimy tu o gościu, który w teorii miał największy potencjał, spośród wszystkich pływaków świata, na dorównanie Michaelowi. Nawet on nie będzie jednak w stanie tego zrobić.
Problemy
W przypadku Dressela główną przeszkodą od początku był wiek. Caeleb w sierpniu tego roku skończy 28 lat. Przy dobrych wiatrach teoretycznie mógłby zaliczyć jeszcze dwie kolejne olimpiady, na ostatniej z nich mając 36 wiosen na karku. Phelps już w wieku 19 lat miał siedem olimpijskich medali. Caeleb na swoje pierwsze igrzyska w Rio pojechał o rok starszy i zdobył o pięć mniej krążków. To strata, która z miejsca wydawała się być nie do odrobienia. Wychodzi więc, że by dorównać Phelpsowi, trzeba też urodzić się w odpowiednim momencie. Tak, by na pierwsze igrzyska jechać w wieku, w którym da się zdobyć nawet kilka medali, ale i żeby nie być zbyt starym na swojej czwartej czy piątej olimpiadzie.
Inna rzecz to wielofunkcyjność. Phelps zdominował świat pływania, bo świetny był w różnych stylach i na różnych dystansach. Pływał stylem motylkowym, grzbietowym, dowolnym, brał udział w sztafetach, a zdarzało się nawet, że na mniejszych imprezach próbował swych sił w żabce. Stąd aż tyle medali na jego koncie. Caeleb też to miał i nadal ma, jasne. Ale wielu innych pływaków nie. Inna sprawa, że to działa też na niekorzyść tych “wielofunkcyjnych”. Bo jeśli ktoś jest genialny tylko na 100 metrów stylem dowolnym, bo w tej konkurencji trenuje, na pewno ma większe szanse wygrać właśnie w niej, niż gość, który ogarnia ich sześć.
– Czy pływanie się specjalizuje? Trochę tak. Zmieniła się cała ideologia treningów. Za czasów Phelpsa nastąpiła rewolucja i zaczął się podział na sprinterów oraz długo- i średniodystansowców. Powstawały coraz to nowe techniki pływania. Aczkolwiek Phelps wygrywał wieloma stylami i na różnych dystansach. Pobicie rekordu Phelpsa to trudne zadanie, ale myślę, że w następnym pokoleniu ktoś będzie w stanie to zrobić – mówi Drzewiński.
Trzecia sprawa – Phelps to fenomen. Tak bardzo często tłumaczono jego sukcesy. Naukowcy analizowali i badali jego ciało, dochodząc do wniosków, że sukcesy Michael zawdzięcza takim czynnikom jak nietypowa budowa ciała (a konkretniej długie ręce i tułów oraz krótkie, ale bardzo silne nogi), duża ruchomość stawów (co stawało się bardzo istotne m.in. na nawrotach) i dwukrotnie większa pojemność płuc niż u normalnego gościa oraz serce pompujące dwa razy więcej krwi niż typowe. To szczególnie ważny czynnik – przyśpieszał bowiem regenerację jego organizmu. I powiedzcie, jak „zwykły” olimpijczyk ma pobijać rekord kogoś takiego?
No cóż, sam Phelps twierdzi, że każdy może to zrobić. Tylko musi się postarać. – Jeśli jest ktoś, kto nie troszczy się o to, jak trudne będzie to zadanie, jak ciężko będzie musiał pracować i jak wiele bólu władować w swoje ciało w trakcie tego procesu, możemy zobaczyć, jak pobija ten rekord. Zbudowanie programu, przygotowującego do startu w siedmiu czy ośmiu konkurencjach, wymaga kombinacji dosłownie wszystkiego – psychiki, fizyczności, emocji. Trzeba być perfekcyjnym przez całe osiem dni zawodów – mówił. On tę perfekcję osiągnął. Inni (jeszcze) nie.
Michael Phelps i Caeleb Dressel świętują zdobycie złota w sztafecie 4×100 metrów stylem dowolnym na igrzyskach w Rio de Janeiro. Fot. Newspix
No dobra, a co stało się z przywoływaną Ledecky? Ona w wieku 24 lat – tyle miała w czasie igrzysk w Tokio – miała już na koncie siedem złotych i trzy brązowe medale. Fantastyczny wynik, ale już wtedy właściwie było oczywiste, że – choć matematycznie był w zasięgu – to Phelpsa nie dogoni. Tradycyjnie jednak – jest kilka „ale”. Jej forma się bowiem pogarszała, a rywalki były coraz lepsze. Ona sama nigdy nie zdobyła więcej niż sześć medali na jednej mistrzowskiej imprezie. No i też trzeba było pamiętać, że u pań kariery w pływaniu w ostatnich latach potrafią się szybko kończyć. Katie co prawda dalej pływa i wierzy w medale w Paryżu (na ubiegłorocznych MŚ w Fukuoce wywalczyła cztery – dwa złota i dwa srebra), ale Michaela nigdy nie dogoni. Nie ma na to szans.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ostatnia rzecz. Trzeba mieć świetnych kolegów albo koleżanki. Bo w końcu medale na igrzyskach w pływaniu zdobywa się też w sztafetach. Gdyby teraz w Polsce pojawił się największy talent w historii tej dyscypliny, prawdopodobnie nie pobiłby rekordu Phelpsa. Bo mógłby zdobywać tylko pięć medali z konkurencji indywidualnych. W sztafecie po prostu nie miałby odpowiednich pomocników. Dlatego, gdy piszemy o kandydatach do pobicia rekordu Amerykanina, nazwiska, którymi operujemy, należą do jego rodaków.
Podsumowując, można napisać tak: teoretycznie rekord Phelpsa jest do pobicia. I pewnie kiedyś zostanie. Już wiele razy przekonywaliśmy się, że nawet te „niepobijalne” wyniki były poprawiane. Kiedy to jednak nastąpi? Z pewnością nie na najbliższych dwóch igrzyskach – po prostu nie ma nikogo, kto mógłby w tym czasie dobić do tylu medali. Gdybyśmy mieli strzelać, to nie mielibyśmy nawet pewności, że tego dożyjemy. Wynik Spitza – najlepszego pływaka w historii sprzed ery Phelpsa – czekał na poprawienie 36 lat. Ten Michaela jest ponad trzy razy lepszy.
Matematyka mówi nam więc, że może za jakieś 110 lat ktoś pokusi się o jego poprawienie.
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu KierunekTokio.pl, projekcie Weszło poświęconemu poprzednim igrzyskom.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o igrzyskach w Paryżu: