Unai Simon. Alex Remiro. Robin Le Normand. Aymeric Laporte. Dani Vivian. Martin Zubimendi. Mikel Merino. Mikel Oyarzabal. Nico Williams. Jeżeli jesteście chociaż minimalnie obyci z hiszpańskiej futbolem, wiecie, co łączy tych dziewięciu piłkarzy. Mimo że są Hiszpanami, którzy właśnie zdobyli mistrzostwo Europy, mają unikalne DNA. To rodowici Baskowie, naturalizowani piłkarze mający takie korzenie, albo po prostu zawodnicy z historią klubową w Kraju Basków, z których w trakcie turnieju nie wystąpił tylko rezerwowy bramkarz, Remiro. Pozostali odegrali jakąś rolę, najczęściej bardzo ważną, tak jak choćby przy bramkach w finale, czym niewątpliwie przeszli do legendy jako zasłużeni przedstawiciele konkretnej wspólnoty autonomicznej.
A nie moglibyśmy nie wspomnieć o postaci absolutnie kluczowej w takim ułożeniu niezwykłej przygody „La Furia Roja”. Sam selekcjoner, Luis de la Fuente, jest bowiem Baskiem z krwi i kości, który w latach 80. rozegrał ponad 200 spotkań dla Athletiku Bilbao, wygrywając z nim przy okazji dwa mistrzostwa. Jakby tego było mało, na początku XXI wieku przez 10 lat funkcjonował w strukturach „Lwów”, od akademii po pierwszy zespół. To nie przypadek, że akurat on na debiutanckie EURO zmontował ekipę opartą w głównej mierze na zawodnikach z tego regionu.
Nigdy wcześniej hiszpańska kadra tak bardzo nie polegała na Baskach. Dla przykładu, w 2008 roku w wygranym finale z Niemcami wystąpiło pięciu piłkarzy z Katalonii, czterech z Andaluzji, dwóch z Madrytu, a także po jednym z Walencji, Asturii i Kraju Basków.
W 2010: aż siedmiu z Katalonii, dwóch z Madrytu, dwóch z Andaluzji, po jednym z Asturii, Kraju Basków i Wysp Kanaryjskich.
No i w 2012: sześciu z Katalonii, dwóch z Kastylii, dwóch z Madrytu oraz jeden z Walencji, Kraju Basków, Wysp Kanaryjskich i Andaluzji.
Przed EURO 2024 za każdym razem, gdy Hiszpania wchodziła na szczyt piłki reprezentacyjnej, pierwsze skrzypce grali Katalończycy. Baskowie zaś, z marginalną delegacją, najczęściej mogli kibicować jedynie Xabiemu Alonso. Oczywiście na przestrzeni wspomnianych wyżej turniejów pojawiali się inni z Realem Sociedad czy Athletikiem Bilbao w CV, choćby Fernando Llorente, ale w takich przypadkach mowa o mało znaczącym epizodzie wartym jednego wejścia z ławki na mundialu bez głębszej historii. Owszem, do ogólnej liczby występów Basków coś takiego też trzeba zaliczyć, jednak bardziej w ramach ciekawostki, nie realnego wpływu na zespół.
Pod tym względem od początku do końca właśnie zakończonych mistrzostw Europy na naszych oczach pisała się historia bez precedensu. Nie tylko dla Hiszpanów, ale również – a może przede wszystkim – dla Basków. Zresztą, wystarczy wypisać zasługi każdego z nich, żeby zdać sobie sprawę, że na smakowanie niedzielnego triumfu zasłużyli jak nikt inny:
- Unai Simon: solidny między słupkami. Nie był wśród najlepszych bramkarzy turnieju, ale trzymał Hiszpanię przy dobrym wyniku z Chorwacją i nie popełnił żadnego błędu, który kosztowałby stratę gola.
- Robin Le Normand: nieoczywisty wybór selekcjonera na pozycję stopera. Naturalizowany, na pewno nie topowy w swoich fachu, w dodatku z jednym nieszczęśliwym samobójem z Gruzją, ale ogółem to samo, co Simon: był solidny.
- Aymeric Laporte: były obawy, że nie dowiezie jako piłkarz ligi arabskiej. Ale dał radę i przypomniał, że kilka lat temu był naprawdę dobrym stoperem w realiach Premier League. Na tym turnieju bardzo ważny piłkarz w otwieraniu przestrzeni lewą nogą. Nawet lepszy w tym elemencie niż w defensywie.
- Dani Vivian: pełne 90 minut z Albanią i pół godziny z Francją. Jeden z zadaniowców, który po prostu wykonał swoją robotę.
- Martin Zubimendi: zagrał z Albanią, więc miał przetarcie z turniejem. A było to o tyle ważne, że w finale musiał zastąpić Rodriego na całą drugą połowę meczu. Zrobił to w wielkim stylu. Hiszpania z nim na boisku zaczęła grać lepiej, bo Anglicy za bardzo nie wiedzieli, jak tego 25-latka w środku pola wyłączyć.
- Mikel Merino: pierwszy z trzech strzelców z Kraju Basków. Autor jednego z najważniejszych goli na turnieju dla Hiszpanii, a pewnie też jednego z najważniejszych w swojej karierze. To właśnie Merino dał pamiętną zmianę w ćwierćfinale z Niemcami i strzelił pięknego gola głową w 119. minucie meczu.
- Mikel Oyarzabal: jeden Mikel zrobił coś legendarnego z Niemcami, drugi z Anglią. Zagrał w każdym meczu EURO 2024, oprócz Albanii wszystkie z ławki, ale na ten najważniejszy występ musiał poczekać aż do finału. Właśnie wtedy w 86. minucie spuentował piękną akcję Hiszpanów i zresztą cały ten turniej w ich wykonaniu.
- Nico Williams: 22-latek, który w czasie mistrzostw Europy lądował na ustach wszystkich przynajmniej po kilku meczach. Miał mniej konkretów niż Yamal, ale z Gruzją był kluczowy – zaliczył gola i asystę, a w finale otworzył wynik. Piłkarz-zjawisko z Bilbao, który przez ostatnie tygodnie był najlepszą reklamą dla Kraju Basków.
Z drugiej strony Baskowie są bardzo dumną wspólnotą autonomiczną. Tak dumną, że Merino i Oyarzabala niektórzy z nich potrafili nazwać wręcz zdrajcami. Nie miał znaczenia fakt, że ten drugi zdobył bramkę na wagę mistrzowskiego tytułu. Skrajni wyznawcy, nacjonalistyczni Euskalduni, nie cieszyli się ze zwycięstwa Hiszpanów. Od San Sebastian po Bilbao żyje ponad dwa miliony ludzi, ale tylko część z nich tak naprawdę świętowała sukces „La Furia Roja”. To specyficzni ludzie. Mogliśmy się o tym przekonać nawet w Polsce, kiedy dwa lata temu w realiach Ekstraklasy pojawił się Jon Aurtenetxe, Bask z ponad setką występów dla Athletiku. Każdy wokół mówił „to dziwny, zamknięty, zimny w wyrażaniu emocji gość”. Tak jak wielu Basków z północy.
Ale na przykładzie reprezentacji, którą ukształtował Luis de la Fuente, można powiedzieć, że Baskowie z młodszego pokolenia są już trochę inni. Tworzą inną tożsamość, są znakiem nowej, hiszpańskiej jakości, która w kwestii stylu gry zrywa z przeszłością opartą na tiki-tace. Williams prezentuje na boisku brazylijską elegancję i bardziej wybuchowy temperament. Zubimendi gra jak środkowy pomocnik wyjęty rodem z akademii Barcelony, a Oyarzabal łączy intensywność pressingu i technikę użytkową jak najlepsi z linii ataku w Premier League. Część Basków w tej kadrze, nie tylko pod względem charakterologicznym, stała się odbiciem najlepszych europejskich trendów.
Bask w koszulce „La Roja” to już nie jest jakaś ciekawostka, nie przedstawiciel marginesu mocno związany z regionem, który jest jednym z jego największych wyróżników. Nie, pochodzenie czy przynależność klubowa na tym EURO spadły na dalszy plan. Gdyby pewnych rzeczy nie dało się wygooglować, zapewne mało kto uwierzyłby, że większość z baskijskich piłkarzy rzeczywiście nimi jest. A to przecież dopiero początek, bo trudno sobie wyobrazić, że na mundialu w 2026 roku proporcje w hiszpańskiej kadrze odwrócą się do góry nogami. Tak czy siak, po turnieju w Niemczech dla jednych będzie to reprezentacja Basków, a dla innych drużyna, która dorobiła się zupełnie nowego, stricte hiszpańskiego DNA. Niezależnie od preferencji w nadawaniu tytułów, tej ekipy, a więc także Basków, będzie musiał obawiać się cały świat.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Wielka Hiszpania! Oto nowy mistrz Europy!
- Rudzki: Sukcesy traktowane jak porażki, normalność jako nuda. Gareth Southgate – osąd bohatera
- Czas rozdać wyróżnienia. Wielkie podsumowanie EURO 2024
- Lamine Yamal. Historia cudownego dziecka z dystryktu „304”
- Trela: Dopiero teraz La Furia Roja. Drużyna, która pożeniła dwie wizje hiszpańskiego futbolu
Fot. Newspix