Kiedy 30 sierpnia 2023 roku Kamil Glik podpisał kontrakt z Cracovią, wydawało się, że nasza liga jest bogatsza o kolejnego kozaka. Dużych nazwisk było już parę – Lukas Podolski, Kamil Grosicki i właśnie 103-krotny reprezentant Polski, który dołączył do grona zasłużonych piłkarzy, będących po drugiej stronie rzeki. Schodzący powoli ze sceny, ale chcący jeszcze coś udowodnić. Po niespełna roku możemy powiedzieć, że Glik w Cracovii nie pokazał absolutnie nic. Czy to się w końcu zmieni? Najbliższy sezon to może być jego last dance, pytanie więc, jak zapisze ten ważny rozdział swojej piłkarskiej ścieżki.
Żaden z kibiców oglądających regularnie rozgrywki Ekstraklasy nie powie, że Kamil Glik jest wyróżniającym się środkowym obrońcą naszej ligi. Ba! – nie znalazłby się nawet w gronie kilkunastu najlepiej i najrówniej grających stoperów minionego sezonu. Często był zbyt wolny, co o jego dyspozycji mówiło wiele, bo przecież występuje tylko w naszej rodzimej lidze, a nie zagranicą. Słabo szło mu czytanie gry, a przecież wydawało się, że ten aspekt będzie jego największym atutem po ponad dekadzie gry w zagranicznych ligach. Nigdzie przecież lepiej nie wykładają taktyki niż we włoskich klubach, a Glik jako jeden z najbardziej zasłużonych obcokrajowców w historii Torino powinien – przynajmniej w teorii – motoryczne braki nadrabiać właśnie boiskową mądrością.
Z tym bywało jednak różnie. Zresztą sam debiut z Pogonią Szczecin (1:5) pokazał, że fakt iż wrócił do Polski nie jest podyktowany tylko względami sentymentalnymi i tym, że zasłużony reprezentant Polski w końcu chciał osiąść nad Wisłą po kilkunastu latach życia na obczyźnie. Glik w poważnej lidze już by się nie odnalazł. Po prostu. Czas nie oszczędza nikogo, bezlitosny był również wobec byłego stopera Torino czy Monaco.
Wzór dla młodych zawodników
Być może największą wartością dodaną przy okazji transferu Kamila Glika do Cracovii jest jego wpływ na młodych zawodników. Zarażenie profesjonalizmem, opowieści o świecie dużej piłki. Tak o stoperze wypowiadał się Karol Knap w rozmowie z nami pod koniec rundy jesiennej minionego sezonu: – Kamil jest bardzo otwarty. Od początku jest duszą towarzystwa. Nie było czegoś takiego, że przyszedł, siedział w kącie i nie miał z nami kontaktu i chciał pokazać kim on nie jest i gdzie on nie zagrał. Jest bardzo miły, często nam podpowiada. Wiadomo, że grał na najwyższym poziomie i z takie wzoru można tylko czerpać.
Knap: Nie chcę oglądać meczów. Zwyczajnie mnie nudzą
Widać też, że Kamil ma wpływ na partnerów w obronie. Jak im podpowiada podczas meczów. Rośnie występujący obok niego Virgil Ghita, ogłady nabrał także Andreas Skovgaard.
To jednak wciąż za mało, bo skupiamy się na rzeczach dla samych kibiców najmniej istotnych. Dla nich liczą się punkty w tabeli, szczelnie grająca obrona, gwarantująca spokój i komfort zawodnikom ofensywnym. Liczby wobec Kamila są bezlitosne – w trzynastu meczach ligowych, w których zagrał, jego zespół musiał aż dwadzieścia jeden razy wyciągać piłkę z siatki. To blisko dwa gole na mecz. Do tego pięć spotkań na zero:
- ŁKS, 2:0,
- Legia Warszawa, 2:0,
- Lech Poznań 0:0,
- Górnik Zabrze 5:0,
- Raków Częstochowa 2:0.
Po meczach, w których Cracovia bramek nie traciła i występował w nich Kamil Glik, widać jedno – że „Pasy” zdecydowanie lepiej czują się w konfrontacjach z mocniejszymi rywalami. Wyjątkiem był tu beniaminek z Łodzi, ale „Rycerzy Wiosny” w poprzednim sezonie lali niemal wszyscy.
Przespane poprzednie lato, lepsza zima. Jak Cracovia na transferowym rynku nie szaleje
W zeszłym sezonie zespół z ulicy Kałuży znalazł się na 13. miejscu w tabeli, piłkarze niemal do końca drżeli wszyscy o ligowy byt. Pewnie duży wpływ na to miał bardzo wąski skład, będący efektem nieudanych transferów. Rok temu drużynę opuścili Kamil Pestka, Michal Siplak, Jewgenij Konoplianka, Karol Niemczycki, a pół roku później Jakub Myszor. 29 sierpnia został za to ogłoszony transfer środkowego obrońcy Andreasa Skovgaarda, a dzień później innego ze stoperów, Kamila Glika. I tyle. Słowo „ekonomia” nie najlepiej oddaje tamto okno w wykonaniu „Pasów”. Lepiej pasuje „szalona wręcz pasywność” albo „dziwna świadomość, że drużyna jest na tyle mocna, by spokojnie zrealizować postawione cele”.
Zdecydowanie lepiej wyglądała już zima, bo do Cracovii dołączyli Patryk Sokołowski, David Kristjan Olafsson, Mikkel Maigaard, Eneo Bitri. Dwóch pierwszych z marszu weszło do podstawowego składu, Maigaard miał niezłe mecze przeplatał z beznadziejnymi, a Bitriego już w stolicy Małopolski nie ma. Grunt jednak, że się udało zimowym oknem naprawić błędy z lata. I warto oczywiście podkreślić, że zakupy po rundzie jesiennej to było pierwsze okienko nowego prezesa, Mateusza Dróżdża. Pół roku po tych wzmocnieniach śmiało możemy powiedzieć, że była to dobra robota – i jego, i pionu sportowego.
Wracając jednak do Glika – często mówi się, że zawodnik wracający po długiej kontuzji może być „najlepszym transferem”. Tego zwrotu najczęściej używają trenerzy, którym zakręca się kurek i którzy muszą jakoś uspokoić opinię publiczną podczas konferencji prasowych. Nie dokonaliśmy żadnych istotnych wzmocnień? Niby tak, ale piłkarz, który ma wkrótce wrócić do zdrowia będzie naszym największym transferem. Pitu, pitu… Na początku swojej pracy w Legii trener Goncalo Feio mówił, że najlepszym transferem są jednostki treningowe i okres pracy z zawodnikami.
Ładnie brzmiący brak konkretów.
Jeśli jednak chodzi o kazus Cracovii i Kamila Glika, to zapożyczymy to nazewnictwo i powiemy, że najlepszym transferem drużyny Dawida Kroczka będzie odzyskanie i zbudowanie na nowo Kamila Glika. By powróciła większa cząstka tego gościa z najlepszych lat z Torino czy z wielkich spotkań Monaco, które wygrywało Ligue 1 i dochodziło do półfinału Ligi Mistrzów.
Być może to utopijna wizja najbardziej niepoprawnych optymistów, którzy wzdychają do Cracovii. Jeden fakt jest jednak niepodważalny – Kamil Glik miał być dla Ekstraklasy kimś takim jak Lukas Podolski czy Kamil Grosicki. Miał wznieść tę ligę na inny level, miał swoją jakością i nazwiskiem podnosić jej poziom nie tylko sportowy, ale i marketingowy, biznesowy, wizerunkowy. Z obiema stronami jest problem. O stopie sportowej mówiliśmy, a byciu ambasadorem… no cóż. Być może to Cracovia nie „korzysta z niego” tak, jak powinna.
DOTYCHCZASOWE TRANSFERY
PRZYSZLI:
Patryk Janasik (Śląsk Wrocław)
Henrich Ravas (New England)
Bartosz Biedrzycki (Polonia Warszawa)
Jakub Burek (Wisła Płock)
Mick van Buren (Slavia Praga)
ODESZLI:
Patryk Makuch (Raków Częstochowa)
Takuto Oshima (CS U Craiova)
Mathias Hebo Rasmussen (Lungby BK)
Cornel Rapa (UTA Arad)
David Jablonsky (bez klubu)
Lukas Hrosso (bez klubu)
Najbardziej może martwić odejście Patryka Makucha, który po Pestce, Myszorze czy Mateuszu Wdowiaku jest kolejnym graczem „Pasów” wyciągniętym przez Raków Częstochowa. Czy finansowo ten ruch się Cracovii opłacał? Milion euro za napastnika, który strzela jedenaście goli w dwóch sezonach (!) to więcej niż bardzo przyzwoite pieniądze, natomiast trzeba pamiętać, że Makuch tworzył duet napastników ze skuteczniejszym Benjaminem Kallmanem. To reprezentant Finlandii był większym kozakiem w ataku Cracovii i jeśli kogoś „Pasy” miały wypuścić tego lata z klubu, to dobrze że był to Makuch, a nie szybszy, silniejszy i generalnie lepszy piłkarz. To jego strata oznaczałaby wielkie problemy. Po byłym napastniku Miedzi Legnica płaczu raczej nie będzie.
POTENCJAŁ NA ULUBIEŃCA KIBICÓW
Kacper Śmiglewski
Błyskotliwy napastnik zadebiutował w pierwszym zespole Cracovii w lutym 2023 roku. Jego pierwszym spotkaniem było starcie… przy Łazienkowskiej. Ówczesny trener „Pasów” Jacek Zieliński nie był wobec młodego zawodnika zachowawczy. Wrzucił go na głęboką wodę bez koła ratunkowego.
Śmiglewski zagrał co prawda tylko cztery minuty, jednak na kolejną szansę czekał dwa miesiące. Wybiegł na ostatnią minutę meczu z Widzewem, by kolejne spotkanie zagrać w ostatniej kolejce sezonu 2022/23. Dostał od trenera najwięcej, bo „aż” dziesięć minut.
Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, by minione rozgrywki należały do niego, by wchodził częściej, by stanowił ważną część zespołu. I zaczęło się obiecująco, bo w pierwszych trzech spotkaniach sezonu 2023/24 wchodził z ławki. Później pięć meczów pauzował, by zagrać pod koniec września z Górnikiem Łęczna w Pucharze Polski i z ŁKS-em w Ekstraklasie. Oba mecze zaczął w pierwszym składzie. Szło mu coraz lepiej, notował progres. Błysnął na początku listopada z Zagłębiem Lubin w krajowym pucharze, kiedy wszedł z ławki i strzelił gola na wagę awansu. I kiedy wydawało się, że zaraz zacznie poważnie pukać do pierwszego składu, przytrafiła mu się kontuzja kolana. Diagnoza – koniec sezonu, operacja, długi powrót do zdrowia.
Gdy jednak wróci – a do tego jest bliżej, niż dalej – to może rozkochać w sobie sympatyków „Pasów”.
KRYĆ NA PLASTER
Benjamin Kallman
Gdybyśmy mieli stworzyć ranking najbardziej niedocenianych ligowców, to byłaby spora szansa, że Kallman, jeśliby nie otwierał tego zestawienia, to byłby w nim bardzo wysoko. Reprezentant Finlandii miał niezłe wejście w Ekstraklasę, w pierwszym sezonie strzelił sześć goli, ale w drugim ten dorobek zdecydowanie poprawił. Mowa bowiem o dziewięciu trafieniach i o aż ośmiu ostatnich podaniach. To topka jeśli idzie o asystentów w Ekstraklasie. Częściej swoich kolegów obsługiwali jedynie Kamil Grosicki (10 asyst), Kacper Chodyna (10), Dominik Marczuk (10) i Piotr Samiec-Talar (8).
Warto zauważyć, że wymieniliśmy samych piłkarzy drugiej linii. Liczby Kallmana pokazują więc, że to rzadki rodzaj napastnika, który poza strzelaniem goli potrafi dojrzeć partnera, funkcjonować w duecie. Jest jednym z najlepszych zawodników w zespole trenera Kroczka, który harmonijnie się rozwija. Jest bardzo niewygodnym przeciwnikiem, bo poza dużą siłą fizyczna (można odnieść wrażenie, że Kallman poradziłby sobie ze swoimi warunkami jako obrotowy w piłce ręcznej), dysponuje dużym przyspieszeniem na pierwszych metrach i niezłą kontrolą piłki, bardzo trudno mu futbolówkę zabrać.
INNI EKSTRAKLASOWICZE ZAZDROSZCZĄ IM…
…kapitalnych warunków do treningów
Kto był w ośrodku w Rącznej, wie o czym piszemy. Wybudowana za olbrzymie pieniądze baza Cracovii przeznaczona dla pierwszego zespołu, ale i dla drużyny u-19 i innych młodszych sekcji, pachnie Europą. Naprawdę. Nie chcemy oczywiście wystawiać laurki „Pasom” wychwalając pod niebiosa Cracovia Training Center, jednak to jest baza, której nie powstydziłby się żaden poważny klub z topowej ligi na Starym Kontynencie.
Warunki do treningów i regeneracji są niezwykłe. Nic tylko zapierdzielać, robić swoje, a efekty powinny przyjść. I to jest chyba najlepsza możliwa puenta – Cracovia ma apetyty na coś więcej niż bycie ligowym średniakiem. Niż zajęcie siódmej pozycji, rok później trzynastej, potem dajmy na to ósmej i tak dalej kręcić się w okolicach środka tabeli.
Najprawdopodobniej ta grupa ludzi, którą ma do dyspozycji trener Kroczek, medalu nie zdobędzie (chociaż w Ekstraklasie wszystko jest możliwe). Warunki do rozwoju jednak są, baza może być magnezem dla zawodników z ciekawym CV, którzy za niezłe pieniądze chcą pokopać i sportowo pomóc Cracovii, jak chociażby w przeszłości Jewgenij Konoplianka. Ale co najważniejsze – ekipa ze stolicy Małopolski ma szansę być klubem, który będzie „dostarczał” zdolną młodzież co sezon. Do pierwszego zespołu, a później do topowych drużyn w Polsce bądź za granicą.
Ajax Amsterdam, wersja polska? Raczej nie, ale fakt, że Cracovia może stać w jednym szeregu z Legią czy Lechem, jeśli idzie o akademię i bazę treningową, wymusza pewną presję tworzenia nowych gwiazd. Pięknie to brzmi, natomiast rzeczywistość pokaże, czy ta wizja się spełni.
WYJŚCIOWA JEDENASTKA
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Renesans Motoru w rękach i portfelu Zbigniewa Jakubasa | MOTOR LUBLIN
- Nowy zespół, ale w klubie stare problemy. Na co stać Lechię w Ekstraklasie? | LECHIA GDAŃSK
- Doświadczenie, odwaga i sporo nowej jakości. GKS Katowice nie chce być chłopcem do bicia | GKS KATOWICE
Fot. Newspix