Nowy sezon, nowa Lechia Gdańsk, ale stare problemy. „Biało-zieloni” powracają do Ekstraklasy po zaledwie rocznej nieobecności, choć drużyna w najmniejszym stopniu nie przypomina już tej, która w 2023 roku z hukiem spadła z najwyższego poziomu rozgrywkowego. Efektowny triumf gdańszczan w 1. lidze nie oznacza jednak, że po przejęciu przez fundusz Mada Global klub na dobre pozbył się problemów natury organizacyjno-finansowej, które nieustannie towarzyszyły mu za rządów Adama Mandziary. Wręcz przeciwnie – na Lechii ciąży zakaz transferowy nałożony przez FIFA, Komisja Licencyjna domaga się natychmiastowego uregulowania zaległych zobowiązań finansowych, a we władzach gdańskiej ekipy dochodzi do gwałtownych przetasowań. Jeśli dołożymy do tego kłopoty kadrowe – kontuzje Luisa Fernandeza, Rifeta Kapicia oraz Tomasa Bobceka, a także wyjazd Maksyma Chłania na igrzyska olimpijskie – to naprawdę trudno spoglądać na sytuację beniaminka z optymizmem. Niełatwo będzie „biało-zielonym” rozpocząć ligowe zmagania bez turbulencji.
– Proces licencyjny był i nadal jest bardzo wymagający pod kątem formalnym jak i finansowym. Cały sezon 2023/2024 porządkowaliśmy sytuację finansową, w większości po przeszłości. Równocześnie klub starał się stworzyć jak najlepsze warunki dla drużyny w walce o awans […]. Obecnie jest jeszcze bardziej intensywnie i mamy moment wymagający dużego nakładu pracy (zamykamy sezon 2023/2024 i rozpracowujemy kolejny), gdzie na przykład obowiązki trzech osób wykonuje jedna. Dlaczego? Bo obecnie nie możemy pozwolić sobie na to, aby zatrudniać. Dlaczego? Bo awans w trakcie jednego sezonu był także znaczącą inwestycją. Ale… Umowy o pracę są wypłacane regularnie, tu nie ma zaległości. Pozostałym pracownikom oraz współpracownikom, w poniedziałek, 8 lipca, została wypłacona jedna pensja. Obecnie, formalnie, mamy zaległość w wynagrodzeniu b2b – za maj. Pracujemy, kiedy nie jest łatwo i większość w klubie boryka się z brakiem stabilizacji finansowej. Zapytacie: „gdzie są sponsorzy?”. Energa odmówiła współpracy, co mogliście przeczytać wcześniej w mediach. Dział marketingu i sprzedaży pracuje nad kolejnymi, czekamy na efekty. Rozumiem, że najłatwiej jest stwierdzić brak kompetencji, aczkolwiek skupiamy się na tym, co kluczowe dla operacyjności klubu – napisała 9 lipca na platformie X Magdalena Urbańska, dyrektor zarządzająca Lechii.
Następnego dnia Urbańską oficjalnie… pożegnano. Straciła pracę. Ponoć nie w reakcji na ten wpis, a raczej za całokształt twórczości, bo miała być ona postacią zwyczajnie nielubianą przez współpracowników i podwładnych, ale zostawmy to teraz z boku. Ważniejsze jest bowiem to, w jakiej atmosferze Lechia przygotowuje się do inauguracji sezonu 2024/25. Mamy tu w zasadzie gdańskie bingo – trudności ze skompletowaniem kadry, pogróżki Komisji Licencyjnej, zaległości w wypłatach i rozliczeniach za transfery, zamęt organizacyjny, nagłe zmiany na kluczowych stanowiskach. Co naturalne, narasta frustracja pracowników i niepokój kibiców.
Szambo wybija. Źle dzieje się w Lechii Gdańsk
Głównym źródłem optymizmu przed startem ligowej kampanii jest więc dziś w Gdańsku trener Szymon Grabowski.
Operacja na otwartym sercu
43-latek należy bowiem do tych zaprawionych w bojach szkoleniowców-komandosów, którzy w polskim futbolu widzieli już bardzo wiele, żeby nie powiedzieć – wszystko. Grabowski przeżywał przecież rozmaite przeboje już w Resovii i Stomilu Olsztyn, a rok temu przygotowywał Lechię do rywalizacji na zapleczu Ekstraklasy w jeszcze bardziej skomplikowanych okolicznościach od tych, które zachodzą w Gdańsku obecnie. Po prostu nic się wtedy w klubie nie zgadzało. Samo jego przystąpienie do rywalizacji w 1. lidze znajdowało się pod znakiem zapytania. Grabowski był zatem zmuszony, by lepić drużynę w trybie ekspresowym, dokonując niejako operacji na otwartym sercu. Przed startem rozgrywek gdańszczanie mieli poważne kłopoty z rozgrywaniem meczów towarzyskich, bo zwyczajnie brakowało im do tego piłkarzy. – Panuje rozpiździel — usłyszeliśmy, gdy na początku lipca pytaliśmy o to, co się stało z zaplanowanym przez Lechię sparingiem z Olimpią Elbląg.
3 września 2023 roku Lechia przegrała 2:5 ligowe starcie z Zagłębiem Sosnowiec.
Mało kto w Gdańsku wierzył wtedy w rychły awans do Ekstraklasy.
– Nie ukrywam, gdy przychodziłem do klubu, nieliczni mówili mi, żebym nawet się nie zastanawiał. Większość trenerów czy ekspertów, z którymi się kontaktowałem, podchodziła do tego z dużym dystansem. Nie było pewne, że trafię do klubu, który za moment będzie poukładany – opowiadał nam Grabowski. – Były inne oferty. Stomil chciał mnie zatrzymać, inny drugoligowiec, który zakładał walkę o najwyższe cele, też mnie chciał. Przyszło jedno zapytanie i jedna konkretna oferta od innych pierwszoligowców. Myślę, że dlatego pojawiały się głosy, które mogły mnie powstrzymać od wybrania Lechii. […] Nie znałem ani personaliów nowych właścicieli, ani tego, jakimi zawodnikami będę dysponował. To, czego dowiedziałem się wtedy od dyrektora sportowego Łukasza Smolarowa, było bardzo małą cząstką tego, co się działo. Łukasz wiedział, jak ze mną rozmawiać, ale też wierzył, że za moment Lechia stanie na nogi. Takie były plany.
W gruncie rzeczy Grabowski mógł się wówczas na Lechię obrazić. Stwierdzić, że wsadzono go na minę, że nie pisał się na pracę w aż tak potężnym chaosie. Zamiast tego, szkoleniowiec po prostu zakasał rękawy i zabrał się do roboty. Efekty jego wytężonej pracy przyszły wiosną, gdy „biało-zieloni” zanotowali dwanaście zwycięstw w piętnastu ligowych występach. Tylko w jednym spotkaniu nie udało im się trafić do siatki, aż sześciokrotnie skończyli mecz z co najmniej trzema golami na koncie.
Co tu dużo gadać, zmiażdżyli konkurencję. Wisienką na torcie był zaś triumf w derbowej batalii z Arką Gdynia.
Wisienka na torcie. Lechia znów rządzi w Trójmieście [REPORTAŻ]
– Skupialiśmy się na małych celach, pracy z tygodnia na tydzień, wielkich rozważań w głowie nie było – tłumaczył Grabowski. – Po prostu cieszyłem się, że szatnia Lechii w końcu zaczęła przypominać poważną drużynę piłkarską. Później okazało się jeszcze, że składa się ona z bardzo dobrych zawodników. […] To fascynujące, ale patrząc przez pryzmat całego sezonu, każdy z regularnie grających piłkarzy Lechii zrobił progres. Po kolei Maksym Chłań, Iwan Żelizko czy Tomas Bobcek. Dalej Kacper Sezonienko, który na „dziewiątce” udowadnia, że nie musi ograniczać się do bycia skrzydłowym. Starszy od nich Rifet Kapić, który rozegrał sezon życia, stał się nie tylko naszym liderem, ale też jednym z lepszych piłkarzy 1. ligi. Elias Olsson zaliczył niewyobrażalny skok jakościowy względem momentu, w którym do nas przychodził. Tak samo Andrei Chindris. Gołym okiem widać, że w Lechii wszyscy się rozwijają.
Powtórzyć wyczyn sprzed roku
Abstrahując od kwestii czysto sportowych, Grabowskiemu udało się zbudować zespół, który zwyczajnie da się lubić, a to przecież nie było wcale takie oczywiste. Lechia spadła z Ekstraklasy w żałosnym stylu, latem minionego roku znajdowała się w całkowitej rozsypce. Stadion w Letnicy świecił pustkami. Wzmocnienia przyszły bardzo późno, wielu zawodników trafiło do Gdańska już w trakcie sezonu. Mówimy zresztą o graczach ściąganych z przeróżnych kierunków, bo w Trójmieście wylądowali Ukraińcy, Rumun, Szwed, Bośniak, Kolumbijczyk, Hiszpan, Słowak i Australijczyk z maltańskim paszportem. W teorii – wieża Babel, dziwaczna zbieranina przypadkowych ludzi, z którymi nie sposób się utożsamiać. W praktyce – młoda, zgrana ekipa, wzbudzająca sympatię i nakręcająca się pozytywnymi rezultatami.
Na pierwszy mecz domowy Lechii w sezonie 2023/24 pofatygowało się niespełna osiem tysięcy widzów. Majowe starcie „biało-zielonych” z GKS-em Tychy przyciągnęło już jednak na trybuny przeszło dwanaście tysięcy kibiców. A prawdziwym fenomenem frekwencyjnym były wspomniany już derby Trójmiasta. Lechia nakręciła wokół spotkania z Arką kapitalne show, a stadion wypełnił się niemalże po brzegi. Na widowni zasiadło 36,5 tysiąca osób.
Oczywiście praca nad odbudową korzystnego wizerunku klubu nie została jeszcze zakończona. I nigdy nie uda się jej spuentować pełnym sukcesem, jeśli za Lechią będzie się ciągnął smród związany z nieuregulowanymi płatnościami. Na płaszczyźnie marketingowej zrobiono już jednak sporo, by zespół znowu wzbudzał pozytywne skojarzenia. Zwraca uwagę choćby to, w jaki sposób eksponowany jest w mediach społecznościowych i materiałach wideo Leszek Matejak – opiekun zespołu, od dekad związany z Lechią. W czerwcu ubiegłego roku Matejak w ramach cięć budżetowych otrzymał wypowiedzenie, ale szybko powrócił do klubu i zawodnicy „biało-zielonych” zgodnie podkreślają, że jego energia oraz zaangażowanie walnie przyczyniły się do powrotu klubu do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Swoją cegiełkę do awansu dołożył także Kevin Blackwell, bliski człowiek Urfera, ale przede wszystkim stary wyjadacz z doświadczeniem pracy w Premier League i Championship. Anglik niby w klubie pełni funkcje dyrektorskie, ale w rzeczywistości jest bardzo blisko zespołu i sztabu, uczestniczy w przygotowaniach i cyklach treningowych. W szatni wygłasza płomienne przemowy – bez niego trudno byłoby o tak błyskawiczny powrót do Ekstraklasy. A niedawno w sztabie Grabowskiego znalazł się także Radosław Bella, trener mający już za sobą samodzielne, pierwszoligowe przetarcie na ławce trenerskiej Miedzi Legnica.
Cel dla sztabu szkoleniowego Lechii jest więc prosty – powtórzyć wyczyn sprzed roku. Przetrwać zamieszanie, zaczekać na wzmocnienia (zwłaszcza w defensywie) i później – już w trakcie sezonu – skonstruować sprawnie funkcjonujący mechanizm. Tylko że 1. liga wybacza znacznie więcej niż Ekstraklasa.
Niejeden beniaminek się o tym w ostatnich latach przekonał.
***
Inna rzecz, że nawet najlepszy trener i najbardziej doświadczony dyrektor techniczny zdziałają niewiele, jeśli w klubie utrzymają się problemy z wypłacalnością. W zeszłym sezonie zgadzały się wyniki, zespół gnał w stronę Ekstraklasy, a wtedy na wiele organizacyjnych zaniedbań przymyka się oko, albo przynajmniej umiejętnie je wycisza. Nikt nie chce wyjść na malkontenta, który rzuca kłody pod nogi własnemu klubowi. Trudno sobie jednak wyobrazić, by Lechia również na najwyższym szczeblu miała seryjnie zwyciężać. A to oznacza, że – niezależnie od wysiłków Grabowskiego – może się wkrótce zrobić w Gdańsku naprawdę nieprzyjemnie.
DOTYCHCZASOWE TRANSFERY
PRZYSZLI:
- Rifet Kapić z Valmiery (transfer definitywny, wcześniej był wypożyczony)
- z Zagłębia Lubin
- Serhij Bułeca z Dynama Kijów (wypożyczenie)
ODESZLI:
- Łukasz Zjawiński do Polonii Warszawa
- Antoni Mikułko do Wieczystej Kraków
- Bartosz Brzęk do Wieczystej Kraków (wypożyczenie)
- Dawid Bugaj do SPAL (koniec wypożyczenia)
- Jakub Sypek do Widzewa Łódź (koniec wypożyczenia)
- Dominik Lemka (wolny transfer)
- David Stec (wolny transfer)
POTENCJAŁ NA ULUBIEŃCA KIBICÓW
Maksym Chłań
Nie posuniemy się do stwierdzenia, że gdyby Warta Poznań rok temu zdecydowała się na podpisanie kontraktu z Maksymem Chłaniem, to potem utrzymałaby się w Ekstraklasie. Bez przesady. Faktem jest jednak, że młodzieżowy reprezentant Ukrainy przebywał na testach w ekipie ze stolicy Wielkopolski i zaimponował kolegom swoimi umiejętnościami, ale… nie porwał swą grą Dawida Szulczka. I to właśnie ówczesny szkoleniowiec Warty postanowił, by nie oferować Ukraińcowi umowy. A co było dalej – wiadomo. Warty już nie ma w elicie, natomiast znajduje się w niej Chłań, który wywalczył awans do Ekstraklasy w barwach Lechii Gdańsk.
Na pierwszoligowych boiskach ukraiński skrzydłowy zapisał na swoim koncie dziewięć goli i pięć asyst. Dorobek więcej niż przyzwoity.
W Warcie był za słaby na Ekstraklasę, wprowadził do niej Lechię. Maksym Chłań to gwiazda 1. ligi
Jednak Chłań to nie tylko niezłe liczby w klasyfikacji kanadyjskiej. Ukrainiec na zapleczu Ekstraklasy świetnie wypadał także w zaawansowanych statystykach, takich jak podania penetrujące, rajdy czy podejmowane próby dryblingu. Nie sposób było przecenić jego rolę w taktycznej układance Szymona Grabowskiego. Chłań dał się poznać jako zawodnik, któremu trzeba po prostu dostarczyć piłkę, a on już z całą pewnością będzie wiedział, jak zrobić z niej właściwy użytek w danej akcji.
Pisaliśmy na Weszło: „Chłopak z Żytomierza grał w ukraińskiej młodzieżówce z Artemem Bondarenką czy Heorhijem Sudakowem. Wróżenie, że pójdzie w ich ślady, byłoby bardzo optymistycznym scenariuszem rozwoju wydarzeń, lecz nie można wykluczyć, że pójście za ciosem w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce poskutkuje dużym transferem. Jakkolwiek spojrzeć, ofensywni piłkarze z Ukrainy mają ostatnio dobre notowania w topowych ligach, a prezes zarządu Lechii Paolo Urfer, który wyciągnął Chłania z Zorii Ługańsk, osobiście pilotował transfer Ilji Zabarnego (to akurat stoper) do Premier League”.
Na razie Chłań nigdzie się jednak nie wybiera i zapewnia, że w Gdańsku czuje się znakomicie.
Kłopoty tylko w tym, że na starcie sezonu Ukrainiec niespecjalnie pomoże Lechii, ponieważ czeka go występ na igrzyskach olimpijskich. – Olimpijska reprezentacja Ukrainy chciała trzech naszych piłkarzy: Żelizkę, Wjunnyka i Chłania. Zgodziliśmy się tylko na Maksa. Teraz musimy się z tego wywiązać, puścić go na igrzyska olimpijskie, chociaż bardzo chcielibyśmy, żeby został w Gdańsku – przyznał nam Jakub Chodorowski, dyrektor Lechii ds. sportu.
KRYĆ NA PLASTER
Camilo Mena
Kiedy 21-letni Kolumbijczyk otrzymał od nas nominację do jedenastki sezonu 1. ligi, jego postawę podsumowaliśmy tak: „Camilo Mena ma jedną bardzo ważną dla każdego skrzydłowego umiejętność: niesamowity ciąg na bramkę. Możemy zdefiniować to statystyką progresywnych rajdów z piłką, w której nie miał sobie równych (3,67/90 minut), możemy po prostu skupić się na tym, że w roli odwróconego skrzydłowego pięciokrotnie trafiał do siatki, dorzucił do tego dziesięć asyst oraz dwa wywalczone rzuty karne. Jego popisem było spotkanie z Arką Gdynia — w bardzo ważnym momencie derbów Trójmiasta wziął grę na siebie, wypracował obie bramki, dał absolutny koncert. Kolumbijczyk jest dobrym dryblerem, a jeszcze mocniej wyróżnia się, gdy opala gaz na skrzydle.
Trochę na niego czekaliśmy, bo pierwszą część sezonu spędził na oswajaniu się z pierwszoligowym graniem, ale zdecydowanie było warto, bo wiosnę miał już wybitną: tylko w czterech meczach nie zapisał na koncie gola lub ostatniego podania”.
Lechia i GieKSa z domieszką baraży. Pierwszoligowi najlepsi z najlepszych
I rzeczywiście, wiosną Mena był już prawdziwym koszmarem dla obrońców na zapleczu, o czym najboleśniej przekonała się wspomniana Arka. Trzeba jednak dodatkowo podkreślić, że Kolumbijczyk już raz zapukał do bram Ekstraklasy i wówczas nie udało mu się przejść przez próg. Wiosną 2023 roku Mena był zawodnikiem Jagiellonii Białystok, ale jego przygoda z ekipą z Podlasia zakończyła się na zaledwie siedmiu ligowych meczach. Czy też, inaczej mówiąc, 164 minutach spędzonych na boisku. Być może Mena potrzebował więc po prostu czasu i zaufania, jakie otrzymał jesienią w Gdańsku, gdy zaliczył trochę przeciętnych występów.
Jak już złapał wiatr w żagle, to naprawdę przyjemnie się go obserwowało w akcji.
INNI EKSTRAKLASOWICZE ZAZDROSZCZĄ IM…
… świeżości.
Lechia zmagania w Ekstraklasie rozpocznie w składzie, który przynajmniej przez kilka tygodni będzie dla ligowych oponentów zagadką. I akurat w tym momencie nie mówimy złośliwie o tym, że „biało-zieloni” nadal planują wzmacniać wąską kadrę pierwszego zespołu. Bo nawet zawodnicy już teraz obecni w gdańskim klubie na poziomie Ekstraklasy będą w dużej mierze świeżakami. Lechia nie wywalczyła bowiem promocji do elity w oparciu o kombatantów, którzy to z niejednego pieca chleb jedli i zdążyli już zaliczyć w karierze trzy spadki i cztery awanse do Ekstraklasy. Elias Olsson, Camilo Mena, Maksym Chłań, Tomas Bobcek, Kacper Sezonienko, Louis D’Arrigo, Jan Biegański, Iwan Żelizko, Bohdan Wjunnyk, Tomasz Neugebauer, Dominik Piła – wszystko to relatywnie młodzi zawodnicy, wciąż z potencjałem sprzedażowym. Łączna liczba występów całej tej grupy w Ekstraklasie ledwie przekracza 100, a to i tak głównie dzięki Sezonience i Biegańskiemu.
Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?
Oczywiście może się to obrócić na niekorzyść Lechii, jeśli okaże się, że młodzi gracze, którzy błyszczeli na pierwszoligowych boiskach, na Ekstraklasę będą jednak za ciency w uszach. Bywały już takie przypadki, gdy przeskok do najwyższej klasy rozgrywkowej brutalnie weryfikował możliwości i potencjał młodych piłkarzy. Jeśli jednak ekipa dowodzona przez Szymona Grabowskiego odpali w tym kształcie, to wartość poszczególnych graczy wzrośnie w galopującym wręcz tempie. Zresztą taki jest właśnie cel Paolo Urfera – stworzyć w Gdańsku klub promujący i sprzedający za dobre pieniądze młodych, nieoczywistych zawodników. Dla Lechii to wręcz rewolucyjna zmiana, bo przecież parę lat temu „biało-zielonych” niemal z urzędu wskazywało się jako bezpieczną przystań dla piłkarzy po trzydziestce.
Tymczasem 27-letni Conadro, 29-letni Rifet Kapić i Bohdan Sarnawski czy 30-letni Luis Fernandez w realiach panujących obecnie w Lechii mogą uchodzić za prawdziwych weteranów. A nawet oni, nie licząc może pierwszego z wymienionych, za dużo jak dotąd w Ekstraklasie nie pograli.
WYJŚCIOWA JEDENASTKA
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Klimek: Chcą mojej kompromitacji. Kolejny artykuł uderzający we mnie ma być gotowy
- Konyaspor jednak bierze Kramera. Wszystko dogadane
- Makana Baku skreślony przez Goncalo Feio
- Transfer Jordiego Sancheza do Japonii potwierdzony
- Niels Frederiksen: Jako Lech nie boimy się nikogo
fot. FotoPyk