Reklama

Czy Berlin wytrzyma najazd Anglików?

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

14 lipca 2024, 08:27 • 5 min czytania 12 komentarzy

Widać i słychać ich wszędzie. Popijają piwo z plastikowych kufli w strefie kibica pod Bramą Brandenburską. Okupują irlandzki pub przy Hackescher Markt. Wytaczają się z opóźnionych pociągów na Hauptbahnhof. Zdejmują koszulki. Eksponują tatuaże. Śpiewają „it’s coming home”. Wieszają flagi nad Sprewą. Angielscy fani zalewają Berlin. I jednocześnie zalewają się w Berlinie. A Berlin ma nadzieję, że jakoś to przetrwa.

Czy Berlin wytrzyma najazd Anglików?

Lokalny dziennik „Berliner Zeitung” nie bawi się w dyplomację i wprost pyta w tytule: „czy na finale mistrzostw Europy dojdzie do masowych bójek?”. Dni w stolicy Niemiec są ostatnio bardzo napięte. W piątek 3,7-milionowe miasto odwiedził austriacki ekstremista Martin Sellner, który wygłaszał w dzielnicy Lichterfelde Ost wykład o białej Europie i wypędzaniu muzułmanów z kraju. Jego wystąpienie zagłuszane było przez głośną antyfaszystowską demonstrację. W sobotę w dzielnicy Schöneberg odbył się z kolei antyizraelski marsz pod hasłem „Stop ludobójstwu w Gazie”. Podczas manifestacji doszło do starć z policją, kilka osób wylądowało w szpitalu. Kilka dni temu 37-letni Kameruńczyk zmarł od ciosu nożem. Został zaatakowany, bo zastawiał autem miejsce parkingowe. Podobne sceny nie robią już na berlińczykach żadnego wrażenia. Przywykli. 

Francuski pisarz, Honoré de Balzac, wieszczył o Berlinie w XIX wieku: „może pewnego dnia będzie to stolica Niemiec, ale już zawsze będzie to stolica nudy”.

Bardzo się mylił.

Bójki na horyzoncie

Funkcjonariusze policji spodziewają się, że podczas niedzielnego finału może dojść do kolejnych ekscesów. Wszyscy pamiętają haniebne sceny na Wembley sprzed trzech lat, kiedy to tłum pijanych chuliganów bez biletów wdarł się na stadion, kopał i deptał Bogu ducha winnych Włochów, atakował policję, wkładał sobie w tyłki pirotechnikę i pozostawił po sobie bardzo nieprzyjemne wspomnienie.

Reklama

Teraz pod Olympiastadion z pewnością też zgromadzą się Anglicy bez wejściówek. Według brytyjskich mediów do Niemiec wybrało się pięćdziesiąt tysięcy kibiców. Władze lotniska w Berlinie szacują z kolei, że w finałowy weekend przez lotnisko przewinie się aż dwieście pięćdziesiąt tysięcy pasażerów. Ceny biletów na czarnym rynku zaczynają się od 1300 euro. Już do Dortmundu na półfinał przyleciało dwadzieścia pięć tysięcy wyspiarzy. A przecież wtedy mało kto wierzył w ogóle w pełzającą ekipę Garetha Southgate’a.

Ale teraz wiara jest znacznie większa. Wystarczył jeden dobry mecz Anglików, w którym ci zagrali wreszcie bez zaciągniętego hamulca ręcznego. Foden wyglądał jak gwiazda Premier League, środek pola dominował, nie trzeba było ratować skóry przewrotką w ostatniej akcji doliczonego czasu gry lub po rzutach karnych. Do tych, którzy przylecieli do Niemiec z Wysp, należy doliczyć jeszcze dziewiętnaście tysięcy Anglików mieszkających na co dzień w Berlinie. Widać ich było podczas meczu z Holandią w strefie kibica pod Bramą Brandenburską, gdzie większość zgromadzonych trzymała kciuki za „Synów Albionu”. Po nich akurat niemieckie służby nie spodziewają się ekscesów. Berlińska mniejszość brytyjska jest postrzegana za elegantów, snobów i dandysów.

Przeciwnie ci, którzy do Niemiec już przyjechali bądź właśnie jadą. Anglicy w trakcie Euro 2024 mają już na koncie bójkę z serbskimi kibicami w Gelsenkirchen, brutalną wymianę ciosów z Holendrami w Dortmundzie, gdzie latały krzesła i stoły pod jedną z knajpek, a towarzystwo musiała rozganiać policja. Starli się także z Niemcami po wyrzucającym ich z turnieju meczu z Hiszpanią. Prowokowali rzucaniem w nich kubków z piwem i przyśpiewką: „Widzieliście kiedyś, by Niemcy wygrali jakąś wojnę?”.

Niemcy postanowili wtedy wygrać pierwszą z nich. Na pięści.

Zero tituli Kane’a

Kubki po piwie leciały także w stronę Garetha Southgate’a po bezbramkowym remisie ze Słowenią w Kolonii. Najbardziej krytykowany trener na całym turnieju dotarł po raz kolejny do finału mistrzostw Europy. – Doświadczenie z tamtego meczu pozwoli nam uzyskać właściwy sposób myślenia o tym, co nas czeka, o mediach i całym szumie wokół finału. Będziemy tym razem bardziej spokojni – mówił Harry Kane na przedmeczowej konferencji prasowej. I dodawał: – To jak się toczył turniej zbudowało w nas wiarę i odporność. A te cechy charakteryzują tych, którzy wygrywają turnieje.

Złośliwi mogliby spytać po tych słowach – a skąd kapitan reprezentacji Anglii mógłby o tym wiedzieć? 30-letni napastnik jeszcze nic w swojej karierze nie wygrał. A jak przyjechał do Bundesligi, żeby wreszcie podnieść jakieś trofeum, to Bayern po raz pierwszy od dwunastu lat musiał uznać ligową wyższość. Nawet Wolff Fuss, komentator półfinału pomiędzy Holandią i Anglią w MagentaTV, nabijał się, że na niemieckiej ziemi Kane’a stać było na króla strzelców – i żadne inne. Sam napastnik miał jak dotąd trzy podejścia – w finale Ligi Mistrzów w 2019 roku (0:2 z Liverpoolem), w finale Euro w 2021 roku (porażka z Włochami po karnych) i zeszłorocznym Superpucharze Niemiec przeciwko RB Lipsk (klęska 0:3). Na konferencji prasowej piłkarz wyznał, że zamieniłby wszystkie indywidualne osiągnięcia na tytuł zespołowy.

Reklama

Tytuł, na który czeka cała Anglia, której reprezentacja po raz pierwszy zagra w finale turnieju nie będąc jednocześnie jego gospodarzem. Patent na Garetha Southgate’a z pewnością ma inny z gości konferencji prasowej na Olmypiastadion, czyli Jesus Navas. Weteran hiszpańskiej drużyny mierzył się z angielskim selekcjonerem jeszcze na boisku – w 2006 roku, w finale Pucharu UEFA, w którym Sevilla rozbiła 4:0 Middlesbrough. Kawał czasu temu. Wygrana Euro 2012, którą skrzydłowy też ma na koncie, brzmi przy tym jak jeszcze całkiem niewyblakłe wspomnienie.

Wzrusza mnie wszystko, co robię. To niesamowite, sama obecność tutaj w wieku 38 lat i gra dla mojej drużyny narodowej – zachwyca się piłkarski nestor. Ale to nie na niego będą zwrócone jutro reflektory, a na fenomenalnego Lamine’a Yamala, który dosłownie wczoraj skończył siedemnaście lat. Jest tak młody, że – jak wyliczył Dawid Myśliwiec z kanału „Uwaga! Naukowy Bełkot” – na niemieckim Euro przeżył 0,5% swojego całego życia!   

Luis de la Fuente ma z kolei następujący przepis na sukces: – Musimy być sobą, ale w jeszcze lepszych wersjach. Poproszę piłkarzy, żeby dobrze się bawili. Powiem im, że jestem z nich dumny bez względu na to, jaki będzie ostateczny wynik. Dodam, że są wzorami dla całego naszego narodu.

Hiszpania to faworyt niedzielnego starcia i gwarancja fajerwerków. Ostatni finał międzynarodowego turnieju na Olympiastadion dostarczył ich aż nadto. Włosi wygrywający po karnych, pożegnalny mecz Zinedine’a Zidane’a, powalenie Marco Materazziego i zejście z boiska w 110. minucie ze spuszczoną głową tuż obok świecącego złotem pucharu. Równie epickimi momentami nie pogardzimy, ale niech tym razem w Berlinie nikt nie załatwia rachunków przemocą. Ani na boisku, ani poza nim.

 

 

 

 

 

 

 

 

WIĘCEJ O EURO 2024: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Komentarze

12 komentarzy

Loading...