UEFA urwała się na moment z choinki i wpadła na pomysł zorganizowania najbardziej zrównoważonych ekologicznie mistrzostw w historii. Żeby móc pochwalić się takim statusem, skazuje piłkarzy i kibiców na transport publiczny. Skazuje, bo latającym samolotami reprezentacjom wlepia kary i zamyka parkingi wokół stadionów, żeby widzowie nie mogli dojechać autem. Między miastami trzeba przemieszczać się koleją, która działa katastrofalnie. Wskaźnik punktualności niemieckich pociągów wyniósł w czerwcu… 52,5%. Tak źle z Deutsche Bahnem nie było jeszcze nigdy.
Obrazek jakich podczas mistrzostw Europy wiele. Mamy półtorej godziny do odjazdu pociągu z Monachium do Dortmundu, kiedy otrzymujemy e-mail z informacją o odwołaniu przejazdu. Pędzimy na dworzec, ale ten przypomina jeden wielki plac budowy. Stajemy w kolejce do informacji, lecz szybko orientujemy się, że to nie ma większego sensu – czas oczekiwania wynosi ponad godzinę. W przypadku odwołania pociągu, pasażerowie mogą wykorzystać swój bilet na podróż innym składem jadącym w tym samym kierunku. Korzystamy z tej opcji, wsiadamy do ekspres zmierzającego w kierunku Kolonii, tam mamy planowo kilka minut na przesiadkę do Dortmundu.
Pociąg wyrusza punktualnie, ale szybko nabiera opóźnienia. Mniej więcej w połowie drogi jasne staje się, że na przesiadkę w Kolonii nie ma najmniejszych szans. Pojawia się za to opcja na zmianę pociągu we Frankfurcie, bo skład zmierzający tamtędy w stronę Dortmundu ma trzydzieści minut opóźnienia. Gdyby jechał zgodnie z planem, nie byłby osiągalny. Do miasta w Zagłębiu Ruhry udaje się dotrzeć godzinę później niż zakładał pierwotny plan.
I z przygodami.
Kolejowe przygody
Paweł Zarzeczny mawiał, że prawdziwy news nie jest wtedy, kiedy pies pogryzie człowieka, a wtedy, gdy człowiek pogryzie psa. Przekładając to powiedzonko na niemiecką kolej, sensacją nie jest sytuacja, gdy pociąg się spóźnia, ale taka, gdy ten przyjedzie punktualnie. Niemcy już przyzwyczaili się do słabej kondycji Deutsche Bahn i tylko wzruszają ramionami. Z miesiąca na miesiąc jest coraz gorzej. Jeszcze w marcu wskaźnik punktualności wynosił 67,6%. W kwietniu – 64,3%. W maju – 63,1%. To prawdziwy kataklizm.
Reprezentacja Holandii ma swoją bazę w Wolfsburgu. Zgodnie z zaleceniami UEFA, na półfinał do Dortmundu chciała wybrać się dzień wcześniej pociągiem, który według rozkładu jedzie 134 minuty. Dokładnie tyle wyniosło też… jego opóźnienie. Piłkarze „Oranje” nie czekali, przesiedli się w zorganizowany naprędce samolot, a konferencja prasowa Ronalda Koemana i Nathana Ake, zaplanowana na 19:45 dzień przed meczem, odbyła się na Zoomie. Niemiecka kolej tłumaczyła, że tak długa zwłoka spowodowana jest wypadkiem, inny ze składów potrącił na drodze do Dortmundu zwierzę, trzeba było uprzątnąć trasę i zadbać o bezpieczeństwo pasażerów.
Jak nie urok to… wy już wiecie co.
– Niemcy promują ideę zrównoważonych mistrzostw Europy, ale nie potrafią ich zorganizować – krytykował Koeman jeszcze zanim jego zespół zmierzył się z fuck upem przed półfinałem. Holendrzy chcieli wrócić pociągiem z Berlina z meczu grupowego z Francją. Nie zrobili tego, bo… ostatni w stronę Wolfsburga odjeżdżał o 21:26. Rzecznik Deutsche Bahn odbijał piłeczkę: – Nie możemy zrozumieć tej krytyki, Holendrzy mogli zarezerwować podróż w obie strony na początku maja, ale nie chcieli skorzystać z tej opcji.
Kiedy na zgrupowanie reprezentacji pociągiem wybrał się Nicklas Füllkrug, przyjechał spóźniony. Pociągami pomiędzy stadionami kursuje dyrektor turnieju, Philipp Lahm. Z powodu zbyt późnego przyjazdu pociągu przegapił początek meczu Ukrainy ze Słowacją w Düsseldorfie. – Myślę, że jako Niemcy zaniedbaliśmy w ostatnich kilku dekadach naszą infrastrukturę – komentował później z niesmakiem. Polska reprezentacja w trakcie Euro podróżowała w ten sposób jedynie do Berlina. Jej pociąg ruszył z dwudziestoośmiominutowym opóźnieniem. Przynajmniej dotarła. Tego nie mogą powiedzieć o sobie austriaccy kibice, pod których niby podstawiono pociąg specjalny, ale na mecz z Francją w Düsseldorfie przybyli dopiero w 70. minucie.
Tyle dobrego, że Deutsche Bahn przygotował dla jadących na spotkania kibiców promocyjne bilety – po 30 euro. Plus pięć euro za miejscówkę.
Zrównoważone ekologicznie Euro
UEFA mocno naciskała na poszczególne federacje, żeby te wybierały pociągi jako formę transportu pomiędzy stadionami. Rozbudowana sieć kolei była także jednym z ważniejszych argumentów, kiedy Niemcy rywalizowały z Turcją o prawo do zorganizowania turnieju. Ostatnie duże imprezy były wysoce nieekologiczne. Mistrzostwa Europy 2020 rozrzucono po całej Europie, kibice kursowali samolotami pomiędzy Baku a Londynem. Mundial 2018 wyemitował około 2,1 milionów ton CO₂. Ten w Katarze – aż 3,6 milionów ton. Może i odległości pomiędzy stadionami nie były duże, ale po pierwsze – trzeba było wybudować je specjalnie na imprezę, po drugie – ze względu na panujące w tym kraju temperatury były one klimatyzowane.
Teraz nagle UEFA budzi się – będziemy ekologiczni! Niemcy nie musieli budować infrastruktury sportowej, co było pierwszym krokiem do koncepcji o zrównoważonych mistrzostwach, a jeśli już dokonywali modernizacji, to drobnych i często też nastawionych na dbałość o środowisko. Dla przykładu, polskie firmy Grupa Azoty oraz Nowy Styl wyprodukowały czterdzieści tysięcy ekologicznych krzesełek na stadion we Frankfurcie. Ekologicznych, bo złożonych w osiemdziesięciu procentach z produktów pochodzących z recyklingu.
Koncepcja ekologicznego turnieju zakładała także, że kibice mają przemieszczać się na stadiony komunikacją miejską, a nie samochodami. Żeby wybić im z głowy zabieranie auta, zastosowano metodę kija i marchewki. Kija – bo praktycznie przy każdym stadionie zamknięto parkingi. Marchewki – bo posiadacze biletu nie musieli płacić za metro/kolejkę/autobus/tramwaj przed meczem i po meczu.
Na większości obiektów taki system zdał egzamin, ale nie na wszystkich. Ogromne zatory widać było zwłaszcza w Gelsenkirchen, gdzie na stadion można było dojechać autobusem lub tramwajem. Obok nowoczesnej Arena AufSchalke postawiony jest wielki parking, na którym pomieści się aż czternaście tysięcy aut. Kiedy sześćdziesiąt tysięcy kibiców pojawia się na ligowych meczach lokalnej drużyny, wielu z nich parkuje właśnie tam. Kiedy kilkadziesiąt tysięcy widzów wytaczało się ze stadionu po meczach Euro i miało zapakować się w komunikację miejską, dochodziło do kataklizmów.
Bo ta zwyczajnie nie nadążała. Nie jest przyzwyczajona do tak dużej liczby osób. W efekcie widzowie musieli czekać nawet po dwie godziny aż wejdą do tramwaju. A później kolejne długie minuty na opóźnione i przeciążone pociągi rozwożące ich po innych miastach w Zagłębiu Ruhry, w których są zakwaterowani. Patrząc na takie obrazki na usta cisnęło się pytanie – czy takie miasto jak Gelsenkirchen naprawdę jest gotowe na najbardziej zrównoważony ekologicznie turniej? Gelsenkirchen, które, o zgrozo, słynie ze złej jakości powietrza?
Pytania mogli stawiać także tłoczący się kibice w Düsseldorfie, gdzie na stacji przy stadionie odjeżdżały pociągi tylko z jednego peronu, a trzy inne stały kompletnie puste. A także ci w Monachium, gdy do metra w godzinach szczytu próbowali wsiąść w jednym momencie ludzie wracający z pracy, jadący na strefę kibica i ci posiadający bilet na mecz.
Dusseldorf Stadium Station.
Three unused, completely empty platforms. One platform being used for 45,000 fans 😅
German efficiency is in the mud during #Euro2024 pic.twitter.com/wQvtudHkKN
— The Other Bundesliga (@OtherBundesliga) June 17, 2024
W Düsseldorfie otwierano przestrzeń parkingową obok stadionu, ale dopiero kilkadziesiąt minut przed meczem, gdy sznur samochodów ciągnął się wokół pobliskich uliczek szukając cudu w postaci miejsca na pozostawienie auta. Pozytywnym przykładem jest natomiast Berlin, gdzie w ciągu dwudziestu minut pod stadion podjeżdżało sześć składów kolejki, a do tego kibice mieli do dyspozycji jeszcze kilka składów metra.
Kary za loty
Sprawnej komunikacji pomiędzy miastami nie ułatwiają także trwające wszędzie remonty dróg. One także dały się we znaki polskiej załodze, która spóźniła się na konferencję prasową przed meczem z Holandią ze względu na korki. Duńczycy, którzy mieli swoją bazę w odległym Freudenstadt, postanowili lecieć na mecz 1/8 do Dortmundu samolotem. Droga autokarem wyniosłaby siedem godzin. Według Google Maps, po drodze Skandynawowie natknęliby się na dwanaście (!) utrudnień związanych z remontami.
Pociąg także nie rozwiązałby ich problemów. Podróż tym środkiem transportu potrwałaby więcej niż pięć godzin i wymagałaby przesiadek. Władze duńskiej federacji postanowiły wybrać samolot i zostały za to przez UEFA… ukarane finansowo. – Podróż pociągiem wymagałaby kilku przesiadek, a autobusem byłoby to ponad siedem godzin w mało komfortowych warunkach. Dlatego zdecydowaliśmy się na lotniczy czarter ze Stuttgartu do Dortmundu. Uważamy, że ze sportowego punktu widzenia było to najlepsze rozwiązanie – wyjaśniał dyrektor federacji Erik Broegger, ale nikogo w europejskiej centrali nie przekonał tymi tłumaczeniami. Pieniądze z grzywny trafią do funduszu klimatycznego, który później ma zostać przeznaczony na edukację ekologiczną w amatorskich klubach.
Trudno dostrzec rozsądek w karaniu za loty w takich sytuacjach. Zwłaszcza, że podczas turnieju zdarzały się inne, znacznie bardziej absurdalne podróże. Na przykład reprezentacja Turcji poleciała na mecz grupowy z Czechami z Hanoweru do Hamburga, czyli zaledwie 150 kilometrów. Ile zaoszczędziła sił i czasu? Pewnie niewiele. Podobnie jak Hiszpania, która poleciała na półfinał ze Stuttgartu do Monachium, czyli 190 kilometrów. Na ten sam mecz, co ukarani Duńczycy, Niemcy także przylecieli drogą powietrzną. Musieli starać się w tym celu o specjalne pozwolenie, a ich samolot specjalny wykonał łącznie sześć startów. Najpierw przyleciał z Monachium do Norymbergi bez pasażerów. Potem zabrał drużynę do Dortmundu. Następnie wrócił do Monachium, gdzie odbywał regularne loty pasażerskie. Później znowu poleciał bez pasażerów do Dortmundu. Stamtąd do Norymbergi. I wrócił do Monachium. W prostej linii zrobił 1862 kilometrów. Wyemitował przy tym masę dwutlenku węgla – wytwarza się go najwięcej przy startach samolotów.
Niemców nikt jednak nie ukarał. A powinien i to grubo – niekoniecznie za nadmierną emisję dwutlenku węgla, a za fuszerkę, jaką odstawili podczas organizacji mistrzostw Europy. Za Odrą ruszy wielki remont kolei, ale dopiero po zakończeniu turnieju. Do 2030 roku ma zostać wyremontowanych 4200 kilometrów tras, więc można spodziewać się jeszcze większych opóźnień i komplikacji. Na pierwszy ogień zostanie wyremontowana trasa pomiędzy Frankfurtem a Mannheim, która pamięta jeszcze XIX wiek. Codziennie przejeżdża tamtędy trzysta składów. Odcinek zostanie całkowicie zamknięty na czas remontu. Niemcy zapowiadają największą modernizację w historii Deutsche Bahn, ma ona pochłonąć 45 miliardów.
Szkoda, że tak późno. Trudno kwestionować ideę ekologicznego turnieju, bo przecież w samym założeniu jest ona szlachetna i pozytywna. Problem robi się wtedy, kiedy ekologię stawia się wyżej niż komfort kibiców. A tak było na niemieckim Euro, na które kolej nie dojechała. Dosłownie i w przenośni.
WIĘCEJ O EURO 2024:
- Kroos głosem ludu. Migracja przeciąża Niemcy [REPORTAŻ]
- Euro w niemieckiej dziurze, czyli witamy w Gelsenkirchen
Frankfurtem rządzi crack. Euro w mieście zombie
Fot. FotoPyK