Łukasz Kadziewicz do dziś nie może pogodzić się z tym, że przy stanie 15:15 w tie-breaku w prostej sytuacji nie zablokował Valerio Vermiglio. Gdy chwilę później zakończył się mecz, komentatorzy TVP patrzyli na siebie, nie mogąc powiedzieć słowa. Nie wierzyli w to, co się stało. Reprezentacja siatkarzy na pięciu ostatnich igrzyskach olimpijskich odpadała w ćwierćfinale, ale w Pekinie w 2008 roku była o krok od awansu do najlepszej czwórki. Pojawiały się głosy, że zawodnicy zostali przed turniejem zajechani przez Raula Lozano. Niektórzy sugerowali, że siatkarze zbyt mocno imprezowali z piłkarzami ręcznymi na krawężniku obok wioski olimpijskiej. A jak wygląda prawda?
To drugi z pięciu tekstów cyklu „Klątwa Ćwierćfinału”, które przed startem siatkarskiego turnieju na IO w Paryżu będą pojawiać się na naszych łamach
***
Jest 15:15 w tie-breaku, a na zagrywkę idzie Mariusz Wlazły. Komentujący mecz w TVP Piotr Dębowski mówi drżącym z emocji głosem: „Uwierzmy teraz w umiejętności Wlazłego. On będzie serwować. To jest ten moment. Być może najważniejszy moment w jego karierze”. Wlazły w swoim stylu podrzuca piłkę i posyła bombę na drugą stronę. Trafia w boisko, piłka leci z prędkością 116 km/h. Wtedy, 16 lat temu, to prędkość bliska światowego rekordu, trochę jak dzisiaj 135 km/h w wykonaniu Wilfredo Leona.
Włosi przyjmują, ale niedokładnie. Piłka jest mocno wrzucona w siatkę. Skaczą do niej po polskiej stronie Łukasz Kadziewicz, a po włoskiej rozgrywający Valerio Vermiglio. Normalnie w takiej sytuacji pojedynek wygrałby wyższy o kilkanaście cm polski środkowy, najpewniej blokując Włocha. Ale w tym konkretnym momencie stało się inaczej – Vermiglio przebija piłkę, Kadziewicz nie potrafi jej zatrzymać. Boisko. Punkt dla Włochów, którzy po następnej akcji wygrywają cały mecz.
Polscy siatkarze w pięciu ostatnich igrzyskach olimpijskich odpadali w 1/4 finału, dlatego mówi się o klątwie ćwierćfinałów. Ale wtedy, 20 sierpnia 2008 roku w Pekinie, byli najbliżej awansu do najlepszej czwórki. A wspominana wyżej akcja była jedną z kluczowych.
Kadziewicz przez lata będzie mówił w prywatnych rozmowach, że tamta sytuacja ciągle w nim siedzi i nie zapomni jej do końca życia. W książce „Kadziu, siatkówka & rock’n’roll”, napisanej z Łukaszem Olkowiczem, opisze ją tak: „O jedną z ostatnich piłek walczyłem przy siatce z Valerio Vermiglio. Przegrałem. Wyszły braki w przygotowaniu fizycznym i pół roku bez grania w siatkówkę. W normalnej dyspozycji zablokowałbym go, a piłka spadłaby po ich stronie. Po chwili to Włosi cieszyli się z awansu. W ostatnim secie wygrali 17:15”.
– A ja nie zgadzam się z jednoznaczną retoryką, że Włosi nas pokonali, bo Łukasz przegrał tamtą przepychankę na siatce. Uważam, że gdybyśmy zagrali lepiej taktycznie, gdyby bardziej pomógł nam z ławki trener Raul Lozano, ogralibyśmy ich w Pekinie 3:1 – wspomina dziś w rozmowie z Weszło Marcin Możdżonek, wtedy środkowy reprezentacji.
Polscy siatkarze podczas ćwierćfinału z Włochami w Pekinie
Mogli uniknąć Włochów
Polacy jechali wtedy do Pekinu jako poważny kandydat do medalu. Trudno się dziwić – od kiedy zespół objął surowy, wymagający Raul Lozano, drużyna narodowa zaczęła się rozwijać, a w 2006 roku w Japonii w świetnym stylu wywalczyła wicemistrzostwo świata. Rozgrywane rok później mistrzostwa Europy, sensacyjnie wygrane przez Hiszpanów, Polakom nie wyszły – przegrali z niżej notowanymi Belgami czy Finami. Ale już w Lidze Światowej w 2008 roku Polska zakwalifikowała się do turnieju finałowego, w którym brało udział sześć najlepszych ekip, podzielonych na dwie grupy. Pierwszy mecz – przeciwko USA. Jest 2:2 i zespół Lozano ma w tie-breaku w górze piłkę meczową, ale Michała Winiarskiego zatrzymuje znakomity William Priddy. Po chwili Amerykanie wygrywają całe spotkanie. Jedna piłka, a jak wiele znaczyła – zatrzymała Polaków, a reprezentacja USA kilka dni później zwyciężyła w całym turnieju. Później to właśnie Amerykanie okażą się też najlepsi w Pekinie.
W igrzyskach olimpijskich (zmieniono to teraz, przed Paryżem) 12 zespołów dzielono na dwie grupy. Polacy w Pekinie znaleźli się w grupie B, z Rosją, Brazylią, Serbią, Niemcami i Egiptem. Dość mocne zestawienie. Na początku ograli te dwie ostatnie drużyny po 3:0. Pokonali też Serbów, 3:1. Z Brazylią przegrali 0:3, mocno stawiając się tylko w pierwszym secie. Przed ostatnim spotkaniem grupowym, z Rosją, wiedzieli, że wygrana 3:0 powinna im dać pierwsze miejsce w grupie, a to oznaczałoby granie o półfinał z przeciętnymi Chińczykami. Polacy ograli Rosję, ale 3:2. Małe punkty sprawiły, że zespół Lozano zajął dopiero trzecie miejsce w grupie, a to oznaczało ćwierćfinał przeciwko Włochom.
Rywali prowadził Andrea Anastasi. Później, w latach 2011-2013, będzie selekcjonerem Polaków, a wtedy był człowiekiem, o którego biły się najlepsze reprezentacje świata, bo to on w 2007 poprowadził Hiszpanów do niezwykłego triumfu w mistrzostwach Europy. Anastasi miał więc opinię magika, cudotwórcy.
Uzależnieni od Wlazłego?
W dwóch pierwszych setach Polacy byli cieniem wielkiej drużyny. Ustępowali Włochom przede wszystkim w skuteczności ataku, nie potrafili zatrzymać kapitana przeciwników, znakomitego Alberto Cisolli. Po dwóch przegranych partiach Lozano zdjął Sebastiana Świderskiego i na początku trzeciego seta w pierwszej szóstce znalazł się dynamiczny, pobudzający kolegów i mocno serwujący Marcin Wika. W miejsce Daniela Plińskiego na środku pojawił się natomiast właśnie Możdżonek. I Polacy odżyli, wygrali tę partię. W czwartym secie było 8:2 dla Biało-Czerwonych i Winiarski miał w górze piłkę na kolejny punkt. Pomylił się, a po błędach Polaków i swojej lepszej grze Włosi doprowadzili do remisu.
Później ma miejsce dramatyczna końcówka, która mocno obrazuje siłę, ale też problem tamtej reprezentacji Lozano. Polska prowadzi 24:23, serwują Włosi. Paweł Zagumny wystawia piłkę do Wlazłego, wtedy jednego z najlepszych siatkarzy świata. Ale nasz atakujący posyła piłkę w aut. Remis po 24. Kolejna akcja i Zagumny, choć ma niezłe przyjęcie i może zagrać do Możdżonka czy Winiarskiego, wystawia znów do Wlazłego. Ten, co zdarza mu się rzadko, psuje drugą kolejną piłkę.
Dębowski, głosem pełnym nerwów, fragment komentarza: „Niesamowita sprawa. Piłka meczowa dla Włochów. Mieliśmy piłkę setową, teraz piłkę meczową mają Włosi. Gavotto, jego trzecia zagrywka. Trzymajmy kciuki”.
Zagrywka, znów dobre przyjęcie. Zagumny, mimo że uchodził w tamtych czasach za rozgrywającego, który lubi zaskakiwać rywali, trzeci raz z rzędu gra do Wlazłego. Ten w końcu kończy. Remis. Polacy ostatecznie wygrywają czwartego seta 28:26 i doprowadzają do tie-breaka.
Mariusz Wlazły atakuje w meczu z Włochami
Ale czy nasz zespół nie był wtedy zbyt uzależniony od jednego genialnego zawodnika? W piątym secie, przy stanie 13:14 i 14:15, gdy Włosi mieli kolejne meczbole, Zagumny w obu przypadkach znów grał do Wlazłego. Raz mieliśmy szczęście, bo rywale dotknęli siatki, za drugim razem nasz atakujący skutecznie obił blok. – Mariusz był znakomitym zawodnikiem, a jeżeli masz takiego lidera, to na niego grasz, po prostu. On robił wszystko, by kończyć każdą akcje, ale wiadomo, że stawka była ogromna. Włosi natomiast mogli spodziewać się, że kluczowe piłki będą kierowane do niego. Patrząc na całe to spotkanie, uważam, że ono nie potrwałoby pięciu setów, gdyby Lozano wcześniej, np. po pierwszej partii, wprowadził na boisko Marcina Wikę i mnie. Cieszylibyśmy się wtedy po czterech setach z awansu do półfinału. Wiem, że nie jestem w tej opinii odosobniony. Większość chłopaków to czuła z boiska – ocenia Możdżonek.
W tie-breaku Włosi prowadzili 11:9 i mieli piłkę w górze, ale Polacy wygrali fantastyczną wymianę. Anastasi posłał na boisko Luigiego Mastrangelo, a Włosi nieco zmienili taktykę. Vermiglio, gdy miał dobre przyjęcie, bardzo często grał środkiem, gdzie skuteczni byli właśnie Mastrangelo i Vigor Bovolenta, który cztery lata później straci przytomność na boisku podczas meczu rezerw Maceraty i nie uda się go już uratować. W ostatniej akcji meczu Zagumny postanowił coś zmienić i zagrał na drugą linię, do Winiarskiego. Włosi wyblokowali Polaka, by chwilę później efektownym atakiem zakończyć mecz.
Kamery tuż po spotkaniu pokazały Winiarskiego. Leżał na boisku i widać było jego wielkie oczy, wyrażające szok. Zdjęcie, które jest główną fotografią w tym tekście, stało się pewnym symbolem tamtej porażki.
Dębowski opowie później Przemysławowi Babiarzowi: – Gdy skończył się mecz, patrzyliśmy na siebie z moim współkomentatorem, Mariuszem Szyszką, i nie mówiliśmy nic. Nie byliśmy w stanie. Zresztą Mariusz już podczas ostatnich piłek tak przeżywał mecz, że prawie się nie odzywał.
Polacy po ostatniej piłce meczu
Integracja przy alkoholu
Czy siatkarze nie zdobyli medalu igrzysk w Pekinie, bo byli przetrenowani? Kadziewicz w swojej książce sugeruje, że Lozano, który po objęciu reprezentacji Polski w 2005 roku wprowadził kult ciężkiej pracy, po wicemistrzostwie świata z 2006 roku za mocno uwierzył w to, że trzeba jeszcze zwiększyć obciążenia. Fragment:
„Na igrzyska pojechaliśmy już nieźle zarżnięci. Wcześniej próbowaliśmy rozmawiać z Raulem o naszym samopoczuciu, ale nie słuchał. Sądził, że przed kolejnym ważnym turniejem odbije pewne rzeczy jak przez kalkę i znów przyjdzie sukces. Nie wziął pod uwagę, że przyjeżdżaliśmy na kadrę już w różnych stanach psychicznych, a szczególnie fizycznych. Doszedł do wniosku, że musimy trenować jeszcze więcej i nie zauważył tego, co się dzieje. Znowu było dużo i mocno, później miała przyjść jakość. Po raz drugi to nie zadziałało, co pokazuje, że pewnych rzeczy trener nie może robić sztampowo. Zabrakło elastyczności, ale Raul też się przecież uczył. W Pekinie większość z nas grała już na takich prochach, że w nocy mogliśmy czytać książki bez światła, bo świeciliśmy od sztucznego wspomagania.”
W innym miejscu Kadziewicz pisze tak: „Przed i po treningu uśmierzałem ból Ketonalem, w trakcie zajęć przyjmowałem Nimesil, a wieczorem Voltaren, żeby w ogóle zasnąć. Wielu z moich kolegów w reprezentacji miało podobne menu, nasze wątroby musiały mocno ucierpieć”.
Łukasz Kadziewicz w reprezentacji Polski, 2008 rok
Możdżonek: – Ja byłem za młody na tabletki, ale wiem, że duża część zawodników je brała. Tylko że tego typu wspomaganie podczas dużych imprez jest częstym zjawiskiem. Siatkarsko byliśmy jednak do tego turnieju przygotowani świetnie. Nie powiedziałbym, że przegraliśmy z Włochami, bo nas zajechano. Przegraliśmy bardziej dlatego, że nie udźwignęliśmy tego spotkania w głowach i nie dostaliśmy odpowiedniego wsparcia od sztabu szkoleniowego.
Tamten dzień, 20 sierpnia, nie był najlepszym w historii polskich sportów zespołowych. Kiedy siatkarze kończyli mecz z Włochami, swój ćwierćfinał igrzysk rozpoczynali piłkarze ręczni, którzy mierzyli się z Islandią. Zawodnicy Bogdana Wenty, którzy też przyjechali do Chin jako wicemistrzowie świata (tylko z 2007 roku, z Niemiec) w grupie spisali się bardzo dobrze: pokonali gospodarzy, Brazylię i świetną Chorwację, zremisowali z Francją i przegrali, ale tylko jedną bramką, z Hiszpanią. W ćwierćfinale, choć wydawali się zdecydowanym faworytem, to do przerwy przegrywali 14:19 i mimo ambitnej pogoni w drugiej połowie, nie potrafili sobie poradzić z Islandczykami, którzy ostatecznie wygrali dwoma bramkami. To było wielkie rozczarowanie. W wiosce olimpijskiej, gdzie polscy sportowcy z różnych dyscyplin bardzo się wspierali, zamiast radosnej imprezy zapanowała stypa.
Po Pekinie media donosiły, że podczas igrzysk siatkarze bardzo zintegrowali się ze szczypiornistami. Mówiło się o wspólnych „nasiadówkach”, imprezach. Niektórzy sugerowali, że zawodnicy przesadzali z alkoholem, co mogło odbić się na ich wynikach. Kadziewicz w swojej książce odniósł się do tych głosów. Przyznał, że rzeczywiście spędzali wiele czasu z piłkarzami ręcznymi. Krzysztof Ignaczak, libero reprezentacji, oraz Sławomir Szmal, bramkarz drużyny Wenty, mieli pewnego dnia opuścić wioskę, żeby zorganizować piwa dla wszystkich. Tradycją stały się spotkania, podczas których siadało się na krawężniku, poza wioską, i wspólnie spędzało czas, ale Kadziewicz zaznacza, że nikt się nie upijał. Siadali siatkarze, szczypiorniści, zaczęli się też pojawiać lekkoatleci.
Fragment książki: „Tam nie było wielkiego chlania. Wypijaliśmy jedno, dwa, góra trzy piwa i wybijała 21.45. Pierwszy podnosił się Grzesiek Tkaczyk, zwracając się do kumpli z drużyny: «Dobra panowie, kończymy». Nie było dyskusji, że komuś zostało pół piwa, innemu ćwierć, a ktoś miał ochotę na jedno więcej. Wszyscy wstawali i szli do wioski”.
Mariusz Jurasik, jedna z ważniejszych postaci kadry piłkarzy ręcznych, tłumaczył po Pekinie: – Nie przepiliśmy tych igrzysk. Dla chłopa w formie, który waży 90 kilo i ma dwa metry wzrostu, wypicie dwóch piw po meczu nie stanowi wielkiego problemu.
– Sugerowanie, że prowadziliśmy tam niehigieniczny tryb życia, to absolutna bzdura. Nasza integracja kończyła się zawsze bardzo szybko, bo każdy kolejnego dnia miał trening czy mecz. A spotykaliśmy się, bo byliśmy daleko od domu i potrzebowaliśmy trochę normalności, relaksu, porozmawiania z drugim człowiekiem – mówi Możdżonek.
A jakie dziś ma pierwsze skojarzenie z turniejem w Pekinie? – Niesamowicie zorganizowana impreza, mówię o całych igrzyskach. Rozmach i wspaniałe obiekty sportowe. Ale po ostatniej piłce meczu z Włochami wszystko stało się dla mnie czarno-białe i zapanowała depresja – kończy były środkowy i kapitan reprezentacji Polski.
Polska – Włochy 2:3 (19:25, 22:25, 25: 18, 28:26, 15:17)
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: