Reklama

Kamil Semeniuk: Celujemy w złoto igrzysk, ale każdy medal będzie sukcesem [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

17 lipca 2024, 12:07 • 15 min czytania 12 komentarzy

Jesteśmy faworytem do wygrania igrzysk – deklaruje Kamil Semeniuk. W dużej rozmowie z Weszło przyjmujący reprezentacji Polski i Perugii wspomina, jak krzyczał do kibiców przeciwnej drużyny: „Na kolana!”. Opisuje starcie z bratem, które sprawiło, że wybrał siatkówkę, a nie piłkę nożną. Opowiada o wymagającym ojcu, który nagrywał jego mecze i organizował w domu pierwsze analizy wideo. Semeniuk mówi też o specjalnym wykresie Vitala Heynena, który przypominał licznik samochodowy, oraz tłumaczy, w jakich sytuacjach słyszy od przyszłej żony: „On jest przy oknie. Uważaj!”

Kamil Semeniuk: Celujemy w złoto igrzysk, ale każdy medal będzie sukcesem [WYWIAD]

Jakub Radomski: Jakie to było uczucie – wygrywać po trzy razy mistrzostwo i Puchar Polski, do tego dwa razy Ligę Mistrzów, dla ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle, której kibicowałeś od dzieciaka?

Kamil Semeniuk, przyjmujący Perugii i reprezentacji Polski: Wspaniałe. Urodziłem się w Kędzierzynie, a wychowywałem na osiedlu Pogorzelec. Chodziłem też na mecze ZAKS-y, ale tylko na domowe. Na wyjazdowy nigdy nie pojechałem, choć regularnie jeździł na nie mój starszy o cztery lata brat, Sylwek. Mama zabraniała, obawiała się, że różne rzeczy mogą się tam dziać. Nigdy nie zapomnę, jak do Kędzierzyna przyjechał zespół z Częstochowy. W tamtych czasach, kilkanaście lat temu, ta rywalizacja to była święta wojna. Śpiewało się przyśpiewki, z których wiele nie nadaje się do cytowania. Dostali od nas wtedy łupnia, przegrali 0:3. Sektor kibica ZAKS-y, w którym siedziałem, znajdował się niedaleko trybuny dla fanów gości. Oddzielał nas korytarz, którym zawodnicy wybiegali na boisko. Może to i dobrze, że nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu, bo jeszcze ktoś by komuś liścia sprzedał (śmiech). W każdym razie zaśpiewaliśmy wtedy po meczu kibicom z Częstochowy: „Na kolana! Na kolana!”.

Czytałem materiał, w którym wypowiadali się twoi rodzice. Mam wrażenie, że twoja mama zawsze cię chwali, mówi, że wszystko było super, a tata jest przeciwieństwem – osobą bardzo wymagającą, która z reguły szuka czegoś, co mogłeś zrobić lepiej. Tak jest?

Reklama

Ojciec trochę się zmienił. Gdy w ubiegłym sezonie wygrałem z moim klubem, Perugią, cztery trofea, był zadowolony i szczęśliwy z tego, jakiego ma syna. Ale na początku mojej przygody z siatkówką nie było tak kolorowo. Nieraz się zdarzało, że Kamil dał na boisku ciała, zagrał słabszy mecz, a tata siedział obok z ewidentnie średnio zadowoloną miną. Kiedy dołączyłem do młodej ZAKS-y [chodzi o zespół rywalizujący w Młodej Lidze – przyp. red.], ojciec jeździł na każdy mój mecz. Miał swoją własną kamerę, ze statywem i stawiał ją na starej hali „Śródmieście”. Nagrywał całe spotkanie. Następnego dnia, w domu, siadaliśmy, jeszcze z bratem, i tata robił analizę. Oglądaliśmy spotkanie, a ojciec od czasu do czasu zatrzymywał nagranie i tłumaczył, co według niego mogłem zrobić lepiej.

Kiedy jechałem na spotkanie wyjazdowe, tata prosił, żeby nasz statystyk przysłał mu nagranie. I też oglądaliśmy to później na laptopie, ewentualnie wrzucaliśmy na telewizor. Można powiedzieć, że już wtedy zacząłem mieć regularne analizy wideo. To bywało ciężkie. Ze względu na tamte historie, gdy dziś przychodzę w odwiedziny do rodziców i leci akurat jakaś powtórka mojego meczu, proszę ich, by przełączyli na inny kanał.

Oglądają wszystko?

Oj tak. I to nie tylko oni – tak samo ciocia, wujek, babcia. Kiedy w 2022 roku przeniosłem się z ZAKS-y do Perugii, pomogłem im założyć konto na Volleyball World, gdzie pokazywane są mecze ligi włoskiej. Dlatego ciągle są na bieżąco. Jeżeli nie mogą obejrzeć spotkania na żywo, bo pracują, zawsze zobaczą z odtworzenia.

Kamil Semeniuk jako młody siatkarz ZAKS-y, 2016 rok 

Reklama

Rodzice uprawiali sport?

Mama próbowała grać kiedyś w piłkę ręczną, a tata w swojej pracy miał ligę zakładową i grał w piłkę nożną na hali. Gdy byłem mały, zabierał mnie czasami na swoje mecze. Można powiedzieć, że brat – Sylwek – odziedziczył talent po ojcu, a ja bardziej po mamie.

Ale na bal w przedszkolu przyszedłeś kiedyś w koszulce Borussii Dortmund.

Zgadza się. Miałem jakiś sentyment do tego klubu i do dzisiaj mam. Bardzo kibicowałem Borussii w ostatnim finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Nie udało się. Oczywiście, jako dzieciak grałem w piłkę na osiedlu, przed blokiem, ale to było takie granie bardziej dla zabicia czasu. Czasami pojechało się na zawody, w klasie podstawowej, później występowałem w lidze trampkarzy starszych. Ale w pewnym momencie zdecydowałem, że jednak pójdę w siatkówkę.

Ważnym momentem był turniej Kinder Sport, dla szkół podstawowych, w mini siatkówce. Choć nikt się tego nie spodziewał, zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski. W półfinale pokonaliśmy zespół z Łodzi. To było bardzo trudne spotkanie, grane na skraju wyczerpania. Byłem przekonany, że finał rozegramy następnego dnia, a tu słyszymy, że mamy pół godziny przerwy i trzeba wyjść na parkiet. To było ciężkie, bo ja po tej wygranej w półfinale płakałem już z radości, a moje mięśnie były zastygłe. W finale nie daliśmy rady, ale i tak osiągnęliśmy gigantyczny sukces. Dla takiego krasnala jak ja to było coś niezwykłego. Po zawodach w szkole specjalny apel, wychodzimy na środek, stoimy przed wszystkimi, ludzie biją nam brawo. Wtedy chyba pierwszy raz pomyślałem: „Fajnie jest. Może w tej siatkówce uda mi się sporo osiągnąć”.

Ale później miałeś jeszcze drugi moment kryzysu.

Skończyłem wiek kadeta, juniora, później juniora starszego. I wtedy nie widziałem dla siebie perspektyw. Nie miałem w ogóle pomysłu, gdzie pójść dalej w siatkówkę. Usiedliśmy wtedy z kolegą i postanowiliśmy: „Dobra, to spróbujmy jeszcze raz z tą piłką nożną”. Był taki mecz: graliśmy na osiedlowym orliku ze znajomymi, w drużynie przeciwnej występował mój brat. Ktoś zagrał piłkę i razem z Sylwkiem pobiegliśmy w jej stronę. Brat przestawił mnie jak piórko, padłem na ziemię. Krzyczałem: „Faul, faul!”, a brat na to: „Jaki faul? Gra ciałem, nic nie zrobisz”. To był moment, który uświadomił mi, że piłka nożna chyba jednak nie jest dla mnie. Sylwek postawił na piłkę, grał w Chemiku Kędzierzyn, ale jego piłkarską drogę pokrzyżowały kontuzje. A ja jednak wróciłem do siatkówki.

Poszedłeś na trening młodej ZAKS-y, ale prowadzący ją wtedy Michał Chadała nie zgodził się, byś dołączył do zespołu.

Tak było, ale nie chodziło o to, że jestem słaby, tylko bardziej o kwestie ubezpieczenia. Gdyby coś mi się stało, mógłby być problem. Na szczęście długo nie musiałem czekać, bo jedna osoba odeszła i w młodej ZAKS-ie zwolniło się miejsce, akurat na przyjęciu.

Semeniuk, z pucharem za mistrzostwo Europy. Rzym, 2023 rok 

Jesteś trochę jak tata?

W jakim sensie?

Mam wrażenie, że bardzo dużo od siebie wymagasz, jesteś samokrytyczny. Pamiętam, jak udzielałeś wywiadu mi i Edycie Kowalczyk latem ubiegłego roku, na zgrupowaniu kadry. Byłeś wtedy po przeciętnym sezonie w Perugii i powiedziałeś, że ty byś siebie nie powołał do reprezentacji. Podobnych twoich wypowiedzi pewnie trochę mógłbym znaleźć.

Powiedziałbym, że jestem osobą twardo stąpającą po ziemi. Nawet jeżeli wygram jakieś trofeum albo dostanę indywidualną nagrodę, to cieszę się z tego, jestem dumny, podchodzę do tego jak do weryfikacji mojej ciężkiej pracy, ale jednocześnie zostawiam to z tyłu głowy i dalej patrzę przed siebie. W tej chwili mam nadzieję, że nie jestem jeszcze w połowie drogi w mojej przygodzie z siatkówką.

W tamtym wywiadzie byłeś dość krytyczny, mówiąc o Perugii, jej dość przewidywalnym stylu gry, braku cierpliwości, skupianiu się na sile ataku, starej hali. Ktoś się obraził?

Nie wiem, czy byłem krytyczny. Po prostu powiedziałem prawdę, a ona czasami w oczy kole. Może nie wszystkim jest łatwo przyjmować prawdę i szczerość. Mój agent wspomniał, że wywiad dotarł do Perugii, że go tam czytano, ale ani od razu, ani po powrocie do Włoch, nie dostałem żadnego negatywnego odzewu ze strony ówczesnego trenera [był nim Andrea Anastasi – przyp. red.] czy innych zawodników.

Co się zmieniło w Perugii, że w sezonie 2023/2024 wygraliście wszystko?

Zespół objął Angelo Lorenzetti i treningi zaczęły być rozplanowane od pierwszej do ostatniej minuty. Każde ćwiczenie rozpisane od „a” do „z”. Zmieniliśmy się trochę taktycznie: częściej graliśmy o blok, powtarzaliśmy akcję. Mniej było zamykania oczu i walenia, ile fabryka dała. Poza tym chyba każdy z nas zrozumiał, że jeśli masz na koszulce nazwisko Semeniuk, Leon czy Giannelli, to nie oznacza, że rywale będą z automatu przed tobą klękać na boisku. W sezonie 2022/2023 w ćwierćfinale rozgrywek ligowych wyeliminowała nas inteligentnie i cierpliwie grająca drużyna z Mediolanu. Tamten kubeł zimnej wody wiele nam dał na przyszłość.

Kiedy ty w ogóle pierwszy raz odmówiłeś Perugii?

Nie pamiętam dokładnie, który to był rok. Być może 2020, bo ZAKS-ę prowadził wtedy Nikola Grbić. Perugia chciała mnie wtedy, ale na czwartego przyjmującego. Powiedziałem: „Dziękuję bardzo, ale to nie dla mnie”. Odmówiłem od razu. W Kędzierzynie mogłem grać w pierwszej szóstce, ze znakomitym trenerem. Było dla mnie oczywiste, że w Polsce więcej się nauczę i zbiorę lepsze doświadczenie.

W 2022 roku najpierw miałeś odejść z ZAKS-y do rosyjskiego Biełogorie Biełgorod, ale wycofałeś się z tego, gdy Rosja najechała na Ukrainę. Dlaczego wybrałeś wtedy właśnie ten klub?

Uznałem, że to rozsądny wybór, jeśli chodzi o pierwszy krok poza Polską. Zaoferowano mi dwuletni kontrakt, z perspektywą taką, że w pierwszym sezonie celem jest awans do play-offów, a w drugim walka o medal. Czyli na początku nie byłoby dużej presji wyniku. Z jednej strony liga rosyjska mogła się wydawać nie do końca dla mnie, bo tam trzeba być świetnie przygotowanym siłowo, ale z drugiej – słyszałem, że w Rosji przychodzi się na trening i każdy bardzo sumiennie wykonuje swoją pracę. Nie ma lenistwa, robienia czegoś na pół gwizdka czy przeklinania. To mi pasowało. Poza tym nie ukrywam, że warunki finansowe też były godne.

Semeniuk, podczas niedawnego meczu o brąz Ligi Narodów, przeciwko Słowenii (3:0)

Wybucha wojna i wybór był inny: albo zostaję w ZAKS-ie, albo idę do tej Perugii, której kiedyś już odmówiłem, ale tym razem idę tam jako czołowy zawodnik.

Dokładnie. Były momenty, gdy już mówiłem sobie: „Dobra, zostaję w ZAKS-ie. Spróbuję być legendą tego klubu”. Naradziłem się jednak z tatą, bratem, moim agentem. Stwierdziliśmy, że mogę sobie później pluć w brodę, jeżeli nie spróbuję transferu do Włoch. Na końcu, jak zwykle, głos zabrała moja przyszła żona, która powiedziała, że trzeba podjąć męską decyzję, a tą będzie przeprowadzka do Włoch. Ciepło będzie, fajnie będzie. I pojechaliśmy. Pierwszy rok wyobrażałem sobie inaczej, ale bardzo pomagało mi to, że wracałem do domu po kiepskich meczach, a tam była Kasia, która rzuciła wszystko, by być ze mną w Perugii, na dobre i na złe. Czekała na mnie, pocieszała, zawsze powiedziała coś miłego albo doradziła. Ostatni świetny sezon sprawił, że po igrzyskach w Paryżu wrócę do Perugii z wielką przyjemnością.

Jak poznaliście się z Kasią?

Zauważyłem ją w busie. Wiesz – Kędzierzyn to nie jest duże miasto. Od razu mi się spodobała. Zacząłem jej szukać na Facebooku, przez moich znajomych. Próbowałem dowiedzieć się, do której szkoły chodzi. W końcu ją znalazłem, napisałem wiadomość i tak ciągniemy to od tamtej pierwszej wiadomości. Poznaliśmy się 13 grudnia 2015 roku. Za rok będzie 10 lat. Kasia nie interesowała się za bardzo siatkówką, ale miała zdjęcie z Bartkiem Kurkiem, gdy jeszcze miał włosy (śmiech). Dziś wie, kto to przyjmujący, atakujący, na czym polega podwójna zmiana. Ogarnia siatkówkę.

To prawda, że przełożyliście wasz ślub ze względu na igrzyska w Paryżu?

Tak i nie żałujemy tej decyzji. Przynajmniej mamy rok więcej na spokojne przygotowania.

Semeniuk i jego narzeczona, Kasia 

Paryż to będą twoje drugie igrzyska. Kiedy pierwszy raz uwierzyłeś, że znajdziesz się w składzie drużyny Vitala Heynena na igrzyska w Tokio?

Na początku czułem się jak żółtodziób, bo byłem jedynym nowym graczem w tamtej reprezentacji. Za trenera Heynena ćwiczyło się specyficznie: na zgrupowaniu było nas dużo, jakieś 25 osób na początku. Czasami byliśmy podzieleni na trzy drużyny i dwie ze sobą grały, a trzecia musiała czekać godzinę na swoją kolej, idąc na rowerek albo do pokoju, a później na nowo się rozgrzewać. To był trochę szalony czas. Przyszła pierwsza selekcja i znalazłem się w grupie na Ligę Narodów. Gdy dostałem pierwsze powołania, usłyszałem od taty: „Synek, choćbyś miał tam tylko ręczniki czy bidony podawać, to jedź i walcz o swoje. Ale może się załapiesz”. Na Lidze Narodów zaczęły się indywidualne spotkania z trenerem Heynenem, podczas których przedstawiał nam nasze szanse na wyjazd na igrzyska.

Jak to robił?

Miał specjalny wykres, wyglądający trochę jak licznik samochodowy. Na początku był zielony, później, po przekroczeniu pewnej wartości, stawał się czerwony. Siadam, a tu się okazuje, że urządzenie wskazuje w moim przypadku około 90% szans na igrzyska. Zdziwiłem się, jednak z drugiej strony wiedziałem, że ten wskaźnik może rosnąć, ale i spaść. Niby fajnie, ale nie mogłem nikomu mówić: „Słuchajcie, lecę do Tokio”. Igrzyska nakładały się na wesele mojego brata i jeszcze jedno w rodzinie. Miałem być świadkiem, a tu wszystko wisiało na włosku. Dopiero, gdy usłyszałem, że mam 99% szans na igrzyska, powiedziałem wszystkim, że jest duże prawdopodobieństwo, że lecę do Japonii. A niedługo później trener podał skład, w którym znalazło się moje nazwisko. Nikt z rodziny nie miał pretensji, że zabraknie mnie na weselu. Czuli dumę. Połączyłem się z Japonii z bratem podczas jego wesela, żeby chociaż w ten sposób przez chwilę mu towarzyszyć. Wolałbym być z nimi na żywo, ale ja przecież byłem na igrzyskach.

Coś cię zaskoczyło w Tokio?

Specyficzna, niełatwa impreza. Epoka pandemii, trybuny bez kibiców. W pokojach kartonowe łóżka, organizowane widocznie na szybko, ale wioska robiła naprawdę fajne wrażenie. Piękna, duża, otwarta przez całą dobę stołówka, co miało dla mnie znaczenie, bo bardzo lubię zjeść (śmiech). Z Tokio pamiętam też budynek reprezentacji Holandii. Mieli wywieszony transparent, na którym liczono zdobyte przez nich medale. Codziennie przechodziliśmy obok i go widzieliśmy. „O, mają dwa nowe. Ktoś stanął na podium”. To również nas motywowało. Pewnego dnia spotkałem Huberta Hurkacza. Byłem zdziwiony, że on jest taki mizerny. W telewizji to taki wielki chłop, a jak z nami usiadł, to wyglądał jak libero.

Jak zareagowałeś na porażkę w ćwierćfinale z Francją? Wiem, że dla wielu chłopaków z drużyna była dużą traumą.

Nie wywołała u mnie skrajnych emocji. Nie płakałem, jak po wygraniu Ligi Mistrzów w 2022 roku z ZAKS-ą, kiedy wiedziałem, że to był mój ostatni mecz dla klubu. Wiesz, ja w zasadzie wszedłem do tej kadry i stosunkowo szybko znalazłem się na tak wielkiej imprezie. Wiadomo, że odpadliśmy z igrzysk, które odbywają się raz na cztery lata, ale właśnie dlatego tamta przegrana mocniej bolała osoby, które były w kadrze długo i zrobiły wiele, żeby na ten turniej awansować. Dlatego Fabian Drzyzga, Michał Kubiak czy Bartek Kurek byli po porażce z Francją zalani łzami. Rozumiałem ich, bo wiem, jaką drogę musieli przejść, żeby tam się znaleźć.

Semeniuk, wylatujący na igrzyska do Tokio 

W Paryżu każdy medal będzie sukcesem?

Myślę, że tak. Wiem, że balonik oczekiwań jest nadmuchany po brzegi. Sami sobie to zgotowaliśmy, wygrywając w 2023 roku z kadrą, co tylko się dało. Jesteśmy faworytem do wygrania igrzysk, choć czeka nas niezwykle wyrównany turniej, który powinien stać na bardzo wysokim poziomie. Jesteśmy ambitnymi sportowcami i celujemy w złoto. A jeżeli przegramy w półfinale i sięgniemy ostatecznie po brąz? Albo dojdziemy do meczu o złoto, ale skończy się srebrem? Będziemy sobie pewnie pluć w brodę, mogą się polać łzy, ale na pewno przyjdzie taki czas, tydzień czy dwa tygodnie po igrzyskach, że wejdziesz do domu, usiądziesz, zobaczysz na ścianie medal i pomyślisz sobie: „Jak fajnie, że go mam”.

Szczerze – ty w ogóle potrafisz odpoczywać? Często można usłyszeć, że jesteś zawodnikiem, który ciągle chce grać. W ubiegłym roku mówiłeś mi, że najchętniej grałbyś na kadrze do października, wszystkie spotkania od początku do końca.

A po co się trenuje siatkówkę? Właśnie po to, żeby nie oglądać meczów w telewizji czy z perspektywy kwadratu dla rezerwowych. Zawsze lepiej być na boisku. Tak, to prawda – najchętniej grałbym wszystko, co jest do zagrania. Ale to nie jest tak, że nie lubię odpoczywać. Ja po prostu lubię odpoczywać aktywnie. Jeżeli miałbym tydzień czy dwa wolnego, pewnie poleciałbym do ciepłego kraju, jak Turcja, ale rano zrobiłbym siłownię, później poszedł popływać, ewentualnie pobiegać po piasku. Człowiek złapie trochę kolorytu, a na spoconym ciele łatwiej się opalić. Same zalety (śmiech). Chcę cały czas być w dobrej kondycji, bo będąc aktywnym graczem, nie wyobrażam sobie, że mógłbym choć w małym stopniu tracić wypracowany automatyzm.

Kiedy skończył się ostatni sezon klubowy i miałem tydzień dla siebie przed zgrupowaniem kadry, Piotrek Pietrzak, trener przygotowania fizycznego w reprezentacji, nie dzwonił do mnie, ani nie pisał, co mam w tym czasie robić. On już trochę mnie zna. Sam z siebie raz, drugi poszedłem na siłownię i przesłałem Piotrkowi potrzebne informacje. „Jak widzisz, jestem pod prądem”. Był sezon, może nawet dwa, kiedy w takiej sytuacji przez tydzień nic nie robiłem. Później przyjeżdżałem na kadrę i dawałem radę zrobić w siłowni trening Piotrka, ale w kolejnych dniach cierpiałem przez zakwasy. Teraz nie chcę do tego dopuścić.

Wciąż w wolnym czasie grasz w FIF-ę, a swoją drużynę nazywasz ZAKSA?

Jestem maniakiem tej gry. W tym roku kupiłem ją, gdy tylko wyszła, zresztą pod inną nazwą: EA Sports FC. Byłem bardzo ciekawy, jak będzie wyglądać. Przez miesiąc, dwa grałem dużo, później już trochę mniej. Moja Kasia niekoniecznie lubi, jak gram tyle w FIF-ę. Ale lubi czasami oglądać, jak wybieram inne gry.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Jakie?

Ostatnio grałem w Call of Duty i Kasia mi pomagała. Co chwilę dostawałem komendy i rady. „Słuchaj, on jest tam, przy oknie! Uważaj!”. To było bardzo przyjemne. Myślę, że wygrałem los na loterii, bo nie dość, że żona pozwala mi grać, to jeszcze sama bierze w tym udział. A czasami dodatkowo pochwali, mówiąc np. „Ale miałeś fajną serię. Pięknie załatwiłeś tych gości”.

Ostatnio graliśmy razem w Hogwarts Legacy. To historia Harry’ego Pottera przeniesiona na strefę konsolową. Jesteś czarodziejem i przechodzisz historię, którą musiał ogarnąć Harry. Zaklęcia i postaci, ze względu na prawa autorskie, nazywają się inaczej, ale każdy, kto oglądał film lub czytał książkę, szybko załapie, kto jest kim. Bardzo mi się podoba to odwzorowanie świata. Często po kolacji, gdy nasz kochany psiak ucina sobie drzemkę, odpalamy z Kasią właśnie Hogwarts Legacy. Relaksujemy się wtedy, grając w coś przyjemnego.

ROZMAWIAŁ
JAKUB RADOMSKI

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Niemcy

A taki był ładny, amerykański… Nuri Sahin i jego problemy w BVB

Szymon Piórek
8
A taki był ładny, amerykański… Nuri Sahin i jego problemy w BVB

Komentarze

12 komentarzy

Loading...