„Całuję cię, Rustu! Całuję twoje ręce, wszędzie cię całuję! Wszędzie cię całuję!” – wykrzykiwał komentator tureckiej telewizji, gdy jesienią 2009 roku 36-letni Rustu Recber serią spektakularnych interwencji wybronił Besiktasowi zwycięstwo 1:0 z Manchesterem United na Old Trafford. Tureckiemu golkiperowi wielokrotnie się zresztą zdarzało zachwycać rodaków do tego stopnia, że ci mieli ochotę obsypać go pocałunkami. Zanim jednak Rustu zyskał reputację jednego z najlepszych bramkarzy świata dzięki wspaniałym występom podczas mundialu w Korei Południowej i Japonii, musiał pokonać niezwykle krętą, pełną przeszkód drogę na szczyt. Drogę, w której trakcie otarł się nawet o śmierć.
***
Nic nie zapowiadało, by Rustu miał zostać bohaterem podczas Euro 2008. Wydawało się, że on już swoje dla tureckiej kadry zrobił sześć lat wcześniej, docierając z nią do półfinału mistrzostw świata. Do Austrii i Szwajcarii jechał raczej jako dobry duch zespołu, prawa ręka selekcjonera. Fatih Terim znał go od blisko dwudziestu lat i miał do niego stuprocentowe zaufanie, dlatego chętnie zabrał go na turniej w roli zmiennika. Turek cały czas bronił na w miarę wysokim poziomie, a koledzy mogli tylko skorzystać na doświadczeniach, jakie zachował z azjatyckiego mundialu. Numerem jeden w układance Terima był natomiast Volkan Demirel. Żaden tam wielki bramkarz, ale w tamtym czasie zawodnik znacznie solidniejszy od nieprzewidywalnego Rustu.
Problem w tym, że w końcówce ostatniego spotkania fazy grupowej Demirel obejrzał czerwoną kartkę. A to oznaczało, że w ćwierćfinale Turcy będą powstrzymywali ofensywę reprezentacji Chorwacji z Recberem między słupkami.
30 najbardziej pamiętnych momentów w historii mistrzostw Europy
Przez pewien czas wszystko wskazywało na to, że obawy sceptyków odnośnie do formy weterana okażą się przesadzone. Po 118 minutach spotkania ćwierćfinałowego stadionowy zegar na arenie w Wiedniu wciąż wskazywał bowiem bezbramkowy remis. Rustu nie prezentował się może szczególnie pewnie, trochę rozrabiał – jak to on – ale potrafił utrzymać czyste konto pomimo naporu chorwackiej ofensywy. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni na kilkadziesiąt sekund przed końcem dogrywki. W 119. minucie gry… Rustu oszalał. Zaliczył absurdalne wyjście z bramki, za które został natychmiastowo skarcony. Ivan Klasnić trafił do siatki, a Chorwaci zaczęli świętować.
Nie gola, lecz awans.
Na murawę wbiegł nawet ich selekcjoner, Slaven Bilić. Trudno się zresztą tej euforii dziwić, normalna drużyna po otrzymaniu takiego gonga po prostu rzuciłaby ręcznik. Ale nie podopieczni Fatiha Terima, którzy w trakcie austriacko-szwajcarskiego turnieju raz po raz udowadniali, że są ekipą absolutnie niezłomną. Nietracącą z oczu celu. Turcy jakimś cudem zdążyli więc wcisnąć wyrównującego gola, a potem zmiażdżyli Chorwatów w konkursie jedenastek. Rustu, który narobił takiego bigosu swoim beznadziejnym zachowaniem na finiszu dogrywki, obronił decydujący strzał w trakcie serii jedenastek i zapewnił swojemu zespołowi historyczny półfinał Euro. Ten szalony mecz stanowi dość dobre podsumowanie całej kariery Turka, który – trzeba mu oddać – był zawsze gwarantem emocji.
Bramkarz z opóźnionym zapłonem
Rustu przyszedł na świat w małej, położonej nad Morzem Egejskim wiosce Kucukkoy. To całkiem urokliwe miejsce, dość popularne jako ośrodek wypoczynkowy z uwagi na piękne, piaszczyste plaże. Turek nie miał jednak zbyt wiele czasu, by w dzieciństwie napawać się tymi pięknymi okolicznościami przyrody. Był jeszcze malcem, kiedy jego rodzina przeniosła się do Korkuteli – średniej wielkości miasta położonego kilkadziesiąt kilometrów na północny zachód od Antalyi. Ojciec chłopca otworzył tam sklep spożywczy. Przed Rustu pojawiła się natomiast szansa na piłkarską karierę. Podjął treningi w jednym z miejscowych klubików i zaczął coraz śmielej rozmyślać o związaniu swojej przyszłości z futbolem. W drużynach juniorskich spisywał się całkiem przyzwoicie. Na skrzydle i w ataku.
– Lata spędzone w Kucukkoy pamiętam przede wszystkim przez pryzmat przygód na świeżym powietrzu – opowiadał Turek krajowym mediom. – Noce spędzone w namiocie z dala od cywilizacji. Dreszczyk niepokoju, czy nie zaatakują nas dzikie zwierzęta. Na wsi futbol w ogóle dla mnie nie istniał. Pasja sportowa zaczęła się potem. Byłem bardzo szybki, trenowałem sprint na 100 metrów. Do tego siatkówkę, koszykówkę. No i wreszcie piłkę.
Jego pierwszym marzeniem była jednak kariera w lotnictwie. Chciał zostać pilotem. Dopiero wśród rówieśników z miasta złapał piłkarskiego bakcyla. Na bramkę przesunięto go późno, gdy miał 16 lat. – W bardzo krótkim czasie urosłem, a jeden z naszych bramkarzy trafił akurat do wojska – opowiadał. – Trener zaproponował mi, bym spróbował swoich sił między słupkami. Spodobało mi się i tak już zostałem. Usiłowałem się wtedy przebić do pierwszego składu w ekipie Burdurgucu, ale musiałem się tam niestety zadowolić rolą trzeciego bramkarza. To był w zasadzie półamatorski poziom – klub nie płacił mi ani centa. Nawet mi się nie śniło, że kiedykolwiek zdołam się przebić do jednej z drużyn ze Stambułu. Choć marzyłem o tym.
Rustu Recber
Kariera Turka nabrała rozpędu na początku lat 90. Potencjał dostrzegł w nim Fatih Terim, wówczas znajdujący się jeszcze na starcie swojej trenerskiej kariery i dowodzący reprezentacją U-21. Turecka ekipa bardzo dobrze spisała się w eliminacjach do młodzieżowych mistrzostw Europy w 1994 roku. Wprawdzie nie zdołała awansować na turniej, ale w grupie eliminacyjnej zajęła drugą pozycję, tylko za plecami Polski. Turcy wyprzedzili wówczas między innymi Norwegów, Holendrów i Anglików, a Rustu zachował czyste konto prawie we wszystkich meczach, w jakich dane mu było wystąpić. Nie udało mu się tak naprawdę tylko wyjazdowe starcie z Norwegami przegrane 2:5. Wyniki podopiecznych Terima uznano nad Bosforem za sukces.
„Pamiętam, jak po jednej z porażek bałem się spotkania z Terimem. Zagraliśmy słabo i spodziewałem się awantury. Próbowałem się nawet chyłkiem wymknąć z szatni, ale wpadłem na trenera w drzwiach. Zamarłem przerażony, lecz on tylko poklepał mnie po ramieniu i stwierdził: – Dobra robota, synu. Może reszta drużyny weźmie z ciebie przykład i też zacznie się wstydzić porażek„
Rustu Recber na łamach hurriyet.tr
Poza Rustu tureckie barwy w kadrze U-21 reprezentowali wówczas tacy goście jak choćby Hakan Sukur, Alpay Ozalan, Ergun Penbe, Arif Erdem czy Abdullah Ercan, którzy potem załapią się do kadry na mundial w Korei i Japonii. Ale, jak mawiał Bogusław Wołoszański, nie uprzedzajmy faktów.
Kierunek – Stambuł
Udane występy w młodzieżówce pod okiem Terima pozwoliły Recberowi na zanotowanie piłkarskiego awansu. W 1991 roku związał się z drugoligowym wówczas Antalyasporem, jednym z największych klubów w regionie. W sezonie 1993/94 po raz pierwszy pełnił rolę podstawowego golkipera na profesjonalnym poziomie w piłce klubowej. Wprawdzie tylko w drugiej lidze, ale cóż – Rustu został nauczony przez życie, by jeść małymi kęsami. Przed przenosinami do Antalyasporu pojawił się na testach w Galatasaray, lecz nie podpisano z nim tam kontraktu. Trener Mustafa Denizli mógł mu zaoferować jedynie angaż w drużynie młodzieżowej, jednak bez konkretnych planów na późniejszy rozwój kariery w pierwszym zespole. Dla Rustu to odrzucenie było niczym cios obuchem w głowę. Kibicował bowiem Galatasaray, odkąd zaczął interesować się piłką.
– Szczerze mówiąc, bałem się Stambułu – przyznał Turek, cytowany przez portal hurriyet.tr. – Zawsze mnie ostrzegano, że jeśli trafię tam w niewłaściwym momencie, mogę się zgubić i już nigdy nie wrócić na właściwą ścieżkę. Dlatego nie szukałem transferu za wszelką cenę.
Jego protektor Terim, który w 1993 roku zmienił posadę trenera kadry młodzieżowej na stanowisko selekcjonera seniorskiej reprezentacji, dbał jednak o odpowiednio szybki progres swojego pupila. Nie udało się z “Galatą”, więc szepnął słówko komu trzeba w Besiktasu. Ale transfer do kolejnej ze stambulskich potęg także nie wypalił. Wszystko było już właściwie dograne, lecz 13 maja 1993 roku Rustu miał okropny wypadek samochodowy. Jechał wraz ze swoim kolegą z zespołu, Leventem Tekne, ulubieńcem lokalnej publiczności, nazywanym „Motylkiem”. Auto prowadzone przez Recbera wypadło z jezdni na moście i zaryło o balustradę. Bramkarz wylądował na oddziale intensywnej terapii ze zmiażdżoną klatką piersiową, złamanym biodrem, uszkodzonym kolanem i pooraną twarzą. Nie było pewne, czy kiedykolwiek wróci na boisko. „Motylek” Tekne zginął zaś na miejscu. – Klubowy lekarz poradził, żebyśmy odpuścili ten transfer – przyznał Suleyman Seba, prezydent Besiktasu.
„Przed dziesięć dni po wypadku przebywałem w śpiączce. Obrażenia początkowo wydawały się niemożliwe do wyleczenia. Besiktas ze mnie zrezygnował. Uznano tam, że będzie cudem, jeśli jeszcze zagram w piłkę”
Rustu Recber na łamach hurriyet.tr
Rehabilitacja 20-letniego wówczas Turka przebiegła jednak szybciej i skuteczniej, niż się spodziewano. Klubowy fizjoterapeuta z Antalyasporu poświęcił mu kilka miesięcy prywatnego życia. Nawet zamieszkali razem, by od rana ciężko pracować. Już po kilku miesiącach golkiper wrócił do treningów. I wreszcie doczekał się wymarzonego transferu – skoro nie Galatasaray, nie Besiktas, to koniec końców padło na Fenerbahce. Sezon 1993/94 Rustu dokończył jeszcze w Antalyasporze w ramach wypożyczenia, a potem przeniósł się do ekipy „Kanarków”. Terim pompował go bez opamiętania.
– To będzie jeden z najlepszych bramkarzy w historii naszego kraju – zapewniał, gdy dziennikarze prosili go o wyjaśnienie, dlaczego powołał do seniorskiej reprezentacji kraju zawodnika tuż po tak skomplikowanych przejściach zdrowotnych, w dodatku grającego w drugiej lidze. „Cesarz” miał nosa.
Ogromna krytyka
Recber w Fenerbahce wyrósł dość szybko na przywódcę zespołu i jedną z gwiazd ligi. Wygryzł z wyjściowej jedenastki Engina Ipekoglu, 32-krotnego reprezentanta Turcji. Imponował przede wszystkim fenomenalnym refleksem, szybko zaczął też budować reputację specjalisty w dziedzinie bronienia rzutów karnych. Jego spektakularny styl i skłonność do wariackich zachowań oczarowywała kibiców. Pokochali go nie tylko jako bramkarza, ale przede wszystkim jako charyzmatycznego, nieprzewidywalnego showmana. Świra. Pewnie dlatego skłonni byli przymknąć oko na słabe strony Turka. Zaliczała się do nich przede wszystkim gra na przedpolu.
Puste przeloty, obcinki, nieodpowiedzialne rajdy po piłkę – nigdy się ich nie oduczył.
W 1996 roku Rustu wywalczył pierwsze w karierze mistrzostwo Turcji. Dla „Kanarków” był to pierwszy tytuł po siedmiu latach niepowodzeń. W sześciu ostatnich spotkaniach sezonu Fenerbahce odniosło aż pięć zwycięstw i straciło tylko jednego gola. Pozwoliło to wyprzedzić Trabzonspor o dwa punkty.
Terim naturalnie postawił też na swojego ulubieńca podczas Euro 1996. Dla tureckiej kadry był to debiut na mistrzostwach Starego Kontynentu i pierwszy występ na wielkim turnieju od przeszło czterdziestu lat. Patrząc zatem na chłodno – sam awans na angielski czempionat należało postrzegać w kategoriach znaczącego sukcesu, lecz tureccy kibice nie są raczej znani z wyważonego podejścia do występów drużyny narodowej. Oczekiwania znacznie przerosły skromne możliwości ekipy Terima. Turcy w fazie grupowej przegrali wszystkie mecze: 0:1 z Chorwacją, 0:1 z Portugalią i 0:3 z Danią. Opinia publiczna wytypowała Rustu na głównego winowajcę tej dotkliwej klęski. I w sumie było w tym trochę racji. Długowłosy bramkarz swoimi pochopnymi decyzjami o wybiegnięciu na przedpole wydatnie ułatwiał życie napastnikom rywali, zwłaszcza w starciach z Chorwacją i Danią.
Rustu poczuł się jednak dotknięty atakami ze strony dziennikarzy i fanów. Uznał, że niektórzy przekraczają granicę, której przekraczać nie należy. – Futbol w naszym kraju coraz mniej przypomina sport, a coraz bardziej kult. To staje się niebezpieczne – oznajmił w jednym z wywiadów. – Jeśli czegoś z tym nie zrobimy, nie zaczniemy walczyć z tymi zachowaniami, w końcu któremuś piłkarzowi po przegranym meczu stanie się krzywda.
Klapa na Euro 1996 rozpoczęła okres posuchy w karierze Turka.
Reprezentacja nie zdołała się zakwalifikować na mundial we Francji, a Fenerbahce nie potrafiło powrócić na krajowy tron. Liga została zdominowana przez Galatasaray, gdzie swoje rządy rozpoczął Terim. „Cesarz” nie potrzebował jednak Recbera w swoim klubie – dostępu do bramki Galaty od 1998 roku strzegł bowiem słynny Claudio Taffarel. Z Brazylijczykiem między słupkami ekipa „Lwów” w 2000 roku zgarnęła Puchar UEFA i zapracowała na przydomek: „Zdobywców Europy”. Fenerbahce tymczasem zajęło czwarte miejsce w lidze i na domiar złego zaliczyło kompromitującą porażkę w trzeciej rundzie krajowego pucharu. Lepszy od „Kanarków” okazał się Pendikspor – klub broniący się (nieskutecznie) przed spadkiem do trzeciej ligi. Po tej klęsce grupa fanatyków Fenerbahce napadła na Rustu.
– Mają szczęście, że nie miałem przy sobie pistoletu – wściekał się bramkarz. Dość mocno go tamtego dnia poturbowano. Podobno najbardziej się obawiał, że jego żona przestanie w nim po tym incydencie widzieć prawdziwego mężczyznę.
Bohater mundialu
Wokół napaści na golkipera Fenerbahce narosło mnóstwo teorii spiskowych. Jedna z nich głosi, iż bandyci dopadli Recbera, ponieważ dostali cynk od jednego z klubowych dyrektorów, działającego na zlecenie prezesa, gdzie i o której godzinie powinni się na niego zaczaić. Klub niespecjalnie zaangażował się w próby zidentyfikowania napastników, co jest jakąś przesłanką świadczącą o tym, iż rzeczywiście coś mogło być na rzeczy. – Władze Fenerbahce udawały, że nic się nie stało – uskarżał się Turek po latach. – Zabolało mnie to. Poczułem, że klub odwrócił się do mnie plecami w trudnym momencie.
W pierwszym odruchu zbliżający się do 27. urodzin Rustu chciał opuścić Fenerbahce. Zrzekł się też opaski kapitańskiej. Finalnie do rozstania nie doszło, ale relacje bramkarza z kibicami „Kanarków” nigdy nie były już tak dobre jak przed laty.
Trzeba wszakże pamiętać, że Turek również nie był świętoszkiem.
Jeżeli na murawie dochodziło do przepychanki lub awantury, jego bujna czupryna na ogół rzucała się w oczy w samym centrum wydarzeń. Wystarczy wspomnieć pucharową konfrontację między Fenerbahce a Glasgow Rangers z 2001 roku. Kiedy rozjuszony Michael Mols sprzedał kopniaka Samuelowi Johnsonowi z Fenerbahce, Rustu sprintem przebiegł przez pół boiska, by własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość. Rzucił się na Molsa i powalił go na ziemię. Ostatecznie gracz Rangersów obejrzał za swoje zachowanie w pełni zasłużoną czerwoną kartkę, a Turek tylko żółtko. Trybuny Ibrox Stadium prawie eksplodowały z oburzenia.
Rustu zasłynął też ze swoich niekończących się konfliktów z dziennikarzami. Z wieloma się procesował, często całymi latami. – To na ogół kłamcy – narzekał. – Kiedyś skaleczyłem się w rękę i pojechałem z tym na pogotowie. Jedna z gazet napisała następnego dnia, że zraniłem się podczas domowej awantury z żoną. Ponoć zbiłem szybę w oknie. Gazeta ani myślała, by sprostować swoje kłamstwa na temat mój i mojej rodziny.
Pomimo wszystkich tych zawirowań w karierze Recbera, pozostał on pierwszym wyborem w reprezentacji. Na Euro 2000 wystąpił w ekipie prowadzonej przez Mustafę Denizliego. Tego samego, który nie widział dla niego niegdyś miejsca w ukochanym Galatasaray. Turcja dotarła wówczas do ćwierćfinału. Na mundial w Korei Południowej i Japonii kadra zakwalifikowała się natomiast pod wodzą Senola Gunesa. W grupie eliminacyjnej Turcy zajęli wprawdzie drugą lokatę, ale w barażach pokazali klasę. Zmietli z powierzchni ziemi reprezentację Austrii, wygrywając z nią dwumecz aż 6:0.
Rustu stał między słupkami we wszystkich meczach o punkty.
„Najlepszy bramkarz, jakiego miałem okazję trenować, to Rustu Recber. Też grałem na bramce za swoich zawodniczych czasów, ale jeśli zestawić mnie z nim, nie mogę się uważać za prawdziwego bramkarza”
Senol Gunes (w rozmowie z “Tivibu Spor”)
Mundial okazał się dla Turcji nadspodziewanie wielkim sukcesem. Ekipa znad Bosforu zaczęła wprawdzie od porażki z Brazylią – choć już w tym meczu zaprezentowała się z niezłej strony i mogła zgarnąć co najmniej punkcik, gdyby nie sędziowski skandal – oraz remisu z Kostaryką, ale zdołała wyjść z grupy dzięki pewnemu zwycięstwu nad reprezentacją Chin. Faza pucharowa była już popisem podopiecznych Gunesa i samego Rustu. Najpierw Turcy pokonali 1:0 Japonię, później Senegal. W półfinale doszło zaś do rewanżowej konfrontacji z Brazylijczykami. “Canarinhos” raz jeszcze okazali się lepsi i zwyciężyli 1:0, lecz turecki golkiper zrobił naprawdę wiele, by powstrzymać napór Ronaldo, Rivaldo i spółki.
W meczu o brąz Turcja pokonała 3:2 Koreę Południową. Najlepszym bramkarzem turnieju jednogłośnie wybrano Olivera Kahna, ale Recber również załapał się do drużyny gwiazd mistrzostw. Niewątpliwie rozegrał najbardziej spektakularny turniej w karierze. Niejeden dzieciak w Stambule i Ankarze wymalowywał sobie w tamtym czasie dwie grube czarne krechy pod oczami. Charakterystyczny element wizerunku Recbera. Ponoć dzięki tym czarnym smugom Turkowi mniej przeszkadzało światło stadionowych jupiterów. Ale wydaje się, że chodziło mu głównie o to, by wyglądać wojowniczo.
Trener Gunes sądzi, że kluczowa dla sukcesu Turcji była atmosfera w zespole: – Po sezonie drużyna jest zmęczona. Z treningami nie można zatem przesadzać – mówił szkoleniowiec na łamach gq.tr. – Jedyne, co selekcjoner może tak naprawdę zrobić, to uspokoić swoich zawodników i pozwolić im, by uwierzyli w zwycięstwo. Ja zaprosiłem na obóz przygotowawczy rodziny piłkarzy. Mogli regularnie spędzać czas z żonami, z dziećmi. Relacje między całą grupą się dzięki temu mocno zacieśniły. Narodziły się przyjaźnie. Było jak na fajnych wakacjach. […] Po remisie z Kostaryką nastroje się popsuły. Spadła na nas krytyka, wzrosła presja. Nikt się nie odzywał. Nie mogę zapomnieć tego dnia. Gorączkowo szukałem wyjścia z sytuacji. I wymyśliłem. Poprosiłem zawodników o wspólne podpisanie koszulek dla kibiców. Było z tym sporo zabawy, trwało to chyba dwie godziny. Prosta rzecz, ale pozwoliła się rozluźnić. Odzyskać humor.
Rustu Recber
Na pierwszej konferencji prasowej z udziałem Gunesa pojawiło się 24 dziennikarzy. Na ostatniej, podsumowującej mundial – prawie pięciuset. – Pamiętam, że dotarła do nas turecka prasa po meczu otwarcia z Brazylią. Przegraliśmy 1:2, ale byliśmy bardzo blisko zwycięstwa. A co napisali dziennikarze? „Gunes to człowiek bez wizji. Jeśli masz szansę pokonać takiego przeciwnika, nie możesz jej wypuścić z rąk”. Pomyślałem sobie wtedy, że jakaś część naszego kraju żyje w świecie alternatywnym – opowiadał Recber. – Przed półfinałowym starciem z Brazylią poświęciłem mnóstwo czasu na analizowanie Ronaldo. Wiedziałem, jak uderza, jak drybluje. Ale go nie powstrzymałem. To było wtedy niewykonalne.
Po mistrzostwach świata popularność Rustu – tak w kraju, jak i poza jego granicami – niebywale wystrzeliła. Doszło nawet do tego, że Joan Laporta, ubiegający się w 2003 roku o prezydenturę w FC Barcelonie, jako jedną ze swoich obietnic wyborczych podał ściągnięcie tureckiego bramkarza na Camp Nou. Zresztą gdyby Recber tylko chciał, mógłby trafić do jednego z topowych klubów Starego Kontynentu zaraz po mundialu. Został jednak jeszcze przez rok w Stambule, ponieważ jego rodzina mocno wzbraniała się przed przeprowadzką do innego kraju. No ale Barcelonie się nie odmawia.
Pirania. Historia Piniego Zahaviego
– Mój agent Pini Zahavi był dogadany z Arsenalem i Manchesterem United odnośnie do indywidualnych warunków kontraktu. Zakładałem, że trafię do ligi angielskiej – przyznał Recber. – Wtedy pojawiła się oferta z Barcelony. Od razu powiedziałem Piniemu, że to tam chcę przejść.
Kataloński epizod
Przenosinom Recbera do Barcy towarzyszyła spora ekscytacja. Trener Frank Rijkaard palnął nawet, że do stolicy Katalonii trafił „najlepszy bramkarz na świecie”. Prawda jest jednak taka, że Turek nigdy nie był golkiperem prezentującym naprawdę elitarny poziom. Kiedy złapał swój rytm, potrafił wybronić zespołowi mecz, co było atutem niezwykle cennym w turniejowych realiach, no i nie bał się udziału w rozegraniu piłki, a to dwadzieścia lat temu nie było jeszcze oczywiste w przypadku golkiperów. Jednocześnie zdarzało mu się jednak wprowadzać olbrzymi chaos we własnym polu karnym. W klubie z topu, gdzie każdy ruch bramkarza znajduje się pod lupą, a każda pomyłka urasta do rangi dramatu, słabe punkty Turka zostały brutalnie obnażone i to w ekspresowym tempie.
Krótko mówiąc, Rustu kompletnie się w Barcelonie nie sprawdził. Rozegrał w jej barwach tylko cztery mecze ligowe, wpuszczając aż sześć goli. Pogrążyło go starcie ze stycznia 2004 roku. Podopieczni Rijkaarda przerżnęli wówczas z Racingiem Santander 0:3.
- 0:1 – Rustu wypluwa prostą piłkę
- 0:2 – Rustu spekuluje przy wyjściu z bramki i zostaje skarcony lobem
- 0:3 – Rustu nie przecina dośrodkowania
To był de facto koniec Recbera na Camp Nou. Miejsce w wyjściowym składzie na stałe zaklepał młody wychowanek klubu, Victor Valdes, a Turek już w kolejnym sezonie wylądował na wypożyczeniu w Fenerbahce, z którym zresztą sięgnął po swoje trzecie mistrzostwo kraju. Rijkaard wyjaśniał, że największym problemem dla Rustu była bariera językowa. Nie załapał on nawet podstaw hiszpańskiego, w szatni był wyalienowany. Sam zawodnik widział to w pewnym sensie podobnie, ale… jednak inaczej. – Gdybym był Hiszpanem, dostałbym znacznie więcej szans w Barcelonie. Na pewno nie zrezygnowano by ze mnie po roku i z powodu kilku błędów – mówił w rozmowie z beIN Sports. – Ale jestem Turkiem, w dodatku muzułmaninem.
Powrót do kraju również nie przebiegł tak, jak by sobie tego Recber życzył. – Myślałem, że kibice będą ze mnie dumni, że przechodzę do tak potężnego klubu jak Barcelona po wielu latach gry w Fenerbahce. Ale większość miała do mnie pretensje. Gdy wróciłem, atmosfera nie była najlepsza.
Również z tego powodu Rustu nie zakończył swej bogatej w sukcesy kariery w ekipie „Kanarków”.
Opuścił klub w 2007 roku po tym, jak wdał się w konflikt z trenerem Zico. Wylądował za miedzą – w zespole, z którym planował się już związać kilkanaście lat wcześniej, lecz przeszkodziły mu w tym problemy zdrowotne. Chodzi naturalnie o Besiktas. Turek regularnie występował w ekipie „Czarnych Orłów” jeszcze przez trzy sezony, w 2009 roku zgarniając ostatnie w swej karierze mistrzostwo Turcji. Buty na kołku zawiesił definitywnie trzy lata później. Jako 40-latek. Ówczesny selekcjoner tureckiej kadry, Abdullah Avci, pozwolił żywej legendzie tureckiej piłki na piękne pożegnanie z kibicami.
26 maja 2012 roku Recber po raz ostatni wystąpił w narodowych barwach. Koledzy na rękach znieśli go z murawy.
– Jeżeli chodzi o futbol, najbardziej brakuje mi uczucia towarzyszącego zwycięstwom – przyznał jakiś czas temu Rustu. – Jestem osobą, która potrafi współczuć. Gdy przeżywam chwilę radości, zawsze staram się też myśleć o przeciwnikach. To jest esencja futbolu. Tylko zwycięzca może pocieszyć przegranego.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Strzelanina w Berlinie. Rozpędzona maszyna Rangnicka wygrywa grupę
- Kowalczyk: To był słaby mecz. Nie widziałem żadnego tempa
- Polski piłkarz nie zbiera politycznych skalpów
fot. NewsPix.pl