Były w XXI wieku takie turnieje (moim zdaniem – trzy), kiedy stać nas było na coś naprawdę dużego. Były też takie, gdy mieliśmy pełne prawo oczekiwać tego cholernego wyjścia z grupy. Jednak przed tymi mistrzostwami Europy miałem po prostu nadzieję, że nie wypadniemy na tle naszych oponentów jak totalni autsajderzy. No i nie wypadliśmy.
Trudno to oczywiście przedstawiać jako spektakularny sukces, skoro jako jedyni wylecieliśmy z EURO 2024 już po dwóch kolejkach fazy grupowej, ale nie ma też mowy o blamażu. A odnoszę wrażenie, że niektórzy walą ostatnio w kadrę jak w bęben trochę z przyzwyczajenia. Na zasadzie – skoro nie awansowała do fazy pucharowej, to z automatu oznacza, że się skompromitowała i nadaje się wyłącznie do zaorania.
No nie. Tadek, to nie ta sprawa.
Kontekst ma znaczenie
Byliśmy ewidentnie najsłabszym zespołem w bardzo wymagającej grupie i to jest fakt. Ale przychodziły mi do głowy znacznie czarniejsze scenariusze, jeśli chodzi o nasz występ na tych mistrzostwach. Bo pamiętam jeszcze, jak Włosi po meczu z nami w Lidze Narodów za kadencji Jerzego Brzęczka porównywali naszą drużynę do reprezentacji Estonii. Pamiętam błaganie Argentyńczyków o litość w Katarze, gdy trenerem był Czesław Michniewicz. Wreszcie – pamiętam katastrofalną kadencję Fernando Santosa i niewiele lepsze początki Michała Probierza. Na litość boską, my dopiero co przegraliśmy w grupie eliminacyjnej dwumecz z Mołdawią. DWUMECZ. Nie było tak, że przytrafiła nam się tylko niewytłumaczalna wpadka w Kiszyniowie. Jeden z najsłabszych zespołów w Europie udowodnił nad nami swoją wyższość w dwóch spotkaniach, w których na ławce trenerskiej reprezentacji Polski zasiadało dwóch różnych selekcjonerów.
W takim miejscu znajdowała się polska kadra jesienią 2023 roku, gdy Probierz zaczynał porządkowanie bałaganu, jaki pozostawił po sobie jego portugalski poprzednik. Nawet w futbolu klubowym trudno diametralnie odmienić oblicze drużyny na przestrzeni kilku miesięcy, a co dopiero w rozgrywkach międzypaństwowych, gdzie szkoleniowcy mają do dyspozycji tylko parę zgrupowań. Trzeba ten aspekt brać pod uwagę przy ocenie naszego występu na EURO 2024.
Fantastyczny Skorupski i solidni obrońcy za wyjątkiem Kiwiora [NOTY]
Ocenie, która nie może być wysoka, bo na koniec dnia w rywalizacji sportowej najważniejszy musi być końcowy rezultat. Ale na pewno nie wystawiłbym też ekipie Probierza jedynki czy nawet dwójki w skali szkolnej. Mało tego, uważam dzisiejszy, zremisowany mecz o honor z Francją za dużo bardziej – no właśnie – “honorowy” od wygranej z Japonią na mistrzostwach świata w Rosji po legendarnym już niskim pressingu. W ogóle nie potrafię się na niepowodzenie “biało-czerwonych” na tegorocznych mistrzostwach wściekać ani nim frustrować. Nie wiem, może za nisko zawieszam Polakom poprzeczkę, ale ani przez moment nie miałem poczucia, by ta drużyna – na tym etapie rozwoju i w takiej grupie – miała potencjał na coś więcej niż odpadnięcie w stylu, który nas nie skompromitował.
Po prostu – nie potrafię być tym turniejem rozczarowany.
Nie ma nawet porównania z niedosytem, jaki towarzyszył, dajmy na to, klapie na EURO 2020. Wtedy wyrżnęliśmy się na Słowakach, mając w składzie Roberta Lewandowskiego w życiowej formie. Teraz “Lewy” – wyraźnie będący już w schyłkowej fazie kariery – nie był nawet w pełni zdrowy. Taka różnica.
Kredyt zaufania
Nie wiem, czy Michał Probierz jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Nadal mam wątpliwości. Wprawdzie parę spraw w kadrze bardzo sprawnie ogarnął, przede wszystkim bardzo umiejętnie oczyścił atmosferę wokół zespołu, ale popełnił też kilka rażących błędów. Kłania się tutaj przede wszystkim wyjściowa jedenastka na Austrię, kiedy deklaracje selekcjonera ewidentnie nie poszły w parze z jego realnymi decyzjami. Myślę, że im dalej w las, tym będzie mu trudniej, bo na razie swego rodzaju taryfę ulgową zapewnia mu nadal to, co działo się przed jego kadencją. Punktem odniesienia wciąż pozostaje Santos i wpadki kadry pod jego wodzą, w tle nadal pobrzmiewają echa afery premiowej i innych żenujących wybryków. Ale to nie potrwa przecież wiecznie. Z każdym kolejnym zgrupowaniem ocena gry reprezentacji Polski będzie coraz bardziej brutalna, opowieści o “budowie drużyny” lada moment wszystkich zmęczą, a do poprawy jest naprawdę sporo.
Zwłaszcza jeśli chodzi o organizację gry w obronie, bo umówmy się – kończymy ten turniej z sześcioma straconymi golami, ale gdybyśmy stracili tych bramek dziesięć czy nawet dwanaście, to też nie moglibyśmy narzekać na to, że futbol jest niesprawiedliwy. Na karuzelę wrzucali nas chwilami i Holendrzy, i Austriacy, i Francuzi.
Kredyt zaufania dla Probierza. Czas na stabilizację w reprezentacji Polski
Niemniej cieszę się, że Probierz zostaje na stanowisku.
Bo jednego jestem absolutnie pewny, pisałem zresztą o tym już w marcu, po wygranej w karnych w barażowym starciu z Walią – ostatnie, czego nam trzeba, to kolejny odcinek serialu pod tytułem: “Cezary Kulesza szuka selekcjonera”. Zwracam na to uwagę zwłaszcza tym, którzy już dziś mają serdecznie dość Probierza. Pamiętajcie, że kolejnego trenera wybierałby ten sam prezes PZPN, otoczony tymi samymi doradcami. No i nowy selekcjoner dostałby do dyspozycji tych samych zawodników.
Choć trochę oczywiście szkoda, że nie byliśmy w stanie mocniej zaznaczyć swojej obecności na naprawdę kapitalnej imprezie, która – jak tak dalej pójdzie – będzie chyba po latach wspominana równie ciepło, jak kultowe EURO 2000. No ale lata chaosu w zarządzaniu kadrą musiały nas doprowadzić do takiego położenia.
Nawarzyliśmy piwa, więc trzeba było je wypić.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Strzelanina w Berlinie. Rozpędzona maszyna Rangnicka wygrywa grupę
- Kowalczyk: To był słaby mecz. Nie widziałem żadnego tempa
- Polski piłkarz nie zbiera politycznych skalpów
fot. FotoPyk