Reklama

W poszukiwaniu straconego czasu. Czy Niemców stać na wygranie Euro?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

24 czerwca 2024, 16:57 • 11 min czytania 9 komentarzy

Fazę grupową gospodarze przebrnęli w nadspodziewanie dobrym stylu i gdyby tylko na jej podstawie przewidywać dalszy przebieg mistrzostw, trzeba by w nich widzieć poważnych kandydatów do tytułu. Wciąż jednak trudno sobie wyobrazić, by wszystkie rzeczy, które nie działały przez kilka lat, Julian Nagelsmann zdołał naprawić w kilka tygodni.

W poszukiwaniu straconego czasu. Czy Niemców stać na wygranie Euro?

Spośród wielkich piłkarskich nacji, chyba nikt nie zrobił na Euro 2024 tak dobrego pierwszego wrażenia, jak Hiszpanie oraz Niemcy. Gdyby skład finału przepowiadać tylko na podstawie tego, jak drużyny prezentowały się w fazie grupowej, trzeba by się spodziewać powtórki z meczu decydującego o zwycięstwie w Euro 2008. Kto jednak w ten sposób myślał, prędko został sprowadzony na ziemię przez zarysowującą się drabinkę. Dość szybko zaczęło być jasne, że jeśli obie drużyny wygrają grupy, mogą się spotkać już w ćwierćfinale. Czyli stanowczo za wcześnie.

Hiszpanie nie mieli już na to jak zareagować, bo, ogrywając Włochów, już po drugiej kolejce zapewnili sobie pozycję w drabince. Niemcy, grając ze Szwajcarami, mogli jeszcze kombinować, czy korzystniejsze byłoby dla nich zajęcie drugiego miejsca w grupie, które oznaczałoby, że na Hiszpanię faktycznie mogą trafić dopiero w finale. Wprawdzie musieliby po wyjściu z grupy zmierzyć się z zawsze dla nich niewygodnymi Włochami, ale późniejsza teoretyczna droga po mistrzostwo wyglądałaby łatwiej. W ćwierćfinale w najgorszym wypadku Anglia, w półfinale, to już wkraczanie w mocno teoretyczne rozważania, Francja lub Belgia. Niemcy mogli spróbować cynicznie ułatwić sobie długie pozostanie w turnieju. Można sobie wmawiać, że to nie ma znaczenia, bo kto chce zostać mistrzem Europy, musi być gotowy na starcia ze wszystkimi. Ale w systemie turniejowym drabinka miewa fundamentalne znaczenie.

PRZEMIANA NAGELSMANNA

Dla Nagelsmanna ważniejsze wydają się jednak w tym momencie kwestie, z którymi kompletnie nie kojarzył się jako trener klubowy: stabilność oraz wsparcie trybun. Młody selekcjoner pracował wcześniej w Hoffenheim, RB Lipsk i Bayernie Monachium, czyli dwóch klubach, które mają bardzo ograniczoną liczbę fanatycznych kibiców oraz trzecim, który ma ich sporo, ale ich wsparcie nie jest bezwarunkowe i trzeba sobie na nie zasłużyć dobrą grą. Nie był więc dotąd w żaden sposób trybunem ludowym, który miał porwać za sobą całe miasto i okolicę, jak trzeba robić, pracując choćby w Eintrachcie Frankfurt czy Borussii Dortmund. Drużynę mógł lepić trochę w oderwaniu od reszty świata.

I lepił, mając setki pomysłów taktycznych na minutę. Wymyślał nietypowe ustawienia, jak w Hoffenheim, gdzie był w stanie pomieścić w jedenastce czterech klasycznych napastników, albo w Lipsku, gdzie hybrydowo ustawiał zespół tak, że Angelino, ofensywny lewy obrońca, bywał najbardziej wysuniętym graczem w drużynie. Także w Bayernie krytykowano go za wymyślanie nowych pozycji zawodnikom, czy zbyt częste zmienianie ustawienia. Ciągnęło się to już zresztą od czasów Hoffenheim, gdy napastnik Andrej Kramarić narzekał na zbyt dużo koncepcji taktycznych kładzionych piłkarzom do głów. Nagelsmann był innowatorem, który czasem zawodników chciał przesuwać jak pionki po szachownicy.

Reklama

W reprezentacji tej cechy kompletnie na razie nie widać. Znalazłszy wymarzone zestawienie personalne, trzyma się go niezależnie od okoliczności. Pomijając już nawet wybieranie sobie łatwiejszej części drabinki, nie skorzystał nawet z możliwości przetestowania nowych wariantów, oszczędzenia graczy zagrożonych kartkami czy tych szczególnie narażonych na przemęczenie. Albo na udobruchanie tych, którzy na razie oglądają turniej z ławki rezerwowych, a mają ambicje sięgające pierwszego składu, jak choćby Leroy Sane.

KONIEC Z CIĄGŁYM PRZEGRYWANIEM

Tak, jakby uznał, że jego drużyna wciąż jest zbyt chwiejną konstrukcją, by ryzykować rozregulowanie jej w trakcie turnieju. Jeśli złapała w końcu odpowiednią częstotliwość, selekcjoner nie chciał jej zakłócać. Co zresztą, patrząc na przypadki z wcześniejszych mistrzostw, da się uzasadnić. Wielokrotnie widać już było bowiem zespoły, które świetnie wyglądały w dwóch pierwszych meczach, w trzecim, już z pewnym awansem, grały dublerami, wypadając z rytmu, a później w fazie pucharowej nie były w stanie wrócić do dobrych ustawień.

Niemcom potrzebne są poza tym dobre wyniki. Sukcesy i sukcesiki. Dla odbudowania wiary w siebie, dla odbudowania wiary w reprezentację. Tobias Escher, znany dziennikarz, wspominał na swoim blogu rozmowę z siedmioletnim synem, który przed turniejem machnął ręką na Niemców, mówiąc, że „oni przecież zawsze przegrywają”. To może nazbyt okrutne odwrócenie słynnej piłkarskiej (już-dawno-nie) prawdy Gary’ego Linekera, ale dające ciekawą perspektywę na to, jak szybko leci czas.

Osoby, które pamiętają ostatni udany turniej w wykonaniu Niemców, czyli Euro 2016, mają dziś przynajmniej około piętnastu lat. Żeby widzieć ich odbierających medal imprezy, trzeba być jeszcze trochę starszym, czyli już ocierać się o pełnoletność. Na mundialach 2018, 2022 i przedzielających je Euro 2020(1) wyrosło już niemal pokolenie Niemców przekonanych, że ich drużyna narodowa to wieczne przegrywy. Takie poczucie można odkleić tylko w jeden sposób: często wygrywając. Nagelsmann chciał więc wysłać jasny sygnał: dawać tych Szwajcarów, dawać Hiszpanów, dawać, kto tam następny wpadnie.

Sposób, w jaki potoczył się ostatni grupowy mecz Niemców, może mieć walor drużynotwórczy. Nieuniknione podczas tego turnieju są analogie do 2006 roku i z perspektywy czasu większość członków ówczesnej kadry Juergena Klinsmanna jako najważniejszy moment wskazywała mecz z Polską, w którym wygraną udało się wyrwać w jednej z ostatnich akcji. Na strzeleniu gola w samej końcówce podobieństwa się jednak kończą. O ile wówczas bramka Olivera Neuville’a po akcji skrzydłem Davida Odonkora była zwieńczeniem niekwestionowanej przewagi gospodarzy, o tyle w niedzielny wieczór Niemcy napotkali ze strony Szwajcarów bardzo mocny opór. Spośród wszystkich grupowych rywali to właśnie ich mniejszy sąsiad z południa stanowił dla kadry Nagelsmanna najpoważniejszy test.

DRUŻYNA WIELOWYMIAROWA

W starciu ze Szkocją wszystko wychodziło Niemcom koncertowo. Świetnie funkcjonowały zwłaszcza podania na wolne pole za linię obrony, do których w tempo wybiegali Ilkay Guendogan czy Kai Havertz. Niebezpieczeństwem drużyn, które – jak Niemcy – gromadzą w składzie wielu zaawansowanych technicznie zawodników, lubiących mieć piłkę przy nodze, jest częste wychodzenie graczy do piłki, a nie na wolną przestrzeń. Niemcom udało się tego uniknąć, czego efektem było piorunujące zwycięstwo, od razu poprawiające nastroje wokół kadry.

Reklama

Starcie z Węgrami przyniosło przełamanie głębokiej defensywy rywala poprzez cierpliwe rozgrywanie piłki i szukanie luk w defensywie. Ze Szwajcarami trzeba było jednak poradzić sobie z chyba największą dziś piętą achillesową niemieckiej drużyny, czyli z rywalem grającym wysokim pressingiem, agresywnie doskakującym na całym boisku i kryjącym momentami wręcz indywidualnie. Niemcy już przed Euro mieli problem z grającymi w ten sposób Grekami, a ze Szwajcarią też bardzo trudno było im dochodzić do sytuacji.

Spotkanie mogło się oczywiście potoczyć inaczej, gdyby bramka Roberta Andricha z pierwszej połowy została uznana. Przy strzale z dystansu pomocnika Bayeru Leverkusen wydatnie pomogła nie najlepsza interwencja Yanna Sommera. Szwajcarzy mieli jednak szczęście, że gol został anulowany z powodu wcześniejszego faulu Niemców w ofensywie. Chwilę później jeden z nielicznych ofensywnych wypadów Helwetów zakończył się objęciem przez nich prowadzenia. Niemcom znów do szczęścia zabrakło niewiele, bo Antonio Ruediger o centymetry złamał linię spalonego. Gospodarze we Frankfurcie coraz mocniej wgniatali rywala na jego połowę, mieli miażdżącą przewagę w posiadaniu piłki i liczbie podań, a między 31. a 74. minutą nie dopuścili do żadnego strzału. Mimo osiemnastu oddanych strzałów mieli jednak problemy ze stwarzaniem dogodnych sytuacji. Tylko trzy z uderzeń leciały w światło bramki. Sam Havertz próbował szczęścia sześciokrotnie, ale bez powodzenia.

Mimo że z perspektywy drabinki porażka w takim meczu nie musiałaby dla Niemców być tragedią, Nagelsmann nie pozostawiał złudzeń, że chce jej uniknąć. Przeprowadzał zmiany, które miały na celu odmienienie wyniku. Andrich, który początkowo w grze bez piłki ustawiał się jako jeden ze stoperów, został przesunięty do drugiej linii, jak w poprzednich meczach. Z lewego skrzydła ostrzeliwać pole karne rywali zaczął David Raum, który słynie z bardzo precyzyjnych wrzutek. Odpowiednią obecność w polu karnym zapewniali Niclas Fuellkrug oraz Ruediger, przesunięty do przodu stoper. Wyrównanie w doliczonym czasie gry padło po bardzo prostym środku, czyli wrzutce Rauma i główce Fuellkruga. Niemcy mają wielu zaawansowanych technicznie magików, ale na turnieju są też momenty, kiedy trzeba grę uprościć. I Nagelsmann zadbał, by mieć tego typu zawodników obok siebie.

OCHRONIARZ KROOSA

Jednym z jego odkryć jest 29-letni Andrich, który na razie grał we wszystkich meczach w podstawowym składzie u boku Toniego Kroosa. Nie od dziś Niemcy wiedzieli, że do kreatywnych środkowych pomocników, których im nie brakuje, potrzebują kogoś silniejszego, bardziej agresywnego w odbiorze, rodzaju zderzaka, czy ochroniarza dla mózgów zespołu. Właściwie od czasu, gdy karierę skończył Bastian Schweinsteiger, trwało poszukiwanie optymalnego zestawienia środka pomocy, bo niemieckie zestawy najlepiej wyglądały zwykle na papierze. Na boisku wychodziło gorzej, z czym mierzył się także Thomas Tuchel w Bayernie Monachium, upierając się często, że Joshua Kimmich i Leon Goretzka nie powinni grać razem, bo drużynie brakuje wtedy równowagi. Nagelsmann przemyślenia miał podobne, ale odpowiednią szóstkę musiał sobie stworzyć. Znalazł ją na ławce rezerwowych Bayeru Leverkusen.

Gdy Andrich dostawał w październiku pierwsze w życiu powołanie do kadry, przegrywał w klubie rywalizację z Granitem Xhaką i Exequielem Palaciosem. Dopiero w drugiej części sezonu Xabi Alonso zaczął wystawiać go bardziej regularnie, odkrywając też jego typowo piłkarskie atuty. Andrich, w przeciwieństwie do wielu cenionych niemieckich środkowych pomocników, nigdy nie uchodził za wielki talent. Przygodę z reprezentacjami młodzieżowymi skończył w 2013 roku na szczeblu U-20, nigdy nie zadebiutował nawet w głównej młodzieżówce. W piłce klubowej też długo tułał się po niższych poziomach. Do 24. roku życia nie wyściubił nosa poza trzecią ligę, dopiero jako 27-latek zadebiutował w Bundeslidze, a dwa lata później pierwszy raz zagrał w kadrze. Jego debiut w pierwszym składzie przypadł na marcową wyjazdową wygraną z Francją, od której gra Niemców wreszcie zaczęła iść w dobrą stronę. W tamtym spotkaniu do gry w kadrze wrócił również Kroos. Serce drużyny wreszcie zaczęło bić w zupełnie innym rytmie niż jeszcze jesienią, gdy parę środkowych pomocników tworzyli Goretzka z Guendoganem, a Austriacy zasłużenie ograli Niemców.

TRZY NEWRALGICZNE ODKRYCIA

Podobną ścieżkę kariery, tylko trochę wcześniej, bo jeszcze za Hansiego Flicka, przeszedł Fuellkrug, który nagle wypełnił straszącą przez lata lukę w środku ataku. Jego reprezentacyjny bilans jest wręcz idealny. Trzynaście bramek w dziewiętnastu meczach, w tym cztery trafienia i asysta w sześciu występach na wielkich turniejach – mimo że ani razu nie grał na nich w podstawowym składzie – to statystyki godne tegorocznego snajpera finalisty Ligi Mistrzów, który przez większość kariery grał jednak w 2. Bundeslidze. Trzecią pozycję od lat stanowiącą problem w niemieckim futbolu, czyli lewą obronę, załatał Maximilian Mittelstaedt, kolejny piłkarz, którego nikt nigdy nie podejrzewał o możliwość gry na międzynarodowym poziomie. Po ponad 150 głównie bezbarwnych występach w Hercie Berlin nagle eksplodował formą po transferze do VfB Stuttgart i w wieku 27 lat został reprezentantem Niemiec, bardzo szybko stając się żelaznym członkiem podstawowego składu.

Nagelsmann, choć czasu miał niewiele, podjął kilka nieoczywistych decyzji, które popchnęły zespół naprzód. Jasno opowiedział się za Guendoganem jako kapitanem oraz głównym ofensywnym pomocnikiem drużyny. Namówił Kroosa do powrotu do kadry. Wymyślił dla niego ochroniarza i stworzył lewego obrońcę, przekonując jednocześnie do gry na prawej stronie Kimmicha, mającego ambicję dowodzenia środkiem pomocy. Na niektórych pozycjach postawił na jasną hierarchię – niepodważalny status Manuela Neuera w bramce, Antonio Ruediger jako lider obrony, Andrich grający w podstawowym składzie niezależnie od sytuacji w klubie, Guendogan z gwarancją gry w podstawowym składzie. Na innych zaś korzystał z zawodników będących aktualnie w formie, niemal z marszu wpuszczając do jedenastki Mittelstaedta czy Jonathana Taha z Bayeru Leverkusen, który w kadrze debiutował jeszcze za głębokiego Joachima Loewa, ale dopiero w tym sezonie stał się obrońcą naprawdę międzynarodowej klasy. Powstała w ten sposób obiecująca mieszanka pokoleniowych talentów (Musiala, Wirtz) z ogranymi na poziomie reprezentacyjnym weteranami (Guendogan, Kroos, Neuer). Miks liderów o potwierdzanej latami klasie – Kimmich, Ruediger – z postaciami, które wskoczyły do kadry za pięć dwunasta – Mittelstaedt, Andrich. Powstała wreszcie w ten sposób drużyna wielowymiarowa, przypominająca, wciąż zachowując proporcje, tegoroczny Bayer Leverkusen, wymieniający wiele podań i grający ładną techniczną piłkę, ale gdy trzeba, ratujący wynik w końcówce najprostszymi środkami z możliwych.

ZACHOWANIE PROPORCJI

Wciąż trzeba jednak zasłaniać się zachowaniem proporcji. Niemcy mierzyli się w grupie z rywalami co najwyżej klasy średniej. Decyzja Nagelsmanna o wystawianiu na Szwajcarów podstawowego składu, szybko może obrócić się przeciw niemu, bo Tah wykartkował się z 1/8 finału, a że jednocześnie na problemy mięśniowe narzeka Ruediger, na spotkanie fazy pucharowej być może trzeba będzie wpuścić zupełnie nowy zestaw stoperów. Duńczycy, czyli najprawdopodobniej kolejny rywal Niemców, wydają się przeszkodą trudniejszą nawet od Szwajcarów, którzy sprawili im przecież tyle problemów. Nie mówiąc już o Hiszpanach w ewentualnym ćwierćfinale, którzy zdominowali Chorwatów i Włochów, choć to przecież aktualna trzecia drużyna świata i obrońca tytułu mistrza Europy. A gol Fuellkruga, który sprawił Niemcom tyle radości, wepchnął Niemców właśnie w hiszpańską część drabinki.

Dlatego doceniając, co Nagelsmannowi udało się w krótkim czasie zrobić i zauważając, że pierwszy raz od ośmiu lat Niemcy wygrali turniejową grupę, wciąż trudno widzieć w nich drużynę zdolną przejść całą drogę do finału. Jeśli chodzi o rywali europejskiej wagi ciężkiej, w meczach o punkty Niemcy ogrywali ich w ostatnich latach tylko sporadycznie: Włochów w Lidze Narodów za Flicka, Portugalczyków na Euro 2020 za Loewa, Holendrów w eliminacjach do wcześniejszych mistrzostw. To raptem trzy takie zwycięstwa w ostatnich siedmiu latach. Nawet jeśli teraz grają lepiej niż przez większość tego okresu, trudno uwierzyć, że nagle podwoją ten dorobek w ciągu kilkunastu dni. A tego właśnie wymagałoby od nich dojście do finału. Niemcy obudzili się w ostatnim możliwym momencie, by uniknąć kompromitacji na swoich stadionach i rozegrać zadowalające mistrzostwa. Ale raczej zmarnowali wcześniej zbyt wiele czasu, by widzieć w nich faworyta do triumfu. Udana faza grupowa wiele więc nie zmieniła: gdyby w lipcu po pół wieku przerwy Niemcy znów wygrali wielki międzypaństwowy turniej na własnej ziemi i po 28 latach zdobyli mistrzostwo Europy, wciąż byłaby to spora niespodzianka.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

Aleksander Rachwał
0
W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

EURO 2024

Anglia

W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

Aleksander Rachwał
0
W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

Komentarze

9 komentarzy

Loading...