Na początku ustalmy sobie jeden fakt. Pojechaliśmy na to EURO 2024 z założeniem, że raczej nie mamy tam czego szukać. Pozostawało spróbować miłej dla oka, odważnej gry w piłkę i ewentualnie liczyć na to, że w którymś z trzech meczów uśmiechnie się do nas szczęście. Niespodzianki byliśmy blisko z Holandią, paradoksalnie bliżej niż z Austrią, co pewnie moglibyśmy jakoś przeboleć, gdyby nie dziwne decyzje Michała Probierza. Ten, zamiast kontynuować tworzenie innej jakości środka pola, zabrał Zielińskiemu zabawki i uległ pokusie oddania inicjatywy Austriakom.
Ten mecz nie musiał się zacząć, a już istniały solidne podejrzenia, że wcale nie chcemy być tacy odważni, jak Probierz zapowiadał. Za jego słowami nie szło ustawienie zespołu, a potem wydarzenia na murawie, które były konsekwencją decyzji personalnych. Bo co najlepiej działało w meczu z Holandią? Wcale nie to, że graliśmy na dwóch napastników. Wystarczył nam Buksa, ponieważ najważniejsze klocki zgrywały się za jego plecami. Piotr Zieliński miał obok siebie Kacpra Urbańskiego i Sebastiana Szymańskiego. I, broń Boże, nie mówimy teraz, że dokładnie ten układ Probierz powinien był utrzymać. Nie, bo Szymański zawiódł, ale wtedy już sama selekcja zawodników dawała sygnał, że nawet na tle silnej Holandii spróbujemy broni innej niż laga na napastnika.
Kunktatorstwo selekcjonera
Niestety na mecz z Austrią Probierz tę broń sobie wytrącił. Fajnie, że zaczął z dwoma napastnikami, ale taki manewr nie czyni z niego od razu trenera, który chce grać ofensywnie. Moglibyśmy grać nawet na czterech snajperów, a i tak problemem byłaby oś inicjatywy w środku pola. Dla nas, z Austriakami, oś ewidentnie niekorzystna. Zieliński był naszym najlepszym piłkarzem, właściwie jedynym, który sprostał wyzwaniu, a wyobraźmy sobie, o ile łatwiejsze miałby życie, gdyby zamiast Piotrowskiego czy Slisza miał pod ręką Urbańskiego.
Nie rozumiemy, dlaczego Michał Probierz zmienił swoje podejście w ustawieniu pomocników, skoro miał już w garści kilka kluczowych odpowiedzi. To znaczy: Piotrowski ma problemy fizyczne, nie nadąża i nadaje się co najwyżej na kilkadziesiąt minut gry; Slisz gubi swoje atuty na tak wysokiej intensywności i nie jest stworzony do małej gry; Urbański bardzo dobrze operuje piłką, potrafi zdobyć przestrzeń prostopadłym podaniem i nadaje na falach Zielińskiego czy Zalewskiego. Już ten naprawdę minimalny pakiet informacji pozwala nam pytać, czy Probierz nie pomylił się z doborem ludzi wokół kapitana kadry, zwłaszcza że to doprowadziło do przemodelowania całego środka pola.
I chaosu.
Tak, najlepiej będzie chyba powiedzieć, że Probierz wprowadził w swoje szeregi nieporządek. Względem meczu z Holandią pokusił się o cztery zmiany, z czego aż trzy dotyczyły pomocników: Romanczuka, Szymańskiego i Urbańskiego. Znów też doszło do korekty w 45. minucie, co z jednej strony dowodzi o reagowaniu selekcjonera na wydarzenia boiskowe, a z drugiej pokazuje jego pomyłki. Gdyby taka była jedna, przymknęlibyśmy oko, ale na przestrzeni tylko dwóch meczów z Holandią i Austrią zebrało się ich kilka. Tak jakby Probierz nie potrafił skalibrować swoich koncepcji, na czym ostatecznie ucierpiało funkcjonowanie całej linii pomocy.
Dlatego mecz z Austrią tak boli. Względem Holandii cofnęliśmy się o krok, z którego byliśmy przecież zadowoleni mimo porażki. Dostaliśmy argument, że o ile naszą piętą achillesową jest defensywa, o tyle piłkarze grający pięterko wyżej potrafią utrzymać nas w godnej rywalizacji. Wczoraj tego nie było. Wszyscy poza Zielińskim nie byli szczególni przydatni ani w destrukcji, ani w rozegraniu. Po prostu byli.
Niepotrzebne kombinacje
Tutaj naprawdę zasadne jest pytanie, jak duże znaczenie w naszej słabości miało szachowanie składem w takim stopniu. Raziło to, że nie narzucaliśmy swojego stylu gry tak jak można było się spodziewać. Nie próbowaliśmy przejąć kontroli, za często byliśmy zbyt bierni, a jeśli już mogliśmy dłużej pograć piłką, wydawało się, że tego chcą Austriacy. Było nawet wiele takich momentów, gdy nie potrafiliśmy wymienić trzech, czterech podań. Gdyby nie dobre wrażenie zostawione po starciu z Holandią, to nie miałoby aż takiego wydźwięku, ale ma. Przesadą byłoby stwierdzenie, że Probierz nas oszukał, ale na pewno rozczarował. Tym spotkaniem wróciliśmy do punktu wyjścia i rzeczywistości, w której gramy reakcyjną piłkę jak większość klubu Ekstraklasy.
Probierza nie będziemy oczywiście biczować za wszystko, bo i tak nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań, ale gdy po EURO 2024 będziemy tworzyć listę jego błędów jako turniejowego żółtodzioba, znajdzie się tam zarządzanie linią pomocy, która naszym zdaniem podlega do tej pory zbyt dużym wahaniom, a względem meczu otwarcia wręcz regresowi z wyjątkiem Piotrka Zielińskiego. Mamy nadzieję, że to mimo wszystko przejściowe, że selekcjoner wyciągnie wnioski i chociaż na Francję wystawi grupę piłkarzy nie tylko biegających i przesuwających, ale też chętniej grających w piłkę i przełamujących schematy. I że w dalszej fazie rozwoju tej reprezentacji nie porzuci pomysłu pokazanego z Holandią czy wcześniej w meczach towarzyskich, na których budujemy chociaż minimalny optymizm, że możemy grać odważniejszy, bardziej nowoczesny i jakościowy w środku pola futbol. Materiał jest, tylko trzeba go wykorzystać.
***
Celowo jako autor tego tekstu daję do zrozumienia, że widzę potencjał rozwojowy pod batutą Michała Probierza. Na początku byłem jego sporym sceptykiem, łapałem się za głowę, że taki człowiek dostał nominację do pracy selekcjonera. Ale 2024 rok pokazał mi, że nie taki Probierz straszny, jak namalowała go Ekstraklasa.
Już przy okazji EURO 2020 pisałem o Paulo Sousie, że trener, który chce wprowadzać większe zmiany, mówi o nich głośno, diagnozuje problemy i potyka się na ich przepracowywaniu, potrzebuje czasu. W takim procesie trudno o szpagat łączący styl i wyniki, tym bardziej że przez ostatnie kilkanaście miesięcy nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. Dlatego niech Probierz buduje, niech się myli, niech wyciąga wnioski. Byle bez kompromitacji, a czas na rozliczenia jeszcze przyjdzie. Owszem, mecz z Austrią był gorzką pigułką i pierwszą taką weryfikacją jego projektu. Ale gdybyśmy mieli zwalniać trenerów po ich pierwszym potknięciu, kompromitowalibyśmy się bardziej niż jeden z jego poprzedników w programach eksperckich.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Od Hitlera do papieża. Historia Olympiastadion w Berlinie [REPORTAŻ]
- Probierz musi w końcu wygrać ważny mecz. Polska przed bitką z Austrią
- Gmoch: Patrzę na „xG” i głupieję. Jestem stary, ale muszę nadążać
- Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- „Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
- Przełomowe EURO. Strzały z dystansu wróciły do łask
- Szczęście, kobiety, podstęp i amfetamina. Dlaczego Węgrzy nie zostali mistrzami świata?
fot. FotoPyk