W naszej grupie już zostało przesądzone, że na pewno nie wyjdziemy, nie ma żadnych szans, za to w grupie E… Na razie wiadomo tyle, że nic nie wiadomo. Po dwóch meczach wszystkie zespoły mają tam po trzy punkty i przed ostatnią serią gier naprawdę każdy scenariusz jawi się jako całkiem realny. Belgowie musieli zrobić swoje z Rumunią i zrobili. Poskutkowały cztery zmiany w wyjściowym składzie. Szansę dostali Tielemans, Lukebakio, Theate i niezniszczalny Vertonghen. Każdy z nich wypadł co najmniej nieźle.
“Czerwone Diabły” od pierwszych sekund rzuciły się przeciwnikowi do gardła, jakby chciały się podwójnie wyładować po bardzo rozczarowującej porażce ze Słowacją. Niektórzy kibice pewnie jeszcze nie wnieśli piwa na trybuny, a już podopieczni Domenico Tedesco prowadzili. Doku zagrał do Lukaku, ten popisowo się zastawił z Burcą na plecach i wycofał do Tielemansa, który pięknie przymierzył z osiemnastu metrów.
Piorunujący początek Belgów, którzy do przerwy bawili się na boisku i co rusz wrzucali rumuńskich obrońców na karuzelę. Co prawda “Tricolorii” szybko mogli odpowiedzieć, gdy Casteels musiał się wysilić po strzale głową Burcy, ale to była jedna godna odnotowania akcja tego zespołu w pierwszej połowie.
De Bruyne i spółka zachwycali rozmachem w swoich poczynaniach, tyle że nie potrafili tego zamienić na kolejne konkrety. Najbliżej szczęścia był Lukebakio, lecz Florin Nita nie po raz pierwszy pokazał wielką klasę. To dzięki swojemu bramkarzowi Rumuni uniknęli pogromu. Zatrzymał on jeszcze m.in. De Bruyne i dwie próby Lukaku, który rozgrywał świetny mecz jeśli chodzi o zachowania z piłką i bez piłki, ale znów nie mógł zobaczyć swojego nazwiska w strzeleckim protokole. Albo zatrzymywał go Nita, albo któryś z obrońców bohatersko blokował, albo – jak już piłka wpadła do siatki i koledzy zaczęli mu gratulować – kolejny raz do akcji wkroczył VAR. Minimalna pozycja spalona, gola nie ma. Dwa mecze, trzy bramki anulowane. No jest facet pechowcem, trochę nam go szkoda. Jak tak dalej pójdzie, Lukaku przed decyzją z wozu nie będzie się nawet uśmiechał po strzeleniu gola, bo wie, że samo trafienie do bramki to dla niego jeszcze zdecydowanie za mało.
Przewagę faworyta zwiększył dopiero De Bruyne. Wystarczyło dalekie wybicia Casteelsa, sprytne zachowanie Lukaku bez piłki, które zmyliło obrońców i uprzedzenie Nity na przedpolu. Proste, a jakże skuteczne.
Rumuni w drugiej połowie naprawdę dawali radę. Potrafili zepchnąć przeciwnika do defensywy, dłużej utrzymać się przy piłce, pograć kombinacyjnie na jego połowie. Przyjemnie się to oglądało. Mihaila i Man mogą żałować zmarnowanych szans, belgijska obrona nie stanowiła dziś monolitu nie do ruszenia. Jeśli jednak wyciągniemy esencję z całego meczu, przypomina to trochę starcie Polski z Holandią: wrażenie wizualne niezłe, ale tak po prawdzie porażka mogła być znacznie wyższa.
W grupie E kwestia awansu do 1/8 finału dla każdego jest sprawą otwartą. Śledzenie tego w ramach multiligi może być fascynujące. Belgia zmierzy się z Ukrainą, Rumunia ze Słowacją.
Belgia – Rumunia 2:0 (1:0)
- 1:0 – Tielemans 2′
- 2:0 – De Bruyne 79′
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix