Pocieszyliśmy się po porażce z Holandią, że była ładna, bo zagraliśmy otwarcie, ale cóż – chyba wystarczy. Dzisiaj chciałbym zobaczyć zwycięstwo, ponieważ na kolejną – nawet najpiękniejszą – porażkę ochoty nie mam.
Nie chcę żyć w mitologii ładnych porażek. Mieliśmy ich już tyle w polskim futbolu, że naprawdę mamy do czego wracać i nie istnieje potrzeba tworzenia nowych części. Postawiliśmy się przeciwnikowi, ale na końcu górą był on. A nam pozostało wspominać, że gdyby w jednej sytuacji podać w prawo, a nie w lewo albo strzelić górą, a nie dołem, stałaby się rzecz wielka.
Niestety – dzieje się rzadko.
Myślę, że ta drużyna zasługuje na to, by stawiać przed nią nowe wyzwania. O ile porażkę z Holandią można było łatwo wybaczyć, bo nasza reprezentacja na dziesięć meczów osiem z nią przegra, o tyle wyłapanie w dupę od Austrii nie będzie już tak zrozumiałe. Owszem, Austria pod wodzą Rangnicka jest świetna, ale to wciąż Austria. Zespół idealnie poukładany, ale jednocześnie nie taki, w którym na każdej pozycji gra jakaś gwiazda i porażka byłaby przez każdego fana usprawiedliwiona.
No bo nikt nie powie: ech, oni mają Sabitzera i Laimera, nie da rady, musieliśmy dostać w łeb.
Zatem – gdybyśmy z Austriakami przegrali – ja (i wielu innych kibiców) miałoby już problem z kupieniem narracji o pięknym wpierdzielu. Zmierzałoby to w stronę hokeistów z ostatnich mistrzostw, którzy na początku też dostawali pochwały za walkę, ale potem każdy już machnął ręką; w końcu ile można oglądać to samo.
Michał Probierz na pewno wie i widzi, że dostał kredyt zaufania – awansował na Euro, w porównaniu do Santosa jest gościem, któremu po prostu chce się kibicować. Zaangażowany, uśmiechnięty, nieprzyklejony do papierosa 24 godziny na dobę. Ale jednocześnie selekcjoner musi zdawać sobie sprawę, jak szybko to może minąć.
Jeśli skończy tę grupę z bilansem 0-0-3 czy nawet trochę lepszym, ale bez zwycięstwa, to zaczną się niewygodne pytania. Dlaczego jedynym rywalem, jakiego ograł, były Wyspy Owcze? Czy nie więcej jest w tej w kadrze gadania niż grania? Czy nie potrzebujemy na stanowisku kogoś, kto przyniesie konkret?
To byłoby męczące i absolutnie tego nie chcę. Fajnie byłoby coś wygrać z kimś poważnym. Nie zremisować, nie ładnie przegrać. Po prostu wygrać. To jest podstawa, by ta kadra mogła utrzymać pozytywną atmosferę wokół siebie.
Cofnijcie się do Euro 2012. Tam – tak, tak – przed meczem z Czechami też była przyzwoita atmosfera, na co wpłynął mecz z Rosją, wtedy uznawaną za faworytów. Mówiono – ogarnęli, się postawili, zagrali dobrze, strzelili piękną bramkę. No to jazda z Czechami, robimy ich, ładujemy się do ćwierćfinału.
Jak było, wiemy. Żałosna porażka, bo gdy Czechom przestał wystarczać remis, po prostu poszli po swojego gola. Smuda z gościa, który Euro zaczął przyzwoicie, stał się trenerem, który skończył je katastrofalnie i się skompromitował. Wypomina mu się to do dzisiaj, a może gdyby Lewandowski nie zmarnował swojej patelni, byłoby inaczej (to tak do tego, co pisałem wcześniej).
Zatem – granica między zaufaniem, nadziejami i przyzwoitością a złością i rozczarowaniem jest w sporcie bardzo cienka. Reprezentanci muszą o tym wiedzieć i tę jedną wygraną po prostu wydrzeć.
Miła otoczka nigdy nie będzie trwać długo bez wyników. Nawet jeśli co tydzień gralibyśmy z Holandią.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: