„W ciągu dwudziestu sekund los może z tobą zrobić wszystko” – napisał w swojej autobiografii Dino Zoff. 2 lipca 2000 roku los rzeczywiście okrutnie obszedł się z ówczesnym selekcjonerem reprezentacji Włoch, a także z dowodzonym przez niego zespołem. Na dwadzieścia sekund przed końcowym gwizdkiem finału mistrzostw Europy ekipa Italii prowadziła z Francją 1:0 i wydawało się właściwie pewne, że to „Squadra Azzurra” zatriumfuje na stadionie De Kuip w Rotterdamie. Wtedy jednak do akcji wkroczył Sylvain Wiltord. Rezerwowy „Trójkolorowych” rzutem na taśmę zdobył wyrównującego gola i tym samym piękny sen Włochów o złocie na Euro zamienił się w straszliwy koszmar.
– Kiedy przegrywasz finał w takich okolicznościach, chcesz zniknąć – opowiadał Francesco Totti na łamach „La Gazzetta dello Sport”. – Chciałem opuścić stadion, Rotterdam. Zostawić to wszystko za sobą. W jednej chwili straciłem mistrzostwo Europy. I prawdopodobnie również Złotą Piłkę.
– Jeżeli chodzi o reprezentację, jestem największym przegranym w historii piłki – przyznał Paolo Maldini.
Dino Zoff chwyta za ster
Druga połowa lat 90. nieszczególnie się udała reprezentacji Italii. Po bolesnej porażce w finale mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych włoska ekipa zakończyła udział w Euro 1996 już na fazie grupowej, a następnie poległa w ćwierćfinale mundialu we Francji. Oczekiwania były zdecydowanie większe. Zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę potęgę klubów z Serie A, które regularnie osiągały sukcesy w międzynarodowych rozgrywkach, a także wyczyny młodzieżowej reprezentacji Włoch. Kadra U-21 trzy razy z rzędu (1992, 1994, 1996) sięgnęła po mistrzostwo Europy. Istniało zatem na Półwyspie Apenińskim niepozbawione podstaw przekonanie, że „Squadra Azzurra” – przy zachowaniu odpowiednich proporcji w składzie między gwiazdami o uznanych nazwiskach a świeżym narybkiem – powinna święcić triumfy na wielkich imprezach.
Jednak turniejowe zwycięstwa nie nadchodziły. Nie zapewnił ich słynny Arrigo Sacchi, nie dał ich również Cesare Maldini – architekt wspomnianych przed momentem sukcesów młodzieżowej kadry. W sierpniu 1998 roku selekcjonerem reprezentacji Włoch został zatem Dino Zoff.
„Propozycję przyjąłem z entuzjazmem piętnastolatka”
Dino Zoff
Zoff jako bramkarz był jednym z bohaterów pięknego okresu w dziejach włoskiej drużyny narodowej. W 1982 roku sięgnął z nią po mistrzostwo świata, a czternaście lat wcześniej wygrał również mistrzostwo Europy. Do tego należy jeszcze wymienić szereg trofeów wywalczonych w barwach Juventusu. Uchodził za zawodnika spokojnego, wręcz wyciszonego, aczkolwiek niezwykle charyzmatycznego. Lidera, które nie musi podnosić głosu, by pociągnąć za sobą partnerów albo zmobilizować ich do lepszej gry. Opowiadał o tym w swojej książce Zbigniew Boniek. – Spotykałem czasem Dino na polu golfowym. Niemal zawsze był tam sam. Pytany o to odpowiadał: „Przynajmniej nikt mi nie marudzi, że palę”. […] Nie należał do towarzyskich osób. Był małomówny, ale kiedy już się odzywał, jego głos słychać było w promieniu dwudziestu kilometrów.
Nie stanowiło zatem większego zaskoczenia, że po zakończeniu kariery zawodniczej cieszący się powszechnym respektem Zoff zajął się trenerką. Szkolił bramkarzy w Juventusie, prowadził włoską reprezentację olimpijską, aż wreszcie doczekał się posady pierwszego trenera „Starej Damy”. Piorunujących wyników jednak nie notował. Później przez kilka lat pracował w Lazio i tam również szło mu po prostu solidnie. Żeby nie rzec – przeciętnie. Gdyby nie to, że Włoch na status legendy zapracował jeszcze swoimi występami na boisku, raczej nikt by mu nie zaproponował objęcia seniorskiej kadry Italii.
Nie był równie znakomitym szkoleniowcem jak wcześniej bramkarzem.
Jan Tomaszewski i Dino Zoff (2014)
Sam Włoch przyznawał wszakże, że możliwość poprowadzenia reprezentacji tchnęła w niego nowego ducha. Zainspirowała go, na nowo roznieciła gasnący ogień. W 1998 roku Zoff szedł już pomału w dyrektory, lecz dla kadry był gotów porzucić wszelkie plany. – Miałem pomysł na przebudowę reprezentacji – wspominał w swojej autobiografii. – Klarowny pomysł, który miał nas zaprowadzić do sukcesu na Euro 2000. Jak to często bywa we Włoszech, prasa była przeciwko nam. Dziennikarze zawsze są przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej. Ja jednak nie przejmowałem się krytyką. Przekułem te okoliczności na swoją korzyść. W oblężonej twierdzy łatwiej o jedność. Krytyczne głosy były dla nas dodatkową motywacją.
Motywacja i kontuzje
Zoff już na początku swojej pracy z kadrą nabrał przekonania, że włoscy piłkarze mają o sobie trochę zbyt wysokie mniemanie. Dlatego – ku niezadowoleniu wielu kibiców i ekspertów – zaczął konsekwentnie marginalizować pozycję paru doświadczonych gwiazdorów, przede wszystkim Roberto Baggio. „Boski Kucyk” nie najlepiej radził sobie po przenosinach do Interu Mediolan i selekcjoner skrzętnie wykorzystał ten pretekst, by wykreować nowych liderów w drużynie narodowej. Mnóstwo szans otrzymywali od niego tacy gracze jak Alessandro Del Piero, Francesco Totti, Christian Vieri, Filippo Inzaghi, Vincenzo Montella czy Stefano Fiore. – Zoff od razu okazał mi stuprocentowe zachowanie – przyznał Totti.
Podczas jednego z pierwszych zgrupowań trener zwołał cały zespół na pogadankę. Zmierzył swoich podopiecznych chłodnym, analitycznym spojrzeniem – tak typowym dla niego – i urządził im kompleksowe podsumowanie okienka transferowego w wykonaniu włoskich klubów. Do Serie A w tamtym okresie regularnie trafiali czołowi zawodnicy globu i Zoff nie omieszkał tego podkreślić. – Widzicie? – pytał nieco skonsternowanych graczy. – Wasze kluby wydają fortunę na nowych piłkarzy. Zagranicznych piłkarzy. Myślicie, że to rozrzutność? Nie. Po prostu prezesi i trenerzy są przekonani, że wy nie możecie zagwarantować im sukcesów. Nie jesteście najlepsi nawet w swoich klubach!
Komunikat był jasny. „Skoro nie jesteście najlepsi nawet w klubach, to tym bardziej nie zadzierajcie nosa w reprezentacji. Za malutcy jesteście”. Zoff starał się w ten sposób skonstruować drużynę, która będzie miała wielu równorzędnych liderów.
Włosi na Euro 2000
Eliminacje nie zwiastowały jednak sukcesu Italii podczas turnieju. Prawda, ekipa dowodzona przez Zoffa wygrała swoją grupę, finiszując z jednym punktem przewagi nad Szwajcarią i nad Danią, ale styl prezentowany przez Włochów w trakcie kwalifikacyjnych zmagań pozostawiał bardzo wiele do życzenia. Dwa remisy z autsajderami z Białorusi prowokowały do nieprzyjemnych z punktu widzenia Zoffa spekulacji. Szkoleniowiec był jednak przekonany co do swoich decyzji i wyborów personalnych, o czym opowiadał na kartach swojej autobiografii. – Miałem do dyspozycji wielu znakomitych napastników, dlatego oczekiwano, że będziemy grali ofensywny futbol. Ale dla mnie zawsze najważniejsza jest równowaga – to pojęcie, które nie podlega aktualizacji. Było obecne w dawnym futbolu, jest też we współczesnym. W eliminacjach graliśmy dobrze i konkretnie. Byliśmy zwarci, solidni. Takie drużyny lubię.
Potknięcia w eliminacjach nie były jedynym zmartwieniem trenera Włochów przed startem mistrzostw w Belgii i Holandii. Christian Vieri nabawił się urazu po zderzeniu z Gianluigim Buffonem. Mało tego – w ostatnim sparingu przed turniejem kontuzję złapał także sam Buffon. Golkiper Parmy stał się jedynką w kadrze za kadencji Zoffa, lecz złamał kość śródręcza w trakcie meczu z Norwegią, co nie wpłynęło korzystnie na nastroje wewnątrz drużyny.
„Dramat. Rozczarowujący mecz to za mało. Kontuzja Buffona jeszcze bardziej komplikuje i tak trudną sytuację włoskiej kadry przed startem mistrzostw Europy”
„La Repubblica” (2000)
Zoff awaryjnie dowołał na Euro bramkarza Milanu – Christiana Abbiatiego, natomiast rolę pierwszego bramkarza przejął Francesco Toldo. Doświadczony, blisko 30-letni zawodnik, mający za sobą lata występów w Fiorentinie. – Dziennikarze akurat w tym temacie mi odpuścili – śmiał się po latach włoski selekcjoner. – Chyba zdali sobie sprawę, że pouczanie Dino Zoffa w kwestii doboru bramkarza zakrawałoby o bezczelność.
Toldo był zawodnikiem niezwykle cenionym na włoskim podwórku, lecz jednocześnie pozbawionym turniejowego doświadczenia. Przed mistrzostwami Europy zagrał dla Italii zaledwie trzy mecze o punkty, do tego pojawił się na murawie w paru spotkaniach towarzyskich. I tyle. Maldini zabrał go wprawdzie na mundial do Francji, ale tam Toldo był tylko rezerwowym. I taką rolę przewidywał też dla niego pierwotnie Zoff. Golkiper Violi musiał się więc szybko przestawić psychicznie z trybu „zmiennik” na tryb „bramkarz numer 1”. Trener przez moment sądził, że ta nagła zmiana doprowadziła Francesco do szaleństwa. – Wylatywaliśmy już do Amsterdamu, gdy Toldo przysiadł się do mnie – wspominał Zoff. – Powiedział: „trenerze, a pan wie, że my się znamy?”. Spojrzałem na niego jak na idiotę. „Słuszna uwaga, Francesco. Od paru lat jestem twoim trenerem. Cieszę się, że to zauważyłeś” – odparłem. Ale on się tylko uśmiechnął: „nie o tym mówię! Pamięta pan otwarcie hotelu Sheraton w Padwie?”.
Okazało się, że Zoff wpadł kiedyś w towarzystwie jakiegoś filmowca na bankiet z okazji otwarcia hotelu. Toldo dorabiał sobie podczas tej imprezy jako kelner i poprosił swojego idola o autograf. – Nagle mnie olśniło – kontynuował Zoff. – Rzeczywiście mój przyjaciel zaprosił mnie na otwarcie luksusowego hotelu, a wśród wielu osób proszących mnie wtedy o autograf był pewien młody kelner-dryblas, który opowiadał mi o swojej pasji do futbolu. Zapamiętałem przede wszystkim jego oczy, bo widziałem w nich prawdziwą miłość do gry. I to był Francesco Toldo. Niebywałe.
Cierpienie ma kolor pomarańczowy
W pierwszym spotkaniu mistrzostw Włosi nie bez kłopotów zwyciężyli z reprezentacją Turcji. Skromny triumf naturalnie nie uspokoił opinii publicznej na Półwyspie Apenińskim i w gruncie rzeczy trudno się tym wszystkim narzekaniom dziwić. Kontuzje Buffona czy Vieriego kontuzjami, pominięcie Baggio pominięciem, ale włoska kadra na Euro 2000 była i tak piekielnie mocna. Cannavaro, Maldini, Nesta, Zambrotta i Pessotto w defensywie. W drugiej linii choćby Albertini, Ambrosini czy Fiore. No i atak, gdzie Zoff miał do dyspozycji takich graczy jak Totti, Inzaghi, Montella, Delvecchio oraz Del Piero. Ten ostatni początkowo musiał się zadowolić rolą zmiennika, co chyba najdobitniej świadczy o ofensywnym potencjale Italii.
Potencjale, jaki trudno było uwolnić przy nad wyraz zachowawczym ustawieniu 5-3-2, ale Zoff – co zresztą wielokrotnie podkreślał – nie miał zamiaru korygować swoich taktycznych koncepcji tylko dlatego, że oczekują tego media lub kibice.
Tarczą, za którą selekcjoner mógł się w każdej chwili schować, były wyniki. Włosi zakończyli bowiem fazę grupową z kompletem zwycięstw na koncie, a w ćwierćfinale dość gładko uporali się z reprezentacją Rumunii. Defensywa spisywała się zatem naprawdę rzetelnie, w ataku szalał fenomenalnie dysponowany Totti. Dobrą robotę wykonywał też obdarzony przez trenera wielkim zaufaniem Fiore, wartość dodaną stanowili Inzaghi i Albertini. Spodziewano się jednak dość powszechnie, że piękna przygoda Italii dobiegnie końca 29 czerwca 2000 roku. W półfinale mistrzostw przyszło się bowiem podopiecznym Zoffa zmierzyć z gospodarzami – rozpędzoną, nabuzowaną, spektakularnie grającą reprezentacją Holandii.
„Holandia – Włochy to nie mecz, ale traktat o ludzkiej wytrzymałości”
Francesco Totti
„Pomarańczowi” grali na mistrzostwach taką piłkę, o jakiej marzyło wielu Włochów, ale Zoff nie potrafił im jej zapewnić. Kombinacyjną, odważną, szalenie ofensywną. W fazie grupowej pokonali Czechów i Francuzów, a także rozbili Duńczyków. W ćwierćfinale zdemolowali Jugosławię aż 6:1. Zdawali się rosnąć i nabierać tempa z meczu na mecz. Naprawdę trudno było w takich okolicznościach przypuszczać, by Włosi mieli się w jakikolwiek sposób przeciwstawić maszynie skonstruowanej przez Franka Rijkaarda. Tym bardziej że szkoleniowiec Italii ponownie narozrabiał. Posadził na ławce bohatera poprzednich etapów turnieju, Tottiego, a w pierwszym składzie na Holandię umieścił Del Piero.
– Postawiłem sprawę jasno. Nie miałem zamiaru wykończyć Tottiego w trakcie turnieju. Potrzebowałem go w finale. Chciałem, żeby miał wtedy ten błysk – po latach tłumaczył swoje motywy selekcjoner, cytowany przez „La Repubblica”. – Nie wiem, czy mnie zrozumiał. Początkowo sądziłem, że tak, więc nie widziałem powodu, bym miał z nim o tym ponownie rozmawiać. Albo coś rozumiesz, albo nie. Totti zazwyczaj rozumiał. Jednak w mediach powstał taki zamęt wokół mojej decyzji, że chyba jakieś echa dotarły do Francesco i namieszały mu w głowie. Gdy siedział na ławce, jego twarz zamieniła się w maskę rozczarowania.
„Totti prychał za moimi plecami jak rozjuszony byk”
Dino Zoff
Rozgoryczony Totti odniósł się do tematu w swojej książce, próbując odtworzyć swój stan psychiczny z tamtego dnia: – Z trudem przełykam złość. Zmęczony? Co za bzdura. Pięć dni temu byłem najlepszy na boisku przeciw Rumunii, a wcześniej odpoczywałem, bo w trzecim meczu grupowym trener dał zagrać Del Piero, żeby też poczuł nogi. Jednak milczę. Nie puszczam tego płazem Zoffowi, bo nie mówię: „OK, rozumiem”, ale też nie wyrażam swoich podejrzeń wprost. Podejrzeń, że jakiś sponsor wywarł presję na związek i selekcjonera, żeby wspomóc „swojego” gracza. Dodajmy od razu, że Alex nie miał w tym żadnego udziału, bo – dokładnie tak samo jak ja – z oburzeniem odrzuciłby taką pomoc. Nigdy nie lubiłem źle myśleć o innych, ale dla tamtej decyzji nie widzę innego wyjaśnienia.
– Muszę powiedzieć, że przed meczem zachowałem się naprawdę jak dupek – przyznał także były piłkarz Romy. – Kiedy zobaczyłem kamery przy wyjściu z tunelu, najpierw zwolniłem, a potem się zatrzymałem i z ostentacyjnym spokojem poprawiłem opaskę na włosach. Komunikując w ten sposób wszystkim, że nie zagram od początku, bo inaczej biegłym przecież na boisko z innymi, żeby się rozgrzewać.
Francesco Totti poturbowany w meczu z Belgią na Euro 2000
Teatrzyk Tottiego, choć przemyślany, szybko stracił na znaczeniu. Boiskowe wydarzenia całkowicie go przyćmiły. Choć w półfinałowym starciu Włochów z Holendrami nie padł ani jeden gol, niewątpliwie możemy zaliczyć to spotkanie do najbardziej emocjonujących na turnieju.
Po kolei:
- Bergkamp płaskim strzałem trafia w słupek
- Zambrotta wylatuje z czerwoną kartką (34′), Italia w dziesiątkę
- Toldo broni karnego de Boera (39′)
- Kluivert z karnego trafia w słupek (62′)
- Kluivert nie trafia w bramkę w doskonałej sytuacji
- w konkursie rzutów karnych Toldo broni uderzenia de Boera i Bosvelta, po stronie holenderskiej myli się również Stam. U Włochów jedenastkę marnuje Maldini, ale nie ma to znaczenia – „Pomarańczowi” odpadają
Frank Rijkaard przed turniejem szukał wsparcia w działalności sił nadprzyrodzonych. Zadecydował, że Holendrzy przystąpią do gry na Euro w czarnych szortach. – Biel symbolizuje czystość, a czerń oznacza moc. Czarny kolor daje siłę, która pozwoli ci uratować się przed utratą bramki w ostatniej sekundzie spotkania – uzasadniał szkoleniowiec „Pomarańczowych” w rozmowie z Guardianem. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te zabobony. Reprezentanci Włoch – ubrani w białe spodenki – wyszarpali gospodarzom z gardła awans do finału mistrzostw. – Takie spotkania na ogół kończą się w taki sposób, że rywal w końcu zdobywa bramkę i całe twoje cierpienie idzie na marne – mówił Totti. – Ten mecz był wyjątkowy. Bramka nie padła, choć wszystko na to wskazywało. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem i nigdy już nie zobaczę.
Dwadzieścia sekund
Gwiazda Romy dała upust swojej przedmeczowej frustracji w serii jedenastek, upokarzając van der Sara wcinką. To był kopniak wymierzony w leżącego. Totti regularnie ćwiczył strzały w stylu Panenki na treningach, choć tylko wtedy, gdy członkowie sztabu szkoleniowego go nie obserwowali. Zapewniał kolegów z zespołu, że kiedy na Euro dojdzie do rozstrzygania meczu w karnych, właśnie w taki sposób ma zamiar okpić bramkarza drużyny przeciwnej. Nikt nie wierzył w te przechwałki – popisy na treningu to jedno, ale faza pucharowa wielkiego turnieju… Inna historia. Totti nie rzucał jednak słów na wiatr.
– Byliśmy świetnie przygotowani do karnych – wspominał Francesco Toldo, niekwestionowany bohater triumfu nad ekipą „Oranje”. – Miałem na dyskietkach materiały do analizy i dokładnie je przestudiowałem przed półfinałem. Po prostu czułem, że czeka nas seria jedenastek właśnie w meczu z Holendrami. A oni nie mieli pojęcia, co robić. Byli kompletnie niegotowi do tego wyzwania, pogubili się.
„W ogóle nie byłem wyznaczony do wykonywania rzutu karnego. Ale w trakcie meczu powstało zamieszanie. Paru graczy wytypowanych przez trenera zostało zmienionych, paru innych nie chciało iść. Bałagan”
Jaap Stam
Można właściwie nazwać paradoksalnym fakt, że najatrakcyjniejszy dla postronnego widza mecz reprezentanci Italii rozegrali dopiero w finale turnieju. I jest to zarazem jedyne spotkanie na Euro 2000, które… przegrali. Choć podopieczni Dino Zoffa prowadzili w starciu z Francją od 55. minuty, gdy futbolówkę do siatki skierował Marco Delvecchio, ostatecznie to ówcześni mistrzowie świata zwyciężyli 2:1. Głównie za sprawą nieskuteczności Del Piero, wprowadzonego na boisko po przerwie. Gracz Juventusu miał kilka wyśmienitych okazji, by wykończyć „Trójkolorowych”. Zabrakło kropki nad i. – Do dziś nie wiem, jak doszło do tego, że przegraliśmy finał – stwierdził Del Piero, cytowany przez „La Gazzetta dello Sport”. – Takie porażki niszczą psychikę. Nie chce się w nie uwierzyć, ale w końcu trzeba się zmierzyć z rzeczywistością. Byłeś blisko zrealizowania marzenia, lecz wymknęło ci się ono z rąk. Musisz następnego dnia wstać, wziąć się w garść i znów rozpocząć wspinaczkę na szczyt. Nawet jeżeli świadomość utraconej szansy cię dobija, musisz skupić się na przyszłości.
Francuzi wyrównali stan rywalizacji w czwartej minucie doliczonego czasu gry. Płaski strzał Sylvaina Wiltorda przemknął pod dłonią Francesco Toldo. Bohaterowi półfinału zabrakło naprawdę niewiele, by powstrzymać silne uderzenie, ale futbolówka jednak wylądowała w sieci. Jeszcze dwadzieścia sekund skutecznej defensywy i złote medale zawisłyby na szyjach zawodników „Squadra Azzurra”. Dwadzieścia cholernych sekund.
„W ciągu dwudziestu sekund los może z tobą zrobić wszystko. Naprawdę wszystko…”
Dino Zoff
Przed finałem Włosi byli pewni siebie. Czuli się mocni. Zoff dał swoim chłopakom sporo czasu wolnego, zależało mu przede wszystkim na tym, by zespół porządnie wypoczął przed ostateczną batalią. I wydaje się, że była to słuszna decyzja, bo jego ekipa zagrała naprawdę kapitalne zawody. Tylko że bez happy endu. W 103. minucie gry David Trezeguet efektownym wolejem zamknął finał. Złoty gol na wagę złotego medalu mistrzostw Europy.
– Kiedy udało nam się wyrównać w ostatniej akcji, nabraliśmy poczucia, że mistrzostwo Europy już się nam nie wymknie – opowiadał Trezeguet w swojej książce. – W dogrywce nasze ataki z minuty na minutę wyglądały na coraz bardziej niebezpiecznie. Wreszcie, tuż przed końcem pierwszej połowy dogrywki, Robert Pires wdarł się w pole karne i dograł mi piłkę z lewego skrzydła. A ja umieściłem ją w siatce strzałem z woleja, potężnym jak wystrzał z katapulty. Cała akcja trwała zaledwie dziesięć sekund. Dziesięć sekund wystarczyło nam, by napisać historię. Dziesięć sekund, które pozwoliły mnie samemu zyskać zupełnie nowy status. Stałem się wielkim napastnikiem. Czasami są takie chwile, które mijają w mgnieniu oka, a kompletnie odmieniają twoje życie. To była jedna z takich chwil.
Francja 2:1 Włochy (finał mistrzostw Europy 2000)
Włosi dziś sami otwarcie przyznają, że w dogrywce zabrakło im sił, wiary i motywacji. Wiltord golem na 1:1 tak naprawdę skazał ich na klęskę. Trezeguet wcielił się w rolę kata – wykonał wyrok, który zapadł kilkanaście minut wcześniej.
– Cztery minuty. Tyle doliczył sędzia Frisk – zżymał się Zoff. – Liczyłem to wielokrotnie i moim zdaniem nie należało dokładać aż tylu. Od razu pobiegłem do arbitra technicznego. Mówiłem, że trzy minuty to maks. „Główny doliczył cztery, co mogę zrobić?” – odparł sędzia. No i przeznaczenie się wypełniło. Właśnie w tej ostatniej minucie straciliśmy bramkę na 1:1. I zarazem straciliśmy szansę na mistrzostwo Europy. Nasz zespół się rozsypał. Próbowałem krzyczeć, dopingować chłopaków, ale do nich nic już nie docierało. W dogrywce przegralibyśmy z każdym i wszędzie.
Furia Berlusconiego
Choć Włochom nie udało się zgarnąć złota, generalnie turniej w ich wykonaniu okazał się zaskakująco udany, jeśli przypomnimy sobie grobową atmosferę, jaka towarzyszyła początkowym występom ekipy z Półwyspu Apenińskiego na belgijskich i holenderskich stadionach. Sam Zoff sprawiał zresztą wrażenie optymistycznie nastawionego do stojących przed nim wyzwań. Na konferencji prasowej podsumowującej występ Italii na Euro selekcjoner podkreślił, że jego zespół składa się w dużej mierze z młodych zawodników i mistrzostwa świata w 2002 roku mogą przynieść jeszcze większy sukces. Przekaz był jasny: nie zmieniamy szyldu i jedziemy dalej, bo obrany w 1998 roku kierunek okazał się słuszny. Inną opinię na ten temat miał jednak Silvio Berlusconi.
Charyzmatyczny i kontrowersyjny polityk, magnat medialny, a przy okazji właściciel Milanu, również zorganizował spotkanie z dziennikarzami. Pretekstem były jakieś kwestie dotyczące politycznej bieżączki, ale w rzeczywistości Berlusconi miał po prostu ochotę wygłosić płomienną tyradę na temat Dino Zoffa. Nie mógł tego oficjalnie zapowiedzieć, więc zdecydował się na mały podstęp. A potem odpiął wrotki. Nazwał selekcjonera włoskiej kadry „amatorem”, a występ drużyny narodowej przeciwko Francji uznał za „żałosny” i „niegodny”. Nie zabrakło również konkretnych uwag dotyczących taktyki. Zdaniem Berlusconiego, Zoff popełnił niewybaczalny błąd, ponieważ nie wyznaczył żadnego pomocnika, by krył Zinedine’a Zidane’a indywidualnie. Silvio zasugerował nawet, że ta fatalna decyzja świadczy o niedostatkach inteligencji u trenera.
„Jestem oburzony. Jestem po prostu wściekły! Zoff to zwykły amator. Jak można było rozegrać finał w taki sposób? Człowiek albo ma trochę rozumu w głowie, albo go nie ma. Zidane to serce francuskiej drużyny, a Zoff dał mu miejsce do gry!”
Silvio Berlusconi
Zoff uniósł się honorem. Zrezygnował z prowadzenia kadry. – Nie będę przyjmować nauk od kogoś takiego jak pan Berlusconi – skwitował.
Włosi na swój drugi triumf w mistrzostwach Europy czekali do 2021 roku. W 2006 roku wzięli jednak wielki rewanż na Francuzach, pokonując ich po rzutach karnych w finale mundialu w Niemczech. W serii jedenastek pomylił się Trezeguet – bohater starcia rozegranego w Rotterdamie.
Futbol bywa przewrotny.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Drużyna, w której żyłach płynie Red Bull. Austria zespołem klubowym na Euro
- Rangnick przywrócił Austrii uśmiech
- Gmoch: Patrzę na „xG” i głupieję. Jestem stary, ale muszę nadążać
- Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- „Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
- Przełomowe EURO. Strzały z dystansu wróciły do łask
- Szczęście, kobiety, podstęp i amfetamina. Dlaczego Węgrzy nie zostali mistrzami świata?
fot. NewsPix.pl
źródła: „Dura solo un attimo, la gloria: La mia vita” – Dino Zoff, „Francesco Totti. Kapitan. Autobiografia” – Francesco Totti, Paolo Condo, „Calcio – Historia włoskiego futbolu” – John Foot, „Alessandro Del Piero. Gramy dalej” – Alessandro Del Piero