Reklama

Nie tylko magiczny lob z Portugalią. Historia Karela Poborsky’ego

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 czerwca 2024, 15:01 • 20 min czytania 22 komentarzy

Możesz się nie do końca sprawdzić w Manchesterze United. Możesz większą część kariery spędzić w barwach czeskich klubów, które, nie oszukujmy się, poza granicami Czech nie cieszą się zbyt dużą popularnością. Wreszcie – możesz zdobyć zaledwie osiem bramek w 118 występach w drużynie narodowej, będąc przecież piłkarzem usposobionym na wskroś ofensywnie. Wszystko to nie ma znaczenia, jeśli jednym z tych nielicznych goli jest magiczny lobik na mistrzostwach Europy, który umożliwia twojemu zespołowi pokonanie reprezentacji Portugalii i wywalczenie awansu do półfinału turnieju w aurze wielkiej sensacji. Jeżeli wyjdzie ci taki strzał, właściwie z miejsca stajesz się legendą i żadne późniejsze niepowodzenie tego nie zmieni. Jak nie wierzycie, zapytajcie Karela Poborsky’ego, który o swoim lobiku opowiadał już pewnie dziesiątki tysięcy razy. Choć przecież całej jego kariery nie można sprowadzać tylko do tej jednej, niesamowitej chwili.

Nie tylko magiczny lob z Portugalią. Historia Karela Poborsky’ego

23 czerwca 1996 roku. Właśnie tego dnia Poborsky zyskał piłkarską nieśmiertelność, posyłając piłkę do siatki poza zasięgiem ramion zszokowanego Vitora Baii. Często jest tak, że piłkarze w tego typu momentach wyczuwają, iż dzieje się coś historycznego. Kieruje nimi niezawodny instynkt. W przypadku zawodnika reprezentacji Czech było jednak trochę inaczej. Poborsky do ostatniej chwili był bowiem przekonany, że… spartolił całą akcję.

Zamiast podekscytowania, czuł wyłącznie lęk.

– Nie wierzyłem, że to wpadnie – przyznał w rozmowie z portalem iSport.cz. – Byłem przekonany, że strzał przemknie nad bramką. Piłka leciała naprawdę wysoko. Wydawało mi się, że zbyt wysoko, żeby opaść przed poprzeczką. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. W zasadzie nie kopnąłem tej piłki, tylko ją podrzuciłem. Dlatego tak gwałtownie opadła. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ dosłownie w ostatniej chwili delikatnie podskoczyła przed moją stopą. Zdecydowałem się zatem na rozwiązanie nietypowe z technicznego punktu widzenia. Na szczęście nie musiałem się przejmować bramkarzem. Nie wiem, co Baia robił na przedpolu. Nie spodziewał się loba? Cała sytuacja była dość przypadkowa, piłka wielokrotnie odbijała się od nóg portugalskich zawodników i wracała do mnie. Mimo wszystko – nie było powodu, by bramkarz wychodził aż tak daleko od linii bramkowej.

Reklama

“Dzisiaj wielu piłkarskich kibiców kojarzy mnie tylko z tym golem. Czasem ta popularność bywa zdumiewająca. Przede wszystkim w Azji. Na lotniskach jestem często zaczepiany przez pracowników, którzy potrafią rozprawiać o moim lobie przez pół godziny!”

Karel Poborsky

Czesi dotarli do finału mistrzostw Europy. Tam musieli jednak uznać wyższość reprezentacji Niemiec. Patrik Berger wyprowadził naszych południowych sąsiadów na prowadzenie w 59. minucie gry, lecz na podwójną ripostę zdobył się Oliver Bierhoff. Snajper Udinese najpierw doprowadził do wyrównania, a następnie – już w dogrywce – rozstrzygnął losy finału złotym golem. Dla “Die Mannschaft” było to zresztą drugie zwycięstwo z Czechami podczas tego turnieju – pokonali ich także w pierwszej kolejce fazy grupowej, choć wówczas przyszło im to zdecydowanie łatwiej. – Chcieliśmy zagrać w tym meczu tak samo, jak wcześniej w eliminacjach. Nie mieliśmy wielkiego doświadczenia turniejowego i to się na nas zemściło – przyznał Poborsky w cytowanej już rozmowie. – Przekonaliśmy się, że w realiach imprezy rangi mistrzowskiej nie można stawiać wyłącznie na ofensywę, bo poziom przeciwników jest znacznie wyższy. Dlatego po porażce na inaugurację trener Dusan Uhrin zweryfikował założenia taktyczne i dokonał kilku zmian w składzie. Wtedy narodził się zespół, który dotarł do finału.

Wicemistrzostwo Starego Kontynentu niebywale rozsławiło czeskich piłkarzy. W latach 90. turnieje międzypaństwowe stanowiły jeszcze dla graczy z lig pokroju czeskiej swoiste okno wystawowe. Doskonałą okazję, by zademonstrować swoje możliwości obserwatorom z najpotężniejszych europejskich klubów. Mówił o tym choćby Radoslav Latal. – Mieliśmy piłkarzy, którzy byli głodni pieniędzy, sukcesów, świata. Chcieli się pokazać, by wyjechać za granicę. No i trzeba oddać Czechom, że znaczna część zespołu spełniła marzenie o wielkim transferze. I to natychmiast po Euro, jeszcze tego samego lata.

  • Petr Kouba: Sparta Praga -> Deportivo de La Coruña
  • Jan Suchoparek: Slavia Praga -> RC Strasbourg
  • Pavel Nedved: Sparta Praga -> Lazio Rzym
  • Patrik Berger: Borussia Dortmund -> Liverpool FC
  • Radek Bejbl: Slavia Praga -> Atletico Madryt
  • Vladimir Smicer: Slavia Praga -> RC Lens
  • Martin Frydek: Sparta Praga -> (1997) Bayer Leverkusen
  • Pavel Novotny: Slavia Praga -> (1997) VfL Wolfsburg

Jednak bohaterem najgłośniejszej transakcji (no, obok przeprowadzki Nedveda do Rzymu) został właśnie Karel Poborsky, po którego sięgnęli ówcześni mistrzowie Anglii – Manchester United.

Nieudany podbój Premier League

“Czerwone Diabły” w połowie lat 90. były już najpotężniejszą ekipą w angielskiej ekstraklasie. Wciąż znajdującej się rzecz jasna w cieniu włoskiej Serie A, lecz systematycznie rosnącej w siłę po świetnie pomyślanych zmianach strukturalnych. United stali się wiodącą marką nowo powstałej Premier League.

Alex Ferguson definitywnie wyprowadził klub z Old Trafford na prostą. W 1991 roku jego podopieczni sięgnęli po Puchar Zdobywców Pucharów, sygnalizując swój rychły powrót na szczyt, a dwa lata później – po trwającej ćwierć wieku niemocy – wywalczyli również mistrzostwo Anglii. Potem triumfowali też w Premier League w sezonie 1993/94. Kolejne rozgrywki przyniosły wprawdzie małe rozczarowanie, United musieli bowiem uznać wyższość Blackburn Rovers, jednak w 1996 roku znów wskoczyli na najwyższy stopień ligowego podium. Fenomenalnie w ofensywie spisywał się Eric Cantona, między słupkami szalał Peter Schmeichel, środkiem pola twardą ręką rządził Roy Keane, a powiew świeżości wnosiły wschodzące super-gwiazdy: Ryan Giggs, David Beckham czy Paul Scholes. Karel Poborsky przychodził zatem do klubu naszpikowanego znakomitymi zawodnikami. Klubu, któremu przestały już wystarczać krajowe trofea. Ferguson, po poukładaniu drużyny na swoją modłę, pragnął na poważnie włączyć się z Manchesterem do walki o triumf w Lidze Mistrzów. Czeski pomocnik miał mu w tym pomóc.

Reklama

Z dzisiejszej perspektywy brzmi to wręcz niepoważnie, lecz Manchester faktycznie zdecydował się na zatrudnienie Poborsky’ego przede wszystkim z uwagi na jego popisy na mistrzostwach Europy. Skauci “Czerwonych Diabłów” nie obserwowali 24-letniego wówczas Czecha przez lata, nie pojawiali się regularnie na meczach Dynama Czeskie Budziejowice, Viktorii Żiżkov czy też Slavii Praga. Po prostu Fergusonowi wpadł w oko piekielnie dynamiczny zawodnik o niezłym przeglądzie pola i świetnym dryblingu, który w fazie grupowej Euro 1996 zrobił wiatrak z Paolo Maldiniego, potem w spektakularnym stylu ośmieszył Vitora Baię, a w finale wywalczył dla swojej drużyny rzut karny, prowokując przewinienie samego Matthiasa Sammera. Nagrodzonego kilka miesięcy później Złotą Piłką.

– Temat transferu pojawił się dopiero w trakcie mistrzostw – przyznał Karel na łamach iSport.cz. – Negocjacje były szybkie i konkretne. Ferguson osobiście przyjechał do naszego hotelu i spotkał się ze mną, proponując grę dla Manchesteru United. Byłem zszokowany i zaszczycony, że sam prowadził ze mną rozmowy. Kontrakt podpisaliśmy po tygodniu od pierwszego spotkania. Wiem, że interesowały się mną również kluby z Hiszpanii oraz Włoch, ale tam były jakieś problemy co do kwoty odstępnego. Ferguson zapłacił Slavii tyle, ile zażądała. A mnie zaproponował umowę na świetnych warunkach.

Rozmowy ze Slavią rzeczywiście nie należały do najłatwiejszych. Czescy działacze początkowo wycenili Poborsky’ego na 800 tysięcy funtów, ale reprezentacja nie przestawała zachwycać na turnieju, a obiekt zainteresowania United występował w pierwszoplanowej roli w jej kolejnych triumfach. Dlatego cena stale rosła. Lazio – uznawszy najwyraźniej, że Pavel Nedved to wystarczające wzmocnienie – wycofało się z rozmów w momencie, gdy prażanie zażądali dwóch baniek. Z kolei Liverpool nie chciał wydać więcej niż trzy miliony. United twardo przelicytowali wszystkich. Na konto Slavii wpłynęło 3,5 milion funtów, a Poborsky przeniósł się do Anglii.

Ferguson miał do Czecha tylko jedno zastrzeżenie. Chodziło o… jego charakterystyczną fryzurę.

“Nie mogłem zrozumieć, jak piłkarz może nosić długie włosy. Kiedy Karel Poborsky do nas trafił, wyglądał raczej jak gitarzysta Led Zeppelin, a nie piłkarz Manchesteru United. Namówiłem go do skrócenia loków, lecz i tak pozostawił – jak na mój gust – zbyt długą czuprynę”

sir Alex Ferguson

Przystrzyżenie bujnej fryzury podziałało na Poborsky’ego niczym na biblijnego Samsona. W pierwszym sezonie spędzonym na wyspach Czech nie tylko nie został motorem napędowym ofensywy “Czerwonych Diabłów”, ale w ogóle nie zdołał wywalczyć sobie na stałe miejsca w wyjściowym składzie. Otrzymywał wprawdzie całkiem sporo szans od “Fergiego” i potrafił nawet raz na jakiś czas błysnąć talentem – popisał się na przykład golem i asystą w wygranym 4:0 starciu z Leeds United – jednak straszliwie brakowało mu regularności. Co irytowało sztab szkoleniowy, a także wymagających kibiców. Skrzydłowy przeplatał jeden udany występ sześcioma przeciętnymi lub po prostu beznadziejnymi. Tymczasem rywalizacja o miejsce w składzie United była wyjątkowo zacięta.

Rozkwitał talent Davida Beckhama. Szkocki manager w sezonie 1996/97 starał się jeszcze upychać obu zawodników w wyjściowej jedenastce – Anglik występował w środku pola, Czech na prawym skrzydle – ale szybko doszedł do wniosku, że mija się to z celem. Postawił na wychowanka. – Nie miałem z tym problemu. Nie oponowałem nawet wówczas, gdy kazano mi grać w rezerwach. A na przykład Jordi Cruyff nigdy się na to nie godził – przyznał Poborsky.

Paradoksalnie to pokorne podejście też trochę rozczarowało Fergusona. Szkoleniowiec “Czerwonych Diabłów” chciał oglądać w swoim zespole zawodnika, jakim zachwycił się podczas mistrzostw Europy – nieustraszonego i pełnego pasji. Spragnionego rozwoju, głodnego sukcesów. Poborsky zaś zrobił na nim wrażenie takiego trochę sytego kota. Gościa, dla którego życiowym sukcesem było samo podpisanie umowy z jednym z najlepszych klubów Starego Kontynentu. Czech podkreśla wszakże, że głównym problemem była dla niego bariera językowa, która zakłóciła proces aklimatyzacji i uprzykrzyła mu codzienne życie. Do tego dochodził też przeskok – ujmijmy to – kulturowy pomiędzy Czechami lat 90. a Wielką Brytanią. Mimo wszystko wydaje się, iż to właśnie kwestie charakterologiczne zadecydowały o niepowodzeniu Poborsky’ego na Old Trafford. Już zimą 1998 roku United pozbyli się pomocnika. Bez żalu sprzedali go do Benfiki.

Karel nie żałuje jednak związku z Manchesterem. Wciąż pozostaje aktywny w drużynie oldbojów “Czerwonych Diabłów”. Ba, jego krótki pobyt w ekipie United stanowi powód do zazdrości dla… Pavla Nedveda. – Byłem kibicem Manchesteru United i zawsze chciałem tam zagrać – przyznał zdobywca Złotej Piłki z 2003 roku, cytowany przez “Daily Mail”. – Niestety, nigdy nie pojawiła się taka opcja. Interesowała się mną wyłącznie Chelsea. A ja podziwiałem cudowną generację z Manchesteru. Paula Scholesa, Ryana Giggsa… Zazdrościłem Poborsky’emu, że mógł być częścią tego zespołu i doświadczyć wspaniałych meczów na Old Trafford.

Pucharowa szarża w Slavii

To w sumie aż niewiarygodne, że podczas EURO 1996 zawodnik pokroju Karela Poborsky’ego mógł dość powszechnie – zwłaszcza w angielskiej prasie – uchodzić za wielkie objawienie turnieju. Trzeba bowiem podkreślić, iż dla ekspertów porządnie zorientowanych w sytuacji utalentowany Czech od pewnego czasu nie był postacią anonimową. Występy na najwyższym poziomie rozgrywkowym w ojczyźnie rozpoczął w sezonie 1991/92, jeszcze jako gracz Dynama Czeskie Budziejowice. Potem zatrzymał się na chwilę w Viktorii Żiżkov, aż wreszcie jako 23-latek wylądował w Slavii Praga. I właśnie wtedy jego talent eksplodował na naprawdę dużą skalę.

Nie w trakcie EURO.

Slavia do sezonu 1995/96 przystępowała jako klub numer dwa w Czechach. A przy okazji klub numer dwa w Pradze, gdzie od dawna królowała znacznie słynniejsza Sparta. “Rudí” w latach 1987-1993 tylko raz przegrali wyścig o mistrzostwo Czechosłowacji, a po podziale państwa zgarnęli również dwa pierwsze tytuły w nowo powstałej lidze czeskiej. Slavia usiłowała ścigać lokalnych rywali, lecz czyniła to z niezbyt imponującym skutkiem, regularnie kończąc ligowe zmagania na drugiej lokacie. Przełomowy w tym względzie okazał się właśnie sezon 1995/96. “Czerwono-Biali” pod wodzą trenera Frantiska Cipry, ulubieńca lokalnej publiczności, nie tylko odzyskali krajowy tytuł po 49. latach niemocy, ale dotarli także do półfinału Puchar UEFA.

  • (runda eliminacyjna) Slavia Praga – [AUS] Sturm Graz 1:0 (W), 1:1 (D)
  • (1. runda) Slavia Praga – [GER] SC Freiburg 2:1 (W), 0:0 (D)
  • (2. runda) Slavia Praga – [SUI] FC Lugano 2:1 (W), 1:0 (D)
  • (1/8 finału) Slavia Praga – [FRA] RC Lens 0:0 (D), 1:0 (W)
  • (1/4 finału) Slavia Praga – [ITA] AS Roma 2:0 (D), 1:3 (W)
  • (1/2 finału) Slavia Praga – [FRA] Girondins Bordeaux 0:1 (D), 0:1 (W)

Awans Slavii do 1/8 finału europejskich rozgrywek postrzegano w Czechach w kategoriach nieoczekiwanego sukcesu. Pokonanie w dwumeczu Lens – za sprawą gola Poborsky’ego w dogrywce rewanżowego starcia – potraktowano jako naprawdę dużą niespodziankę. Natomiast wyeliminowanie Romy – znów z bramkowym wkładem nieokiełznanego skrzydłowego – uchodziło za gigantycznego kalibru sensację. Triumfalny pochód Czechów zatrzymali dopiero “Żyrondyści” z Bordeaux. Żadna to jednak ujma zostać wyrzuconym z rozgrywek przez drużynę, o sile której stanowili Zinedine Zidane, Bixente Lizarazu oraz Christophe Dugarry. Można się w sumie zastanawiać, na co jeszcze byłoby stać zespół Frantiska Cipro, gdyby nie popis jego podopiecznych na EURO w Anglii, który skupił na nich uwagę całego kontynentu. W trakcie jednego okna transferowego ze Slavii wyfrunęli w świat Poborsky, Smicer, Bejbl i Suchoparek.

Pozbawieni swych gwiazd “Sešívaní” w eliminacjach do Ligi Mistrzów zostali upokorzeni przez Grasshoppers. Przegrali ze Szwajcarami aż 0:6 w dwumeczu. Na kolejne mistrzostwo kraju przyszło im natomiast zaczekać dwanaście długich lat. Niełatwo znaleźć następców dla wszystkich liderów jednocześnie.

“Bylibyśmy jedną z najlepszych drużyn w Europie, ale wszystko rozsypało się po mistrzostwach”

Frantisek Cipro

Na początku lat 90., kiedy mistrzowska drużyna dopiero się tworzyła, rok po roku odpadaliśmy w pierwszej rundzie pucharów – wspominał Vladimir Smicer w rozmowie z portalem denik.cz. – Przegrywaliśmy z takimi drużynami jak AIK Sztokholm, OFI Kreta… To było frustrujące. Dlatego tak ważnym zwycięstwem było dla nas to odniesione w pre-eliminacjach ze Sturmem Graz. Wreszcie ruszyliśmy z kopyta. […] W dwumeczu z Romą pomogło nam boisko. W trakcie pierwszego meczu w Pradze murawa była strasznie oblodzona. Powbijaliśmy sobie w korki małe gwoździe, żeby się rzadziej ślizgać. Włosi nie potrafili grać na takim podłożu. W Rzymie prawie nas dopadli, przegrywaliśmy 0:3. Ale zdołaliśmy się wyratować. […] Żałuję jednak, że nie udało się pokonać Bordeaux. Byli ewidentnie do ogrania. W drugim półfinale Barcelona rywalizowała z Bayernem Monachium. Mocno liczyłem, że w finale zmierzymy się właśnie z Barcą.

Pewnie dwumecz z Bordeaux potoczyłby się inaczej, gdyby nie dramatyczny przebieg rewanżowej konfrontacji Slavii z Romą. “Giallorossi” rzeczywiście prowadzili na Stadionie Olimpijskim w Rzymie aż 3:0 i dopiero trafienie Jirego Vavry w 112. minucie dogrywki zapewniło prażanom awans. Jednak aż czterech zawodników z ekipy “Sešívaních” wykartkowało się w trakcie tego morderczego boju. Jak gdyby tego było mało, dyskwalifikacją na jeden mecz ukarano także trenera Slavii.

Włosi przyjechali do Pragi jak primadonny i oberwali od nas 0:2. Ale to nie nauczyło ich pokory. W rewanżu już im się wydawało, że są w półfinale. Nie świętowali kolejnych goli, tylko od  razu awans. Zanim jeszcze mecz się zakończył! Po golach zdejmowali koszulki i długo szaleli przed swoimi kibicami – wspominał z przekąsem wspomniany Vavra na łamach denik.cz. – Kiedy zdobyłem gola na 1:3, trener Cipro uznał, że był to dar od Boga. Przed wylotem do Czech wysłał mnie zatem taksówką do Watykanu i kazał odmówić tam dziękczynną modlitwę. Pojechałem, choć jestem niewierzący. Modły sobie podarowałem.

Półfinał Pucharu UEFA to najlepszy jak dotąd wynik czeskiego klubu w europejskich rozgrywkach po podziale Czechosłowacji. Karel Poborsky był zatem bohaterem dwóch historycznych wyczynów – jednego w klubie, drugiego w kadrze. Nie należy o tym zapominać. Kibice “czerwono-białych” pokochali go zresztą do tego stopnia, że gdy latem 1996 roku Slavia zagrała pokazowy mecz z reprezentacją narodową, Poborsky musiał wystąpić w klubowych barwach.

“Huragan” z Lizbony

Nieudany pobyt w Manchesterze United był tak naprawdę pierwszym poważnym potknięciem w karierze Czecha. Jasne, w 1997 roku Poborsky świętował wraz z kolegami z Old Trafford zwycięstwo w Premier League, no ale oczywiście wyczuwał, że nie dołożył do tego sukcesu tak dużej cegiełki, jak po nim oczekiwano.

Przeprowadzka do Lizbony w połowie sezonu 1997/98 była w pewnym sensie przyznaniem się do porażki. Gdyby Poborsky związał się z Benficą na przełomie lat 80. i 90. – okej, można by było bronić wówczas tezy, że trafia do jednego z najmocniejszych klubów Starego Kontynentu, choć występującego “tylko” w lidze portugalskiej. Ostatecznie “Orły” w tamtym okresie dwukrotnie zagrały w finale Pucharu Europy i regularnie święciły też triumfy na krajowym podwórku. Ale od 1994 roku lizbońska ekipa ani razu nie wygrała nawet mistrzostwa kraju. Absolutnym hegemonem ligi portugalskiej stało się FC Porto. Dość powiedzieć, że Benfica zakończyła sezon poprzedzający przyjście Poborsky’ego na najniższym stopniu podium z blisko 30-punktową stratą do “Smoków”. Przepaść.

W listopadzie szkoleniowcem klubu został Graeme Souness. To właśnie Szkot wpadł na pomysł, by ściągnąć Poborsky’ego do Benfiki. I trzeba przyznać, że był to jeden z niewielu rozsądnych ruchów Sounessa w trakcie jego kadencji na Estadio da Luz.

Czeski skrzydłowy po przenosinach do Lizbony odżył właściwie w trybie natychmiastowym. Już w lutym 1998 roku po raz pierwszy zachwycił kibiców “Orłów”, prowadząc zespół do derbowego triumfu 4:1 nad Sportingiem. Znakomicie się odnalazł w ofensywie u boku takich zawodników jak Joao Pinto, Nuno Gomes czy Erwin Sanchez. Wprawdzie zabrakło mu czasu, by w pierwszym sezonie spędzonym w portugalskiej ekstraklasie poprowadzić Benficę do długo wyczekiwanego mistrzostwa, lecz ewidentnie uczynił z niej drużynę gotową, by rzucić wyzwanie Porto. Dowiodła tego bezpośrednia konfrontacja tych ekip w 32. kolejce rozgrywek. “Smoki” sromotnie poległy 0:3, a Poborsky zapisał na swoim koncie jedną z bramek. Kibice nazywali go “Huraganem”.

“Portugalska piłka bardzo mi odpowiadała, a fani świetnie mnie przyjęli. Byłem tam niezwykle szanowany z uwagi na mój występ na mistrzostwach Europy. Fantastyczne środowisko. Brakowało nam tylko jednego – sukcesów”

Karel Poborsky cytowany przez iSport.cz

Ano właśnie.

Choć finisz sezonu 1997/98 zdawał się zwiastować nadchodzący kres dominacji Porto, w kolejnych rozgrywkach “Smoki” ponownie uplasowały się na pierwszej pozycji w lidze. Benfica natomiast skończyła na rozczarowującej, trzeciej lokacie. Trudno było o to winić akurat Poborsky’ego, który notował sporo goli i asyst, zachwycając niekiedy indywidualnymi popisami, ale zespół jako całość prezentował się po prostu kiepsko. – W klubie brakowało stabilizacji. Zdecydowanie zbyt często zmieniano trenerów, a nawet prezesów. Spędziłem w Lizbonie w sumie niewiele czasu, a i tak ciągle doświadczałem takich przetasowań – mówił Karel.

Latem 1999 roku na Estadio da Luz zameldował się Jupp Heynckes, który dopiero co zatriumfował w Champions League jako szkoleniowiec Realu Madryt. Jeżeli kibice Benfiki liczyli jednak, że Niemiec ich ukochany klub poprowadzi do osiągnięć podobnego kalibru, to spotkało ich gorzkie rozczarowanie.

“Orły” znów nie zdołały odzyskać mistrzowskiego tytułu, a na europejskiej arenie doszczętnie się skompromitowały poprzez porażkę 0:7 z Celtą Vigo. – Mimo wszystko, chciałbym kontynuować karierę w Lizbonie. Czuję, że mam tam jeszcze coś do zrobienia – zapewniał Poborsky zaraz po sezonie 1999/2000. – Ostatnio dostałem bardzo korzystną finansowo ofertę z Niemiec, ale odrzuciłem ją. Ponieważ uważam, że w futbolu są też ważniejsze kwestie niż pieniądze. Na przykład przynależność do zespołu. Mam już jedno Porsche. Jest bardzo piękne i uwielbiam nim jeździć. Kolejnego nie potrzebuję.

Ostatni taniec

Miłe deklaracje czeskiego skrzydłowego zostały brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. Kolejny sezon w wykonaniu Benfiki był bowiem jeszcze gorszy od poprzedniego. W Pucharze UEFA “Orły” zebrały w łeb od szwedzkiego Halmstadu, a w portugalskiej ekstraklasie zajęły katastrofalną, szóstą pozycję. Poborsky nie doczekał jednak finiszu ligowych zmagań – w połowie sezonu przeniósł się do klubu, który w przeszłości już raz miał na niego sporą chrapkę. Mianowicie – do Lazio. Wciąż jeszcze naszpikowanego znaczącymi postaciami europejskiego i światowego futbolu, żeby wymienić choćby Angelo Peruzziego, Alessandro Nestę, Juana Sebastiana Verona, Diego Simeone, Hernan Crespo, Claudio Lopeza, Marcelo Salasa, Fabrizio Ravanellego… no i Pavla Nedveda.

“Czeski Huragan” i “Czeska Furia” w jednym klubie. To było coś.

Potencjał ofensywny rzymian robił wrażenie. No i Biancocelesti udowadniali swoje możliwości na boisku poprzez takie zwycięstwa jak 4:1 z Juventusem, 5:3 z Hellasem, 4:1 z Fiorentiną czy 4:3 z Udinese. Nie udało im się jednak obronić mistrzostwa Włoch. Scudetto wpadło w łapy ich rywali zza miedzy – Romy. Lazio musiało się natomiast zadowolić trzecim miejscem w lidze, co dla Poborsky’ego oznaczało kolejne już rozczarowanie z rzędu. Na domiar złego, niepowodzenie w 2001 roku tak naprawdę zakończyło erę wielkich sukcesów Lazio za prezesury Sergio Cragnottiego. Klub popadł w olbrzymie tarapaty finansowe i zaczął wręcz wypychać najlepszych zawodników do innych ekip, byle tylko na nich jak najprędzej zarobić. Wyszło zatem na to, że Karel zamienił chaos lizboński na rzymski.

“Fani Lazio należą do najtwardszych w Italii. Po zwycięstwach byli cudowni. Ale po porażkach… Raz zanotowaliśmy serię pięciu meczów ligowych bez zwycięstwa i kibice przedarli się do naszego ośrodka treningowego. Zostaliśmy wyprowadzeni tylnym wyjściem i do kolejnego spotkania ligowego przygotowywaliśmy się w innej części kraju. Na szczęście wygraliśmy z Atalantą i sytuacja się uspokoiła. Po derbach też bywało gorąco! Niszczono nam samochody – przebijano opony i rozbijano szyby kamieniami. Takie są Włochy”

Karel Poborsky na łamach iDnes.cz

Swój ostatni mecz w barwach Lazio 30-letni wówczas skrzydłowy rozegrał 5 maja 2002 roku. Ostatni i zarazem najlepszy, a przy okazji najbardziej kontrowersyjny. Rzymianie w finałowej kolejce Serie A na Stadio Olimpico pokonali 4:2 liderujący w tabeli Inter Mediolan, a Poborsky zapisał na swoim koncie dwa gole. I został za swój wyczyn… wygwizdany przez sympatyków “Biancocelestich”. Klęska Interu pozwoliła bowiem Juventusowi na wywalczenie mistrzostwa Włoch. Mało tego – “Nerazzurri” zostali również rzutem na taśmę przegonieni przez Romę, która skończyła rozgrywki na drugiej lokacie. Z trojga złego kibice Lazio najchętniej przyznaliby scudetto właśnie Interowi, tymczasem Poborsky swoim dubletem pogrążył mediolańczyków w rozpaczy.

Ronaldo, dla którego był to zresztą ostatni występ w barwach Interu, utonął wtedy we łzach. – Nawet wewnątrz naszego zespołu panowały mieszane uczucia. Włosi i Argentyńczycy z Lazio otwarcie życzyli mistrzostwa Interowi – przyznał czeski zawodnik. Inna sprawa, że i tak dopisało mu szczęście. Gdyby Juve potknęło się w starciu z Udinese, to scudetto przypadłoby Romie, a wówczas ultrasi Lazio mogliby urządzić kolejną wizytację w ośrodku treningowym.

Summa summarum, włoski klimat nieszczególnie przypadł zatem Poborsky’emu do gustu.

Czech w wielu wywiadach podkreślał, że najbardziej ceni sobie spokojne, poukładane życie, podczas gdy występy w Italii wiązały się z ciągłą huśtawką nastrojów. Euforia po każdym zwycięstwie, wielkie dramaty po porażkach. Męczyło go to. Dlatego latem 2002 roku odrzucił oferty Milanu i Parmy. Postanowił wrócić do ojczyzny, gdzie związał się ze Spartą Praga. Ku wielkiemu niezadowoleniu kibiców Slavii, którzy regularnie go wygwizdywali podczas spotkań derbowych. – Szczerze mówiąc, do Pragi wróciłem głównie z powodów rodzinnych. Mój syn dorastał i chciałem mu zapewnić stabilną edukację. We Włoszech byłoby to skomplikowane. Tym bardziej że nie było możliwości, bym dalej grał w Lazio. Klub zmagał się z wielkim kryzysem finansowym, a prezes Cragnotti trafił nawet do aresztu. Były jakieś rozmowy na temat nowego kontraktu, ale dla mnie to nie miało żadnego sensu. Po co miałbym tam zostać w takich okolicznościach?

“W mojej karierze zawsze działało to tak – im mniejszy klub, tym większy sukces”

Karel Poborsky

Trzeba jednakże zauważyć, że i ze sportowego punktu widzenia pobyt Poborsky’ego w Sparcie okazał się ze wszech miar udany. Doświadczony gwiazdor dwukrotnie powiódł praską ekipę do mistrzostwa Czech, a 2004 roku wystąpił z nią nawet w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Nie może zatem dziwić, że na mistrzostwa Europy do Portugalii pojechał w znakomitej dyspozycji, a drużyna narodowa przy jego wydatnym wsparciu dotarła do półfinału turnieju. Dwa lata później 34-letni Poborsky załapał się również do kadry na mundial, aczkolwiek na niemieckich boiskach podopieczni Karela Brucknera nie spisali się akurat najlepiej.

Tak czy owak, podsumowanie dorobku Czecha na wielkich turniejach wypada świetnie:

  • wicemistrzostwo na EURO 1996; półfinał EURO 2004
  • udział w EURO 2000 i mistrzostwach świata 2006
  • 14 meczów na mistrzostwach Europy: 2 gole, 8 asyst
  • 3 mecze na mistrzostwach świata
  • w sumie 118 występów w reprezentacji Czech

Według oficjalnych danych UEFA Karel Poborsky jest najlepszym asystentem w historii mistrzostw Starego Kontynentu. – Nigdy nie byłem skutecznym strzelcem, wolałem wypracowywać okazje partnerom – przyznał piłkarz, cytowany przez “Daily Mail”. – Ale jak już zdobywałem gole, to na ogół były ładne. Po uderzeniach z rzutu wolnego albo sprytnych, technicznych strzałach. Musiałem znaleźć swój sposób na pokonywanie bramkarzy. Standardowe strzały mi nie wychodziły.

O krok od śmierci

Ostatni mecz w karierze Poborsky rozegrał 28 maja 2007 roku w barwach Dynama Czeskie Budziejowice. Klubu, z którego na początku lat 90. wypłynął na szerokie wody i w którym już rok wcześniej zaczął funkcjonować jako współwłaściciel i działacz. Jego trenerem był stary znajomy Frantisek Cipro. Rywalem – Slavia Praga. W sumie – całkiem efektowna klamra. Ale po odwieszeniu butów na kołku Karel nie ograniczył się do pracy w Dynamie. Działał również w czeskiej federacji, a także przewodniczył Czeskiemu Związkowi Piłkarzy. Do tego okazał się sprawnym biznesmenem. Próbował nawet sił w polityce.

Osiem lat temu przeżył natomiast chwile grozy.

Po trzydziestce Czech mocno zmienił swój styl. Modnie skrócił i ulizał fryzurę, zapuścił brodę. W ojczyźnie żartowano nawet, że z hipisa przepoczwarzył się w hipstera. Tak czy owak, to właśnie gęsty zarost mógł doprowadzić Poborsky’ego do… śmierci.

Były piłkarz nie zauważył bowiem, iż w jego brodzie zadomowił się kleszcz. Niczego nieświadomy Karel wskutek działalności stworzonka nabawił się potwornych kłopotów z boreliozą, która już wcześniej dała mu w kość. Pewnego dnia wywołała u niego dwukrotne omdlenie, a także paraliż twarzy i – jak się okazało – zapalenie opon mózgowych. – Zemdlałem i obudziłem się w szpitalu – wspominał Czech, cytowany przez angielskie media. – Lekarze w pierwszej kolejności zapytali mnie, jak się nazywam. Dopiero potem przyznali mi, iż istniała poważna obawa, że w ogóle nie będę potrafił mówić albo policzyć, ile jest dwa razy dwa. Wielu ludzi po takich przejściach nigdy nie wraca do pełni sił umysłowych. Nawet jeśli przeżyją, choroba pozostawia trwały ślad na ich umyśle.

W przypadku Poborsky’ego czarny scenariusz się nie ziścił, lecz były gwiazdor czeskiej kadry najadł się strachu jak nigdy wcześniej.

Odpukać, mam tylko drobne problemy z pamięcią – powiedział na łamach iDnes.cz. – Nic poważniejszego. Ale rehabilitacja była wielkim testem charakteru. Dwa miesiące, podczas których jedzenie wypadało mi z ust, a wypowiedzenie każdego słowa przypłacałem ogromnym wysiłkiem. Wtedy zrozumiałem, jak ulotne jest życie. Przez tyle lat pokonywałem ból na boisku i na treningach… “Nie jęcz, biegnij!” – powtarzałem sobie. Trzymałem się zasady, że ból rozwija. A tu nagle okazuje się, że człowiek ciągle za czymś goni, lecz umyka mu codzienność. Jedna chwila i każdy z nas może zniknąć. W moim przypadku było już prawie za późno. Lekarz ocenił poziom zaawansowania choroby na osiem w skali od jeden do dziesięciu. 

Na boisku Poborsky starał się nie zwalniać nigdy. Dopiero w ostatnich latach zredukował tempo. – Zrozumiałem, że nie mogę zrobić wszystkiego.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Komentarze

22 komentarzy

Loading...