Telewizja ARD przeprowadziła ankietę: „Czy chcielibyście, żeby w reprezentacji Niemiec grała większa liczba białych piłkarzy?”. Na pytanie odpowiedziało 1304 respondentów. 21% z nich wolałoby oglądać Die Mannschaft w „czystszym rasowo” wydaniu. Joshua Kimmich oburzył się, że samo pytanie było rasistowskie. Julian Nagelsmann stwierdził, że to „gówniana sonda”. Pod bebechami Euro 2024 kryje się naród rozdarty nawrotem upiorów sprzed osiemdziesięciu lat.
Dziennikarz Uli Hesse w „Tor! Historia niemieckiego futbolu” zauważa, że mistrzostwa świata 2006 były momentem zwrotnym dla historii jego kraju. U naszych sąsiadów wykluł się „nowy patriotyzm”, ludzie przestali wstydzić się pochodzenia, zrzucili skorupę ciągłego przepraszania za grzechy przodków z czasów II wojny światowej. Wcześniej paradowanie w narodowych barwach i śpiewanie „Deutschland, Deutschland über alles” często uważali za niestosowność wobec milionów ofiar Holokaustu.
Do odważniejszego kibicowania zachęcał ich uśmiechnięty Jürgen Klinsmann, który w Stanach Zjednoczonych napatrzył się na obrazki z 4 lipca i Dnia Niepodległości. Chciał, żeby Niemcy poczuli podobną dumę z nawet wydumanego poczucia własnej wielkości. Tak się stało, w strefach kibica gromadziły się ich setki tysięcy, czas ten nazwano „Letnią bajką”. Prezydent Horst Köhler w przypływie wzruszenia na widok mijających go samochodów z przyczepionymi czarno-czerwono-złotymi proporczykami mówił, że w końcu nie czuje się na drodze samotny.
Niemcy uczyli się różnorodności. Bramki zdobywali Lukas Podolski i Miroslav Klose, którzy urodzili się w Polsce. Grał Oliver Neuville, który na świat przyszedł w belgijsko-włosko-niemieckiej rodzinie na terenie Szwajcarii. Zaznaczył się David Odonkor, syn Ghańczyka, z Afryki za młodu wyemigrował również Gerald Asamoah. W kolejnych latach w Die Mannschaft coraz częściej występowali piłkarze, których nie sposób było nazwać rdzennymi Niemcami. Ponad dekadę później Mesut Özil bulwersował się: „Gdy wygrywamy, jestem Niemcem. Gdy przegrywamy, jestem imigrantem”. Ankieta ARD nie wzięła się przecież znikąd: Jonathan Tah, Antonio Rüdiger, Benjamin Henrichs, Ilkay Gündogan, Deniz Undav, Jamal Musiala, Leroy Sane nie są biali.
Euro 2024 odbywa się osiemnaście lat po MŚ 2006, a Niemcy dostrzegają, że wykreowany wówczas „nowy patriotyzm” zawiódł ich w dziwne miejsce.
Lekcja z 1945 roku
„Guardian” zamieścił niedawno felieton Fatmy Aydemir, autorki książki „Dżiny”, bestsellerowej powieści o losach tureckich migrantów w Niemczech. W tekście „Moda na nacjonalizm w Niemczech urosła na futbolu. Dlatego właśnie boję się Euro” czytamy o „młodych, bogatych, próżnych dzieciakach”, które na imprezowej wyspie Sylt w rytm hitu „L’amour toujours” Gigi D’Agostino krzyczały „Cudzoziemcy precz – Niemcy dla Niemców” i podnosiły ręce w salut „Sieg Heil”. Pisarka skonkludowała kontrowersyjnie: „pokolenie MŚ 2006”.
Jest to niewątpliwie prowokacja, typowa też dla lewicowych środowisk wielkomiejskich dyskryminująca, niezrozumiała i antyintelektualna niechęć do piłki nożnej, ale Aydemir w jaskrawej diagnozie wcale nie jest odosobniona. Poważni niemieccy dziennikarze sportowi, których spotkałem podczas ostatniej kolejki Bundesligi na BayArenie, przekonywali, że „pokolenie MŚ 2006” naprawdę istnieje. Ich nacjonalistyczne przekonania ukształtowały się głównie podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku, kiedy Angela Merkel przestrzeliła ze słynną diagnozą „Damy radę” (Wir schaffen das), ale tamten mundial otworzył w głowach wielu Niemców długo zamknięte drzwiczki.
James Montague przy pracach do reportażu „1312” obserwował kiboli z całego świata, po czym stwierdził, że „nigdy nie spotkał się z bardziej rozpolitykowaną sceną ultras niż ta w Niemczach”. Sezon 2023/24 najlepszym tego dowodem. W Bundeslidze i 2. Bundeslidze wzrosła liczba chuligańskich incydentów. Kibice skarżyli się na policję, która miała zaostrzyć kontrolę i działanie przed Euro 2024. Badacz Günter Pilz diagnozował, że to tylko jeden z powodów większej brutalności na stadionach, największy wpływ ma bowiem ogólnoeuropejski trend powiązania grup ultrasów ze skrajną prawicą i środowiskami mieszanych sztuk walki, a także renesans dzikości, który wiąże się z wyposzczeniem fanów skutkami pandemicznego lockdownu.
Bernd Neundorf, prezes Niemieckiego Związku Piłki Nożnej, publicznie na łamach „Bilda” wyrażał zaniepokojenie degrengoladą stadionowych obyczajów. Tym bardziej że gniewne nastroje przelały się z góry na dół tamtejszego ekosystemu piłkarskiego. W tekście „Antifa zaatakowała polskich piłkarzy w Niemczech. Nazwali nas nazistami!” opowiadaliśmy na przykład historię lewicowych pseudoaktywistów skupionych przy klubie SV 07 Linden, którzy przy okazji meczu regionalnej ligi z Polonią Hanower zaatakowali polskich piłkarzy i zwyzywali ich od nazistów. Podsumowywaliśmy, że rozpolitykowana scena kibolska w Niemczech ucieka się do przemocy, niezależnie od tego, czy na sztandarach ma hasła neonazistowskie, jak w wypadku Chemnitzer FC czy Dynama Drezno czy protolerancyjne, jak u kibiców Werderu Brema czy FC St. Pauli.
Największą ideologiczną burzę przed Euro 2024 nie wywołał jednak żaden incydent z udziałem kibiców. Wystarczyły sukcesy partii politycznej Alternatywa dla Niemiec (AfD), która za Odrą cieszy się coraz większym poparciem, czego dowodem drugi najlepszy wynik w ostatnich wyborach do Europarlamentu. Pod koniec listopada 2023 roku gwiazdy AfD przy udziale grupy prawicowych ekstremistów spotkały się w hotelu pod Poczdamem, żeby w zaufanym gronie potwierdzić sens planu oczyszczenia narodu niemieckiego. Pomysł zakładał dojście do władzy i wyrzucenie z kraju imigrantów. I tych, którzy próbowaliby ich bronić.
Gdy ponura koncepcja AfD wyszła na jaw, Niemcy dość tłumnie ruszyli na ulice miast, żeby protestować przeciwko renesansowi myśli przywodzących na myśl III Rzeszę. Timo Hübers z FC Köln mówił, że akurat w jego kraju przeciwko skrajnej prawicy opowiedzieć powinien się każdy. Marco Rose z RB Lipsk nawoływał nawet do konieczności ukrócenia działalności AfD. Xabi Alonso z Bayeru Leverkusen prosił o wiarę w siłę otwartości i asymilacji ponad kierowaniem się resentymentami i uprzedzeniami. W podobne tony uderzali Uli Hoeness i Thomas Tuchel, później cały Bayern Monachium i wiele innych klubów Bundesligi.
Najgłośniejszy był Christian Streich, odchodzący po latach pracy legendarny trener SC Freiburg. – Kto dotąd nie zrozumiał, już nie zrozumie, do jakiej tragedii prowadzi wzrost AfD. Nie zrozumiał niczego w szkole na lekcjach historii. Każdy w tym kraju jest zobowiązany, w gronie rodziny, w pracy, gdziekolwiek, wstać i bardzo jasno opowiedzieć się przeciw skrajnej prawicy. To podstawa naszego społeczeństwa, ciężko wypracowana po 1945 roku – stwierdził na konferencji prasowej przed meczem z TSG Hoffenheim.
Nienawiść niemiecka jest antypolska
Rozmawiam z Jerzym Haszczyńskim, kierownikiem działu zagranicznego w „Rzeczpospolitej”, autorem książki „Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec”, w którym demaskowane są najróżniejsze współczesne problemy naszych sąsiadów z Zachodu.
Czy w Niemczech rosną nastroje faszystowskie?
Jerzym Haszczyński: – Coraz większa liczba Niemców już nie obawia się poprzeć w wyborach ugrupowania, które jednoznacznie kojarzy się najczarniejszymi latami ich dziejów, czyli okresem rządów III Rzeszy. Alternatywa dla Niemiec jest przede wszystkim partią protestu, grupującą wokół siebie ludzi niezadowolonych z kierunku, w którym podąża kraj, ale to nie przypadek, że zdecydowana większość najbardziej wpływowych polityków AfD nie unika nawet języka niebezpiecznie podobnego do tego nazistowskiego.
Pojawiały się w ostatnich latach opracowania książki Björna Höckego, lidera AfD w Turyngii, uznawanego w całych Niemczech za najbardziej demoniczną postać tej partii, najczęściej z tej całej grupy nazywanego „faszystą” czy „nazistą”, w zestawieniu z „Mein Kampf”. Dziennikarze pytają na przykład innych posłów AfD, czy to cytat z Höckego, czy z Hitlera, a ci nie są w stanie odpowiedzieć, bo podobieństwo jest zbyt duże. To wymiar publicystyczny, ale nad językiem decydentów AfD przeprowadzane są również sądy. Höcke przegrał ostatnio proces. Zarzucano mu, że posługiwał się niedopuszczalnym przez niemieckie prawo cytatem z czasów III Rzeszy, dokładnie językiem SA, oddziałów szturmowych NSDAP.
W Niemczech po raz pierwszy od II wojny światowej powstała duża partia, która w sposób niejasny, a często pozytywny ocenia III Rzeszą. Bagatelizowanie przez AfD szkód, które niemiecki nazizm wyrządził dużej części kontynentu i świata, a także doszukiwanie się pozytywów w hitlerowskim reżimie budzi w mainstreamie przerażenie. Niemcy nie do końca rozliczyli się z przeszłością, co AfD cynicznie wykorzystuje.
W książce przytacza pan wspomnienie Höckego z czasów, kiedy był nauczycielem historii i wychowania fizycznego. Opowiada, że w szkole widywał głównie dzieci w piłkarskich koszulkach z napisami „Turkey”, „Russia” czy „Italy”. Gdy zaś małomówna, rudowłosa dziewczyna przyszła w trykocie „Germany”, tureccy i afrykańscy chłopcy nie wytrzymali: „Zdejmij to!” czy „Niemcy to gówno!”. Tak rodziły się jego poglądy.
To nie jest partia pokoleniowa, bardziej geograficzna, bo choć na AfD głosuje wielu młodych, to partia cieszy się poparciem także wśród starszych, szczególnie mieszkających na wschodzie kraju, na terenie dawnego NRD. W niektórych regionach Saksonii zdobyła właśnie w wyborach do Europarlamentu ponad 40%. Nie oznacza to jednak, że AfD nie istnieje w zachodnich landach. Tam również rośnie w siłę, w niektórych miejscach dostaje po kilkanaście procent.
W Polsce często zestawia się AfD z Konfederacją. Elementarna różnica między skrajnie prawicowymi partiami z całej Europy a tymi w Niemczech i Austrii polega na innym punkcie odniesienia: w tych dwóch krajach odwoływanie się do ponurych haseł skierowanych przeciwko innym nacjom brzmi straszniej niż w państwach, które były ofiarami III Rzeszy. Trzeba wiedzieć, że za skrajną prawicowością w Niemczech idzie niechęć do Polaków. Tym bardziej dziwi mnie, że część naszej sceny politycznej jest zachwycona, iż AfD dokopało mainstreamowi. Naprawdę, to partia nie tylko niechętna muzułmanom, ale też mająca wątpliwości w kwestii rozstrzygnięć granicznych i historycznych, zwyczajnie antypolska i wyraźnie prorosyjska. W AfD mają przekonanie, że są wielkie Niemcy i jest wielka Rosja, które powinny się ze sobą przyjaźnić. Co taki układ oznacza dla Polski, wszyscy chyba z grubsza wiemy…
Dostrzega pan antypolski trend w niemieckim społeczeństwie?
Niemcy są w Polsce lepiej postrzegani niż Polacy w Niemczech. Nie jest przy tym tak, że Polacy są w Niemczech grupą szczególnie nielubianą. Jeśli mówię, że AfD może być traktowana jako partia antypolska, to nie wynika to z ich podejścia do ludzi z naszego kraju, tylko zagrażaniu polskim interesom, może nawet marzeniu o przywróceniu granic sprzed II wojny światowej. Zabawne przy tym, że na listach wyborczych AfD jest procentowo więcej polskich nazwisk niż osób polskiego pochodzenia w ich kraju.
Kluczem dla zrozumienia dynamiki wzrostu poparcia dla AfD są sprawy imigracji i klimatu, czyli dyskusji wokół Zielonego Ładu. Skupmy się jednak na tym pierwszym, bo gdy Niemcy pytani są, czy chcieliby, żeby do ich kraju wpuszczani byli jeszcze imigranci z innych kręgów kulturowych, szczególności muzułmańskich, skąd głównie pochodzą azylanci, to większość z nich odpowiada prosto: „nie”. To podstawa programu AfD, które przy takich nastrojach społecznych ma szansę na znaczne poszerzenie bazy wyborców, tym bardziej jeśli problem migracji stanie się jeszcze bardziej dotkliwy. Imigranci w Niemczech to przeważnie młodzi mężczyźni. Fakty więc tylko potwierdzają codzienny przekaz AfD, że kraj zaludniają samotni, w pełni zdrowia i sił muzułmanie, z których mniejsza lub większa część nie akceptuje zasad państwa niemieckiego i zachodnich wartości. Ta teza kończy się tak: w końcu nadejdzie moment, że zrobi się ich tak dużo, iż rozwalą Niemcy. Rozwiązanie Alternatywy dla Niemiec jest radykalne: nie tylko nie wpuszczać tych, którzy tu przybywają, ale też pozbyć się tych, którzy tu już tu są.
Na przełomie wieku był pan korespondentem „Rzeczpospolitej” w Niemczech, dwie dekady później podróżował pan po tym kraju przy zbieraniu materiałów do książki „Rzeźnia numer jeden”. Napływ migrantów sprawił, że zmieniły się ulice niemieckich miast?
W 1999 i 2000 roku mieszkałem w berlińskiej dzielnicy Wilmersdorf. Całkiem niedaleko była ulica, na której znajdowało się dużo arabskich i tureckich knajpek, w lokalnych kamienicach rezydowali jednak głównie tzw. etniczni Niemcy. Kiedy pojechałem w to samo miejsce po dwudziestu latach, mieszkali tam niemal wyłącznie różnych pokoleń migranci z krajów muzułmańskich, no i alternatywna młodzież. Głupio to zabrzmi, ale nie zastałem właściwie żadnych „typowych Niemców”. To mówimy o Berlinie.
Dwadzieścia pięć lat temu jeździłem po małych miejscowościach na wschodzie Niemiec. Prawie w ogóle nie widziałem imigrantów. Po latach w książce opisałem Chemnitz, duże miasto w Saksonii. Sześć lat temu doszło tam do zadźgania Niemca przez syryjskiego uchodźcę. W reportażu „Święto miasta Chemnitz” zwracam uwagę, że neonaziści, skrajni prawicowcy, czy po prostu ludzie oburzeni nadmiarem imigrantów organizują swoje protesty w centrach miast, gdzie na pierwszy rzut oka dominują muzułmanie. Łatwo ich tezy uznać za prawdziwe, choć wcale takie nie muszą być. W Chemnitz imigranci to zaledwie kilkanaście procent mieszkańców. Wielu nie ma stałej pracy, więc nie brakuje im czasu, częściej spotykają się na ulicach, chodzą na zakupy, widać ich w miejscach publicznych. Naprawdę można odnieść wrażenie, jakby stanowili połowę śródmiejskiej społeczności.
Gdy Niemcy grali mecz towarzyski z Turcją na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, trybuny dopingowały gości. Thomas Müller narzekał, że atmosfera była drażniąca, bo kto to widział, żeby na domowym meczu większość kibiców „śpiewała dla niewłaściwej flagi”.
Niektórzy chcieliby, że Niemcy już na dobre stały się krajem multi-kulti. Wynika to pewnie z życzenia, żeby nie byli już nigdy agresywni, żeby nie wrócił pruski duch, żeby rozcieńczony został przez czynnik kosmopolityczny i wielokulturowy. To stanowisko wielkomiejskich środowisk: Zielonych czy części Lewicy. Po wspomnianych badaniach nastrojów społecznych wokół migrantów widać jednak, że większość Niemców uważa, iż doszło do przesilenia: nie da się wchłonąć w tkankę społeczną większej liczby migrantów.
Mundial 2006 był dla wielu Niemców nauką patriotyzmu drobnych gestów. Przekonywali się, że to żaden wstyd chodzić po ulicach w narodowych barwach, wywieszać flagi, śpiewać hymn. Jak to poczucie związania z codzienną kulturą swojego narodu w Niemczech wygląda dwie dekady później?
Skupienie pod niemiecką flagą jest czymś oczywistym. Wystarczy włączyć ich wiadomości. Ciągle trąbią w nich o dokonaniach tamtejszych sportowców. Tak jak u nas. Patriotyzm w sporcie pozostaje niezmienny. W 2006 roku rzeczywiście tak było, że rozprawiano, czy Niemcy rzeczywiście powinni aż tak bezwstydnie paradować w narodowych barwach. Teraz już nikt o tym nie pamięta.
Kataklizm
W 2023 roku Niemcy znalazły się w recesji. Według szacunków niemieckiego urzędu statystycznego PKB rok do roku zmniejszyło się o 0,3%. Nie da się jednak ukrywać, że największym problemem tego kraju jest potężny kryzys migracyjny. Dość powiedzieć, że stopa bezrobocia wynosi w Niemczech tylko 5,9%, ale wśród obcokrajowców mieszkających na terenie tego kraju aż 15,9%. A to przecież dwadzieścia milionów ludzi, prawie 18% całej populacji. Najlepiej problem ten omawia raport „Między nadzieją a iluzją”, autorstwa Kamila Frymarka z Ośrodka Studiów Wschodnich. Przytoczmy fragment:
„Do RFN napływa najwięcej uchodźców od czasu kryzysu w 2015 i 2016 r. W 2023 r. złożono ponad trzysta tysięcy wniosków o azyl – o 60% więcej niż rok wcześniej. Kumulacja tak dużej liczby azylantów i ponad osiemset uchodźców z Ukrainy, którzy przybyli do kraju po rosyjskiej inwazji, prowadzi do wyczerpania zasobów państwa i społeczeństwa. Atrakcyjność Niemiec jako miejsca docelowego dla uchodźców wynika zarówno z wysokich świadczeń socjalnych przyznawanych już na etapie rozpatrywania wniosku o ochronę, jak i z istnienia tam dużej wspólnoty migrantów. Istotne jest też przekonanie o korzystnych dla uchodźców przepisach prawa i orzecznictwie sądowym, co w praktyce gwarantuje pozostanie w RFN nawet w przypadku odrzucenia wniosku o azyl”.
Kod promocyjny 18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.Odbierz do 760 zł na start w STS
W opracowaniu OSW czytamy, że w Niemczech mieszka więcej niż trzy miliony zarejestrowanych osób ubiegających się o azyl i uchodźców o różnym statusie pobytu. To rekord w Unii Europejskiej. W około 70% są to mężczyźni, głównie młodzi. Przyjeżdżają z Syrii, Turcji, Afganistanu, Iraku, Iranu czy Afryki. Tamtejszy rynek mieszkaniowy i system edukacji obciążony jest ponadto przez ponad milion uchodźców z Ukrainy, na którym pomoc tylko między 2022 a 2023 rokiem wydano kilkanaście miliardów euro. W wielu niemieckich szkołach uczą się dzieci, które nie mówią w tym języku. Pochodzą z biednych rodzin, nizin społecznych, w obcym środowisku nie mogą się z nich wyrwać, są bardziej podatne na patologie. Frymark pisze też, „że problem jest tym większy, że 40% młodych Niemców – często o pochodzeniu migracyjnym – albo nigdy nie słyszało o Holokauście, albo wie o nim niewiele”.
Badanie ośrodka Infratest dimap ARD-DeutschlandTREND wskazują, że prawie 70% Niemców uważa, że kraj powinien przyjmować mniejszą liczbę uchodźców. To nie jest garstka najbardziej radykalnych zwolenników AfD, to większość społeczeństwa.
Na fentanylu
Fragment mojej rozmowy z Tomaszem Bobelem, który od początku XXI wieku mieszka w Niemczech, przez lata bronił w 2. Bundeslidze, a po karierze pracuje w sklepie klubowym Bayeru Leverkusen.
„Polski kibic, który przyjedzie do Niemiec na Euro, będzie mógł czuć się bezpiecznie? Przyznam ci, że są momenty, kiedy po Düsseldorfie, gdzie mam hotel, nawet w biały dzień chodzę z duszą na ramieniu.
Gdzie jest teraz bezpiecznie? Dopiero ktoś postrzelił słowackiego premiera Roberta Fico. Niepokój wzbudza sytuacja na świecie: Ukraina, Palestyna, Izrael, Syria, Afryka. Można się bać. Oczywiście, migracje zmieniły ulice miast w Niemczech. Inna sprawa, że nie można wszystkiego do imigrantów sprowadzać. Sam jestem obcokrajowcem, który się tu osiedlił. Każdy człowiek, który potrafi się zachować, może w tym kraju zostać i nikt nie powinien mieć o to problemu. Sami nie wiemy jednak, jakie plany mają ci wszyscy ludzie napływający do Niemiec. Czy chcą w nich studiować, czy robić coś znacznie gorszego, tego nie da się przewidzieć. Nie można też drobiazgowo przeszukać każdego wchodzącego na stadion. Myślę przy tym, że na Euro będzie można się dobrze bawić, żyć turniejem, korzystać z niemieckiej gościnności”.
W Niemczech, które odwiedziłem na półtora miesiąca przed startem Euro 2024, faktycznie można było poczuć się… obco. Na dworcach i ulicach, w sklepach, centrach handlowych, pociągach i komunikacji miejskich, generalnie w miejscach publicznych co rusz spotykałem ludzi agresywnych, szukających zaczepki, plujących pod siebie, pijanych w sztok i jeszcze żłopiących zdecydowanie ani nie pierwszego, ani nie drugiego browara.
„Welt am Sonntag” pisze, że w 2023 roku liczba przestępstw z użyciem przemocy na terenie Niemiec wzrosła o 8,6% do 215 tysięcy przypadków, co stanowi najwyższy wynik od piętnastu lat. Czytamy, że wskutek tych zdarzeń doszło do 154 tysięcy poważnych obrażeń, czym pobito niechlubny historyczny rekord. Ogólnie odnotowanych przestępstw, nie tylko tych brutalnych, było prawie sześć milionów, aresztowano ponad dwa miliony osób, w tej grupie 41,3% nie posiadało niemieckiego paszportu, konkretne zarzuty postawiono zaś 402 tysiącom uchodźców. Politycy w „Welt am Sonntag” zwracali uwagę na wzrost nastrojów antysemickich i islamofobicznych w niemieckim społeczeństwie.
Olbrzymim problemem Niemiec są też narkotyki. Wszystko za sprawą fentanylu, opioidu syntetycznego, zamieniającego ludzi w zombie. Telewizja Deutsche Welle informuje, że ta epidemia dotarła już do Niemiec, które stoją w obliczu alarmującego wzrostu spożycia cracku i fentanylu – w 2022 roku zgłoszono prawie dwa tysiące zgonów związanych z narkotykami. W materiale DW wypowiada się Michael Harbaum, który w jednym z niemieckich miast zarządza Centrum Pomocy Narkomanii, gdzie pacjenci w kontrolowanych warunkach i pod opieką wykwalifikowanych pracowników socjalnych mogą zażywać narkotyki, również te nielegalne. Mówi, że jeszcze w 2017 roku crack aplikowało tam kilkaset osób. W 2023 roku było to ponad 31 tysięcy.
Sam na niektórych ulicach Düsseldorfu czy Dortmundu, gdzie przecież odbędą się mecze Euro 2024, czułem się, jakbym wszedł właśnie do dzielnicy Kensington w Filadelfii. Strzykawki, poranione nogi, ludzie sztywni od narkotyzowania się, nie trzeba czytać „My, dzieci z Dworca Zoo”. Rząd szacuje, że w Niemczech mieszka około 375 tysięcy bezdomnych. Niezależne organizacje prostują: raczej około 600 tysięcy. W Polsce to 30 tysięcy.
W samochodzie Niemiec nie widać
Na dworcu w Düsseldorfie podszedł do mnie Burhan, który pociesznością i wyglądem przypominał trochę tego grubego z „Kac Vegas”. Czekał na pociąg do Kolonii. Mówił, że codziennie zaczepia ludzi, którzy wyglądają mu na turystów albo obcokrajowców, żeby poćwiczyć angielski, którego ostatni raz używał jeszcze w szkole. W Iraku, gdzie się urodził. Do Nadrenii Północnej-Westfalii przyjechał pięć lat wcześniej, języka nauczył się szybko, fach miał w ręku, stałą pracę znalazł w fabryce, w przemysłowym regionie nie było o to trudno. Na pytanie, dlaczego w ogóle wyemigrował do Niemiec, gestem podrzynania gardła pokazał, że w ojczyźnie zabijają.
Niedługo później napisałem SMS-a do jednego z polskich piłkarzy grających w Niemczech.
– Nie mam przekonania, że w tym kraju na ulicach jest bezpiecznie. Dużo bezdomnych, narkotyków, w centrach miast i na dworcach pełno migrantów, którzy absolutnie nie wyglądają na zasymilowanych. Może to jednak tylko moje wrażenie. Człowieka, który spędził tu przejazdem zaledwie tydzień. Z perspektywy kogoś, kto mieszka w Niemczech na stałe: masz podobne odczucia?
Odpisał szybko.
– Nie mam zdania. Na treningi jeżdżę samochodem. Wydaje mi się, że jest normalnie.
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Kadra dziesiątką pisana. Czy Polska będzie zespołem Zielińskiego?
- Raport z Hanoweru: Kto w ataku na Holandię? Obalamy teorię spiskową!
- 30 najbardziej pamiętnych momentów w historii mistrzostw Europy
- Promocje i typy redakcji na Euro 2024
Fot. Newspix