Dokładnie ćwierć wieku temu Francesco Calzona chciał zrezygnować z pracy w amatorskim włoskim klubie. Myślał o tym, by skupić się na sprzedawaniu kawy, co dawało regularny dochód. Los sprawił jednak, że został najbardziej zaufanym asystentem Maurizio Sarriego, a znajomość z Markiem Hamsikiem – że w 2022 roku objął reprezentację Słowacji. W Niemczech Słowacy spróbują wykorzystać fakt, że trafili do najsłabszej grupy w turnieju, ale ich rywale wiedzą, że ta drużyna ma swoje widoczne mankamenty. Być może już prowadzący Belgów Domenico Tedesco przed pierwszym meczem powie swoim piłkarzom: „Grajcie na Pekarika, on jest cienki”.
Akcja rozgrywa się w 1999 roku w pięknej włoskiej Toskanii, a konkretnie w amatorskim klubie Tegoleto. Francesco Calzona prosi działaczy o spotkanie. Mówi im, że zamierza zrezygnować z pracy, nie widzi jej dalszego sensu. Chce skupić się na sprzedawaniu kawy, co zresztą robił przez kilka poprzednich lat. Proponuje włodarzom klubu, by ci zatrudnili innego trenera-amatora, który przez lata pracował w banku. Człowiek, którego wskazuje, nazywa się Maurizio Sarri. Wtedy nie zna go prawie nikt. Ostatecznie pierwszym trenerem zostaje Sarri, a Calzona jest jego asystentem. Z czasem rezygnują z pracy w banku i sprzedawania kawy. Poświęcają się piłce. Pracują razem w kolejnych klubach, również w Napoli, które doprowadzają do świetnych wyników.
W drużynie spod Wezuwiusza Calzona nawiązuje świetną relację z gwiazdą drużyny, Markiem Hamsikiem. Hamsik nie gra już później w piłkę, zakończył karierę, ale ma dużo do powiedzenia w świecie słowackiej piłki. I w sierpniu 2022 roku, gdy działacze poszukują selekcjonera, rekomenduje właśnie Calzonę, który wtedy pracował w Napoli z Luciano Spallettim. Włoch obejmuje Słowaków, ale nie ma łatwych początków. W mediach duży sceptycyzm, czy to wszystko ma sens, podgrzany jeszcze przez fakt, że Słowacy na początku eliminacji do EURO 2024 remisują u siebie 0:0 z Luksemburgiem. Na trybunach trzy i pół tysiąca zdegustowanych ludzi, gwizdy. W mediach zaczyna się jazda z Włochem, ale później Słowacja osiąga wyniki ponad stan. Przegrywa co prawda dwa razy z Portugalią, ale poza tym wygrywa wszystkich siedem pozostałych meczów, choć ma w grupie solidnych rywali: Islandię czy Bośnię i Hercegowinę. 22 punkty na 30 możliwych, bezpośredni awans z drugiego miejsca w grupie. Do tego – tylko osiem goli straconych w 10 meczach. Jest dobrze, a Calzona jest jednak OK.
Francesco Calzona
„Grajcie na Pekarika, on jest cienki”
Po wywalczeniu promocji na EURO w Słowacji zapanował pewien optymizm, który zwiększył się jeszcze po losowaniu grup turnieju. Słowacy zagrają w grupie E, z Belgią, Rumunią i Ukrainą. Chyba nie musimy was przekonywać, że to dla nich jedno z najlepszych losowań z możliwych, a cała grupa przypomina trochę „zestawienie śmiechu” z EURO 2012, gdzie Polska mierzyła się z Czechami, Rosją i Grecją. Faworytem do jej wygrania będzie oczywiście Belgia, ale to zespół, który – co podkreśla się w słowackich mediach – najlepsze lata ma już za sobą i nie było przypadku w tym, że nie potrafił wyjść z grupy w mistrzostwach świata w Katarze. Calzona spróbuje awansować do fazy pucharowej, będąc wiernym swojej ulubionej formacji: 4-3-3. Stawiając na stabilną defensywę, organizację gry i szybki atak skrzydłami. Problem tylko w tym, że ma do dyspozycji zespół dość zaawansowany wiekowo, którego słabe strony nie są za bardzo ukryte.
Gdybyśmy byli trenerem rywali Słowaków, powiedzielibyśmy na odprawie: „Uważajcie na ich lewą stronę, tam są dużo mocniejsi”. I dodalibyśmy, parafrazując kibica z Bielsko-Białej: „Grajcie na Pekarika, on jest cienki”. Lewa strona defensywy to w słowackiej kadrze David Hancko. W Feyenoordzie, którego jest czołową postacią, gra najczęściej na środku obrony, ale ma tyle atutów, że z boku też radzi sobie świetnie. Od kilku miesięcy w angielskich mediach pojawiają się spekulacje, że Hancko razem z Arne Slotem, który w latach 2021-2024 prowadził holenderski klub, przeniesie się do Liverpoolu. Przed nim, głównie na lewym skrzydle (choć może schodzić i na prawe), powinien biegać znany z polskich boisk Lukas Haraslin. Były zawodnik Lechii Gdańsk, a obecnie piłkarz Sparty Praga, jest w bardzo dobrej formie. Jego pięć ostatnich meczów dla kadry to trzy gole i cztery asysty. Ostatni mecz towarzyski z Walią – Haraslin wypracował gola, którego strzelił Juraj Kucka, plus to po jego akcji samobója wbił Ethan Ampadu.
Lukas Haraslin w barwach reprezentacji Słowacji
Znani z polskich boisk
Ale Słowacja to też dwóch 37-latków w pierwszym składzie i jednym z nich jest właśnie Peter Pekarik. Niby zawodnik Herthy ma doświadczenie i sporo jeszcze potrafi, ale nie jest już tak dynamiczny jak kiedyś. Trudno się dziwić – debiutował w reprezentacji Słowacji, gdy w Polsce swoją kadencję jako selekcjoner rozpoczynał Leo Beenhakker, a do kin wchodziło „Monachium” Stevena Spielberga. Właśnie wizualizujemy sobie pierwszy mecz Słowaków na EURO, przeciwko Belgii, i jego potencjalne pojedynki z Jeremym Doku z Manchesteru City, który powinien grać w strefie Pekarika. Ajjj, to będzie bolało. Ciekawi nas, jak Calzona będzie próbował zapobiec tej możliwej katastrofie.
W 2010 roku Słowacy po raz pierwszy w historii grali w mistrzostwach świata. W meczu, który w ich ojczyźnie wiele osób świetnie pamięta do dziś, pokonali 3:2 ówczesnych mistrzów globu Włochów, którzy zajęli w tamtej grupie ostatnie miejsce, nawet za Nową Zelandią. W pierwszym składzie Słowaków wybiegli wtedy na boisko Pekarik i Juraj Kucka. Mija 14 lat, rozpoczyna się EURO 2024 i wciąż obaj najprawdopodobniej będą rozpoczynać mecze od pierwszej minuty. Kucka po tamtym turnieju spędził osiem lat we Włoszech (kolejno: Genoa, Milan i Parma). Można powiedzieć, że zrobił sporą karierę. Dziś jest solidnym punktem Slovana Bratysława.
O Haraslinie już tutaj było. Słowacja będzie w Niemczech, obok Biało-Czerwonych, jedną z najbardziej “polskich” drużyn, bo powołanych zostało kilku zawodników znanych z Ekstraklasy. Środek pola, obok Kucki i Slanislava Lobotki, ma tworzyć Ondrej Duda, który w barwach Legii Warszawa miał imponujące spotkania, ale też przeciętne. Powołany na EURO jest Lubimir Tupta, który na początku 2020 roku był wypożyczony do Wisły Kraków. Na obozie w tureckim Belek udzielił wtedy sporego wywiadu „Przeglądowi Sportowemu” – opowiadał o swoich ambicjach, dotyczących podbicia ligi włoskiej, a materiał okraszono zdjęciem, na którym wchodzi po schodach patrząc w górę, co miało oznaczać, że w Krakowie robi pierwsze kroki do sławy.
Lubomir Tupta (z lewej)
Jakby to ująć? Może łagodnie – nie wyszło. Tupta zmieniał później kluby jak rękawiczki, dziś jest w Slovanie Liberec. Jeżeli Calzona da mu zagrać na EURO, to wpuści go z ławki. W pierwszym składzie nie zobaczymy też raczej Henricha Ravasa – bramkarza, który w Ekstraklasie wyróżniał się w barwach Widzewa Łódź. Wydaje się, że pewne miejsce między słupkami ma doświadczony Martin Dubravka, zawodnik Newcastle.
Skreślone marzenia
Właśnie z pozycją golkipera wiąże się historia, w której są wielkie ambicje, marzenia, poważny problem ze zdrowiem i życiowy dramat. Jan Novota był solidnym bramkarzem. Nie jakimś wybitnym, ale kiedy w 2017 roku przeniósł się do węgierskiego Debreczyna, dostawał powołania do reprezentacji. Rozwinął się dość późno, ale wydawało się, że ma duże szanse na załapanie się do składu Słowaków na EURO 2020. Tyle że badania medyczne wykazały pewnego dnia, że ma dwukrotnie powiększoną aortę. Novotny nie mógł w to uwierzyć. Podczas jednej z pierwszych konsultacji usłyszał: „Przykro mi, ale musi pan skończyć z piłką. Uprawianie sportu zawodowo byłoby w tej sytuacji zagrożeniem życia”. Novota zajął się więc szkoleniem bramkarzy i w ubiegłym roku, gdy pracował w słowackim Komarnie, został przez Calzonę dołączony do jego reprezentacji.
Jeżeli dla kogoś pojechanie na turniej do Niemiec, ze względu na życiową historię, będzie czymś wyjątkowym, to to jest właśnie ten człowiek.
***
Najgłupsza historia wokół kadry
Słowaccy piłkarze raczej nie wywołują wielkich skandali, ale reprezentacja tego kraju też ma za sobą aferę alkoholową. Był 13 października 2018 roku, gdy zespół w Lidze Narodów uległ 1:2 Czechom. Po meczu siedmiu zawodników poszło w miasto, zabawić się i napić. Jan Kozak, który prowadził zespół od 2013 roku, zdążył w hotelu obejrzeć dwa razy przegrany mecz, gdy dowiedział się, co zrobiła część jego zawodników. Szkoleniowiec postanowił podać się do dymisji. Kilka dni później zwołał konferencję prasową, na której postawił na szczerość i dużo powiedział dziennikarzom.
Zaczął od tego, jak się czuł w tamtej sytuacji. „To boli, tak, jakby ktoś mnie opluł. To jak uderzenie z plaskacza. Mógłbym oczywiście udawać, że nie wiedziałem o imprezie moich zawodników, ale to nie byłoby w moim stylu. Mógłbym też wyrzucić teraz tych chłopaków z drużyny, ale to z kolei mocno wpłynęłoby na przyszłość kadry, bo ich wartość sportowa nie podlega żadnej wątpliwości. Dlatego rezygnuję” – tłumaczył. Piłkarzami, którzy wówczas złamali reguły, byli: Martin Dubravka, Michal Sulla, Milan Skriniar, Stanislav Lobotka, Vladimir Weiss, Norbert Gyomber oraz Michal Sulla. Większość występowała w pierwszym składzie kadry.
Kozak, znany z tego, że mówi dużo, czasami może za dużo (będzie jeszcze tutaj o tym), postanowił też zdradzić, co usłyszał od zawodników, kiedy zażądał wyjaśnień. „Dubravka stwierdził, że ma trudny czas w Newcastle. Weiss – że nie wie, co właściwie się stało i dlaczego tam poszedł. Lobotka – że ma trudny, napięty terminarz spotkać w swojej Celcie Vigo i potrzebował się zrelaksować. To śmieszne, bo przecież oni grają co tydzień. A gdy usłyszał o moim odejściu, stwierdził tylko, że trenerzy przychodzą i odchodzą, takie jest życie, a on musi być zawodowcem” – opisywał Kozak.
Jan Kozak jako trener Słowaków
Piłkarzom nie spodobało się, że odchodzący trener w pewnym sensie ośmieszył ich publicznie tą wypowiedzą. Cytaty z konferencji oraz komentarze dotyczące niej przez długi czas były głównymi nagłówkami w słowackich sportowych mediach.
Potencjał na ulubieńca kibiców
Leo Sauer urodził się w 2005 roku, gdy Kucka był już pełnoletni i mógł legalnie kupować alkohol. Ma imię jak Messi, ale do klasy Argentyńczyka oczywiście wiele mu brakuje. Sauer jest jednym z tych Słowaków, których zauważył Feyenoord – chyba najbardziej „słowacki”. klub w silnych europejskich ligach. To skrzydłowy, ewentualnie ofensywny środkowy pomocnik, który nie będzie rozpoczynał spotkań od pierwszej minuty. Ale jeżeli zawodziłby Haraslin albo trzeba by było zaskoczyć czymś przeciwnika, wydaje się idealnym rozwiązaniem.
Niech przemówią liczby: Sauer wystąpił w tym sezonie 13 razy dla Feyenoordu w Eredivisie, ale najczęściej wpuszczano go na ostatnie minuty. Rozegrał w sumie 274 minuty, mało, a mimo to zdobył dwie bramki i miał cztery asysty. Wychodzi, że albo trafiał do siatki, albo miał poważny udział przy golu średnio co 45 minut. Imponujące. Calzona na pewno to wie i będzie trzymał Sauera jako ewentualnego jokera. – To piłkarz, który gra nie po słowacku. Podejmuje w ataku wiele ryzyka, co wyróżnia go na tle innych – mówi nam o młodym zawodniku Lukas Vrablik, słowacki dziennikarz, publikujący m.in. w „Guardianie”.
Kryć na plaster
Jeszcze do niedawna wydawało się, że Słowacja to zespół, któremu wyjątkowo przydałby się taki Robert Lewandowski. W sensie – że jest drużyną, której bolączką jest brak odpowiedniej klasy środkowego napastnika. Występowali tam różni piłkarze, często z nie najlepszym skutkiem. Teraz jakiś słowacki odpowiednik Davida Finchera mógłby nakręcić film: „Ciekawy przypadek Roberta Bozenika”. No bo spójrzmy – chłopak w 2018 roku został nazwany jednym z największych słowackich talentów. Został ukształtowany w systemie Ziliny, która umie rozwijać młodzież, strzelał wiele bramek. W 2019 trafił do Feyenoordu, później do Fortuny Dusseldorf i w ciągu trzech sezonów… cztery razy trafiał do siatki. W takich sytuacjach często zdarza się, że piłkarz z podkulonym ogonem wraca do ojczystej ligi i jest w niej może nie wybitny, ale niezły.
Bozenik wybrał inaczej. Spróbował jeszcze raz, przeniósł się do portugalskiej Boavisty i w ubiegłym sezonie zdobył dziewięć bramek. W swoim klubie stał się pewniakiem, w reprezentacji też mało kto wyobraża sobie, by ktoś inny wybiegł na boisko na środku ataku. W niedzielę Słowacy podejmowali w sparingu Walię, ograli ją 4:0 i to właśnie Bozenik strzelił drugiego gola.
Robert Bozenik, w meczu Słowacji z Portugalią
Leśny dziadek
Ivan Hodur
Słowacja nie była i nie jest wolna od plagi, jaką stało się ustawianie meczów. Latem 2018 roku wybuchł skandal, w wyniku którego zawieszonych zostało 11 zawodników słowackich klubów. Jeden z nich, Michal Pinter, występował z Zlotych Moravcach – klubie grającym na najwyższym szczeblu. Głośniejsza była jednak sprawa z przeszłości, w której aktywny udział w ustawianiu meczów udowodniono Ivanowi Hodurowi. To były zawodnik Zagłębia Lubin (grał w nim w 2012 roku), który, jak się okazało, manipulował wynikami spotkań czeskich oraz słowackich drużyn. Hodur, mając 34 lata, został w 2014 roku zdyskwalifikowany na 25 lat (łączona kara słowackiego związku oraz FIFA), co oznaczało, że mógłby wrócić co jakiejkolwiek działalności w piłce, będąc prawie 60-latkiem.
Hodur musiał podjąć się normalnej pracy, ale zaczął też udzielać wywiadów. Mówił w nich ze szczegółami o tym, w jakich okolicznościach zdecydował się ustawiać mecze. Opowiadał, jak był młodym zawodnikiem i zaczął, namawiany przez starszyznę w swoim klubie, chodzić do kasyna i tracił tam coraz większe pieniądze. Zadłużał się. W Zagłębiu, gdzie były niezłe pieniądze, nieco wyszedł na prostą, ale w słowackich klubach doświadczał problemów z wypłacaniem pensji.
„Już w 2011 roku w Nitrze nie było różowo z pensją. Pojawiła się możliwość, by zarobić dobre pieniądze przez manipulowanie wynikami. Oczywiście, wydawało nam się, że to nigdy nie wyjdzie. To miały być łatwe pieniądze, zarobione bez wielkiego wysiłku. Później trafiłem do Dunajskiej Stredy. Właściciele kluby obiecywali mi, że zarobię u nich godnie, tymczasem przez pół roku dostałem może 300 albo 500 euro. Ludzie z mafii ustawiającej mecze doskonale wiedzieli, którzy piłkarze chodzą do kasyna. Kto gra na maszynach. W których drużynach chłopaki nie dostają pieniędzy. W Dunajskiej Stredzie zawodnicy nie mieli praktycznie na jedzenie, dlatego prawdopodobnie zdecydowana większość z nich, słysząc, ile może zarobić, poszła w ustawianie spotkań” – opisywał Hodur, dodając, że za jeden mecz, gdzie czasami trzeba było np. sprokurować karnego (najczęściej chodziło o dużą liczbę bramek albo określoną ich liczbę do przerwy), taki zawodnik mógł zainkasować nawet trzy tysiące euro na głowę.
Ivan Hodur (z lewej) w barwach Zagłębia Lubin
Kim właściwie jest Hodur – gościem, który zrozumiał swoje błędy i opowiedział to wszystko, bo pragnie dobra oraz tego, by inni nie powielali jego pomyłek? Czy może jednak człowiekiem, który czuje się skrzywdzony, bo wpadł i został bardzo surowo ukarany, a podobne rzeczy robili też inni, tylko im tego nie udowodniono? Opinie są różne, ale dla nas to raczej negatywna postać, która w umiarkowanie fajny sposób próbuje usprawiedliwiać swoje czyny.
Zazdrościmy im…
Lidera na środku obrony
Milan Skriniar nie ma co prawda za sobą wybitnego sezonu w PSG, lepiej prezentował się w Interze w latach 2017-2023, ale to wciąż bardzo dobry piłkarz na tej pozycji w skali Europy. Jest kapitanem i liderem mentalnym drużyn, który bardzo pomaga młodszym graczom. – Skriniar to przykład fizycznego zawodnika, który jednocześnie jest bardzo dobry w czytaniu gry. Potrafi przewidzieć, co za chwilę zrobi przeciwnik – mówi o nim Vrablik.
W ubiegłym sezonie rozegrał w PSG 32 spotkania i zdobył w nich tylko jedną bramkę. Nam też kojarzy się z jedną bramką. Pewnie kojarzycie EURO 2020 i nasz pierwszy mecz, przeciwko Słowacji. Wydawało się, że jeśli kogoś na tej imprezie pokonać, to właśnie ich. Było 1:1, Grzegorz Krychowiak już zdążył wylecieć z boiska. Rzut rożny, przebitka i piłka trafia właśnie do Skriniara, który ją spokojnie przyjął i mocno strzelił w róg bramki, atakowany, ale za późno, przez czterech Polaków. 1:2 i porażka, fatalny początek turnieju. Później okazało się, że Paolo Sousa, ówczesny selekcjoner Polaków, akcentował przed meczem na odprawie, by uważać na stałe fragmenty i uważnie pilnować Skriniara. Tak go nasi posłuchali…
Milan Skriniar w walce o piłkę
Więcej niż tysiąc słów
Po raz kolejny wspominany już Jan Kozak. Nie jest to może wypowiedź skandaliczna, nie jest jakaś bardzo kontrowersyjna, ale jest nieco dziwna. Był 2016 rok, zbliżały się mistrzostwa Europy, na które Słowacji udało się zakwalifikować. Kozak udzielił wywiadu serwisowi „The Blizzard”, w którym zaczął mówić o tym, że ludzie wyobrażają sobie za wiele, myśląc o potencjale słowackiej reprezentacji. „Ludzie mają nierealistyczne oczekiwania. Myślą, że powinniśmy awansować na każdy duży turniej. A nasza liga jest słaba i wybiera się spośród nie tak wielu piłkarzy” – mówił.
Jednym zaimponował szczerością, drudzy stwierdzili, że, nawet jeżeli tak myśli, nie powinien tego w ten sposób formułować, bo jest to w pewnym sensie umniejszanie wartości graczy i raczej nie wpłynie dobrze na ich pewność siebie. Słowacy na EURO 2016 awansowali jednak z grupy, razem z Anglią i Walią, i dopiero w 1/8 finału musieli uznać wyższość Niemców. Przegrali 0:3, a tamto spotkanie prowadził Szymon Marciniak.
Co trzeba wiedzieć
Pięć najważniejszych faktów z ostatnich dwóch lat:
1. Najlepszym strzelcem Słowaków w eliminacjach EURO 2024 był Haraslin. Do tego osiągnięcia wystarczyły trzy bramki, co nie świadczy zbyt dobrze o zespole. Z drugiej strony – gole dla Słowaków strzelało aż 11 różnych graczy.
2. Calzona prowadzi zespół od 2022 roku. Był trenerem Słowaków w 18 spotkaniach, z których zespół wygrał dziewięć, pięć zremisował, a przegrał jedynie cztery. Słowacy wydają się być w coraz lepszej dyspozycji – z ostatnich siedmiu meczów przegrali tylko jeden, 0:2 z Austrią.
3. Włoski szkoleniowiec pod koniec minionego sezonu wystąpił w podwójnej roli. Objął Napoli w lutym tego roku i prowadził je do końca rozgrywek. Bilans? Nieszczególny. Zaczął dobrze, od rozgromienia 6:1 Sassuolo i ogrania 2:1 Juventusu, ale ostatecznie Napoli pod jego wodzą odniosło trzy zwycięstwa, zanotowało aż osiem remisów i trzy razy schodziło z boiska pokonane.
4. Reprezentacji Słowacji zabrakło na ostatnich mistrzostwach świata w Katarze. Drużyna w eliminacjach zajęła trzecie miejsce w grupie, wyprzedzając Słowenię, ale wyraźnie ustępując Chorwacji i Rosji.
5. Tylko czterech Słowaków, którzy pojadą na EURO, występuje w rodzimej lidze. To: Matus Kmet (AS Trencin), Sebastian Kosa (Spartak Trnava), Juraj Kucka i David Strelec (obaj Slovan Bratysława).
Wyjściowa jedenastka:
Fot. Newspix
WIĘCEJ O FINALISTACH EURO NA WESZŁO:
- Ich wielkie marzenie – w końcu zostać czarnym koniem (SERBIA)
- Czy mają pokolenie gotowe na sukces? (ANGLIA)
- Sprzedawcy marzeń. Ściągają do akademii młodzież z całego świata, szkodząc sobie (WŁOCHY)