Wypadki są nieodłącznym elementem sportów motorowych. Niekiedy kończą się w najtragiczniejszy sposób – śmiercią. Widywaliśmy ją w rajdach, Formule 1 czy seriach torowych, ale zdecydowanie nigdy tak często, jak na wyspie Man. I rzadko kiedy w tak brutalnym wydaniu. Organizowane tam wyścigi pochłonęły już niemal 300 ludzkich istnień. W tym roku mroczny żniwiarz znów czyha, a wszystko z odległości najdalej kilku metrów mogą obserwować kibice. Czemu zatem niebezpieczne do granic zawody Isle of Man TT są tak wyczekiwanym i wciąż organizowanym wydarzeniem?
Isle of Man TT. Wyjątkowy wyścig
Wyspa bez ograniczeń
Niezależność – to słowo, które chyba najlepiej opisuje charakter leżącej na Morzu Irlandzkim wyspy Man. Niewielki skrawek lądu o powierzchni zaledwie 572 kilometrów kwadratowych, mimo bycia otoczonym przez Irlandię Północną, Szkocję i Anglię, do Zjednoczonego Królestwa nie należy. Podobnie zresztą jak do Unii Europejskiej. Waluta? Funt, ale własny – manx. Jako środek płatności nieakceptowalny m.in. w Anglii. Dla większości z 87 tysięcy mieszkańców to jednak mało istotne. Kluczowa jest suwerenność i życie według własnych zasad, choć tych na wyspie Man jest zaskakująco niewiele.
Z punktu widzenia fanów motorsportu brak jednej z nich jest szczególnie istotny. Poza obszarami zabudowanymi nie obowiązuje bowiem limit prędkości. Lokalni policjanci śmieją się, że tylko na Manie można kwadrans po opuszczeniu łodzi przecinać autostradę motocyklem bądź samochodem rozpędzonym powyżej 180 mil na godzinę (około 290 km/h). I to całkowicie legalnie. Bez konsekwencji prawnych można tu ponadto unikać np. wysokiego podatku dochodowego – w obrębie tej jurysdykcji ma on dla osób prawnych stawkę zerową. Nie ma też większych ograniczeń związanych z hazardem.
Douglas, stolica wyspy, widziana z okolicznego wzniesienia. Man na ogół wygląda spokojnie – dopóki na jej ulice nie wyjadą motocykliści. Fot. Rumburak3/Wikimedia
Wyspa Man to tym samym niezależne, nieco szalone quasi-państwo. Ma także doskonałe ukształtowanie terenu pod kątem organizacji wyścigów. Klifowy charakter, niewielki szczyt i przewaga nizin sprawiają, że dało się tu bez większego problemu wytyczyć drogi malownicze, ale zarazem bardzo szybkie. Czy istnieje zatem lepsze miejsce, by stworzyć najniebezpieczniejszy wyścig uliczny na świecie?
Odpowiedź na to pytanie przyszła w 1907 i było nią zorganizowanie International Auto-Cycle Tourist Trophy – to właśnie dwa ostatnie słowa są rozwinięciem tajemniczego skrótu TT w nazwie wyścigu Isle of Man. Sam motorsport zawitał na małą wyspę nieco wcześniej, bo już w 1905. Oficjalnie to właśnie dwa lata później pierwsi zawodnicy zaczęli rywalizację na dopuszczonych do ruchu motocyklach. Jednoślady nie były oczywiście zbyt szybkie, a specjalnie przygotowaną nitkę imienia świętego Jana pokonywały ze średnią około 60 km/h. To jednak wystarczyło, by rozpocząć niesamowitą, pełną szybkości i krwi historię wyścigu Isle of Man TT, w którego cieniu pozostaje równie śmiercionośne Manx Grand Prix.
Zmiany, kategorie, dwa wyścigi rocznie
Zawody od debiutu w kalendarzu wyścigowym przeszły spore zmiany. Dotyczyły one przede wszystkim charakterystyki samego toru. Rozciąga się on po drogach publicznych, dlatego trzeba było umożliwić mieszkańcom swobodne i bezpieczne przemieszczanie się w trakcie tygodniowych zawodów. Wzniesiono kilka specjalnych kładek dla pieszych, dodano ronda. Niektóre z odcinków specjalnie poszerzono, a największe zmiany nadeszły wraz ze wzrostem popularności Isle of Man TT, czyli od 2000 roku.
Tor na wyspie kształtowały też na bieżąco wydarzenia, które miały na nim miejsce. Organizatorzy wraz z władzami reagowali na większość groźnych wypadków, wprowadzając stosowne poprawki do trasy, nierzadko ingerując w istniejącą infrastrukturę. Ostatecznie pełna nitka ma dokładnie 37,73 mili, czyli niecałe 61 kilometrów. I wykorzystuje się ją nie tylko na corocznych zawodach Isle of Man TT, ale też organizowanym przeważnie dwa miesiące później Manx Grand Prix.
Co ciekawe, to pierwszy z wymienionych wyścigów cieszy się ogromną popularnością. MGP przyciąga mniej widzów, ale w dalszym ciągu jest zarówno widowiskowe, jak i ekstremalnie niebezpieczne. Różnice polegają przede wszystkim na charakterystyce dopuszczonych do startu motocykli. Kibice oglądający TT mogą podziwiać np. specjalne trójkołowce z wózkiem, w których kierowcę wspomaga pasażer dbający o odpowiedni balans pojazdu.
Samych kategorii motocykli w obu zawodach było bardzo dużo. Obecnie nastąpiło ich znaczne ograniczenie – w Isle of Man TT zawodnicy rywalizują w sześciu różnych klasach: Supersport TT, Superbike TT, Superstock TT, Supertwin TT, Sidecar TT i Senior TT. Najbardziej prestiżową jest zdecydowanie kontynuowana od 1909 roku ostatnia z nich, ale każda dostarcza niewyobrażalną dawkę emocji. Zawodnicy, którym pozwalają na to budżet i umiejętności, mogą startować jednocześnie w kilku kategoriach. To jednak zadanie piekielnie trudne – wymaga doskonałego przygotowania fizycznego i utrzymania skupienia przez długi czas.
O tym, jak niełatwo jest wytrzymać szalone tempo wyścigów na wyspie Man, zapytaliśmy polskiego jedynaka w gronie zawodników – Krystiana Palucha. Do tej pory dwukrotnie mierzył się on z nitką mającą ponad 60 kilometrów, startując w 2019 i 2022 roku w Manx Grand Prix.
– Każde okrążenie trzeba przejechać w pełnym skupieniu. To powoduje też duże napięcie mięśniowe, do czego należy się odpowiednio przygotować. Przed pierwszym startem bardzo się tego obawiałem. Trenowałem dużo na siłowni, wiedziałem, z jakim dystansem będę się mierzył i w jakich warunkach. W Manx GP w 2019 roku po czterech okrążeniach wyścigu w klasie Newcomers miałem tylko 15 minut przerwy do kolejnej jazdy, czyli dwóch okrążeń kwalifikacyjnych w klasie Senior. Wszystko to sprawiło, że nawet przy moim bardzo dobrym przygotowaniu fizycznym, w kolejnych dniach odczuwałem trudy ścigania się na wyspie – opowiada o swoich doświadczeniach Paluch.
Tylko dla najtwardszych
Przeglądając listy startowe do Isle of Man TT, próżno szukać największych gwiazd wyścigów motocyklowych z prestiżowej serii MotoGP. Trudno bowiem porównywać uliczną jazdę na zbliżonych do seryjnych jednośladach, a specjalnie przystosowanych maszynach przeznaczonych tylko na zamknięte tory. Nitka na małej wyspie nie jest idealnym obiektem przygotowywanym pieczołowicie na przyjazd zawodników. W nawierzchni nie brakuje dziur, na całej trasie jest sporo nierówności, które wybijają pędzące pojazdy. Bandy zastępują tu najczęściej kamienne murki będące częścią lokalnej infrastruktury. Nie brakuje także zwykłych budynków, w tym domów, stanowiących dwa razy w roku elementy areny dla najtwardszych motocyklistów świata.
No i wreszcie kibice. Oprócz wspomnianych kładek okupują oni miejsca praktycznie wszędzie, gdzie to możliwe. Całokształtem wyścig Isle of Man TT przypomina szalone rajdy słynnej Grupy B. Ma z nimi wiele wspólnego, w tym dużą liczbę zgonów wśród uczestników. Nie brzmi to jak najlepsza rekomendacja dla zawodników, ale wyścigi na wyspie Man przyciągają wyłącznie wyjątkowych fanatyków adrenaliny. Jednym z nich jest właśnie Krystian Paluch, który obecnie… pracuje w lokalnej stoczni w Ramsey. Ma on tym samym doskonałą bazę wypadową do oglądania tegorocznego Tourist Trophy.
– Od mojego warsztatu mam jakieś 300 metrów do trasy. Dzięki temu słyszę z pracy, że zaczynają się treningi. Kiedy interesuje mnie jakaś klasa, to szybko podjeżdżam swoim motocyklem na zakręt i oglądam zawodników. Ale nie wywołuje to już we mnie takiej adrenaliny jak sama jazda. Szczerze mówiąc, to ciężko mi odczuć jakieś większe emocje – przejechał, fajnie, szybko, jednak zdecydowanie bardziej wolę być uczestnikiem niż widzem – przyznaje Paluch.
Te słowa doskonale udowadniają, jakiego poziomu adrenaliny potrzebuje większość zawodników Isle of Man TT czy Manx Grand Prix. Podczas gdy fani z całego świata z trudem zbierają szczęki z podłogi po ekstremalnych przejazdach, których są świadkami z zaledwie kilku metrów, dla samych startujących dopiero jazda na krawędzi przynosi największe emocje. Ściganie po ulicach wyspy wiąże się z ogromnym ryzykiem, ale wielu jest z tym pogodzonych. Do takiego grona należy też Paluch, który otwarcie przyznaje, że najbardziej boi się nie tyle śmierci, ile kalectwa, którego można doznać podczas skrajnie szybkich wyścigów Tourist Trophy.
A najczarniejsze scenariusze spełniały się w nich niestety bardzo często. Rozważano nawet, idąc śladem wspomnianej Grupy B, rozwiązanie trasy. Najczęściej apelowały o to rodziny tych, którzy za udział w zawodach organizowanych na wyspie Man zapłacili najwyższą możliwą cenę. Było ich dokładnie 269, biorąc pod uwagę wyłącznie bezpośrednich uczestników startujących w prestiżowych seriach: IOM TT, MGP i Classic TT. Ginęli również jednak widzowie, policjanci czy stewardzi. Tor zbiera też żniwo wśród cywilnych motocyklistów, którzy chcą się z nim zmierzyć poza okresem oficjalnych zawodów, ale w kluczowych momentach brakuje im umiejętności, a czasem po prostu szczęścia.
Brutalna śmierć nieodłączną częścią wyścigu
Najtragiczniejszy w skutkach był dla ścigania na wyspie Man rok 2005. Łącznie w Isle of Man TT i Manx Grand Prix zginęło wtedy 11 osób. To jednak element wpisany na stałe w charakterystykę niepowtarzalnych zawodów. Choć organizatorzy z każdym rokiem starają się zwiększyć bezpieczeństwo na trasie, to jest to z oczywistych względów bardzo trudne, a często niemożliwe. Zawodnicy osiągają bowiem zawrotne prędkości rzędu 330 km/h na najszybszym odcinku, czyli prostej Sulby Straight. Mijają przy tym liczne zabudowania, poruszając się po zwykłej, asfaltowej nawierzchni z nierównościami.
Połączenie tych czynników doprowadziło m.in. do brutalnego wypadku, którego nagranie obiegło w 2014 roku media na całym świecie. Anglik Bob Price przejeżdżał przez most Ballaugh, z którego niefortunnie się wybił, tracąc kompletnie kontrolę nad motocyklem. Jednoślad wraz z kierowcą uderzył w ścianę stojącego obok trasy pubu. Impet był niesamowity – maszyna poruszała się z ogromną prędkością. Price wypadku nie przeżył, doznając rozległych obrażeń wewnętrznych. Dramatyczny moment został uwieczniony przez wielu kibiców, a nagrania w krótkim czasie zalały cały Internet. Warto przy tym wspomnieć, że Anglik był bardzo doświadczonym zawodnikiem – pierwszy start w Tourist Trophy zaliczył w 1992 roku.
Poniższe nagranie nie zawiera samego momentu uderzenia, jednak i tak pozostaje drastyczne. Zalecamy oglądać tylko, jeśli jesteście na to przygotowani.
W skrajnych sytuacjach, których w wyścigach na wyspie Man nie brakuje, trudno jednak liczyć na umiejętności czy znajomość trasy. Ostatecznie decyduje nierzadko łut szczęścia. Decyzje podejmuje się w ciągu ułamków sekund, a krytyczne błędy najczęściej pozostają niewybaczalne i tragiczne w skutkach. O ogromnym farcie mógł mówić Paul Orrit, gdy w 1999 roku jego motocykl wpadł w niekontrolowane, silne drgania, ostatecznie katapultując zawodnika. Anglik uderzył w mur i złamał sześć żeber, kostkę, obie łopatki i obojczyk. Jego prawa ręka doznała na tyle poważnych obrażeń, że musiał mieć amputowany palec. Po tym zdarzeniu już nigdy nie wrócił do ścigania.
Ze śmiercią witał się już także w 2010 roku Connor Cummins, rdzenny mieszkaniec wyspy. Jadąc po otwartej sekcji wyścigu, złapał uślizg przed samym zakrętem, w który wchodził z wysoką prędkością. Chcąc położyć motocykl, z impetem wyleciał z niego wprost na niezabezpieczoną skarpę na górze Snaefell, odbijając się wielokrotnie od ziemi. Całe zdarzenie zarejestrowano z helikoptera, dokładnie ukazując tym samym dramatyczny wypadek. I gdy większość kibiców w myślach snuła najgorszy scenariusz, Cumminsowi udało się przeżyć, w co zresztą sam nie mógł uwierzyć.
Musiał jednak „tylko” zmierzyć się z poważnym złamaniem ręki, miednicy, kości pleców, a także stłuczeniem płuc, zwichnięciem kolana i uszkodzeniem więzadeł.
Na szczęście nierzadko muszą również liczyć widzowie. Oglądają oni przemykających ponad 200 km/h zawodników z bardzo bliska, co stanowi dla nich ogromne ryzyko. Oprócz wypadków śmiertelnych z udziałem osób postronnych, do najgroźniejszych zdarzeń zalicza się m.in. przewrotka Jonathana Howartha w 2013. Samemu motocykliście po utracie kontroli nad jednośladem udało się szybko wstać i uciec z trasy, ale jego pojazd wyleciał wprost w kibiców, rozpadając się przy tym na kawałki. Ranił 11 osób, z czego część ciężko.
Tegoroczny, trwający obecnie Isle of Man TT również zapewnił już widzom mrożące krew w żyłach obrazki. Australijczyk David Johnson stracił kontrolę nad motocyklem i rozbił się, doznając złamania obojczyka. Jak powiedział po wypadku sam „Davo”, uważa się jednak za ogromnego szczęściarza, w szczególności patrząc na drastyczne nagranie całego zdarzenia. Z kolei Josh Brookes przy około 260 km/h uderzył w ptaka, który nie tylko roztrzaskał mu przednią szybę w motocyklu, ale też utrudniał jazdę, zachlapując krwią większość powierzchni kasku. To zresztą problem, który powtarzał się już wcześniej na zawodach. Szczególnie głośny był wypadek sprzed dwóch lat, kiedy to Paul Jordan doznał urazów twarzy po zderzeniu z gołębiem przy prędkości… 320 km/h.
Ale to właśnie ogromne emocje i nieustannie podwyższony poziom adrenaliny stanowią swoisty magnes dla miłośników mocnych wrażeń. To sprawia, że każdego roku wyspę Man odwiedza nawet kilkadziesiąt tysięcy fanów ekstremalnego ścigania.
Rywalizacja na drugim planie
Każda dyscyplina ma przynajmniej jeden wyjątkowy obiekt, na którym organizuje się niepowtarzalne zawody. Nie brakuje ich w sportach motorowych, gdzie sporym zainteresowaniem zawsze cieszą się wyścigi na naturalnych torach ulicznych. Są one z roku na rok usprawniane pod kątem bezpieczeństwa, stają się też mniej ryzykowne ze względu na rozwój pojazdów wykorzystywanych do uzyskiwania jak najlepszych czasów okrążeń. Dobrym przykładem jest Formuła 1, której wizytówką stało się Grand Prix Monako. Obecnie jest już jednak uważane za dość nudne, bo charakterystyka toru niezbyt dobrze współgra ze specyfikacją nowych, dużo większych bolidów.
CZYTAJ TEŻ: JEDYNE W SWOIM RODZAJU. CO SPRAWIA, ŻE TOR W MONAKO JEST WYJĄTKOWY?
Takiego problemu nie ma w przypadku ścigania na wyspie Man. Tourist Trophy, mimo ogromnych starań organizatorów, przez długi czas – a może i już na zawsze – będzie najbardziej śmiercionośnym wydarzeniem w historii motorsportu. Nie zapowiada się też, by Isle of Man TT czy Manx Grand Prix przestały być szalonymi, dzikimi zawodami.
– Wyścigi uliczne mają to do siebie, że są dość wolne i stosunkowo bezpieczne. W Europie trasy są krótkie, zakręty dobrze poukładane i jest ich dużo, w przeciwieństwie do prostych odcinków, przez co trudno jest rozwinąć jakieś większe prędkości. Natomiast na Manie jedzie się głównie na piątym czy szóstym biegu. Nawrotek jest z kolei bardzo mało. Tu się leci, tu się praktycznie nie hamuje – podsumował w swoim stylu charakterystykę ulicznego toru na wyspie Krystian Paluch.
Mimo ułamków sekund, które często decydują nawet o ich życiach, zawodnicy znajdują czas, by pobieżnie analizować w trakcie jazdy swoje okrążenia. Zmagając się z ogromną adrenaliną buzującą w żyłach, muszą zachować czujność i eliminować błędy.
– Dużo jest takich momentów, które się pamięta z tego, że było niebezpiecznie, za blisko. Myśli się wtedy o tym, by taki odcinek poprawić. Robię kolejne okrążenie i wiem, gdzie na poprzednim kółku popełniłem błąd, analizuję to, staram się wyciągnąć wnioski, będąc też maksymalnie skupionym – przyznaje Paluch, który planuje zrezygnować ze startu w tegorocznym Manx Grand Prix, by jak najlepiej przygotować się do kolejnej edycji.
Jak sam wspominał we wcześniejszych wywiadach, rywalizacja na wyspie spada nieco na dalszy plan. Ekstremalne ściganie po prostu ma się we krwi i niezależnie od okoliczności same w sobie przejazdy w Tourist Trophy czy Manx GP są nagrodą dla zawodnika.
Dobrym przykładem jest klan Dunlopów, który napisał własną historię na wyjątkowym motocyklowym torze ulicznym. Startujący w tegorocznym Isle of Man TT Michael ma na swoim koncie 26 zwycięstw w różnych klasach. Był już blisko zdobycia rekordowego, 27. zwycięstwa, ale podczas wyścigu uszkodzeniu uległa szyba w jego kasku. Nadal ma jednak bardzo duże szanse na to, by wreszcie wyprzedzić w rankingu legendarnego wujka, Joeya Dunlopa, który zginął tragicznie w 2000 roku, rozbijając się o drzewa w wyścigu w Tallinie. Oprócz niego Michael stracił też w podobny sposób ojca i brata.
Michael Dunlop w czasie North West 200. Fot. Newspix
Kiedy wygrywał w 2008 organizowane w Irlandii Północnej zawody North West 200, musiał jednocześnie mierzyć się z tragiczną dla niego wiadomością. Wcześniej bowiem Robert Dunlop, jego tata, dokonał fatalnej w skutkach pomyłki. W swoim zmodyfikowanym motocyklu pomylił manetki, zaciskając przedni hamulec przy około 250 km/h. Został praktycznie wystrzelony przez kierownicę i doznał rozległych obrażeń, które pozbawiły go życia. Na motocyklu zginął także brat Michaela, William Dunlop. Startujący w 2018 roku w serii Skerries 100 nie miał szczęścia – olej z silnika wylał się wprost na jego tylną oponę, stracił przyczepność i kontrolę nad jednośladem, by ostatecznie z wielkim impetem uderzyć w drzewa i przydrożny rów.
Branie udziału w Isle of Man TT czy MGP wydaje się naznaczone śmiercią. Nie ma to jednak dla większości zawodników dużego znaczenia, co doskonale udowadniają choćby Michael Dunlop i Krystian Paluch. Malutka wyspa dająca ogrom adrenaliny to dla nich spełnienie marzeń, możliwość zaspokojenia pragnienia jazdy w ekstremalnych warunkach. Bo, jak się okazuje, w wyścigach na Manie same wyniki nie są aż tak istotne. Istotne jest to, by chociaż raz w życiu przeżyć na własnej skórze niespotykane nigdzie indziej na świecie ściganie.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Jonathan Camp/Flickr
CZYTAJ RÓWNIEŻ NA WESZŁO: