Reklama

Najlepszy żużlowy cyrk świata, czyli kompromitacja w meczu Ekstraligi

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

29 maja 2024, 14:00 • 9 min czytania 12 komentarzy

Najlepsza żużlowa liga świata. Tym hasłem lubi szczycić się nasza rodzima PGE Ekstraliga. Zważywszy na nazwiska żużlowców które w niej występują, a także budżety klubów – zdecydowanie najwyższe na świecie – trudno się z tym zdaniem nie zgodzić. Jeżeli jednak w najlepszej lidze świata dochodzi do takich cyrków jak wczoraj podczas spotkania eBut.pl Stali Gorzów Wielkopolski z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz, to współczujemy tej dyscyplinie. O co chodzi? Wczoraj nad Gorzowem przeszły opady deszczu, lecz po pracach na torze sędzia Michał Sasień uznał, że ten nadaje się do jazdy. Kierownictwo obu zespołów nie podzieliło opinii arbitra, a zawodnicy odmówili jazdy. Zapewne drużyny liczyły na to, że Sasień ogłosi przełożenie zawodów, ale sędzia postanowił rozstrzygnąć mecz obustronnym walkowerem!

Najlepszy żużlowy cyrk świata, czyli kompromitacja w meczu Ekstraligi

GORZOWSKI CYRK

18:00 – to była pierwotna godzina rozpoczęcia spotkania pomiędzy Stalą Gorzów a GKM-em Grudziądz. Dodajmy, że spotkania do którego zaliczano drugie podejście. Pierwotnie mecz miał się odbyć 19 maja, ale wtedy na przeszkodzie stanął deszcz. Co ciekawe, gorzowianie – jak każdy klub Ekstraligi – dysponują na stadionie specjalnymi plandekami, które mają chronić tor przed opadami deszczu. Wtedy jednak… po prostu ich nie rozłożono!

Wczoraj warunki ponownie były trudne. W Gorzowie po południu padało. Tym razem jednak organizatorzy, nauczeni doświadczeniem, postanowili zabezpieczyć nawierzchnię przed przyjęciem zbyt dużej ilości wody. I tak od godziny 16:00 do 19:00 czekano, aż sytuacja na niebie się uspokoi. Kiedy już tak się stało, okazało się, że plandeka nie spełniła swojego zadania na całej powierzchni toru! Zwłaszcza przy kredzie nawierzchnia była bardzo przyczepna, kleista – zawodnicy zwykli nazywać taki tor plasteliną.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Jednak prace nad doprowadzeniem owalu do porządku cały czas trwały. Ostatecznie o 21:00 – po trzech godzinach od pierwotnego terminu rozpoczęcia meczu – na próbę toru wyjechali zawodnicy gospodarzy. Żużlowcy z Grudziądza odmówili udziału w sprawdzeniu stanu nawierzchni.

Reklama

– Tor jest delikatnie wymagający. Dobrze mi się jechało, ale nie wiem, jak to będzie w czterech, bo jechałem sam. Są takie miejsca, że jest twardo i nagle jest przyczepnie. Krawężnik jest „plastelinowy”. Myślę jednak, że dobrze się jechało, motocykla mi nie stawiało – ocenił stan nawierzchni uczestniczący w próbnym przejeździe Jakub Miśkowiak.

Z kolei Szymon Woźniak dokonał nieco surowszej analizy: – Można odnieść wrażenie, że jechaliśmy z Kubą płynnie, ale tak naprawdę omijaliśmy ten newralgiczny punkt [krawężnik na pierwszym łuku – dop. red], bo… musieliśmy go omijać. Jeździliśmy z najazdu, nie jechaliśmy ze startu. W sytuacji, w której wystartujemy w czterech spod taśmy, zawodnik z pierwszego pola może mieć duże problemy ze złożeniem się w łuk.

Po trzech godzinach oglądania tej wątpliwej przyjemności jaką były prace konserwacyjne na torze, już niewielu fanów zasiadało na stadionie. Garstka, która jednak zdecydowała się pozostać, została „nagrodzona”… usłyszeniem na żywo jednej z najbardziej kuriozalnych decyzji, które podjęto w żużlu w ciągu ostatniej dekady. Oto bowiem parę minut przed godziną 22:00 sędzia Michał Sasień stanął przed kamerami transmitującej spotkanie stacji Canal+ i ogłosił, co nastąpiło:

– Jak wiemy, drużyna grudziądzka nawet nie wyjechała do próby toru. Tutaj mieliśmy odmowę jazdy jeszcze przed próbą, ekstraordynaryjną próbą, że tak powiem. Po próbie rozmawiałem z kapitanami drużyn, rozmawiałem też z Szymkiem Woźniakiem, który uczestniczył w tej próbie i który potwierdził, że tor jest generalnie trudny, aczkolwiek z jazdą nie miał on problemów. Jakub Miśkowiak też to potwierdził. Minęło następnie 10-15 minut, po czym okazało się, że jednak obie drużyny zgodnie zaczęły twierdzić, iż tor jest niebezpieczny i że odmawiają – z naciskiem na odmawiają – jazdy w dzisiejszym meczu. Poprosiłem więc o oświadczenia o tym na piśmie. W związku z tym zostaje podjęta decyzja o obustronnym walkowerze. Taka jest decyzja. Tor w mojej ocenie i ocenie komisarza toru jest trudny, ale regulaminowy – tłumaczył Sasień.

Michał Sasień podczas rozmowy z Łukaszem Benzem. Fot. Newspix

Reklama

KOMPROMITACJA ZAWODNIKÓW ORAZ LIGI

I tak oto, po blisko czterech godzinach, rozważań, arbiter podjął decyzję, której nie spodziewał się chyba nikt. Decyzję która jest kompromitacją całej Ekstraligi. W końcu te rozgrywki posiadają poważnych sponsorów. Transmitują je duże stacje, takie jak Canal+ czy Eleven. Jak telewizja może w przyszłości chcieć inwestować w produkt, co do którego nie ma pewności, że w praktyce nie zostanie on dostarczony? Bo przecież mecz nie został przełożony. On się odbył. I zakończył obustronnym walkowerem 0:0. Piłkarski wynik w spotkaniu żużlowym, tego jeszcze nie grali.

Organizatorzy, przedłużając podjęcie decyzji o ostatecznym rozstrzygnięciu meczu, wykazali się też kompletnym brakiem szacunku do kibiców. Tych, którzy oglądali to „widowisko” przed telewizorami (super reklama czarnego sportu, telewizja na pewno jest zadowolona!), jak i w szczególności fanów, którzy przyszli na stadion imienia Edwarda Jancarza.

Ekstraliga skompromitowała się także z powodu tej nieszczęsnej plandeki. Władze ligi wprowadziły obowiązek jej posiadania przez kluby dwa lata temu. Koszt samej plandeki wynosił od 200 do 300 tysięcy złotych, w zależności wielkości toru. Do tego dochodziła cena stworzenia odpowiedniego systemu odwodnienia, by spływająca po osłonie toru woda mogła być odprowadzona. Ten kosztował nawet kilka razy więcej niż same narzuty chroniące tor. Jak się okazuje, były to pieniądze wyrzucone w błoto. Dosłownie, bo zawodnicy twierdzili, że po takim błocie nie da się jeździć.

I tu dochodzimy do postaci samych jeźdźców. Naszym zdaniem bowiem, choć decyzja o obustronnym walkowerze którą podjął Sasień jest bardzo kontrowersyjna, to jednak uważamy ją za słuszną. W ostatnich latach bowiem na polskich torach coraz więcej do powiedzenia na temat rozegrania zawodów mają zawodnicy. Jeżeli wierzyć arbitrowi wczorajszych zawodów, to oni ostatecznie zdecydowali się nie wyjeżdżać. Czy jednak stan toru rzeczywiście był aż tak zły, by nie móc na nim odjechać zaległego meczu? Na poniższych fotografiach możecie to sami ocenić.

Jakub Miśkowiak podczas próby gorzowskiego toru. Fot. Newspix

Nie zabrakło także słynnej, profesjonalnej próby polegającej na wbiciu w nawierzchnię śrubokrętu.

Nie jest to pierwszy taki przypadek, w którym zawodnicy odmawiają udziału w sportowym widowisku ze względu na dbanie o własne bezpieczeństwo. Tego samego argumentu żużlowcy użyli rok temu, kiedy podczas trzeciej rundy Indywidualnych Mistrzostw Polski w Krośnie także stwierdzili, że tor nie nadaje się do jazdy. Tak było też podczas „Złotego Kasku” w 2019 roku w Pile. A powyższe dwa przykłady dotyczyły bezpośrednio zarzutów do samego przygotowania toru. Gdybyśmy mieli do tego doliczyć sytuacje, w których zawodnicy nie chcieli jeździć ze względu na pogodę, lista byłaby znacznie dłuższa.

Jednak do tej pory, w każdym tego rodzaju przypadku, po przeciąganiu liny pod tytułem „jechać-nie jechać”, decydowano się na przeniesienie zawodów na inny termin. I tak – mówiąc kolokwialnie – ogon zaczął kręcić psem. Czy bowiem wyobrażacie sobie taką sytuację w piłce nożnej, że gracze odmawiają meczu ze względu na stan murawy? Ta decyzja zawsze należy do arbitra. Oczywiście sędzia konsultuje ją z zespołami, ale kiedy powie komendę „gramy”, to temat jest zamknięty.

W żużlowej Ekstralidze jest inaczej. Kiedy drużyny decydowały się nie jeździć, sędziowie nawet jeżeli uważali tor za nadający się do przeprowadzenia zawodów, nie decydowali się na obustronnego walkowera. Nie chcieli się narażać opinii publicznej. Bo telewizja wymaga meczu. Bo oba zespoły poniosły koszty, a żaden nie zyska punktów w tabeli – więc remis jest tylko symboliczny. Wreszcie, bo kibice przyszli na stadion. Pewnie z tego względu zawodnicy oraz sztaby drużyn nie spodziewały się tak radykalnej reakcji arbitra. Tymczasem sędzia Sasień kazał podpisać kierownikom zespołów oświadczenie, że kluby odmawiają jazdy. A kiedy ci to zrobili, ogłosił walkowera!

Tym ruchem Michał Sasień totalnie ich załatwił. Sprawił, że to zawodnicy ponoszą odpowiedzialność za nierozegrany mecz. Oczywiście Stal Gorzów w obliczu takiego rozwoju wydarzeń próbuje się wybronić. Strona internetowa Radia Gorzów udostępniła fotografię oświadczenia, które napisał kierownik drużyny Krzysztof Orzeł. Czytamy w nim: – W opinii mojej drużyny, po przeprowadzeniu próby toru zawodnicy określili tor jako trudny do rywalizacji w czteroosobowym składzie.

Pomijamy już, że to rzekomo oficjalne pismo wygląda jak lewe zwolnienie z lekcji, napisane uczniowi szkoły podstawowej przez starszą siostrę. Jednak linia obrony gorzowian brzmi, iż Orzeł podpisał wyłącznie opinię, nie odmowę jazdy. Co jest kuriozalne. Skoro bowiem zawodnicy określili tor jako trudny do rywalizacji w czwórkę, to jak chcieli rozegrać ze zawody? Jeżdżąc dwadzieścia biegów po trzech, zamiast piętnaście w pełnym składzie? A może przed każdym wyścigiem żużlowcy mieli ciągnąć zapałki? Ten z najkrótszą musiałby pozostać w parku maszyn. Ta koncepcja nawet pasowałaby do wczorajszego cyrku.

Ekstraliga i telewizja zapewne nie zostawią tej sprawy bez konsekwencji. Jak podaje portal Interia Sport, zawodnicy obu zespołów mogą otrzymać po meczu zawieszenia. Głośno mówi się też o karach finansowych. Z kolei eksperci i kibice zaczynają mieć dość żużlowców, którzy pragną jeździć wyłącznie w idealnych warunkach. Zanim powiecie, że łatwo nam wygłaszać takie opinie, bo w końcu to nie my, a oni narażają własne zdrowie i życie: okej, to oni ryzykują. Problem polega na tym, że do takich sytuacji dochodzi wyłącznie w Polsce. Czyli kraju, w którym żużel posiada bezsprzecznie największą popularność w porównaniu do innych państw. Sami zawodnicy to tu zarabiają najlepsze pieniądze.

Po czym jadą do Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii. Ścigają się tam za ułamek kwoty, którą zarabiają nad Wisłą. Zwykle przy zapleczu nieporównywalnie gorszym niż w Polsce. I przede wszystkim na torach, które przypominają kartofliska. Ale dziwnym trafem, tam jakoś nikt nie narzeka na trudną nawierzchnię. Poniżej przykład – skrót wideo z meczu Belle Vue Aces – Sheffield Speedway. Na tym torze można by urządzić zapasy w błocie. Kewlary zawodników po każdym biegu wyglądały zresztą tak, że żużlowcy mogliby się w nich zamaskować przed Predatorem. Tam padało przed spotkaniem. Mało tego, podczas meczu nad stadionem też rozpętała się ulewa. Wtedy Tai Woffinden – trzykrotny mistrz świata – latał z łopatą, by doprowadzić nawierzchnię do porządku. I w takich warunkach udało się pojechać 10 biegów, by spotkanie można było uznać za zaliczone.

Dzień później Jaimon Lidsey – jeden z uczestników powyższego meczu – przyjeżdża do Gorzowa w barwach Grudziądza i nie wyjeżdża na próbę toru przychylając się do opinii, że nawierzchnia jest zbyt niebezpieczna. Podobnie jak Jason Doyle czy Max Fricke, którzy całe życie śmigają na Wyspach. I nie chodzi tu o grillowanie konkretnie tych zawodników. Problem dotyczy całego środowiska żużlowców. W tym oczywiście Polaków.

Z tego względu trudno dziwić się rozgoryczeniu kibiców. Owszem, organizatorzy mogli uszanować ich czas i ogłosić odwołanie zawodów o wiele wcześniej. Ale widząc to, jak w innych krajach żużlowcy potrafią jeździć po kartofliskach, zaś w Polsce tym samym ludziom przeszkadza zaledwie fragment bardziej przyczepnej nawierzchni, fani dochodzą do wniosku, że zawodnicy stosują podwójne standardy. I my również odnosimy takie wrażenie.

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Obraniak o Polakach: Byłem zawiedziony. Z Austrią za szybko się poddaliśmy

Kamil Warzocha
0
Obraniak o Polakach: Byłem zawiedziony. Z Austrią za szybko się poddaliśmy

Polecane

EURO 2024

Dubler, który przetrwał grę najlepszych. Skorupski i pochwała cierpliwości

Kamil Warzocha
5
Dubler, który przetrwał grę najlepszych. Skorupski i pochwała cierpliwości
EURO 2024

Szkolnikowski: Trudno nazwać hakerami Polaków, którzy chcą obejrzeć reprezentację Polski

Damian Popilowski
29
Szkolnikowski: Trudno nazwać hakerami Polaków, którzy chcą obejrzeć reprezentację Polski

Komentarze

12 komentarzy

Loading...