Reklama

„Grabaż”: Rumak okazał się kretem, który zniszczył Lecha. Ta runda to był mega sabotaż [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

29 maja 2024, 11:24 • 13 min czytania 80 komentarzy

To było plucie w twarz kibicom Lecha Poznań. Ja się czułem po prostu zrobiony w chuja – mówi o działaniach władz klubu Krzysztof „Grabaż” Grabowski. Znany muzyk, lider Pidżamy Porno i zespołu Strachy Na Lachy, od ponad 50 lat trzyma kciuki za Kolejorza. W rozmowie z Weszło „Grabaż” mówi o trenerze Mariuszu Rumaku, który nie miał żadnego autorytetu, o drużynie, będącej jak stado patałachów, i o spotkaniu z Koroną Kielce, po którym czuł się gorzej, niż po spadku Lecha do II ligi. Tłumaczy też, dlaczego podczas EURO 2024 spodziewa się antyfutbolu ze strony reprezentacji Polski i mówi, dlaczego polityków PiS-u uważa za kłamców.

„Grabaż”: Rumak okazał się kretem, który zniszczył Lecha. Ta runda to był mega sabotaż [WYWIAD]

Jakub Radomski: Za nami sezon, który – zwłaszcza wiosną – oznaczał dla kibica Lecha Poznań kilka traumatycznych przeżyć. Które było najgorsze?

Krzysztof Grabowski, „Grabaż”, lider zespołów Pidżama Porno i Strachy na Lachy, od wielu lat kibic Lecha: Ostatnie spotkanie, z Koroną Kielce. Trudno znaleźć słowo, które oddałoby to, co oni zrobili w tym meczu. Zawodnicy, których klasa sportowa jest powszechnie znana, ulegli u siebie drużynie, która ledwo się wykaraskała i w ostatniej chwili uratowała swój ligowy byt kosztem Warty Poznań. Ja po tym meczu czułem się gorzej niż wtedy, gdy Lech spadał do II ligi, naprawdę. Nie wierzyłem w to, co się stało, podobnie jak większość poznaniaków. Przecież wystarczyło tylko nie przegrać z Koroną, żeby zagwarantować kolegom zza między ligowy byt. A tak zrobili świństwo Warcie.

Dość ostro wyraziłeś się na Facebooku tuż po meczu. Napisałeś: „Najbardziej frajerska chujoza świata z Poznania. Aleście wymyślili, dupki żołędne. Won”.

To było spontaniczne. Ale cała ta runda jawi mi się jako mega sabotaż, za którym stoją władze klubu, trener, ale piłkarze też są temu winni. Wszyscy jakby schowali głowy w piasek i udawali strusia, a przecież strusiami nie są. W tym sezonie mistrzostwo Polski było na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zapewnić klubowi niezbędne minimum, ale niestety Mariusz Rumak nim nie był, tylko okazał się kretem, który zniszczył całą drużynę Lecha. Gdy przychodzi do szatni gość, który ewidentnie nie ma autorytetu, efekty są takie, a nie inne. Możesz mieć super zawodników, ale w takiej sytuacji wkrada się politowanie, odpuszczanie, nie traktowanie czegoś poważnie.

Reklama

I taki jest efekt tego wszystkiego. Jestem na maksa wściekły. Tak wściekły w swojej prawie 50-letniej karierze kibicowania Lechowi Poznań jeszcze nie byłem.

Mecz Lecha z Koroną Kielce (1:2)

W 2015 roku udzieliłeś nam wywiadu i wtedy powiedziałeś, że Rumak nie jest złym trenerem, ale był zbyt młody i brakowało mu doświadczenia.

Tak. Od tamtych słów minęło jednak prawie 10 lat, a Rumak po odejściu z Lecha praktycznie tylko w Zawiszy Bydgoszcz miał jakieś przebłyski, pozwalające na to, by uważać go za dobrego trenera. Z Lechem podczas pierwszej kadencji (w latach 2012-2014 – przyp. red.) zdobył jednak dwa razy wicemistrzostwo i pewnie te fakty spowodowały taką moją opinię w tamtym czasie.

Potrafisz zrozumieć właścicieli klubu, którzy w sezonie, w którym była taka szansa na tytuł, to jemu powierzyli drużynę?

Reklama

Dla mnie to typowe poznańskie skąpstwo. Tutaj możemy przyoszczędzić, tu też czegoś nie wydamy, to jakoś załatwimy, zamieciemy pod dywan, a tu schowamy głowę w piasek. I może wszystko się jakoś uda. Oni poszli po najmniejszej linii oporu, a wszystko to na oczach ludzi, którzy licznie wypełniali w tej rundzie stadion. To było plucie w twarz, raz za razem, kibicom, którzy przychodzili na Bułgarską, ale również tym, którzy, jak ja, oglądali mecze Lecha w telewizji.

Ja się czułem po prostu zrobiony w chuja. Widziałem, jak ta drużyna rozkłada się na naszych oczach. Nie raz mogliśmy przekonać się, że ci zawodnicy potrafią grać w piłką, są w skali Ekstraklasy zajebistymi piłkarzami, ale tu nagle stanęli i wyglądali jakby ktoś wstrzyknął im środek, powodujący, że nogi stają się jak z waty.

Mecz z Legią też oglądałeś w telewizji?

Tak. Brakuje słów, by go określić. Legia miała wielki problem z oddaniem celnego strzału, a mimo to wygrała, bo wbiliśmy sobie dwa samobóje. To obrazuje, jak drużyna była przygotowana i zmobilizowana do tej rundy. Oni praktycznie nic nie grali. Za kadencji Johna van den Broma Lech potrafił chociaż kreować sytuacje, oddawał czasami ponad 20 strzałów na mecz. Za Rumaka często mieliśmy zajebisty problem, żeby dojść do pola karnego przeciwnika. Nie było żadnej myśli taktycznej, drużyna grała jak stado patałachów. Widzieliśmy tylko, choć bardzo rzadko, przebłyski, pokazujące, że są w Lechu zawodnicy, potrafiący dobrze grać w piłkę.

Jagiellonia była jedynym zespołem, który naprawdę zasługiwał na mistrzostwo Polski?

Myślę, że wielka czwórka, czyli Legia, Lech, Raków i Pogoń, prawie do końca nie uważała Jagiellonii za zespół, który może to osiągnąć. Przymykano oczy, aż nagle dogonienie zespołu z Podlasia i Śląska Wrocław okazało się niemożliwe. To klasyczny puszczony sezon. Trzeba było chodzić i nawoływać, która drużyna chce zostać mistrzem Polski. Ile razy zdarzyło się, że Jagiellonia i Śląsk traciły punkty, a Lech grał po nich i nie potrafił tego wykorzystać? Kilkukrotnie. Wystarczyło wygrać z dwa mecze, co uświadomiłoby tej gromadzie, że tytuł jest bardzo realny. Niestety, zespół uległ całkowitemu rozkładowi. Piłkarze przez duże „P” stawali się piłkarzykami przez najmniejsze możliwe „p”. Oni nie potrafili nawet podać celnie na 20 metrów.

Gdybym był młodszy albo trochę mniej doświadczony, stawiałbym na to, że za przebieg niektórych spotkań odpowiadali bukmacherzy. Przypominam sobie taki mecz z 1993 roku, w którym Wisła Kraków przegrała u siebie 0:6 z Legią, a jej piłkarze robili wszystko, by przeciwnik strzelał kolejne gole. Mecz wyjazdowy Lecha z Puszczą Niepołomice momentami wyglądał jeszcze gorzej. Nie chcę się w to wgłębiać, nie mam żadnych dowodów, więc nie zamierzam nikogo krzywdzić, ale gdy patrzyłem na Lecha, tego typu myśli odwiedzały mój mózg. To wołało o pomstę do nieba.

Mówisz, że od mniej więcej 50 lat jesteś kibicem Lecha. Jak to się zaczęło?

Był 1972 rok, ja wtedy zacząłem chodzić do szkoły. Tata miał w kiosku założoną specjalną teczkę, gdzie pani odkładała mu gazety. Prosił mnie, żebym je odbierał i przynosił do domu. W jednej z nich ostatnia strona zawsze była poświęcona sportowi. Pamiętam, jak zobaczyłem tabelę ówczesnej I ligi. Bardzo spodobały mi się nazwy drużyn. Wróciłem z gazetą do domu i pytam tatę: „Jakiej drużynie mam zacząć kibicować?”. A on: „No jak to, jakiej? Oczywiście, że Lechowi”. Tak to się zaczęło. Trzymam więc kciuki za Kolejorza dokładnie od 52 lat. Nigdy nie zapomnę, jak Rafał Murawski strzelił w 121. minucie gola Austrii Wiedeń na wagę awansu Lecha do fazy grupowej Pucharu UEFA. Prawie zjadłem wtedy z radości telewizor i robiłem jakieś tango na podłodze.

Lubię te momenty, gdy przez futbol tracę nad sobą kontrolę i daję się porwać euforii. Jednak tych chwil było więcej, kiedy byłem młodszy. Mistrzostwa świata w 1974 roku oglądałem już całkowicie świadomie. Wszyscy oglądali mecze, całe miasto słyszało okrzyki radości po golach, a na zewnątrz było pusto, gdy grali nasi. Tylko moja mama wychodziła wtedy z młodszym bratem w wózku na spacer, bo młody budził się, gdy nagle obok niego był wielki hałas. Nigdy nie zapomnę spotkania o trzecie miejsce z Brazylią i gola Grzegorza Laty, który dał nam wygraną. To były wielkie emocje, nerwy. Mama powiedziała, że już więcej nie będzie oglądała futbolu, ale złamała swoje postanowienie podczas mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku. W reprezentacji Polski grał wtedy Andrzej Buncol – pomocnik, który był dość niski. Nie wiem, jak to dokładnie wytłumaczyć, ale żywiła jakieś uczucia macierzyńskie wobec tego gracza i oglądała mecze Polaków głównie dla Buncola.

A jak dzisiaj patrzysz na reprezentację Polski? I jakie dajesz jej szanse podczas EURO 2024?

Nie widzę większego promyka nadziei. Polska piłka reprezentacyjna to dziś murowanie bramki i liczenie z przodu na jakieś przypadkowe historie. Na to, że okazja stworzy się sama, bo ktoś się pomyli, ktoś nie przykryje naszego napastnika. Gdy wyjdziemy na pierwszy mecz EURO przeciwko Holandii, nie będziemy mieć żadnych argumentów. Pozostanie nam liczyć na łut szczęścia.

Myślę, że EURO będzie powtórką ubiegłorocznego mundialu. Czeka nas przeszkadzanie i antyfutbol w wykonaniu naszych. To dla mnie trochę dziwne, bo przecież mamy trochę zawodników, którzy w swoich klubach pokazują, że potrafią grać w piłkę. Są Piotr Zieliński, Robert Lewandowski, Sebastian Szymański. Tymczasem nasza kadra to taka żaba, którą się reklamuje, że potrafi śpiewać, a kiedy tylko gdzieś się pojawia, nie umie wydać z siebie odgłosu przypominającego śpiew. Dlatego nie jaram się jakoś bardzo tym, że gramy na EURO. Podejrzewam, że to będzie krótka historia, choć – wyraźnie to zaznaczam – bardzo chciałbym się mylić.

Podczas mundialu w Katarze potrafiłeś cieszyć się z awansu do fazy pucharowej, czy bardziej byłeś zażenowany stylem, jaki prezentowaliśmy?

Z jednej strony kibicowałem Czesławowi Michniewiczowi, bo po prostu lubię tego człowieka. Ale wiem też, jaki ma patent na prowadzenie drużyny. Defensywa, przeszkadzanie, kontrataki. Wykorzystanie do maksimum naszego potencjału. Jego młodzieżówka potrafiła na wyjeździe pokonać w barażu 3:1 Portugalię i awansować do mistrzostw Europy. Widziałem też mecz ze Szwecją, o udział w mundialu w Katarze. Oni nigdy nam nie leżeli, tymczasem wygraliśmy na Stadionie Śląskim 2:0 i to było dość pewne zwycięstwo. Były jakieś tam nadzieje, że pokażemy coś w mistrzostwach świata, ale z bólem muszę stwierdzić, że my tam w ogóle nie graliśmy w piłkę. Kolega Zielińskiego z Napoli, Hirving Lozano, był zszokowany tym, jak zachowywaliśmy się na boisku, a mimo to, gdyby „Lewy” wykorzystał karnego, pewnie w meczu z Meksykiem sięgnęlibyśmy po trzy punkty.

I z Meksykiem, i z Argentyną, i z Francją byliśmy zespołem gorszym. Ten mecz z Argentyną to już w ogóle nie wiem, co to było. Widziałem zupełną bezradność Polaków. Ciężko określić słowami, co czułem po jego zakończeniu. Niby awansowaliśmy do 1/8 finału, ale każdy wiedział, jak skończy się mecz z Francuzami.

Jak ci się podobała piłkarska szydera, którą kibice Lecha zaprezentowali na trybunach podczas wspominanego już tutaj meczu z Koroną? Nie było dopingu, za to leciały wielkie hity, jak „Parostatek” Krzysztofa Krawczyka czy „Przetańczyć z tobą chcę całą noc” Anny Jantar.

Podobała mi się, kibice wykazali się inteligencją. Przekazali konkretnie, w punkt, jak odbierają tę ostatnią rundę, i jaki mają stosunek do tych wszystkich legend tworzonych przez zarząd, np. że mają listę trenerów z dużymi nazwiskami, którzy są gotowi przejść do Lecha. Przecież my w tej rundzie nie mieliśmy żadnego nowego zawodnika w składzie. O czymś to świadczy. W każdej normalnej korporacji po takich akcjach zarząd wyleciałby z hukiem, a tu podejrzewam, że żadnych zmian nie będzie.

W szatni Lecha zabrakło osobowości. Kogoś, kto potrafiłby wziąć odpowiedzialność za tę ekipę i przywrócić ją na właściwe tory. Zobacz, za trenera Rumaka żaden zawodnik nie zrobił jakiegokolwiek progresu. Wszyscy poszli w dół ze swoją klasą sportową, co najmniej o trzy poziomy. To absolutna katastrofa.

W 2019 roku kibice Lecha podczas meczu wywiesili transparent „Ezoteryczny Poznań pierdoli Grabaża”.

Mieli prawo wyrazić swoją opinię i ją wyrazili. Natomiast ja wtedy, pięć lat temu, byłem już grubo po pięćdziesiątce i myślę, że seks z tak starym facetem nie jest przyjemnością. A tak poważnie – nie robiłem afery z tego transparentu, przyjąłem go na klatę i żyłem dalej. Miałem później też korespondencję z kibicami. Ludzie pomyśleli, że ja sobie zawłaszczyłem to słowo „ezoteryczny” w tytule piosenki. Odpisałem grzecznie, acz stanowczo, że to ja jestem autorem określenia „Ezoteryczny Poznań” i mam na to 10 milionów świadków. I na tym zakończyłem dyskusję.

Słyszałem, że kibicom nie spodobało się też to, że tak wyraźnie i mocno wygłaszasz swoje poglądy polityczne.

Ale przecież mam pełne prawo to robić.

To prawda. W rozmowie z Magazynem TVN 24 powiedziałeś, że przez lata było ci dobrze w demokracji, ale nadszedł moment, gdy zacząłeś czuć trwogę, bać się o Polskę. Kiedy konkretnie?

Chyba już wtedy, gdy PiS pierwszy raz doszedł do władzy. Uważam, że demokracja jest bardzo złym systemem, ale nie wymyślono lepszego. Pod rządami PiS-u zaczęło się jednak walenie w ludzi, w telewizji i nie tylko. Nie może być na to mojej zgody. Uważam polityków tego środowiska za nieudaczników i hipokrytów. To ludzie, którzy wyznają pewne idee, ale one mają się nijak do ich postępowania. Dla mnie to po prostu kłamcy. Nienawidzę obcować z kłamcami, którzy robią cię w chuja w biały dzień.

“Grabaż” podczas koncertu w Jarocinie, 2010 rok 

Zresztą w ogóle ja nie jestem przekonany do prawicowej wizji świata, która jest dla mnie po prostu organicznie obca. Zwłaszcza to, co działo się od 2015 do ubiegłego roku, było w Polsce okresem wielkiej smuty. Nie wierzyłem, że można doprowadzić państwo do tak złego stanu. Myślałem wtedy bardzo poważnie o emigracji. Nie wyjechałem w dużej mierze ze względu na wiek moich rodziców, którymi trzeba się opiekować. Nie mogłem ich zostawić tu samych. Znaczenie miało też to, że jednak pracuję w Polsce. Że tu jest moje miejsce.

Zdarzało ci się oglądać programy informacyjne dawnego TVP? Nawet z ciekawości, w końcu z wykształcenia jesteś historykiem.

Tak. Ale najdłużej wytrzymałem 30 sekund.

Co chciałeś przekazać ludziom piosenką „Co się z nami stało?”, która miała swoją premierę sześć lat temu? Tam jest taki fragment: „Co się z nami stało? Pytanie zadaję. Ilu z nas poszło w ciemność? Ilu z nas nie poznaję?”

To jest tak – do pewnego czasu różne poglądy polityczne nie stanowiły przeszkody w relacjach interpersonalnych. Wśród naszych znajomych byli ci, którzy podzielali naszą wizję świata, ale też ci, którzy się od niej dystansowali. Nie było tak, że poglądy polityczne wykluczały przyjaźń, czy nawet jakiekolwiek kontakty. Ale po 2015 roku nastąpił bolesny rozłam. Mam wrażenie, że część osób po prostu nie wyobrażało już sobie, że może się kolegować i w ogóle kontaktować z tymi, które są po drugiej stronie. O tym jest ta piosenka.

Masz w sobie ciągle głód tworzenia?

Być może mam, ale trzeba jeszcze mieć z czego coś napisać. Gdy człowiek jest młody, jest też bardziej sprawny fizycznie, ale i intelektualnie. Proces generowania jakichś nowych myśli jest dużo łatwiejszy, niż wtedy, gdy dużymi krokami zbliżasz się do sześćdziesiątki. Pod koniec 2022 roku napisałem piosenki na ostatnią płytę, która ukazała się w ubiegłym roku. Od tego czasu mam kupę powymyślanych melodii, jakieś patenty na gitarze, ale kompletnie nie mam zajawki na teksty. Dlatego na dziś nie wiem, czy ta płyta Pidżamy, „PP”, nie jest ostatnią. Spieszę jednak uspokoić moich fanów – przy wielu płytach w przeszłości miałem podobne myśli, ale w końcu coś krążyło nad moim domem i wysyłało mi łaskę.

Jest jakiś młody, współczesny polski twórca, którego szczególnie cenisz?

Ostatnio naszym gościem na urodzinach Pidżamy był WaluśKraksaKryzys. Zaprosiłem go z wielką przyjemnością i świetnie nam się razem występowało.

A jak odbierasz twórczość Sanah i jej album, w którym śpiewa poezję, m. in. Wisławę Szymborską?

Ja generalnie nienawidzę tego typu muzyki.

Nienawidzisz?

Może trochę inaczej. Sanah jest mega sympatyczną osobą i te piosenki, o których wspomniałeś, toleruję. Natomiast większość polskiego kobiecego popu to są niestety popłuczyny po Sanah. Podobny sposób śpiewania, podobne aranże. Prawdę mówiąc, nie rozróżniam, która wokalistka w danym momencie śpiewa dany utwór, bo to wszystko zlewa mi się w jedną masę. Wiem, że nie jestem odbiorcą tego typu hitów, ale uważam je za mało oryginalne.

Nie jest trochę tak, że ten album Sanah, o który pytałem, ale też musical „1989”, mówiący o przemianie ustrojowej w Polsce i pokazany w poniedziałek przez TVP, są wartościowe właśnie dlatego, że dzięki nim młodsze pokolenie, dzięki formie przekazu, może zainteresować się czymś ważnym dla Polski?

Oczywiście, że tak jest. To poza dyskusją. Każdy sposób na przybliżenie wielkiej literatury jest dobry. Jest w Polsce grupa prawdziwych poetów, którzy twierdzą, że wiersza nie można użyć do piosenki, bo to piosenka powinna spełniać wobec niego służebną rolę. Ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Myślę, że jeżeli jest na odwrót i to wiersz zostaje wykorzystany, to może być bardzo dobre dla niego. Sam parę razy wykorzystałem poezję w swoich piosenkach i bardzo sobie to cenię.

WIĘCEJ W DZIALE WESZŁO EXTRA: 

Fot. Newspix.pl

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
0
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Ekstraklasa

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
0
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Komentarze

80 komentarzy

Loading...