– To straszne, że macie u siebie tylu Ukraińców. Nie boicie się ich? – słyszę w Antalyi od żony człowieka, który podwozi mnie na mecz. Przyleciałem do Turcji, by oglądać na żywo zmagania polskich siatkarzy w Lidze Narodów. Zawodnicy Nikoli Grbicia wygrali trzy mecze w turnieju, który stał na przeciętnym poziomie. Na koniec zostali ograni przez Słoweńców, co zakończyło ich serię 27 wygranych w spotkaniach o stawkę. Ale wizyta w Turcji pozwala też dowiedzieć się, jaki to kraj i jacy ludzie. Na miejscu przekonałem się, że wiele osób sympatyzuje tu z Rosją i ma fioła na punkcie piłki nożnej. Pokazujesz im, że kiedyś napisałeś tekst o Sebastianie Szymańskim? Od razu jesteś kumplem i masz wjazd do hotelu. Chyba że trafisz na fana Galatasaray. W Turcji ludzie tak kochają futbol, że potrafią bawić się przez całą noc po sukcesie klubu, który swoją siedzibę ma 800 km od Antalyi, w Stambule.
– Przyjechałem tu tydzień wcześniej, bo chciałem być też na dziewczynach – mówi nam Paweł. Stojący obok pan Artur rzuca od razu: – Ale niech pan nie pisze dosłownie, że na dziewczynach, bo jeszcze jego żona się dowie…
„Jak mogło nas tutaj zabraknąć?”
Paweł jest z Wrześni, a pan Artur i jego żona – pani Jola – przylecieli z Pisarzowic w gminie Lubań. Spotykam ich w hali w Antalyi, trochę spontanicznie, po drugim secie meczu Polaków z Kanadą. Jest 1:1. – Przylecieliśmy do Turcji, żeby oglądać siatkówkę, a dopiero później na wczasy – zaznacza zgodnie cała trójka. Paweł wykorzystał fakt, że wcześniej w Lidze Narodów w tej samej hali grały nasze siatkarki. Mówi, że atmosfera, zwłaszcza na meczach Turczynek, była genialna. – Jestem pod wielkim wrażeniem Polek, które wygrały wszystkie spotkania. To, co zrobił z tą kadrą Stefano Lavarini, jest niewyobrażalne.
Pani Jola i pan Artur opowiadają, że byli na finale mistrzostw świata w Spodku w 2014 roku, widzieli też na żywo złoto kolejnego mundialu, w Turynie. Mają już kupione bilety na turniej finałowy tegorocznej Ligi Narodów, który odbędzie się w Łodzi. Jej ulubionym siatkarzem jest Aleksander Śliwka, a jego był Mariusz Wlazły. Pan Artur ma nawet na sobie koszulkę Wlazłego, z autografem. – Skoro tak kochamy siatkówkę i od lat latamy na urlop do Turcji, to jak mogło nas tutaj zabraknąć? – pytają retorycznie.
Gdyby w Antalyi zabrakło kibiców z Polski, trybuny na meczach Biało-Czerwonych straszliwie świeciłyby pustkami, a atmosfera byłaby taka, że Grzegorz Turnau mógłby o tym wszystkim zaśpiewać swój znany utwór, „Cichoszę”. Trener Francuzów, słynny Włoch Andrea Giani, stwierdził, że na meczu swojej drużyny czuł się, jakby właśnie trwał trening. To Polacy rozkręcali doping w Antalyi. Śpiewali hymn. Żyli meczami. To oni po pokonaniu Holandii 3:0 zaintonowali „Sto lat” dla solenizantów – Śliwki i Marcina Komendy. To oni wręczyli im w prezencie po kawałku ciasta. Podczas męskiego turnieju w Antalyi, który niestety stał na bardzo przeciętnym poziomie, hala zapełniała się, ale też nie do końca, jedynie podczas spotkań Turków. Było głośno, żywiołowo, ale i tak było widać, że w tym kraju miliony ludzi dużo bardziej żyją innym sportem.
Polska kibicka podczas turnieju w Antalyi
Trwa mecz tureckich siatkarzy, który staram się uważnie oglądać. Nagle siedzący za mną dziennikarz z tego kraju głośno krzyczy. Patrzę na parkiet i nie wiem, o co chodzi, bo punkt zdobyli właśnie rywale jego drużyny. Odwracam się i widzę, że dziennikarz jest wpatrzony nie w boisko, a w ekran laptopa.
Wiecie, co właśnie się stało? Fenerbahce zdobyło bramkę.
Impreza w Antalyi
Wszystkie drużyny mieszkają w hotelu Nirvana Cosmopolitan, znajdującym się w Larze, luksusowej dzielnicy Antalyi, pełnej tego typu miejsc i turystów z różnych państw. Hotel jest olbrzymi i bardzo elegancki. W środku masa barów i restauracji, ekskluzywne sklepy, fryzjer. Gdy idzie się kilkaset metrów na plażę, po lewej stronie znajdują się dwa nowoczesne korty do padla. Po swoim ostatnim spotkaniu mecze rozgrywał tam sztab Słoweńców, a trener Gheorghe Cretu uważnie obserwował, jak odbijają jego współpracownicy, wyraźnie zainteresowany tym coraz bardziej popularnym sportem. Gdy pierwszy raz jadę tam na wywiad, ochroniarz początkowo nie chce mnie wpuścić. Nie mam na szyi akredytacji na turniej, bo nie zdążyłem jej odebrać, a moja wizyta nie została zgłoszona w recepcji. Czekając na pozwolenie ze strony hotelu, chwilę rozmawiamy.
– Jesteś z Polski? Sebastian Szymański! Fenerbahce to mój ulubiony klub, a wasz zawodnik jest świetny! – mówi z przejęciem ochroniarz, dość dobrym angielskim. Tłumaczę, że zajmuję się też piłką nożną i kiedyś pisałem tekst o nim, odwiedzając przy okazji jego rodzinne miasto. Ochroniarz nie chce uwierzyć. Pokazuję mu artykuł w telefonie. Gdy później przyjeżdżam do Nirvany, mam wrażenie, że mógłbym w ogóle nie pokazywać akredytacji. Ochroniarz, widząc mnie, rzuca od razu: „Szymański!”, i wpuszcza do środka.
Mój hotel też znajduje się w Larze. Jest położony ponad 20 km od Antalya Spor Salonu. Na mecz Polaków z Kanadyjczykami jadę autobusem, wysiadam jakieś 5 km od hali. Pytam przypadkowego człowieka, siedzącego w kawiarni, gdzie znajduje się najbliższy postój taksówek. „I have a taxi” – mówi i każe iść za nim. Okazuje się, że podwiezie mnie na halę swoim prywatnym autem, do którego wsiada też jego żona. Mówią, że bardzo lubią Polskę, choć nigdy nie byli u nas w kraju. Ruszamy, zaczynamy rozmawiać, na początku nie o sporcie.
– Wy lubicie Rosję i Rosjan, prawda? – pyta nagle żona kierowcy. Tłumaczę, że nie bardzo, zwłaszcza od wybuchu wojny, że nasz kraj zdecydowanie opowiada się po stronie Ukraińców, których w Polsce są teraz około dwa miliony. Małżonka kierowcy jest w szoku. Stwierdza, że to straszne. I pyta: – Jak wy sobie z tymi ludźmi radzicie?
Turcja jest od dawna w dobrych stosunkach dyplomatycznych z Rosją. W marcu prezydent Recep Erdogan zadzwonił do Władimira Putina i pogratulował mu wygranej w wyborach prezydenckich. Niewielu światowych przywódców wykonało podobny gest: wymienia się jedynie Aleksandra Łukaszenkę, prezydenta Chin Xi Jinpinga oraz przywódcę Wenezueli Nicolasa Maduro.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
W Antalyi i okolicach roi się od Rosjan. Nawet Polacy, odwiedzający sklepy i bazary, są często brani przez sprzedawców za obywateli tego kraju. Gdy na początku ubiegłego roku byłem w pobliskim Belek na zgrupowaniach drużyn piłkarskiej ekstraklasy, w moim hotelu przebywała na konferencji grupa rosyjskich farmaceutek. Wieczór, impreza, jedna z nich zaczyna opowiadać, że jej syn jest obecnie na wojnie i zabija złych Ukraińców. Mówi o tym z dumą, ludzie potakują. Takie tu są realia.
Ale wróćmy do sportu. Gdy zbliżamy się do hali, kierowca zaczyna opowiadać o futbolu. Mówi, że kocha Fenerbahce.
– A jaki masz stosunek do Galatasaray? – pytam.
– Nienawidzę ich.
– Besiktas?
– To samo. Wrogowie.
– Jakiś inny klub w ogóle lubisz?
– Antalyaspor jest ok. Mieszkam tu całe życie, chodzę na ich mecze. Adam Buksa to świetny napastnik. Ale szczerze? Gdy jestem na stadionie, cały czas mam w głowie, że wolałbym patrzeć z trybun na Fenerbahce.
Niedziela była ostatnim dniem turnieju w Antalyi. Turcy rozpoczęli swój mecz z USA o 17.00 lokalnego czasu. Ale dwie godziny później nikogo nie interesowała już siatkówka. Zaczynała się multiliga, ostatnia kolejka wyjątkowego sezonu Super Lig. Koło 17.30 na ulicach Antalyi widziałem wiele młodych osób w koszulkach Galatasaray i Fenerbahce. Szli do znajomych wspólnie oglądać mecze. Kiedy niedługo później jechałem taksówką przez miasto, na światłach zatrzymał nas młody człowiek. Miał do sprzedania flagi, jedne z napisem „Galatasaray mistrz”, a drugie: „Fenerbahce mistrz”. Tak na wszelki wypadek. Niespodzianki nie było. Oba zespoły ze Stambułu wygrały swoje mecze, więc po tytuł sięgnęła Galata. Fenerbahce uzbierało w tym sezonie 99 punktów, przegrało tylko jedno spotkanie, a musiało zadowolić się wicemistrzostwem. Trochę inne realia niż w Polsce, gdzie w Ekstraklasie trwał wyścig żółwi, wygrany przez jedyny zespół, który na to zasługiwał, czyli Jagiellonię Białystok.
Niedzielny wieczór to w Antalyi jedna, wielka impreza. Hałas, gwar, klaksony. Na ulice wylegli kibice Galatasaray i bawili się do samego rana. Tak, w Antalyi, 800 km od Stambułu. Wyobraźcie sobie teraz, że w Polsce po mistrzostwo sięga Legia, najbardziej popularny klub w kraju, a w takim Zamościu czy Niepołomicach ludzie bawią się z tego powodu przez całą noc. No właśnie…
Kobiety są lokomotywą
Turcja w ostatnich latach pokochała siatkówkę, ale głównie ze względu na kobiecą reprezentację, która w czterech ostatnich mistrzostwach Europy za każdym razem stawała na podium, a ubiegłoroczny turniej wygrała, nie ponosząc żadnej porażki. Dziś to czołowa drużyna świata, jedne z kandydatek do złota w Paryżu. Przechadzając się po Antalyi, można zobaczyć billboardy, przedstawiające największe gwiazdy tej ekipy: Zehrę Gunes, Edę Erdem czy Ebrar Karakurt. – Po kolejnych sukcesach kobiet jeszcze bardziej poprawiła się infrastruktura. Pojawili się też sponsorzy, którzy chcieli inwestować również w męską siatkówkę. Można powiedzieć, że kobiety były jak taka lokomotywa, pchająca kolejne wagony – mówi nam w Antalyi Tamer Inan, najbardziej znany turecki dziennikarz, zajmujący się siatkówką.
Eda Erdem i Cansu Ozbay, gwiazdy kobiecej tureckiej siatkówki
Inan pracuje dla państwowego nadawcy, TRT Sport. Podczas spotkań turnieju Ligi Narodów nie siada w strefie dla dziennikarzy, tylko w pierwszym rzędzie, tuż obok boiska. Jeżeli jakiś zawodnik rozpaczliwie próbuje podbić piłkę, może na niego wpaść. Trzeciego dnia turnieju, gdy Polska mierzy się z Kanadą, a Turcja z Holandią, obok niego, w pierwszym rzędzie, na jeszcze bardziej eksponowanym miejscu, siedzi Mustafa Kavaz. To trener Ziraatu Bankasi Ankara, który w ubiegłym sezonie niespodziewanie dotarł aż do półfinału Ligi Mistrzów, który przegrał z Jastrzębskim Węglem. Kavaz żyje meczem, oklaskuje najbardziej efektowne zagrania. Ma siatkarzy bardzo blisko siebie. Jest trochę jak słynny reżyser, Spike Lee, który często z pierwszego rzędu oglądał spotkania ligi NBA. Obok niego siada Dariusz Stanicki. To Polak, który lata temu został zeswatany przez Andrzeja Niemczyka i ożenił się z Turczynką. Od dawna żyje w tym kraju, od dłuższego czasu jest też dyrektorem sportowym Fenerbahce, męskiej i żeńskiej ekipy.
Ziraat, Fenerbahce i Halkbank Ankara to trzy najmocniejsze kluby w męskiej tureckiej siatkówce. Są dziś w stanie zaoferować kosmiczne pensje, wyższe niż czołowe drużyny w PlusLidze. – W siatkówce pojawili się potężni sponsorzy, głównie w postaci banków, które działają przy wsparciu władz kraju. Banki mocno inwestują w sport, chcą się promować poprzez wyniki – tłumaczy nam Inan, który, jak się okazuje, jest wielkim fanem polskiej siatkówki. – Byłem w 2021 roku w Gdańsku na mistrzostwach Europy, byłem też w Jastrzębiu na półfinale Ligi Mistrzów. Atmosfera polskich hal jest niepowtarzalna. Imponuje mi, jak wielu macie zawodników na bardzo wysokim poziomie. Polska musi mieć jakiś genialny system, że produkuje ich aż tylu – dodaje.
Śliwka, Semeniuk i … Adamczyk
Gdy rozmawiamy trzeciego dnia turnieju, Inan przekonuje, że wierzy w awans Turków na igrzyska w Paryżu. – Ranking pokazuje, że będziemy bić się o miejsce prawdopodobnie z Holandią i Serbią. Uważam, że nie mamy wyraźnie gorszej drużyny, niż te dwie. Widzę dla nas dużą szansę – mówi z optymizmem. Mija kilka godzin i jego nastrój nieco opada. Turcy, mimo prowadzenia 2:0 w setach, przegrywają 2:3 bardzo ważny mecz z Holandią. Ostatecznie, mimo grania u siebie, cztery razy schodzą z boiska pokonani. Leją ich nawet Amerykanie, którzy skład na Paryż podali kilkanaście dni temu i teraz ta właściwa drużyna przygotowuje się do igrzysk w Anaheim, a w Antalyi występowało USA B, jeśli nie USA C.
Wczoraj na rozgrzewkę przed meczem z Turcją Amerykanie wyszli wyluzowani, z piłką do … rugby. Ustawili się po różnych stronach boiska i rzucali do siebie na dużą odległość. Gdy jeden z nich użył zbyt dużej siły, mieli szczęście, że w trzecim rzędzie trybun, gdzie trafiła mocno rzucona piłka, nikt nie siedział. Ale na Turków to wystarczyło. Gospodarze okazali się zespołem, który potrafi dobrze zacząć mecz z kimś mocnym, dotrzymywać mu kroku, ale w najważniejszych momentach Turkom zawsze czegoś brakowało. Ich lider, Adis Lagumdzija, nie grał na miarę swych możliwości, a młody Efe Mandiraci był nierówny, do tego w spotkaniu z Holandią pod koniec czwartego seta posypał się zdrowotnie.
Polakom w pierwszym spotkaniu kroku przez pewien czas dotrzymywali Kanadyjczycy. Wygrali nawet pierwszą partię, ale w kolejnych górę wzięli zawodnicy Grbicia, którzy zaczęli przede wszystkim dużo lepiej serwować. Inan ogląda większość tego meczu obok mnie. W pewnym momencie nachyla się i pyta:
– A gdzie jest teraz Fornal?
– Nie przyjechał. Został w Polsce – odpowiadam.
– Aha, a co z Leonem? Słyszałem, że ma problemy z kolanem.
– Tak, ale ma być gotowy na największe wyzwania. Też ćwiczy w Polsce.
– Macie Aleksandra Śliwkę, Kamila Semeniuka, teraz fantastyczny mecz gra Bartosz Bednorz. I jeszcze ci dwaj. I to jest jedna pozycja – przyjmujący. A na boisku może grać tylko dwóch, na igrzyskach pewnie będzie czterech. Czyli kogoś zabraknie. To jest niesamowite – mówi z przejęciem Inan.
Nikola Grbić i jego zawodnicy na turnieju w Turcji
Widać, że zna się na siatkówce. Choć dziwić nieco może fakt, że gdy przed meczami zapytałem go, których polskich siatkarzy najlepiej kojarzy, najpierw wymienił Śliwkę, później Semeniuka, a jako trzeciego… Sebastiana Adamczyka.
Słoweńcy nas zaskoczyli
Poniedziałkowe popołudnie, 20 maja, warszawskie Okęcie. Część osób jest wyraźnie zaskoczonych widokiem siatkarskiej reprezentacji Polski. Ludzie szepczą między sobą, pokazując na zawodników. Jeszcze bardziej są zdziwieni, gdy ci wsiadają do zwykłego samolotu do Antalyi i lecą klasą ekonomiczną, obok turystów zmierzających na wczasy. Na pokładzie jeden z pasażerów po wypiciu dwóch drinków zdecyduje się zagadać do graczy. Wybiera Grzegorza Łomacza, rozmawia też z Aleksandrem Śliwką. Chodzi o możliwość zakupu biletów na mecze Polaków. Po wylądowaniu Śliwka tłumaczy na lotnisku kibicom, że w dłuższą podróż, np. do Japonii, kadra lata biznes klasą, ale przy krótszych połączeniach niekoniecznie. Uśmiecha się tylko, gdy kibice pytają, gdzie zagra w przyszłym sezonie. W miejscu, gdzie odbiera się bagaże, dwóch reprezentantów zakłada się o symboliczną sumę pieniędzy, czyja walizka pojawi się jako pierwsza. Potrzeba adrenaliny i rywalizacji jest ciągle obecna.
Polacy w turnieju w Antalyi potrzebowali chwili, by się rozkręcić. Pierwszy mecz przeciwko USA, przez część mediów nazwany wielkim hitem, tak naprawdę nim nie był, bo Amerykanie przysłali kadrę, której jednym z liderów był Jake Hanes – gość, który w Polsce grał w Cuprum Lubin i to klub, odpowiadający jego poziomowi.
W spotkaniu przeciwko Kanadzie zawodnicy Grbicia przegrali pierwszego seta, ale później było już dużo lepiej. Z Holandią podobnie – nierówny początek, ledwo wygrany pierwszy set na przewagi, a następnie już sporo lepsza gra. Mecz Polska – Słowenia miał być ozdobą tego turnieju, który jako całość, mówiąc łagodnie, nie stał na wysokim poziomie. W tym samym czasie w Rio de Janeiro kibice oglądali kapitalne starcia, jak m.in. mecz Kuba – Japonia, w którym zwłaszcza w tie-breaku roiło się od znakomitych wymian. A jeszcze grali tam przecież gospodarze, Włosi i Niemcy Michała Winiarskiego. W Antalyi hit zawiódł. Słoweńcy pewnie rozprawili się z Polakami i wygrali bez straty seta. Można było mieć wrażenie, że nasi zawodnicy byli zaskoczeni tym, jak dużo piłek szło do atakującego Toncka Sterna, gdy ten był w drugiej linii. Nasz blok często za tym nie nadążał.
Jeżeli kogoś z naszych zawodników należy szczególnie pochwalić za występ w Turcji, to Bartłomieja Bołądzia. – Nigdy nie widziałem go w takiej dyspozycji – usłyszałem w obozie Słoweńców po meczu, mimo że nas gładko ograli. Przeciwko Kanadzie i Holandii świetnie zaprezentował się Jakub Kochanowski. Zawiódł na pewno Karol Butryn, który tylko w ostatnim spotkaniu przeciwko Słowenii kilka razy poderwał drużynę. Inne mecze? A to zaspał i za późno chciał wykonać zagrywkę, przez co straciliśmy punkt, a to, gdy miał dobrze wystawioną piłkę, dał się w meczu z Holandią zablokować Tomowi Koopsowi, który mierzy tylko 193 cm wzrostu. We współczesnej siatkówce to niewiele.
Bartłomiej Bołądź
Ten ostatni to jedna z postaci, która będzie mi się kojarzyć z tym turniejem. Ma 23 lata, całą karierę spędził dotąd w bardzo przeciętnej lidze holenderskiej. Dla Koopsa turniej w Antalyi był debiutem w seniorskiej, międzynarodowej imprezie. Uśmiechnięty, ale i bardzo przejęty, tym co się dzieje. W rozmowie z Volleyball World po jednym ze spotkań mówił, że gra na entuzjazmie. W ataku miał problemy, co jest normalne na tym poziomie, przy jego warunkach fizycznych. Ale zagrywkę przyjmował nieźle. A serwis? Szedł na zagrywkę i strzelał jak z armaty. W meczu z Polską był 10 razy na zagrywce i zagrał trzy asy serwisowe. Ciekawa sytuacja miała też miejsce w pierwszym meczu Francuzów. Ich gwiazda, Earvin N’Gapeth, w pewnym momencie bardzo się zdziwił, bo w hali z głośników poleciała jego piosenka. Tak, to nie pomyłka – N’Gapeth to nie tylko genialny, choć trochę kontrowersyjny siatkarz, ale również dość ceniony raper. Dedykowanej muzyki było zresztą w Turcji więcej – po spotkaniach Polaków w hali leciał wielki przebój, „Supermoce”.
Po jednym z wywiadów wychodzę z Nirvany i trafiam na grupę naszych reprezentantów, którzy wracają z pobliskiej galerii handlowej. – Dawaj tam na zakupy. Mają bardzo niedrogo oryginalne rzeczy – śmieją się siatkarze. W Turcji wystarczy przechodzić obok sklepu z pamiątkami czy koszulkami piłkarskimi, by zostać od razu zaczepionym przez sprzedawcę. Widzę trykot Barcelony z nazwiskiem Roberta Lewandowskiego. Nie jest najlepszej jakości. Pytam z ciekawości o cenę. „15 euro, my friend! Best material, original!” – mówi z przejęciem sprzedawca.
Na plaży podobna scenka. Podchodzi do nas człowiek, mający w ręku perfumy. „Original Coco Chanel! Original! Only 20 euros!” – przekonuje do swoich towarów.
Tak sobie myślę, że to trochę jak z tym turniejem w Antalyi, który miał odbywać się z wielką pompą i stać na bardzo wysokim poziomie, a tymczasem zwłaszcza Słoweńcy, ale też Polacy przewyższali innych swoich jakością.
„Great volleyball my friend, great volleyball!”.
A tak naprawdę jest bardzo przeciętnie.
Fot. Volleyball World / Newspix.pl
WIĘCEJ W WESZŁO EXTRA:
Kasparow: Jestem terrorystą, bo walczę ze zbrodniarzem Putinem
Radość w Gdyni. Tylko, że to nie Arka świętowała awans
Femke Bol: Inspirowała mnie Justyna Święty. Pokazywała, by nigdy nie odpuszczać