Reklama

Marek Papszun jak Fileas Fogg?

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

21 maja 2024, 09:51 • 11 min czytania 54 komentarzy

Skoro już Raków ogłosił uroczyście wielki powrót trenera spod znaku czapki z daszkiem, przygotowaliśmy dla was coś na kształt kontynuacji naszej listy wszystkich drużyn, których Marek Papszun nigdy nie poprowadzi, a podobno mógł poprowadzić. Możliwe, że ją pamiętacie. Zastanawialiśmy się nawet nad jakimś chwytliwym podtytułem. “Wszystkie kluby, których nie poprowadził Marek Papszun: Reloaded”. Albo “Wszystkie kluby, których nie poprowadził Marek Papszun. Gniew bogów”. Ostatecznie jednak zestawiamy nowego-starego trenera Rakowa Częstochowa ze znanym z podróżowania bohaterem literackim i zadajemy wyjątkowo ważne pytanie. Dokąd dotarłby Marek Papszun, gdyby z uwagi na negocjacje odwiedził każdy klub, z którym był łączony w odpowiedniej kolejności? I czy zdołałby okrążyć świat wzdłuż równika? Zaczynamy!

Marek Papszun jak Fileas Fogg?

Wszystkie kluby, których nie poprowadził Marek Papszun, ale tylko do końca stycznia [ZOBACZ NASZĄ LISTĘ]

Zgodnie z doniesieniami mediów pierwszym z etapów podróży obieżyświata w naszej wyobraźni miałby być przejazd z Częstochowy do izraelskiej Hajfy. Marek Papszun był łączony z tamtejszym Maccabi, ale z uwagi na brak lotniska w mieście słynącym z klasztoru na Jasnej Górze, założyliśmy, że ówczesny trener Rakowa nie namyślał się długo i wsiadł w auto. Do pokonania miał więc całe 3680 kilometrów, lecz z tego co nam wiadomo ostatecznie nawet do Hajfy nie dotarł. Choć oczywiście mógł, było bardzo blisko, zainteresowanie było bardzo poważne i tak dalej…

W ten właśnie sposób sprawdzimy, czy Marek Papszun mógłby okrążyć świat tylko dzięki plotkom wiążącym go z kolejnymi klubami i reprezentacjami. Dobrze, że niedawno ktoś zaproponował mu przejęcie kadry narodowej Kanady – to zapewnia w naszym wielkim podróżniczym wyzwaniu cały ogrom emocji!

Z Hajfy do Pireusu (2875 kilometrów)

Drużyną, którą rzekomo mógł poprowadzić Marek Papszun po przygodzie z Maccabi był, a to dopiero ironia losu, grający teraz w finale Ligi Konferencji Europy Olympiakos. W całym zestawieniu niedoszłych pracodawców trenera wiele jest greckich ekip, ale doniesienia o ewentualnym przejęciu drużyny z Pireusu pojawiły się w przestrzeni medialnej bardzo szybko. Ledwie Papszun zdobył mistrzostwo Polski, a już miałby zasiąść za sterami jednej z najlepszych ekip w Grecji.

Reklama

Z Hajfy do Pireusu trener przemierzyłby dystans 2875 kilometrów. Chyba że ma wprawę w pływaniu przez Morze Śródziemne, ale przyjmujemy, że skoro już zabrał do Izraela auto, to dalej z tego auta korzysta.

Z Pireusu do Salonik (508 kilometrów)

To akurat krótka wyprawa, ale i wątek wiążący trenera Rakowa z Arisem nie był zbyt rozbudowany. Ot, jedna maleńka plotka i tyle.

Z Pireusu do Salonik nie jest daleko. Wystarczyło wyskoczyć na grecką “jedynkę” i już po pięciu godzinach zameldować się w siedzibie Arisu.

Z Salonik do Kijowa (1732 kilometry)

Pierwsza z dwóch potencjalnych wizyt w stolicy Ukrainy. Media podejrzewały, że Marek Papszun przejmie schedę po Mircei Lucescu, nie byle kim. Ostatecznie Dynamo Kijów postawiło na swojego byłego bramkarza i drużyną zaopiekował się Ołeksandr Szowkowskij, który w klubie spędził, nie przesadzimy, ponad połowę życia.

Jako junior, doświadczony i mniej doświadczony bramkarz, asystent trenerów i wreszcie pierwszy trener. Dobrze, że ostatecznie to plotki pojechały do Kijowa za Marka Papszuna, bo podróż byłaby daremna. 1732 kilometry jak krew w piach.

Z Kijowa do Krakowa (863 kilometry)

A potem jeszcze podróż z powrotem do Polski… Oferta Cracovii miała być wręcz bajeczna – prezes Janusz Filipiak miał zaproponować trenerowi Papszunowi zarobki rzędu 500 tysięcy złotych miesięcznie.

Reklama

Miał, bo – z tego co twierdziły obie strony – wcale tego nie zrobił. Sprawę dementował rzecznik Cracovii, sam profesor Filipiak i w końcu sam Papszun, który zarządzanie swoją niedoszłą fortuną od razu zleciłby małżonce:

Żona pisze do mnie z pytaniem o Cracovię, pyta czy to coś pewnego, dlaczego dowiaduje się z mediów. Powiedziałem jej, żeby już robiła listę wydatków – żartował w rozmowie z Canal+ Sport.

Z Krakowa do… Krakowa (1 kilometr)

W stolicy Małopolski chciała go też Wisła, a właściwie jej supernowoczesne modele komputerowe, które ostatecznie wytypowały Alberta Rude i dały Białej Gwieździe Puchar Polski, choć w pakiecie ze sporymi problemami na zapleczu Ekstraklasy. Coś za coś.

Ten temat podobno naprawdę był, jak to się mówi, grany.

Z Krakowa do Bordeaux (2088 kilometrów)

Między bajki można raczej włożyć plotki łączące Papszuna z Girondins Bordeaux. Jedyna zaleta ich wystąpienie jest taka, że w wielkiej podróży trenera i plotek na jego temat dookoła świata wyprawa do Francji dodałaby nam ponad dwa tysiące kilometrów do ogólnego dystansu. Bardzo ważne dwa tysiące kilometrów, w myśl zasady:

Grosz do grosza, a wyjdzie kokosza.

A już całkiem poważnie – to była chyba najbardziej plotkarska z plotek o Marku Papszunie, który wówczas, w sierpniu ubiegłego roku wypoczywał sobie pewnie w jakimś dobrze nasłonecznionym miejscu i produkował witaminę D.

Z Bordeaux do Warszawy (2232 kilometry)

Powrót do kraju to kolejne ponad dwa tysiące kilometrów, ale powód bardzo ważny. Ostatnia prosta gier prezesa Cezarego Kuleszy z mediami i kandydatami na selekcjonera reprezentacji Polski. Udział w rywalizacji brało niby trzech chętnych do objęcia kadry, ale to trochę tak jak w słynnej maksymie Gary’ego Linekera – choćby i za reprezentacją Polski biegało 22 trenerów, to i tak na koniec wygrywa Michał Probierz.

Wobec takiego rozstrzygnięcia castingu na selekcjonera, Marek Papszun musiał poczekać na kolejne, istniejące i nieistniejące, propozycje.

Z Warszawy do Poznania (310 kilometrów)

Choć blisko, to czas życia plotki łączącej nowego trenera Rakowa z Lechem Poznań był na tyle krótki, że Marek Papszun nie zdążyłby w nim przedostać się z Warszawy do stolicy Wielkopolski. Układ był prosty – trener nie chciał do Kolejorza, Kolejorz nie chciał trenera. To wszystko nie mogło i nie chciało nawet się udać, ale 310 kilometrów w walce o okrążenie świata wzdłuż równika piechotą nie chodzi.

Z drugiej strony, w Poznaniu zamienili siekierkę van den Broma na kijek Rumaka i chyba wcale nie są dumni ze swojego ostatecznego wyboru. Zresztą, co my się tu będziemy rozwodzić, więcej o statystykach Mariusza Rumaka i jego Lecha możecie przeczytać TUTAJ.

Z Poznania do Gelsenkirchen (756 kilometrów)

To niezmiennie nasz ulubiony etap wielkiej podróży śladami niedoszłych miejsc pracy Marka Papszuna. Trenera polecił ekipie z Zagłębia Ruhry niezawodny Tomasz Hajto, ale Niemcy nie byli zainteresowani usługami mistrza Polski, który już od pięciu miesięcy pozostawał bezrobotny. Albo inaczej – Hajto utrzymywał, że byli, ale tak naprawdę to chyba nie byli i zrobili go w balona.

Co ciekawe, to jedyny trop, który prowadził wszystkich śledzących doniesienia prasowe o Marku Papszunie do Niemiec. Po wizycie w Gelsenkirchen udajemy się od razu do stolicy Czech.

Z Gelsenkirchen do Pragi (689 kilometrów)

Propozycja-widmo objęcia czeskiej kadry, której istnienie wprost zakwestionował sam trener Papszun. Czesi od czasu wybrania nowego selekcjonera, czyli od początku stycznia, rozegrali ledwie dwa mecze, więc trudno na razie wyciągać jakieś wnioski, ale i tak Ivan Hasek pokonując pod koniec marca Norwegię i Armenię odniósł w tym roku kalendarzowym więcej zwycięstw niż Marek Papszun.

Wnioski wyciągnijcie sami.

Z Pragi do Kijowa (1418 kilometrów)

Tak dla odmiany, następnym przystankiem w papszunowskiej Odysei był Kijów. Sprawa znów dotyczyła jednej z ukraińskich drużyn, ale nie Dynama, a grającego na czas wojny w Kijowie Szachtara Donieck. Utytułowany klub mógł oczywiście rozważać kandydaturę Marka Papszuna na stanowisko pierwszego trenera, ale media dorobiły do tego nieco kuriozalną otoczkę.

Przekonywano, że szkoleniowiec zrobił na włodarzach Szachtara “wielkie wrażenie” podczas meczu towarzyskiego dwa lata wcześniej.

Z Kijowa do Kijowa (0 kilometrów)

Jeden z dwóch najkrótszych etapów, ale odnotować należało. Skoro już trenerem Papszunem zainteresował się Szachtar i skoro mógłby już trener Papszun przylecieć do stolicy Ukrainy i zasiąść na Stadionie Olimpijskim w Kijowie, żeby obejrzeć jakieś spotkanie z włodarzami jednej drużyny, to czemu nie miałby upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu?

Czemu nie wzbudzić po raz drugi zainteresowania Dynama, które ewidentnie nie chciało odpuścić tematu i uparcie kusiło Polaka. Albo raczej tak napisano tu i ówdzie.

Z Kijowa na Kretę (2624 kilometry)

Ważny moment wyprawy szlakiem niedoszłych miejsc pracy Marka Papszuna, w którym, o ile nie jesteście Panem Samochodzikiem i nie prowadzicie pokracznego pojazdu działającego też jako amfibia, trzeba porzucić auto. OFI Kreta kusiło trenera Rakowa pięknymi okolicznościami przyrody, śródziemnomorskim klimatem i uroczą architekturą.

Nic jednak z tego – ostateczną ofertę złożono komuś innemu, a Papszun z nieomal rajskiej wyspy mógł polecieć prosto do stolicy jednego z krajów bałtyckich.

Z Krety do Rygi (3377 kilometrów)

W styczniu Łotysze szukali akurat selekcjonera dla swojej reprezentacji narodowej. Rozważano czterech trenerów, a wśród nich właśnie Marka Papszuna, który miał zresztą niemałe szanse na angaż. Mimo wszystko i z całym szacunkiem dla łotewskich piłkarzy, oferta nie była jakoś bardzo prestiżowa i nie stała nawet obok propozycji z Ukrainy czy niektórych z Grecji. Z tym że jest jedną z lepiej udokumentowanych, przynajmniej jak na razie.

Do tego momentu podróży udało nam się dobrnąć już we wcześniejszym tekście o podobnej konwencji, ale wierzcie nam – to ledwie połowa drogi…

Zdradzimy jednak, że Marek Papszun faktycznie na przestrzeni całego roku był łączony z jakimś klubem średnio raz na dwa i pół tygodnia. Plotkarzom udało się podtrzymać to zawrotne tempo, które zaskakiwało nas pod koniec stycznia.

Z Rygi do Sunderlandu (2725 kilometrów)

Żadne to jednak zaskoczenie w porównaniu z informacją o potencjalnym zainteresowaniu Sunderlandu. TEAMtalk przedstawił nawet listę, na której angielski klub obok pracującego wówczas w Premier League Steve’a Coopera miał umieścić Marka Papszuna jako potencjalnego nowego szkoleniowca Czarnych Kotów.

Mało? Dziennikarze z Wysp twierdzili, że Polakiem interesują się też inne kluby z Wielkiej Brytanii i włodarze drużyn grających w Arabii Saudyjskiej. Aż szkoda, że nigdzie nie pojawiły się żadne konkrety, bo mielibyśmy okazję do wycieczki w samo serce Bliskiego Wschodu.

A tak pozostaje nam zadowolić się Sunderlandem – nie za pięknym, ale za to też nie za brzydkim.

Z Sunderlandu do Częstochowy (2093 kilometry)

Anglia Anglią, ale dopiero w Polsce można się poczuć jak u siebie. A tym przyjemniej wraca się z nawet chwilowej emigracji do ojczyzny nieodżałowanego fish’n’chips, im więcej może ci zaoferować nowy potencjalny pracodawca. W tym wypadku nowy-stary pracodawca.

Ktoś nieśmiało zaproponował, by może Marek Papszun wrócił do Częstochowy. Tej samej, którą w naszej równoległej rzeczywistości opuściłby jeszcze w kwietniu kuszony przez jedną z najlepszych drużyn w Izraelu.

W razie czego można by też było znowu podjechać do Krakowa, bo daleko nie ma. Tak jakby jednak okazało się, że Cracovia naprawdę ma zamiar dać Papszunowi pół bańki miesięcznie…

Wtedy jeszcze wielu komentatorów podkreślało, że choć nie można takiego scenariusza wykluczyć, to trener, który miał zrobić w swojej karierze krok do przodu, nie będzie chciał znowu wchodzić do tej samej rzeki i Papszun raczej nie poprowadzi Rakowa po raz kolejny.

Z Częstochowy do Aten (2104 kilometry)

Gdy temat ucichł i wydawało się, że nic już nas w tej całej historii nie zaskoczy… Prawdziwa bomba! Marek Papszun pojechał obejrzeć mecz w Atenach! Krzysztof Marciniak w Lidze+ Extra zdradził, że trener z poziomu trybun przyglądał się starciu AEK-u Ateny z Panathinaikosem. Niby niewiele, ale…

Wystarczyło, by na nowo rozgorzała dyskusja na temat przyszłości Papszuna i by plotka łącząca Polaka z jedną z greckich drużyn obiegła większość mediów sportowych.

Z Aten do Aten (0 kilometrów)

Musimy odnotować ten kolejny niewiele wnoszący do naszego wyzwania etap, ale też trudno ustalić, czy najpierw trener Papszun bliski był objęcia AEK, czy jednak pierwszeństwo do negocjacji z nim miałyby władze Panathinaikosu.

Stadion, na którym grały obie drużyny, był jeden, ale nie jesteśmy w stanie wam powiedzieć, bliżej kogo siedział na nim szkoleniowiec Rakowa.

Z Aten do Ottawy (7740 kilometrów)

Na koniec prawdziwy gamechanger, który znacząco zwiększa szanse na okrążenie ziemi “szlakiem plotek łączących Marka Papszuna z kolejnymi klubami przez ostatni rok”®. Reprezentacja Kanady w niepokoju wyczekuje mundialu, który współorganizuje już za dwa lata i w którym chciałaby osiągnąć jakiś mniejszy lub nawet większy sukces. W związku z tym federacja rozgląda się za nowymi selekcjonerami, a ci mogliby zapisać się złotymi zgłoskami w historii kraju spod znaku klonowego liścia.

Na liście z nazwiskami, które interesują Kanadyjczyków, jest oczywiście Marek Papszun, mistrz Polski z Rakowem Częstochowa, który na negocjacje z przedstawicielami federacji musiałby się udać aż za Ocean Atlantycki i na pewno nie dotarłby tam autem. Odradzalibyśmy także drogę morską, bo takie rejsy trwają co najmniej osiem dni. A czasem nawet miesiąc…

Z Ottawy do Budapesztu (6770 kilometrów)

Nieustannie przyglądam się rynkowi trenerskiemu, nawet teraz jest polski profesjonalista, który z nauczyciela wychowania fizycznego stał się fantastycznym trenerem i stworzył bardzo dobry system – powiedział prezydent węgierskiego Ferencvarosu, Gabor Kubatov w rozmowie z M4 Sport. Każdy załapał o kogo chodzi i każdy zastanawiał się, czy to nie jest ta najbardziej poważna oferta, w dodatku już u progu powrotu do Rakowa.

Węgrzy byli podobno naprawdę zdeterminowani, ale Marek Papszun wybrał po swojemu. Wybrał po prostu to, co dobrze zna. Miejsce, w którym czuje się, jak u siebie.

Z Budapesztu do Częstochowy (637 kilometrów)

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Częstochowa okazała się dla Papszuna tym, czym Pacanów dla Koziołka Matołka albo bardziej okulary dla pana Hilarego. Szukał w kapciach, w surducie, w prawym i lewym bucie, a na koniec okazało się, że wszystkie te plotki powstały tylko po to, żeby po roku trener Rakowa zrozumiał, że najlepiej mu po prostu w Rakowie. Klubie, który cały czas miał pod nosem.

To samo musiał też zrozumieć Raków i nic dziwnego, że obie strony potrzebują siebie nawzajem i spotykają się znowu po tych wszystkich wymyślonych i niewymyślonych perypetiach. Klub wydaje się stworzony dla Papszuna, a i próby zastąpienia go kimś innym nie można z czystym sumieniem zaliczyć do udanych.

Mapa wyprawy śladem klubów, które mógł poprowadzić Marek Papszun

Piękna to była wyprawa i nie zapomnimy jej nigdy. Nadal jednak nie zaspokoiliśmy waszej ciekawości – nie ustaliliśmy, czy gdyby Marek Papszun z uwagi na negocjacje odwiedził każdy klub, z którym był łączony w odpowiedniej kolejności, to zdołałby okrążyć świat wzdłuż równika.

Odpowiedź zdecydowanie ucieszy wszystkich fanów pięknych historii, które zasługują na równie piękny finał.

Tak. Marek Papszun odwiedzając każdy kolejny klub, z którym był łączony od ogłoszenia swojego odejścia z Rakowa, okrążyłby ziemię, czyli pokonałby dystans większy niż długość równika. I to większy o ponad jedną podróż z Krety do Rygi!

WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

54 komentarzy

Loading...