Szczęście to niezwykle trudne do zdefiniowania pojęcie. Często mówimy, że ktoś ma szczęście, występuje na świecie coś takiego jak szczęście w nieszczęściu, ktoś może być szczęściarzem. Szczęśliwi nie liczą czasu, a kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości. Mówi się też, choć rzadziej, że szczęścia ojcowskiego syn nie dziedziczy. Szczęścia może i nie, ale nikt nie broni mu odziedziczyć szczęśliwego amuletu.
Jeśli boicie się dentystów, to czytajcie uważnie, bo w przyszłości i was może dotyczyć podobna historia, choć bardziej waszych dzieci. To opowieść o wyjątkowej pamiątce, która przechodząc z ojca na syna miała mieć nadprzyrodzone moce, o których nie śniło się filozofom. To całkiem powszechne, że niezwykłe rodzinne artefakty po śmierci najbliższych stają się nagle wyjątkowo ważne. Stary pierścionek babci. Ulubione korale mamy. Samochód dziadka.
Sztuczna szczęka taty.
Kocham cię, tato
Relacja syna z ojcem jest w wielu wymiarach relacją wyjątkową. Czasem trzymacie się na dystans i tygodniami potraficie traktować się nawzajem jak powietrze, po czym nagle, w sumie nie wiadomo jak, stajecie się dla siebie najważniejszymi osobami na świecie i nikt inny czy nic innego się nie liczy. Trochę to trwa, a potem znów zdrowy dystans. W tych okresach niezmiennym pozostaje wspólne spędzanie czasu na reperowaniu jakichś drobnych usterek, grzebaniu w aucie, wspólnym chodzeniu na mecze albo graniu w piłę, tenisa, koszykówkę, cokolwiek.
Wyjątkowa była więc również więź łącząca Christophera i Jasona Bailey’ów. Razem stworzyli całe dwadzieścia osiem lat wspólnej i bardzo prywatnej historii, którą w całości znają tylko oni. Można się tylko domyślać, że pełno w niej było uśmiechów i złości. Christopher pewnie nieraz zbeształ małego Jasona:
– Mi świecisz czy sobie?!
Ale i potem najprawdopodobniej wielokrotnie ściskał syna z miłością. Pamięć o wszystkich chwilach spędzonych z tatą sprawiła nawet, że Jason uwierzył w cuda. W dodatku takie całkiem niedorzeczne. I jeszcze postanowił się tym wszystkim pochwalić, zaczynając swoją historię od tego, że to tata zabrał go po raz pierwszy na stadion Walsall i zaszczepił w nim miłość do piłki.
Historię Bailaya dokładnie opisywał kilka lat temu brytyjski Daily Mail, któremu niezwykły kibic sam opowiedział o swoim wyjątkowym amulecie. Później, jak to w Anglii, wiele portali podchwyciło temat i przez kilka dni bombardowano wyspiarzy zdjęciem uśmiechniętego faceta trzymającego w ręce część uśmiechu swojego ojca.
Szczęśliwe chwile ze szczęśliwą szczęką
– Zachowałem jego zęby, bo przywoływały szczęśliwe wspomnienia. Były ważną częścią taty – mówił prasie Bailey. Przy czym to dosłownie była ważna część Christophera. Jego syn postanowił, że w ważnych momentach będzie miał sztuczne zęby przy sobie i w ten sposób nadal będzie dzielił chwile z ojcem. Zabrał więc szczękę na jedno ze spotkań ukochanej przez obu ekipy Walsall, która nigdy nie była skazana na żaden wielki sukces.
– Zawinąłem je w chustkę, w którą zawsze zawijał je tata i zabrałem ze sobą na Millennium Stadium w Cardiff, gdzie mieliśmy rozgrywać finał baraży. W dogrywce przegrywaliśmy już 1:2, więc wyciągnąłem zęby z kieszeni, lekko potarłem i pocałowałem na szczęście. Wygraliśmy ten mecz – wspomina w rozmowie z Daily Mail ekscentryczny kibic.
Jason Bailey z ojcem Christopherem w 1999 roku.
W ten sposób zaczęło się sztucznej szczęki ojca życie po życiu. Bailey zabierał zęby na większość spotkań i jak sam podkreślił w cytowanym tu szeroko wywiadzie, częściej przynosiły jego drużynie szczęście, niż pecha.
I raz jeszcze – przywoływały szczęśliwe wspomnienia.
– Tata miał w zwyczaju wrzucać te zęby ludziom do kufli, a zwykle pijaliśmy naprawdę gęste piwo, więc jego ofiary nie mogły zauważyć tej niespodzianki, dopóki nie wypiły wszystkiego. Wkładał je też do skwarków wieprzowych, które potem odnosił z powrotem do baru, skarżąc się, że w jego jedzenie ktoś wsadził sztuczną szczękę.
Brytyjskie poczucie humoru.
Wreszcie coś do gablotki…
Szczęka nie może jednak cały czas leżeć ani zawinięta w chustkę, ani wyeksponowana na komodzie. Ani nie może być ciągle wciśnięta w kieszeń. O ile pan Bailey nie przejmował się tym kompletnie, o tyle jego żona, pani Bailey, wykazała się charakterystyczną dla kobiet troską o wszelkie durne przywary ich mężczyzn.
Gdy miała już dosyć tego nadziewania się w domu na szczękę zostawioną w różnych miejscach, zaproponowała Jasonowi umieszczenie jej w pięknej gablocie. Zwykle trzymała w niej biżuterię, ale tym razem była gotowa poświęcić tę na wskroś kobiecą przestrzeń dla amuletu męża.
– Wiem, jak ważne są dla niego te zęby – podkreślała, pytana o tę cholernie dziwną sprawę przez dziennikarzy. – Ja, w przeciwieństwie do tej jego sztucznej szczęki, przynoszę Walsall pecha. Gdy tylko szłam na mecz, drużyna przegrywała, więc Jason zabronił mi chodzić na mecze.
Prawda jest jednak taka, że sztuczna szczęka też nie przynosi Walsall wielkiego szczęścia. Bailey utrzymuje, że jego ulubieńcy częściej wygrywają niż przegrywają, gdy melduje się na trybunach z zębami ojca i może faktycznie tak jest, ale klub nadal nie osiągnął żadnego znaczącego sukcesu. Więcej – gdy amulet Baileya miał tylko jedno zadanie i ten jeden raz miał po prostu zadziałać, nie zadziałał.
The Saddlers grali po raz pierwszy na wielkim i monumentalnym Wembley w ramach finału Johnstone’s Paint Trophy, czyli pucharu organizowanego dla drużyn z trzeciego i czwartego poziomu rozgrywkowego w Anglii i drużyn młodzieżowych lepszych klubów. To trofeum mogło być dla Walsall największym sukcesem w ponad stuletniej historii – mekka angielskiego futbolu miała być świadkiem starcia z ekipą Bristol City, która nie wiedziała, że dla dobra rodzinnej legendy Bailey’ów powinna przegrać.
Nec dentures contra plures…
Nie przegrała jednak, a ukochani przez Jasona Saddlers musieli obejść się smakiem. Nie pomogło tarcie i całowanie szczęki, która, mimo wiary Baileya, działała przecież bardzo wybiórczo, raz pomagając Walsall, a raz nie.
Utracona moc?
Jason Bailey nie przestał jednak wierzyć w sukces, a jego pełne miłości do Walsall serce nie rozpadło się tego dnia na milion kawałków. Nadal chodzi na mecze, wspiera drużynę, która może i nic nie wygrywa, ale za to jest jak najbardziej jego. Przez całe życie wierny kibic musiał zadowolić się jedną jedyną wygraną w lidze na czwartym poziomie rozgrywkowym. I wieloma meczami, w których Saddlers niewiele mogli zdziałać.
Dla właściciela niezwykłego amuletu dzień meczowy jest dniem świętym. Nieważne – na wyjeździe czy u siebie na Banks Stadium. Bailey wspiera swoją drużynę zawsze i wszędzie. A przy okazji nie zapomina o tacie, który pomógł mu złapać tego bakcyla.
– To już 25 lat, a ja wciąż tęsknię jak szalony. Poświęciłbym codzienne wygrywanie milionów na loterii dla choćby godziny rozmowy. Kocham cię, tato.
Bailey ma taki zwyczaj, że co roku w mediach społecznościowych przypomina wszystkim znajomym o tym, jak ważną osobę stracił te ćwierć wieku temu. Rok w rok, 13 marca, zawsze to samo. Życie jednak toczy się dalej i wszędzie wokół drużyny Walsall układa się bardzo dobrze. Szczęśliwi synowie, zdrowe wnuki, uśmiechnięta żona. I spełniony, chyba także szczęśliwy ojciec, dziadek, mąż i syn w jednym.
Może te sztuczne zęby ojca naprawdę przynoszą szczęście? Tylko akurat nie piłkarzom…
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pacheco skomplikował mecz w Zabrzu. Remis bez satysfakcji
- Kochalski udowadnia, że jest najlepszym bramkarzem sezonu
- Jeden agent, jeden sezon i osiem transferów do Stali Mielec. Mogło wyglądać źle, ale wypaliło
Fot. South West News Service
Cytaty za wywiadem dla Daily Mail