Górnik Zabrze, który zawstydza wszystkich bogatych, bo przy swoich pozaboiskowych problemach gra świetnie i może wejść do pucharów, miałby zostać pozbawiony tej Europy przez Łukasza Wolsztyńskiego? Matko boska, ten sezon jest popieprzony.
Naprawdę mogliście zapomnieć o istnieniu Wolsztyńskiego w polskiej piłce. W poprzednim sezonie nie strzelił ani jednego gola, czy to na poziomie drugiej ligi, czy to pierwszej. Mimo wszystko wzięła go Stal, znana z odgruzowywania piłkarzy, ale nawet ona odgruzować go nie zdołała, bo Wolsztyński pojawiał się na boisku incydentalnie i oczywiście strzelić niczego nie potrafił.
Aż do dziś.
Wszedł i jak gdyby nigdy nic podbił sobie piłkę głową, a potem pieprznął z woleja na 1:1 w ostatniej minucie meczu. Wyglądał, jakby robił to co mecz, jakby był futbolowym przekozakiem, a nie gościem odkurzonym z Kotwicy Kołobrzeg.
Co jeszcze masz dla nas Ekstraklaso? Lądowanie kosmitów w trakcie multiligi? Dowołanie przez Legię Wojtka Kowalczyka i jego hattrick z Lechem? Bramkę Patryka Klimali, efektownego Lecha Poznań?
Naprawdę nie mamy już pojęcia, gdzie ta liga planuje się zatrzymać, skoro co chwila wymyśla coś nowego, równie absurdalnego jak piękny gol Łukasza Wolsztyńskiego w kluczowym momencie sezonu Górnika.
A wydawało się, że zabrzanie podnieśli się po dostaniu w cymbał od Cracovii i dzisiaj sięgną po trudno zdobyte, ale jednak trzy punkty. Stal nie położyła się przed gospodarzami i wcale nie była łatwym przeciwnikiem. ale Górnik i tak powinien pokusić się o więcej niż jednego gola, którego z wolnego upolował Pacheco.
Niestety – albo celowniki były źle nastawione, albo świetnie bronił Kochalski. Na przykład w pierwszej połowie golkiper Stali nie mógłby nic poradzić, gdyby Szcześniak z pięciu metrów zdecydował się trafić w bramkę. No, ale takiej decyzji obrońca najwyraźniej nie chciał podjąć. Z kolei geniusz Kochalskiego ujawnił się choćby wtedy, gdy też z okolicy piątki na kapitalnym refleksie odbił dobitkę Musiolika.
Zatem gospodarze naprawdę mieli argumenty, by nie oglądać się na Wolsztyńskiego (rany…) i sprawić, że jego trafienie byłoby tylko honorowe. Grali zdecydowanie lepiej niż z Cracovią, było w nich o wiele więcej jakości, spokoju (wydawało się) i chęci zwycięstwa ze świadomością, jakie drzwi może ono otwierać.
Ale przyszedł Wolsztyński (o rety, o rety) i być może zatrzasnął je Górnikowi przed nosem. Natomiast dopóki piłka w grze – nic straconego. To taki rok, że na koniec może wyjść Dumbledore i przyznać komuś dodatkowe punkty, bo tak.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Kim jest Frederiksen? To trener skrojony pod upodobania władz Lecha
- Prezes nie płaci i myli ludzi. W bramce może stanąć syn sponsora. Witamy w Bielsku!
- Mariusz Malec: Gram coraz lepiej. Reprezentacja to nie jest odległe marzenie [WYWIAD]
Fot. Newspix