Jeśli polski hokej w trakcie tych mistrzostw świata Elity miał dostać świetną reklamę, to już pierwszy mecz zapewnił mu ją w całości. Polacy zagrali fantastyczny mecz z Łotyszami i choć ostatecznie przegrali po dogrywce, to można im tylko gratulować za to, jak zaprezentowali się w meczu z trzecią drużyną poprzedniego turnieju mistrzowskiego.
Outsiderzy, ale z ambicjami
Oczywiste było to, że Polacy będą w mistrzostwach świata Elity reprezentacją typowaną do spadku. Wrócili do nich przecież po 22 latach. W wyliczeniach AbsurDB – naszego redakcyjnego kolegi – szans na utrzymanie mieliśmy około 40 procent. I to znaczyło, że są one… całkiem duże, bo „na oko” mogły się zdawać nawet mniejsze. Przed mistrzostwami eksperci podkreślali, że kluczowe mają być dla Polaków dwa mecze – z Francją i Kazachstanem. Z tą drugą ekipą grać mieliśmy w ostatniej kolejce, bo dwa najsłabsze zespoły według światowego rankingu są ustawiane do meczu właśnie na sam koniec rozgrywek grupowych. Tak, by – w teorii, gdyby przegrali wszystkie inne spotkania – mieli wtedy grać o utrzymanie w Elicie.
Tyle że Kazachstan już dziś pokazał, że outsiderzy swoje mogą. Kazachowie wygrali bowiem 3:1 z Francją.
Polacy z kolei przygotowywali się do meczu z Łotyszami. Trzecią drużyną ostatnich mistrzostw, ale nie tak mocną, jak sugerować by to mogło wyłącznie to zdanie. W dodatku to mecz otwarcia, a wiadomo, w nich potrafią dziać się ciekawe rzeczy. Stąd eksperci jako trzeci ważny mecz dla Biało-Czerwonych wskazywali właśnie ten mecz. W naszej zapowiedzi mistrzostw Michał Ruszel, współzałożyciel portal NHLwPL i komentator hokeja na antenie Viaplay, mówił:
– To może być dla nas nawet najważniejszy mecz. Mamy realne szanse, by pograć w hokej z Francuzami i Kazachami, ale z Łotwą – dlatego, że to pierwszy mecz turnieju – dostajemy niesamowitą okazję. To nie jest hegemon światowego hokeja. Owszem, mieli bardzo udany poprzedni turniej, ale ich potencjał nie sięga kosmicznych wartości. To jest poziom Białorusi, może gorszej Francji czy nieco lepszych Włochów. Jesteśmy w stanie zagrać z nimi dobry mecz, jeżeli nasi bramkarze i obrona wytrzymają wszystko nerwowo w pierwszej tercji. Przeskok nie będzie duży od tego, co zagraliśmy w sparingach, po prostu trzeba jak najdłużej wytrzymać bez straconego gola. Pewnie go w końcu stracimy, ale jeśli nasi chłopcy zobaczą, że mogą grać wyrównaną tercję, to mogą być w stanie uszczknąć punkt. A ten punkt w późniejszej perspektywie może znaczyć naprawdę dużo.
CZYTAJ TEŻ: „TURNIEJ ZWERYFIKUJE NASZE MARZENIA”. CZY BIAŁO-CZERWONI UTRZYMAJĄ SIĘ W ELICIE?
Jeszcze inaczej patrzył na to Robert Kalaber, trener Biało-Czerwonych, który mówił nam, że nie ma zamiaru typować konkretnych rywali. Zamiast tego woli w każdym meczu grać o jak najlepszy wynik. Choćby Polacy mieli się mierzyć z potęgami – jak Słowacja, Szwecja czy USA.
– Te spotkania postaramy się rozpocząć od stanu 0:0 w głowach i jak najdłużej utrzymać ten wynik na lodzie. Może jakimś sposobem wbijemy też gola tak uznanym rywalom. Nie oszukujmy się, to nie są hokejowi przeciwnicy, których możemy zaskoczyć i w ten sposób wygrać. Będzie bardzo trudno, ale na pewno będziemy z nimi walczyć. Spojrzymy im w oczy z odwagą, mimo że to zawodnicy z najwyższej światowej półki, którzy mają mnóstwo jakości. Oni mają walczyć o medale. Jestem ciekaw, jak te mecze będą wyglądać – mówił.
I cóż, w meczu z Łotyszami przekonaliśmy się, że nie żartował. Polacy zagrali wielkie spotkanie!
Cios za cios
Postawa Biało-Czerwonych imponowała od samego początku. Doskonale pracowali w obronie, nie dopuszczali Łotyszy do łatwych sytuacji. Byli świetnie zorganizowani, widać było, że wszystko to, co wypracowali w sparingach z trudnymi rywalami – Danią, Wielką Brytanią czy Słowacją – dziś zadziałało. A defensywa była ich szczególnym obszarem zainteresowań, mówił nam o tym Paweł Zygmunt, zawodnik polskiej kadry. – Nie oszukujmy się, będziemy się więcej bronić niż atakować. Myślę, że wszystko w tym elemencie będzie dobrze, pokażemy charakter. Tak samo z przodu, gdzie powinniśmy zdobyć tych kilka bramek.
No i pokazali charakter. No i z przodu zdobyli bramki. Wszystko się sprawdziło.
Jasne, John Murray w polskiej bramce musiał się dwoić i troić. Ale to było pewne od początku, że w ciągu całych mistrzostw będzie miał ręce pełne roboty. Ale „Jasiek Murarz” podporą polskiej kadry jest już od lat, wszyscy znamy jego możliwości. Ze swoich zadań wywiązywał się dziś doskonale. I gdy Łotysze atakowali, bronił wszystko. A skoro on bronił, to kolegom pozostało mu podziękować. I zrobili to w 16. minucie, gdy Krzysztof Maciaś – jeden z największych talentów polskiego hokeja – zdobył szczęśliwą bramkę z prawej strony. Do końca pierwszej tercji więcej goli nie było. Polacy prowadzili.
🇵🇱POLAND GETS GOAL 1️⃣! Krzysztof Macias puts it 🖐️hole!#POLLAT#MensWorlds @PZHL pic.twitter.com/WvsGEplOco
— IIHF (@IIHFHockey) May 11, 2024
Ale na start drugiej od razu bramkę stracili. Wyrównał Roberts Mamcics. Polacy się tym jednak nie podłamali, dalej grali swoje, harowali na tafli. I to dało efekt. W 28. minucie spotkania Kamil Wałęga posłał krążek w stronę bramki Merzlikinsa, ten odbił go, ale niezbyt pewnie, przez co krążek odbił się od jednego z jego kolegów i wpadł do siatki. 2:1 dla Polski to już był wynik pokazujący, że nasi reprezentanci dużo mogą. Choć gdy rywale zebrali się do ataku, to tylko John Murray i popularna – zwłaszcza w innym sporcie zespołowym – obrona Częstochowy trzymała nas przy życiu.
I utrzymała. Do przerwy przed trzecią tercją było 2:1 dla Biało-Czerwonych.
Znów jednak zabrakło nieco koncentracji na początku kolejnej odsłony gry. Gola na 2:2 wpakował po kontrze – gdy Polacy grali w przewadze, co musiało szczególnie zaboleć – Rodrigo Abols. Czy Polacy się tym podłamali? No nie, gdzie tam! Dalej robili swoje. Byli nie do zdarcia, fantastycznie prezentowali się na lodzie w starciu ze zdecydowanymi faworytami meczu. I znów wyszli na prowadzenie! Krystian Dziubiński, kapitan kadry, uderzył, a krążek po rykoszecie od rywala spadł pod nogi Maciasia. Ten nie spudłował, zdobył swoją drugą bramkę i dał nam kolejne prowadzenie.
Dopiero wtedy przekonaliśmy się jednak, jak atakować potrafią nasi rywale.
Łotysze już po kilku minutach wyrównali, choć mieliśmy z tą bramką nieco zamieszania. Sędziowie najpierw pokazali, że gola nie ma, potem upewnili się jeszcze na wideo, ale nasi rywale wzięli challenge. I po nim jednak uznali, że gol był prawidłowy, bo John Murray nie był faulowany przez rywala. Cóż, jest to pewna kontrowersja, a Robert Kalaber na ławce zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego z tej decyzji, ale pogodził się z nią. Podobnie jak i z tym, że ledwie dwie minuty później Łotysze prowadzili, po świetnej akcji Robertsa Bukartsa, który ograł Murray’a i wpakował krążek do pustej bramki.
Ale wiecie, co wtedy zrobili Polacy? No jak to co! Ruszyli do przodu, zaryzykowali, walczyli o remis, dający choćby punkcik. I go wywalczyli! Mateusz Bryk uderzył z dystansu, krążek wpadł do siatki po rykoszecie. Polakom pozostało wytrzymać ostatnich kilka minut, by mieć upragniony punkcik. Zrobili to, ba, pod koniec grali nawet w przewadze, ale nie zamierzali ryzykować. Dotrwali do końca podstawowego czasu, to się liczyło.
🚨Poland REFUSES to give up and catches up quick!🤯We are tied AGAIN! #POLLAT#MensWorlds @PZHL pic.twitter.com/5zMfBeg7Bw
— IIHF (@IIHFHockey) May 11, 2024
Niezwykle cenny punkt
Z perspektywy końcówki meczu żałować można tylko dwóch rzeczy – że na początku dogrywki nie udało się wykorzystać gry w przewadze 4 na 3 graczy. I że niedługo potem strzał Polaków uderzył tylko w obramowanie bramki. Chwilę później bowiem zaatakowali Łotysze, którzy też najpierw trafili w poprzeczkę, a potem wpakowali krążek do naszej bramki. Wygrali 5:4.
Wiadomo, po takim meczu jest się nieco rozczarowanym, nie da się przecież w pełni cieszyć z porażki. Ale jeśli polski hokej miał dostać dziś reklamę, to dostał najlepszą możliwą. A punkt, który wywalczyli w tym meczu Biało-Czerwoni, może okazać się niezwykle cenny na koniec rywalizacji w grupie. Tym spotkaniem nasi zawodnicy udowodnili też, że co jak co, ale w tej Elicie naprawdę chcą zostać.
Po dzisiejszym meczu wiemy jedno – jeśli Biało-Czerwoni zagrają tak z Francją czy Kazachstanem – powinni być w stanie wygrać. Bo jasne, zdobyli dziś bramki szczęśliwe, ale temu szczęściu sami pomogli. Nie przestraszyli się Łotyszów, wręcz przeciwnie. Grali mądrze, konsekwentnie i nie bali się zaryzykować, gdy trzeba było to zrobić.
W efekcie dostali nagrodę. Najmniejszą możliwą, ale przed meczem szanse na nią mieli w teorii minimalne. A jednak ugrali swoje. I mają ważny punkt.
Fot. Newspix