Czy można spędzić lepiej piątkowe popołudnie, niż oglądając spotkanie Piasta Gliwice, który o nic nie gra, bo nie ucieknie już ze środka tabeli z ŁKS-em, który też o nic nie gra? Oczywiście, że tak. Natomiast jeśli ktoś na to spotkanie się nie śpieszył – nie było powodu – i zasiadł dopiero na drugą połowę, może uznać, że przeżył miłe chwile. No, chyba że jest z Łodzi.
Dlaczego tak – ponieważ o pierwszej części gry naprawdę nie ma co gadać. W sekcji „akcja meczu” realizatorzy wybrali uderzenie głową Ameyawa obronione przez Bobka, z tym że w ogóle bez potrzeby, gdyż piłka nawet nie leciała w bramkę.
Chyba więc rozumiecie, z jakim bagnem mieliśmy do czynienia.
Natomiast po zmianie stron – inna rozmowa. Piast wziął się ostro do roboty, przycisnął beniaminka-spadkowicza i rozpoczął strzelanie.
Wynik otworzył – a jakże – przez wrzut z autu. Piłkę jak zwykle cisnął Dziczek, przedłużył ją Felix, a Ameyaw mocnym pieprznięciem skończył sprawę. Należy zwrócić uwagę, że w tej sytuacji Gulen (185 centymetrów wzrostu) przegrał starcie w powietrzu z Felixem (172 centymetry). Z kim więc obrońca ŁKS-u planuje w ogóle wygrywać takie pojedynki, trudno powiedzieć. Można podejrzewać, że przeskoczyłby go też Peter Dinklage.
Swoją drogą, ciekawa jest kariera Gulena w Polsce: spędził tutaj dwa sezony i dwa razy spadł z ligi. Widać powtarzalność, ale chyba nie ma potrzeby sprawdzać, czy do trzech razy sztuka.
Niemniej wracając do meczu – po tym golu ŁKS rozstroił się całkowicie. To znaczy i przed nim nie było z łodzianami za specjalnie (oprócz początku, kiedy jeszcze jako tako wyglądali), ale po trafieniu Ameyawa – kaplica. Najpierw gola upolował Wilczek z najbliższej odległości, bo obrońcy tradycyjnie byli w lesie, potem wynik ustalał Felix – bramkami na 3:0 i na 4:0.
Przy wszystkich tych trafieniach w polu karnym ŁKS-u brakowało tylko czerwonego dywanu i pytania, czy napiją się panowie z Gliwic herbatki. Wyraźnie widać, że ze spadkowicza kompletnie uszło powietrze i chce on, żeby ten sezon już się skończył. A niestety – trzeba grać. I bardzo boleśnie dostawać w cymbał.
A Piast, cóż, wziął się w garść i z ostatnich pięciu spotkań ligowych wygrał cztery. Niestety – to już nie jest cała dobra wiosna, tylko ledwie jej końcówka, więc gliwiczanie walczą już po prostu o przyjemny finisz.
Może kiedyś dojdą do tego, że warto prezentować taki poziom nieco szybciej, kto wie.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Mateusz Mak: Od razu mówiłem w Katowicach, że jeszcze chcę wrócić do Ekstraklasy
- Koniec Oktawiana Moraru w Radomiaku. Klub szuka nowego dyrektora sportowego
- Niels Frederiksen – trener skrojony pod upodobania władz Lecha, niekoniecznie pod pragnienia kibiców
Fot. Newspix