Reklama

Union Saint-Gilloise w finale Pucharu Belgii po 110 latach przerwy

AbsurDB

Autor:AbsurDB

09 maja 2024, 12:49 • 10 min czytania 0 komentarzy

Magda Janssens urodziła się 16 marca 1912 roku. Gdy kończyła cztery tygodnie, 14 kwietnia zainaugurowane zostały rozgrywki o Puchar Belgii. Trudno było jednak znaleźć w gazetach relację ze spotkań pierwszej rundy, bo tej samej nocy zatonął Titanic. Dziś wiemy jednak, że w pierwszych meczach działy się rzeczy ciekawe. W spotkaniu klubu z Antwerp FC z Racing Clubem z Brukseli, sędzia wbrew przepisom nie zarządził dogrywki przy wyniku 1:1. Z kolei RCS Vervietois okazało się pierwszym klubem drugoligowym, który wyeliminował zespół z najwyższej dywizji – Union Saint-Gilloise. Dziś, 9 maja, klub z Antwerpii zmierzy się właśnie z Saint-Gilloise w finale Pucharu Belgii.

Union Saint-Gilloise w finale Pucharu Belgii po 110 latach przerwy

Co ma z tym wszystkim wspólnego Pani Magda? Otóż, gdy odchodziła z tego świata we wrześniu 2023 jako najstarsza mieszkanka swojego kraju, była ostatnią żyjącą Belgijką, która pamiętała poprzedni występ Les Unionistes w finale Pucharu Belgii w 1914 roku. W czwartek klub ten zagra w finale Beker van België po 110 latach przerwy. Co się działo w klubie w tym czasie i czy to rekordowa przerwa między kolejnymi finałami? Zapraszam do lektury.

Dawne sukcesy Unionu

Odpadnięcie z drugoligowcem w 1912 roku podziałało trzeźwiąco na Union. Już rok później zdominował rozgrywki wygrywając puchar kraju. Podobnie było w 1914 roku, choć tylko rok wcześniej puchar udało się połączyć z mistrzostwem kraju, co oznaczało pierwszy w historii Belgii dublet. Podporą defensywy był Oscar Verbeeck, który w lidze belgijskiej rozegrał aż 254 mecze, ale strzelił tylko jednego gola. Verbeeck, wraz z sześcioma jego klubowymi kolegami, stanowił o sile reprezentacji kraju, gdy zdobywała ona w 1920 roku złoty medal olimpijski w Antwerpii. Być może na którymś z jej meczów była także z rodzicami ośmioletnia wówczas Magda Janssens. Mieszkała wszach w dzielnicy Antwerpii – Deurne.

Pomocą zespołu kierował natomiast młodziutki Joseph Musch, który w wieku 17 lat został najmłodszym reprezentantem Belgii w historii. Za strzelanie goli odpowiadał napastnik George Hebdin, którego kariera została przerwana dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1909 roku, gdy federacja dowiedziała się, że jest on obywatelem Wielkiej Brytanii. Problem był dość duży, bo Hebdin zdążył już zadebiutować w reprezentacji Belgii. Sprawa dotarła do FIFY, która w 1912 roku stwierdziła, że Anglicy, którzy mieszkali w Belgii przez więcej niż dziesięć lat, mogą grać dla reprezentacji swojej nowej ojczyzny. Przepisy regulujące tego typu sytuacje, choć wielokrotnie zmieniane, obowiązują do dziś. Drugą przerwę w karierze Hebdina, tak jak wszystkich jego kolegów spowodowała pierwsza wojna światowa.

Reklama

Zaraz po niej klub postanowił zbudować stadion. Wybrano do tego ogródek warzywny w jednym z parków w brukselskiej dzielnicy Saint Gilles. Nazwa ta oznacza po polsku Świętego Idziego, a język polski w tej części stolicy słyszany bywa dość często. Jest w niej polska kaplica i wiele polskich sklepów i piekarni. Stadion Duden Park posiada ceglaną fasadę w stylu art deco o szerokości ponad 100 metrów i jest dziś chronionym zabytkiem. Na jego inaugurację gospodarze w obecności księcia Leopolda przyjmowali AC Milan. Stadion liczył 35 000 miejsc i był jednym z największych w kraju. W 1933 w dniu meczu derbowego z Daring Clubem zmarł zarządzający klubem Joseph Marien. Od tego czasu stadion nazwany jest jego imieniem. Wtedy też klub rozpoczął niesamowitą serię sześćdziesięciu meczów bez porażki przez ponad dwa lata – stąd jego przydomek Union 60. Lista tych meczów jest wypisana na ścianie na korytarzu budynku klubowego pod główną trybuną obiektu. Dziś stadion liczy mniej niż dziesięć tysięcy miejsc, ale jest obiektem kultowym nie tylko dla fanów klubu.

Rozgrywek o Puchar Belgii po pierwszej wojnie światowej nie udało się przywrócić. Przez kolejne 40 lat odbyły się tylko dwukrotnie! W 1927 oraz 1935 roku. Od 1954 kluby postanowiły ponownie testowo uruchomić rozgrywki, ale po trzech edycjach przegłosowały ich zawieszenie. Czynnikiem, który zdecydował o ostatecznym wprowadzeniu corocznych rozgrywek pucharowych w Belgii było powstanie Pucharu Zdobywców Pucharów. W czterech pierwszych jego edycjach kluby z tego kraju nie mogły startować, bo… nie było żadnego zdobywcy pucharu. Wprowadzając stałą rywalizację o trofeum pucharowe w 1964 roku, Belgia była jednym z ostatnich krajów Europy, który się na to zdecydował. Gdyby decyzję podjęto wcześniej, gablota Unionu Saint-Gilloise byłaby z pewnością wypełniona znacznie większą liczbą trofeów. Klub ten przez wiele lat dominował w lidze. Zdobył jedenaście tytułów mistrzowskich, a jeszcze w latach trzydziestych wygrywał je trzy razy z rzędu. Nawet na początku lat sześćdziesiątych regularnie grywał w Pucharze Miast Targowych, czyli poprzedniku Pucharu UEFA. W jego drugiej edycji dotarł nawet do półfinału.

Klub pośrednio stał się iskrą zapalną dla ruchów niepodległościowych w Afryce. W 1957 roku pojechał na letni tour do Konga Belgijskiego. W Léopoldville (dzisiejszej Kinszasie) rozegrał mecz z reprezentacją miejscowych piłkarzy. Wygrał 4-2, ale jedynie dzięki wsparciu europejskich sędziów, którzy nie uznali dwóch goli dla gospodarzy. Afrykańscy kibice po meczu obrzucili Belgów kamieniami i zniszczyli ich samochody. Rannych zostały 132 osoby, a na dwa tygodnie zakazano w mieście grania w piłkę. Zdaniem historyka Kurta Deswerta zdarzenie to przyczyniło się do rozpoczęcia walki o niepodległość Zairu w 1960 roku (dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga), a następnie wszystkich krajów Afryki.

Wieloletni kryzys klubu

Z reaktywacją rozgrywek o Puchar Belgii w 1964 roku zbiegł się początek upadku klubu – spadł on do drugiej ligi. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych grał w elicie, ale 1975 spadł do trzeciej, a w 1981 roku do czwartej ligi. Jeszcze dziesięć lat temu grał na trzecim szczeblu. Dla polskiego kibica jeszcze niedawno był to klub kompletnie anonimowy. Ot, zespół z sukcesami ponad sto lat temu, który nie wiedzieć czemu komuś jeszcze chce się prowadzić i grać dla garstki kibiców, z których żaden nie pamięta o dawnej chwale. Mamy wiele przykładów analogicznych drużyn w wielu krajach świata. Z każdym rokiem ich ubywa, bo kolejne z nich nie znajdują sił i środków do dalszej wegetacji. Z Unionem było inaczej. Choć niewiele brakowało, by tradycje klubu zostały zapomniane. Loża królewska na stadionie została zburzona. Dziś byłoby to nielegalne. Jeden z prezesów uznał, że trzeba się skupiać na przyszłości i wyrzucił klubowe trofea do piwnicy.

W 2013 Union zajął 17. miejsce, które oznaczało spadek do czwartej ligi, jednak ze względu na wycofanie z ligi zespołu Tienen, stołeczny klub został przesunięty na miejsce dające baraże, które udało się wygrać. Dwa lata później Saint-Gilloise zajął dopiero trzecie miejsce, ale ze względu na problemy z licencjami wyżej notowanych zespołów otrzymał awans do drugiej ligi. W 2018 w klub zainwestował Tony Bloom, właściciel Brighton, który dorobił się milionów na grze w pokera. O jego historii przeczytacie w artykule Patryka Fabisiaka:

Reklama

„W pewnym momencie Brighton okazało się za ciasne, więc Bloom postanowił rozszerzyć swoje piłkarskie imperium kupując zasłużony belgijski klub Royale Union Saint-Gilloise, w którym mieli się ogrywać zawodnicy przygotowywani do gry w barwach Mew. Ostatecznie skończyło się tak wielkim sukcesem, że przerósł on nawet samego właściciela”.

Najrozsądniejszy hazardzista świata. Tony Bloom i jego imperium

Powrót do wielkiej chwały

W 2021 roku doinwestowany klub awansował na najwyższy szczebel rozgrywek i to pokonując derbowego rywala z Molenbeek. Jako beniaminek Union wygrał sezon zasadniczy, co w Belgii nie zdarzyło się dotąd nigdy. W rundzie mistrzowskiej musiał jednak uznać przewagę Brugii, ale drugie miejsce dawało grę w eliminacjach Ligi Mistrzów. USG zaczął pobijać światowe rekordy pod względem powrotu do walki o najwyższe cele po najdłuższej przerwie. Kwalifikacja do europejskich pucharów po 58 latach przerwy była wyrównaniem osiągnięcia francuskiego Reims, które po występach w 1962 roku, powróciło do Europy w 2020. Mimo odpadnięcia z Ligi Mistrzów z Rangersami, Belgowie świetnie poradzili sobie w Lidze Europy. Wygrali grupę z udziałem Malmo, Bragi i Unionu Berin, by ponownie pokonać berlińczyków w 1/8 finału, a następnie odpaść z Bayerem Leverkusen. Powrót po najdłuższej przerwie do ćwierćfinału europejskiego pucharu – ten rekord należał dotąd do Dinama Zagrzeb, które dotarło do tego etapu po 51 latach: w 1970, a następnie w 2021 roku. W marcu ubiegłego roku Union Saint-Gilloise pobił ten rekord aż o trzynaście lat. Powrócił do ćwierćfinału po 64 latach, a co ciekawe tego samego dnia dokonała tego Nicea po 63 latach przerwy.

Dziś z kolei po niesamowitych 110 latach belgijski klub ponownie wstąpi w finale pucharu swojego kraju.

Żeby uzmysłowić sobie, jak wyjątkowe to zdarzenie, warto zaznaczyć, że w tylko jednym finale rozgrywek o puchar innego kraju w tym sezonie wystąpi klub czekający dłużej niż trzydzieści lat. Co ciekawe – będą to dwa kluby. W finale pucharu sąsiadującego z Belgią Luksemburga zagra Swift Hesperange czekający na finał od 1990 roku z Progrèsem Niedercorn czekającym od 1980 roku. Widać, że powroty po latach to w tym sezonie domena Beneluksu, szczególnie że kolejnym na liście jest holenderski NEC Nijmegen, który w finale przegrał z Feyenoordem, a poprzednio grał w tej fazie w 2000 roku. Do listy ma szansę dołączyć także FC Jelimaj, który jest w półfinale Pucharu Kazachstanu, a poprzednio grał w nim w 1995 roku. Z pozostałych tegorocznych finalistów od 2001 roku na grę w finale czekało szwajcarskie Servette. Od 2003 Mallorca, która przegrała finał z Bilbao oraz Kaiserslautern, które stoczy ciężki bój z niepokonanym Bayerem Leverkusen. Od 2004 czeka rumuński Otelul Gałacz. Wisła Kraków poprzednio grała w finale w 2008, a Pogoń w 2010. Jesteśmy zatem w czołówce krajów, w których finał osiągnęły kluby, które nie dokonywały tego ostatnio regularnie. Wszystkie te kluby czekają jednak znacznie krócej niż nasi belgijscy bohaterowie.

Powroty do finałów krajowych pucharów po najdłuższej przerwie

110 lat oczekiwania Unionu nie jest jednak rekordem Europy. Ten należy do Newtown , który w 1897 roku przegrał 0-2 finał Pucharu Walii z Wrexham, a kolejny raz do tego etapu dotarł w… 2015 roku, by ponownie przegrać 0:2, tym razem z The New Saints. 118 lat czekania! Zaraz potem powrócili do europejskich pucharów, z którymi mieli związane dość kiepskie wspomnienia, bo zakończyli je w 1999 roku bolesną porażką 0:7 z Wisłą Kraków.

Ostatnim, który czekał ponad sto lat jest także walijski zespół Aberystwyth. W 1900 zostali pierwszym zwycięzcą pucharu kraju ze środkowej Walii, a na kolejny finał czekali aż do 2009 roku. Przegrali go, podobnie jak w 2014 i 2018 roku. Także czwarte miejsce na liście należy do klubu z kraju barażowych rywali polskiej reprezentacji. Llanelli przegrało ostatni finał Pucharu Walii przed pierwszą wojną światową w 1914, a w kolejnym zagrali dopiero w 2008 roku.

Bogata tradycja rozgrywek pucharowych na Wyspach powoduje, że na liście rekordzistów jest także wiele klubów angielskich. Choć najdłuższą przerwę między kolejnymi finałami Pucharu Anglii ma… także klub walijski. Cardiff City grało w finale 1927, a następnie w 2008 po 81 latach przerwy. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tym czasie kilkanaście razy triumfowali w Pucharze Walii. Dopiero w 1995 UEFA wymusiła zakaz gry klubów z angielskiego systemu ligowego (takim jest Cardiff City) w pucharowych rozgrywkach innej federacji.

Southampton w 1976 roku zagrało ponownie w finale Pucharu Anglii po 74 latach, co przez kolejne trzy dekady było rekordem Europy. Wcześniejszym rekordzistą było Nottinham, które w 1959 zagrało w decydującym meczu po 61 latach przerwy.

Portsmouth zagrało w finale w 2008, a poprzedni ich finał miał miejsce tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Ponad pół wieku czekała na powrót także Chelsea w 1967 oraz Leicester w 2021 roku.

Dotychczasowym rekordzistą Europy kontynentalnej był mały francuski klub US Quevilly, który zagrał w finale w 1927 roku, a następnie dokonał tego w 2012 jako klub amatorski. Ponad 60 lat czekało także szwajcarskie FC Thun w 2019 oraz holenderskie Vitesse w 1990 roku. Klubów, które powróciły do finału po co najmniej pół wieku przerwy jest zaledwie 26, a jedynym polskim reprezentantem jest na niej Raków Częstochowa, który w 1967 jako trzecioligowiec dotarł do finału naszych rozgrywek, by ponownie dokonać tego dopiero w 2021 roku po 54 latach oczekiwania.

W Polsce najdłużej czeka finalista pierwszej edycji – Sparta Lwów, ale trudno w tym wypadku oczekiwać powrotu tego klubu do rozgrywek. Od połowy lat siedemdziesiątych czekają takie kluby, jak ROW Rybnik, Polonia Bytom i Stal Mielec. Gra dwóch pierwszych klubów w finale na Stadionie Narodowym byłaby sensacją, gra Stali Mielec – niespodzianką, ale Union Saint-Gilloise pokazuje, że nie ma takiego dołka, z którego przy rozważnym zarządzaniu klubem nie da się wyjść i powrócić do dawnej chwały.

Czytaj więcej o zagranicznej piłce:

Fot. Newspix

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Komentarze

0 komentarzy

Loading...