Dziewięć lat. W tym czasie zdążyli zmienić nazwę, herb i trzynastu trenerów. Najbardziej utytułowany rumuński klub, FCSB (przez niektórych zapamiętany jako Steaua Bukareszt), po raz pierwszy od 2015 roku zdobył mistrzostwo kraju. Jak przebiegała ta niełatwa tułaczka drużyny Gigi Becalego?
O matko jedyna, już 2:0 dla Steauy!
27 sierpnia 2013 roku, Warszawa. Do stolicy Polski na rewanżowe spotkanie 4. rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów przyjeżdża ówczesna Steaua Bukareszt. W składzie mistrza Rumunii tacy zawodnicy, jak:
- Nicolae Stanciu (aktualny kapitan reprezentacji Rumunii),
- Ciprian Tatarusanu (37 meczów w Milanie),
- Łukasz Szukała (człowiek, który miał grać na Euro 2016 zamiast Michała Pazdana).
Po pierwszych 10 minutach na stadionie przy ul. Łazienkowskiej zapadła cisza – zegar meczowy wskazywał wynik 2:0 dla zespołu gości. Warszawska Legia do ostatnich minut walczyła o to, aby awansować do upragnionej Ligi Mistrzów, jednak podopieczni Jana Urbana nie dali rady sprostać temu wyzwaniu.
We wspomnianym sezonie 2013/14 klub, który aktualnie nosi nazwę FCSB, po raz czwarty w XXI wieku awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Prawdziwe finansowe eldorado, czyż nie? Do tłustych przelewów z UEFA doszły znakomite wpływy z transferów, które w tamtym roku wyniosły w sumie 13 milionów euro. Sytuacja wyglądała podobnie także w sezonie następnym. Trzy mistrzostwa z rzędu, regularna gra w europejskich pucharach, wysokie przychody ze sprzedaży zawodników – wydawałoby się, że Steaua ma wszystko, aby zyskać miano jednego z najsilniejszych klubów Europy Środkowo-Wschodniej i Bałkanów. Jak pokazała rzeczywistość, mistrzostwo zdobyte w 2015 roku było tym ostatnim. Aż do teraz.
Na samym szczycie Karpat
31 maja 2015 roku, Bukareszt. W finale Pucharu Rumunii Steaua pokonuje Universitateę Cluj 3:0, a tym samym zapewnia sobie historyczną potrójną koronę. W stolicy trwa świętowanie, a wielu ekspertów uważa, że Ros-Albastrii to najlepsza rumuńska drużyna XXI wieku.
Ten sukces miał jednego ojca, a był nim dobrze znany w Polsce Constantin Galca. Bukareszt był dla niego znacznie szczęśliwszym miejscem niż Radom, gdyż w swoim pierwszym sezonie jako trener seniorskiej drużyny wygrał wszystko, co na krajowym podwórku było do wygrania – mistrzostwo, Puchar Rumunii i Puchar Ligi Rumuńskiej. Każdy w takiej sytuacji chciałby zakrzyknąć: “czas podbić Ligę Mistrzów!”, jednak Galca postąpił inaczej. Nazajutrz po wspomnianym wcześniej finale podziękował za prowadzenie zespołu, uznając, że zdobył z nim wszystko. I odszedł.
Zgodnie z dobrze znaną w Polsce tradycją “niedoświadczony trener w drużynie mistrza kraju”, szkoleniowcem Steauy został 34-letni Mirel Radoi, który miał wówczas na koncie całe zero spotkań w roli trenera pierwszej drużyny. Kostki domina posypały się zgodnie z tym, co kibice Lecha czy Legii znają najlepiej – odejścia najlepszych piłkarzy, późne transfery, porażka w Superpucharze… Wszystko to musiało mieć swoją kulminację w zmaganiach europejskich. Mistrzowie Rumunii najpierw nie dali rady Partizanowi Belgrad, a następnie Rosenborgowi. Porażka stała się faktem, a Steaua nie awansowała do fazy grupowej europejskich pucharów pierwszy raz od 2004 roku. Znając cierpliwość Becalego, Radoi i tak długo utrzymał się na swoim stanowisku. Rumun stracił pracę w listopadzie.
Steaua czy FCSB?
Brak pieniędzy z UEFA oraz praktycznie zerowe wpływy z transferów zmusiły właściciela Ros-Albastrii do zorganizowania wielkiej wyprzedaży. Wielkiej w każdym tego słowa znaczeniu. Latem 2016 roku sam belgijski Anderlecht zostawił w kasie rumuńskiego klubu blisko 12 milionów euro. Brak szczęścia w kwestiach sportowych to nie wszystko. Niewesoła sytuacja w klubie spowodowana była również ciągnącym się od 2011 roku procesem sądowym, wytoczonym przez rumuńskie Ministerstwo Obrony Narodowej. Po kilku latach i wielu sprzecznych orzeczeniach sąd finalnie wydał wyrok – Steaua Bukareszt, należąca do Becalego, traci możliwość korzystania z barw, herbu i nazwy na rzecz wojskowego klubu CAS Steaua Bukareszt.
O co to całe zamieszanie? Steaua Bukareszt od momentu założenia klubu w 1947 roku należała do wojska, a konkretnie do wspomnianego ministerstwa. Podczas postkomunistycznej transformacji ustrojowej sekcja piłkarska została przejęta przez grupę udziałowców, na czele ze słynnym Gigi Becalim. Od 2011 roku CSA Steaua Bukareszt, a zatem klub nadal należący do wojska, toczył sądowe batalie z Becalim nie tylko o wizerunek, ale też o zdobyte na przestrzeni dekad trofea. Pierwsza sprawa została wygrana przez Ministerstwo Obrony Narodowej, jednak druga trwa nadal, a jej końca nie widać…
Nowy, modernistyczny herb oraz akronimowe nazewnictwo weszło w życie wraz z kwietniem 2017 roku. Tym samym FCSB zostało pozbawione nie tylko swojej tożsamości, ale też piłkarskiej jakości, gdyż w tamtym sezonie nie zdobyło ani jednego trofeum.
Wiecznie drudzy
Niby dziewięć suchych lat, ale czy na pewno tak było? W końcu przez cały ten okres FCSB zdobyło w ligowych rozgrywkach aż sześć srebrnych medali i jeden brązowy. Za każdym razem brakowało jednak tego jednego detalu. Zmieniali się trenerzy, zawodnicy, koncepcje gry, a posucha trwała nadal. Taka dyspozycja nie zaspokajała oczekiwań kibiców Ros-Albastrii, którzy co roku mieli ten sam cel – mistrzostwo.
Wpadki na krajowym podwórku miały swoje odzwierciedlenie w europejskich pucharach, a kulminacja nieszczęść przyszła latem 2021 roku. Wtedy to FCSB odpadło z 2. rundy kwalifikacji Ligi Konferencji po dwumeczu z Szachtiorem Karaganda. To pierwszy taki przypadek w historii, kiedy rumuński klub został wyeliminowany przez rywala z Kazachstanu. Ta tragiczna porażka oznaczała, że dni trenera Dinu Todorana były już policzone. Rumuński szkoleniowiec wyleciał z klubu zaledwie po 84 dniach od momentu zatrudnienia. Kolejny trener FCSB, Edward Iordanescu, wytrzymał nieco dłużej na tym gorącym stanowisku. O ile dłużej? O całe 4 dni.
Kolejne lata mijały, a stołeczny klub (zwłaszcza na europejskiej arenie) stawał się cieniem samego siebie. Kto da to upragnione mistrzostwo? Becali myślał, myślał… i wymyślił. Kolejny eksperyment, tym razem prosto z cypryjskiej plaży. Do Bukaresztu ściągnięty został Grek Ilias Charalampous. Jak pokazał czas, eksperyment w stu procentach udany.
Greckie zbawienie
27 kwietnia 2024 roku, Bukareszt. Po dziewięciu latach przerwy FCSB, najbardziej utytułowany rumuński klub, triumfuje w ligowych rozgrywkach na trzy kolejki przed końcem sezonu. Skład oparty w głównej mierze na utalentowanych, młodych Rumunach i kilku zawodnikach z Afryki deklasuje całą konkurencję, przegrywając tylko cztery mecze na przestrzeni całego ligowego sezonu.
Fakty trzeba jednak nazywać po imieniu – to nie był trudny rok dla zawodników ze stolicy. Zespół Iliasa Charalampousa po prostu wykorzystał słabość swoich rywali:
- hegemon z ostatnich lat, CFR Cluj, to bankrut, który przemodelował pół składu, ściągając wyjątkowy szrot (Karlo Muhar pozdrawia);
- poprzedni mistrz, Farul, sprzedał najważniejszych zawodników, sprowadzając na ich miejsce takich gagatków, jak Rivaldinho czy Ronaldo Deaconu;
- zawsze groźne Sepsi i Universitatea Craiova przez cały sezon nie potrafiły ustabilizować swojej formy.
Tegoroczny sukces FCSB zbudowany został na dwóch filarach. Każdy z nich ma 26 lat. Pierwszy nazywa się Florinel Coman, a drugi Darius Olaru.
Coman, kupiony w wieku 19 lat przez FCSB z Viitorulu Constanca za bajońską sumę trzech milionów euro, to silny skrzydłowy. Znany jest z doskonałego dryblingu, a także wyjątkowej skuteczności. Najlepiej świadczą o tym jego aktualne statystyki. W tym sezonie w 37 spotkaniach strzelił 19 goli i zaliczył 11 asyst.
Olaru to genialny pomocnik rodem z Transylwanii. Poza świetnym strzałem i dobrą techniką jego największą zaletą jest wszechstronność. Olaru może grać w środku i na skrzydle, a w dodatku jest obunożny. Jego liczby wyglądają równie imponująco – 41 meczów, 15 goli i 6 asyst.
Jeśli ten tekst wzbudził w was zainteresowanie rumuńską piłką, to wybaczcie, ale zapewne ci dwaj piłkarze już więcej nie zagrają na krajowych boiskach. Jak podają lokalne media, o Comana bije się pół Europy, z czego usługami tego bramkostrzelnego skrzydłowego najbardziej zainteresowane jest VfB Stuttgart. Cena wywoławcza? 10 milionów euro. Prawdopodobnie jeden i drugi pojadą z kadrą na mistrzostwa Europy w Niemczech, a zatem będą mieli doskonałą okazję do podbicia swojej wartości.
Marzenia o europejskiej potędze
Jaki los czeka świeżo upieczonych mistrzów? Becali już teraz snuje wielkie plany o podboju Europy. Tuż po zakończeniu meczu z Farulem, który pieczętował zdobycie mistrzowskiego tytułu, 65-letni Rumun zapowiedział wielkie transfery, a także rychły awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Mając na uwadze potencjalne odejście kilku kluczowych graczy, to może być zbyt trudnym zadaniem. Ale kto wie? Może ekscentryczny właściciel sięgnie głębiej do kieszeni, a tym samym stworzy pod Karpatami dream team.
Zasobność portfela nie zmienia jednak faktu, że na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat rumuński futbol niemalże zapadł się pod ziemię. W 2014 roku Liga 1 balansowała wokół 15. miejsca w rankingu krajowym UEFA, które umożliwiało start dwóch drużyn w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Aktualnie Rumunia znajduje się na 25. pozycji, oglądając plecy m.in. Polski. To oznacza, że FCSB rozpocznie zmagania o wejście do Champions League już od 1. rundy. Biorąc pod uwagę niedługo rozpoczynające się mistrzostwa Europy, czasu na zbudowanie drużyny będzie bardzo niewiele, a znając paradoksy rumuńskiego futbolu, największym przeciwnikiem FCSB ponownie może okazać się FCSB.
WIĘCEJ O EUROPEJSKIEJ PIŁCE:
- Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
- Publiczne przeprosiny „cudotwórcy” ze Sportingu. Ruben Amorim tym razem przeszarżował
- Skandal za skandalem. Alex Kroes – kolejna plama na krystalicznym wizerunku Ajaksu
Fot. Newspix.pl