Psy szczekają, a Real Madryt jedzie dalej. Osiemnasty mecz bez porażki z rzędu, o trzy punkty bliżej do mistrzostwa Hiszpanii i odpoczynek dla najważniejszych graczy. To były trzy cele Królewskich na mecz w San Sebastian. Wszystkie trzy osiągnięte. A kto będzie pamiętał za kilka dni, że to był beznadziejny mecz Los Blancos, a zwycięstwo zapewnił im jeden przebłysk genialnego nastolatka z Turcji, który przed tym meczem zdążył wyjść na boiska La Ligi zaledwie kilka razy?
Real Madryt przesunął swoje spotkanie w San Sebastian z soboty na piątek, aby lepiej przygotować się do wtorkowego starcia z Bayernem w półfinale Ligi Mistrzów. Na siedem punktów od mistrzostwa i cztery dni od meczu z monachijczykami, Ancelotti postawił na to drugie. Włoski szkoleniowiec liczył jednak na to, że drugi a może nawet i trzeci garnitur Realu postara się udowodnić, że jest nim zupełnie niesłusznie. Zwłaszcza Arda Guler, który wreszcie dostał szansę w lidze od pierwszej minuty, miał udowodnić włoskiemu szkoleniowcowi, że warto dawać mu ich więcej.
Baskowie z kolei, mimo że są na szóstym miejscu w ligowej tabeli, dopiero niedawno zaczęli znowu przypominać tę ekscytującą drużynę z jesieni, która walczyła o ligowe Top4 i robiła furorę, wygrywając swoją grupę w Champions League. Po lutowo-marcowej serii sześciu porażek w siedmiu kolejnych meczach, gracze Sociedad zaliczyli passę pięciu meczów bez porażki.
Królewscy takich spotkań mieli za to już siedemnaście, ale w ostatnich latach zespół z Kraju Basków nie był dla nich łatwym rywalem. Od 2018 komplet oczek w całym sezonie przeciwko drużynie z Anoeta, Los Blancos zdobyli tylko raz, a w poprzedniej kampanii ugrali z nią ledwie jeden punkt.
I w piątkowy wieczór, przy rzęsistym deszczu, to gracze z Kraju Basków dużo lepiej weszli w to spotkanie. Kubo i Galan napędzali ataki po obu stronach boiska, a zawodnicy Realu nie umieli ukryć, że w takim zestawieniu zagrali prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz. Przez pierwsze dwadzieścia pięć minut nie stworzyli choćby pół składnej akcji. Z kolei piłkarze Sociedad niby atakowali, ale prawda jest taka, że w pierwszych dwóch kwadransach największe zagrożenie pod bramką Kepy stwarzali mu jego obrońcy, którzy jakby umówili się, aby kierować do niego maksymalnie niewygodne piłki, żeby czasem nie stracił koncentracji.
Po kilkunastu minutach zamroził nam się ten mecz i tylko pojedyncze błędy, jak ten Militao, który doprowadził do minimalnie przestrzelonej bomby Turrientesa, wskazywały na to, że cokolwiek może się zadziać na Anoeta.
I wtedy długą piłkę po prawej stronie dostał Dani Carvajal, jeden z niewielu graczy pierwszego składu Królewskich, i bez wahania wstrzelił ją w pole karne. Ta minęła absolutnie wszystkich, aż zatrzymała się dopiero na nodze Ardy Gulera. Turecka perła pewnie trafiła do siatki, szokując przeciwników i ich kibiców, bo kompletnie nic nie zapowiadało prowadzenia gości.
Arda Guler got MOTM in his first start in Laliga. This is generational stuff pic.twitter.com/QrU3wpMBfO
— Dr Yash (@YashRMFC) April 26, 2024
I nagle się nam z tego zamrożenia zrobiło gorąco w San Sebastian, tym bardziej że chwilę później wyrównał Takefusa Kubo. Wyrównał tylko na chwilę, bo okazało się po interwencji VAR, że błąd Tchouameniego, któremu zabrał piłkę Barrenetxea, był poprzedzony faulem i wreszcie trybuny na Anoeta zaczęły naprawdę żyć. Ale wtedy Real znów starał się zabić ten mecz, więc jedyne co zobaczyliśmy jeszcze w pierwszej części, to akcja pary Zubimendi – Oyarzabal i dwa fatalnie wykonane rzuty rożne gospodarzy.
Piłkarze z San Sebastian mieli posiadanie piłki, lepiej ją rozgrywali, ale to Królewscy dzięki jednemu szczęśliwemu podaniu i błyskowi geniuszu Gulera wygrywali, choć absolutnie na to nie zasłużyli. Turek miał tym meczem dużo do zyskania i wydawało się po pierwszej połowie, że swój cel osiągnął.
Druga połowa niewiele zmieniła w obrazie meczu. Gospodarze dalej grali piłką, a Real konsekwentnie zabijał to spotkanie. Jeśli coś dobrego działo się w jego ofensywie na pewno brał w tym udział jedyny jasny punkt Królewskich, czyli Arda Guler. Strzelał, podawał, czarował, ale gola już nie zdobył. Z drugiej strony, gracze z San Sebastian wciąż walili głową w mur, dalej beznadziejnie wykonywali rzuty rożne i wciąż nie potrafili na serio sprawić trudności coraz pewniejszemu Kepie, na początku meczu mocno elektrycznemu.
Akcje Sociedad odbywały się jednak wciąż w tym samym tempie. Zabrakło włączenia szybszego biegu i elementu zaskoczenia. Szkoleniowiec gospodarzy dość długo też zwlekał ze zmianami. Po raz drugi mieliśmy piłkę w siatce bramki Kepy, ale tym razem nawet bez pomocy VAR-u sędziowie na boisku zauważyli spalonego. Kiedy na murawie pojawili się jeszcze po stronie Realu Camavinga, Rudiger, czy Valverde, wydawało się, że madrytczycy nie mogą już tego meczu przegrać, ale Oyarzabal miał za chwilę najlepszą okazję. Jego lob minimalnie minął słupek nie z tej strony co trzeba. W końcówce to jeszcze Królewscy mieli swoje szanse, ale wynik się już nie zmienił.
Real Madryt skutecznie zabił ten mecz. Turecka perła załatwiła trzy punkty i zapewniła sobie kolejne szanse od Carletto w końcówce prawdopodobnie wkrótce rozstrzygniętego już ligowego sezonu. Trzeci garnitur Królewskich wystarczył na Sociedad, które będzie do samego końca walczyć o puchary europejskie w przyszłym sezonie. A fani Realu mogą spokojnie czekać na wtorek, kiedy wyprasowany i świeży pierwszy garnitur powalczy o kolejny finał Champions League i piętnastą „uszatkę”.
Real Sociedad – Real Madryt 0:1 (0:1)
Arda Guler 29′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Mistrzowie dramaturgii. Dlaczego Bayer jest tak dobry w końcówkach?
- Podolski, najlepszy aktywista i społecznik piłkarskiej Polski
- Trela: Przyszłość Dawida Szulczka. Jak wyglądałby sensowny kolejny krok karierze?
- Rekordy frekwencji w Ekstraklasie. „Wyjście na mecz stało się bardziej prestiżowe”
Fot. Newspix