Kojarzycie ludzi, którzy na domówki wbijają na długo po północy? Impreza już dogorywa, muzyka nie gra, najlepsze żarty wybrzmiały, część gości już wyszła, ktoś zgonuje, inni tłumaczą świat w kuchni, ale to już bardziej „after” niż regularny balet. I wtedy pojawiają się ci spóźnialscy. Cali na biało. Cóż, wypisz-wymaluj Piast Gliwice z tego sezonu.
Dobra informacja jest taka, że Piast wygrał trzeci mecz z rzędu. Zła, że przez wcześniejsze osiem miesięcy po komplet punktów podopieczni Aleksandara Vukovicia sięgali rozczarowująco rzadko: jesienią głównie remisowali, przez większość wiosny przeważnie przegrywali. I niby lepiej ogarnąć się późno niż wcale, ale pod koniec kwietnia jest już po ptakach, karty w Ekstraklasie zostały rozdane.
Warta drżeć będzie do Multiligi
Zresztą, oglądanie wreszcie punktującego na miarę potencjału Piasta wcale nie tworzy przestrzeni na rozważania pod tytułem: „A gdyby grali tak pół roku wstecz?”. Po 2:0 z Zagłębiem bardziej uderzająca była nijakość Miedziowych. Po 2:0 z Pogonią ważniejsza wydawała się mentalność „zero tituli” Portowców. Po 2:0 z Wartą więcej emocji budzi sytuacja gości.
Ci w drugiej połowie nie potrafili pokonać Frantiska Placha, choć świetne okazje mieli Niilo Mäenpää (obroniony strzał głową) i Adam Zrelak (trafił w słupek), a niefrasobliwy Jędrzej Grobelny zawinił przy obu golach dla Piasta. Szczególnie widoczne było to przy trafieniu Tomasiewicza, któremu wyłożył do pustej, próbując wyłapać piłkę lecącą na aut bramkowy.
Przewaga nad strefą spadkową jest niewielka. Na dole tabeli ścisk. Styl gry jak był kiepski, tak jest denny, a 5:2 ze Stalą to raczej wynaturzenie, a nie zapowiedź piorunującej końcówki sezonu. W Warcie, która od przyszłego sezonu ma grać na stadionie przy Bułgarskiej, gorąco będzie do samiutkiej Multiligi.
Trzeba było tak pół roku temu
Piast znalazł się zaś w szarej strefie i nie walczy już o nic. Nie stanie się drugim Górnikiem Zabrze, który niespodziewanie wbił się do walki o europejskie puchary. Nie grozi mu też los Cracovii, która równie nieoczekiwanie musi drżeć przed perspektywą podzielenie losów Wisły Kraków i wylądowaniem w I lidze.
Vuković ma prawo czuć rozgoryczenie. Nawet w meczu ze słabą Wartą było widać, że dysponuje składem złożonych z bardzo solidnych ligowców. Nie ma Czerwińskiego, robotę robi Huk. Tomasiewicz i Dziczek tworzą środek pola, którym nie pogardziłaby większość klubów w tym kraju. Pyrka i Ameyaw samą szybkością przegonili i zmietli Mezghraniego, Matuszewskiego i Tiru. Umiejętności gry w piłkę odmówić nie można także zazwyczaj zawodzącym: Szczepańskiemu (udany występ faceta, który futbolówkę lubi z wzajemnością), Kostadinovowi (przytomna asysta) czy starzejącemu się Wilczkowi (pierwszy gol od roku).
Na papierze jest nieźle, naprawdę nieźle. Pewnie pamiętacie ich 3:0 w ćwierćfinale Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa. Mogliby grać tak częściej. A nie grają. Z jakiego powodu? Vuko tłumaczy to różnie, ale chyba niezbyt przekonująco, bo coraz częściej słychać, że w czerwcu straci pracę. Tymi trzema kolejnymi 2:0 decyzji władzom Piasta nie ułatwia, ale…
Trzeba było tak pół roku wcześniej.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Rekordy frekwencji w Ekstraklasie. „Wyjście na mecz stało się bardziej prestiżowe”
- Jak kluby Ekstraklasy zarządzają swoimi wychowankami? [ANALIZA]
Fot. Newspix