Kibice Lecha Poznań mają „mokrą szmatę”, a ci ze Szczecina jeszcze nie dorobili się podobnego określenia na cierpienie, jakie piłkarze zadają im w najmniej spodziewanych momentach (hasło „typowa Pogoń” nie oddaje tego gatunku emocjonalnego). Gdyby trybuny ze stolicy zachodniopomorskiego dorobiły się odpowiednio mocnego sfromułowania, właśnie takiej „mokrej szmaty”, to dziś odmienialiby je przez wszystkie możliwe przypadki. Pogoń przegrała mecz, którego nie miała prawa przegrać. Zlekceważyła Piasta. Skompromitowała się. A już było tak dobrze…
W Szczecinie bowiem czuć atmosferę, jakiej nie było naprawdę dawno. „Portowcy” awansowali do finału Pucharu Polski i możliwe, że postawią w swojej gablocie pierwsze trofeum w historii. W lidze także idzie im dobrze. Może nie widać jeszcze tego w tabeli, ale drużyna Gustafssona ewidentnie jest w formie. A że w czubie jest ścisk, a teoretycznie najlepsze ekipy uwielbiają zgubić punkty, w Szczecinie pojawiły się śmiałe nadzieje – a może w zasięgu jest nawet podwójna korona?
Otóż nie, nie jest. O podwójnej koronie nie ma prawa myśleć zespół lekkoduchów, któremu wydaje się, że mecze same się wygrywają (nie wygrywają się), a punkty dopisywane są w tabeli za ładne akcje (nie są). Co można było powiedzieć o Piaście Gliwice po poprzednim meczu? Że trzeba uważać, kiedy wyrzuca piłkę z autu. W poniedziałkowym starciu z Zagłębiem podopieczni Vukovicia strzelili w ten sposób dwa gole (dwa gole!) i odnieśli w tych okolicznościach pierwsze wiosenne zwycięstwo. Jak strzelili dzisiaj pierwszego gola? Przecież to nie do wiary – właśnie z autu.
Żeby to był jeszcze aut, przy którym pomogło szczęście – wiecie, jakiś ping-pong, jakieś dziwne odbicie się piłki od pleców czy inne cuda. Ale nie, to nie ta historia. „Portowcy” postanowili nie kryć w polu karnym Jorge Felixa. Nie to, że kryli go słabo albo nie zauważali, jak ucieka im za plecami. Przy Hiszpanie nikt z Pogoni po prostu nie stał.
W efekcie Dziczek wrzucił na jego głowę, ten przedłużył futbolówkę do Huka, przy którym już stał Borges, ale co z tego, że stał, skoro nie zamierzał nawet interweniować. Obrońca gospodarzy tylko się patrzył, jak Słowak pakuje piłkę do siatki. Ta akcja to przecież kompletne zlekceważenie rywala. Jeśli Felix został odpuszczony dlatego, że ma skromne 170 centymetrów, to mamy dla Pogoni ważną wskazówkę – mógłby mieć i 100 centymetrów, a i tak stworzyć zagrożenie głową, jeśli nikt nie zamierzał przy nim stać. Mikry wzrost przestaje być mankamentem, jeśli gra się tak lekceważąco.
Po co tam stał Koulouris? Krył kogoś? Zabezpieczał jakąś strefę? Malec niby poleciał ratować sytuację, ale nie zdążył, a tylko opuścił swoją strefę. Czy ktoś w Szczecinie w ogóle odrobił lekcje? Obejrzał poprzedni mecz Piasta? Jeśli nie w całości, to chociaż skróty? Oczywiście, że w poniedziałek nie było tak soczystych bramek jak dzisiaj, bo dochodziło do odbić czy rykoszetów, ale wstarczy przecież sucha informacja „przyjeżdża do nas ekipa, która strzeliła ostatnio dwa gole z autu”, by po prostu potraktować ją w tym elemencie gry naprawdę poważnie.
Przy drugim golu też zobaczyliśmy masę bierności – najpierw Dziczek przerzutem rozciągnął obronę, potem Pyrka miał masę miejsca, nikt go nie zaatakował, więc oddał do Felixa, a ten – będziecie zaskoczeni! – znowu był nieatakowany, więc postanowił uderzyć sprzed pola karnego. Borges i Malec kryli go na radar, ale największa wina idzie na konto defensywnego pomocnika (Gamboa), który akurat w tej akcji zrobił sobie wolne.
2:0 do przerwy to jeszcze nie koniec świata, a niektórzy powiedzieliby nawet, że to całkiem niebezpieczny wynik (dla tych, co wygrywają). I w sumie to prawda, bo w samej końcówce Pogoń dwa razy była o włos. Za pierwszym razem, kiedy do karnego stanął Grosicki, ale nawet i on nie miał dzisiaj swojego dnia, bo… kopnął obok bramki. Chwilę później do siatki trafił Koulouris po podaniu właśnie „Grosika”, lecz gol nie został uznany, bo reprezentant Polski znalazł się wcześniej na spalonym. Ale czy gdyby zakończyło się to remisem, moglibyśmy mówić o sprawiedliwym wyniku?
Nie. Bo przecież Pogoń nie postarała się specjalnie o to, by odwrócić ten mecz. W zasadzie nawet nie stwarzała pod bramką przeciwnika zagrożenia. Oczywiście, obrońcy Piasta rozgrywali świetne zawody (zwłaszcza Czerwiński – profesura!), ale to żadne rozgrzeszenie, bo w poczynaniach „Portowców” naprawdę dużo było podejścia na zasadzie „samo się wygra”. W pierwszej połowie jedyne zagrożenie pochodziło z rajdów Grosickiego i wrzutek Koutrisa. W drugiej… Wiecie, ile Pogoń oddała strzałów przez drugie 45 minut, mając cały czas wynik 0:2? Siedem. To brzmi przecież jak jakiś żart. Było wśród nich kompletnie nieczyste uderzenie piszczelem Przyborka czy dwie główki Koulourisa, które bez żadnych problemów znalazły się w rękawicach bramkarza. Trudno tak w ogóle powiedzieć o Plachu, że rozegrał dziś dobre zawody, skoro on w zasadzie nie miał roboty.
To wszystko oznacza, że także i Pogoń zostaje w tej kolejce przeskoczona przez rewelacyjnego Górnika Zabrze. Mogło być dzisiaj w Szczecinie prawdziwe święto. Kibice wykupili wszystkie bilety, zespół grał w odświętnych strojach przygotowanych z okazji 76. urodzin, miał wielką szansę, by rzucić wyzwanie czołowym drużynom w tej lidze.
No i przegrał z Piastem Gliwice.
Pogoń nie zamierza zapominać o swoim DNA.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Jan Urban – najlepszy obecnie trener w Ekstraklasie?
- Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
- Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany
Fot. newspix.pl