Przed wczorajszym rewanżem Barcelony z PSG niewiele wskazywało na to, że po zwycięstwie w Paryżu “Duma Katalonii” wróci do czasów, gdy Jordi Alba płakał w przerwie słynnego meczu z Liverpoolem. Mimo że w przeszłości kilkukrotnie skompromitowana na europejskiej arenie, tym razem Barca dawała nadzieję na przegonienie starych demonów. Starsze pokolenie niemal w całości udało się wymienić, a forma obecnego w ostatnich miesiącach kazała sądzić, że tegoroczna przygoda w Lidze Mistrzów może być piękniejsza niż zakładano. Ale wszystko, jak na złość, znów musiało się zepsuć. Tym razem nie przez dołek mentalny jak przy remontadach AS Romy czy Liverpoolu, tylko czerwoną kartkę, która – nie boję się tego powiedzieć – kosztowała Barcelonę finał.
Tak, aż finał. Do momentu grania 11 na 11 Barca miała wszystko pod kontrolą i w przekroju całego dwumeczu była momentami o klasę lepszym zespołem niż PSG. Na Montjuic dość szybko otworzyła wynik, miała dwa gole przewagi i autostradę do półfinału, gdzie spotkałaby Borussię Dortmund. A więc, umówmy się, gorszą drużynę niż PSG, które dopiero po czerwonej kartce dla Araujo potrafiło pokazać wyższość.
Przez 120 minut rywalizacji wszystko wskazywało, że nastąpi przełom
Choćby z tego względu to inny blamaż Barcelony niż poprzednie. Wcześniej coś nie grało z nastawieniem, piłkarze pękali mentalnie, kiedy tylko tracili gola przy kilkubramkowym prowadzeniu. Teraz, gdy coś podobnego wydarzyło się jeszcze w Paryżu (z 1:0 dla Barcy na 1:2 w kilka minut), podopieczni Xaviego potrafili zareagować i pokazać jaja w starciu z topowym przeciwnikiem. I to na wyjeździe, na których “Duma Katalonii” od lat najczęściej gubi mapę. A już na własnym stadionie nie czekała, tak jak bywało w przeszłości, aż rywal się rozkręci, tylko w podręcznikowy sposób pierwsza zadała cios. Pod względem mentalnym to była Barcelona, która jest w stanie osiągać duże rzeczy, a nie zgraja kruchych chłopców, która wtedy chowała się za Messim.
Rzecz jasna, każdy będzie chciał widzieć to, co chce zobaczyć. Na papierze to kolejna wstydliwa porażka zwieńczona czterema golami przeciwnika, czego w żaden sposób nie da się podważyć. Efekt końcowy na tle pierwszego meczu jest ten sam – Barcelona znów wypuściła awans, który w połowie sobie wypracowała. Ale przy tym nie można zapominać, co jest przyczyną, bo to właśnie one decydują, z jakim nastawieniem podchodzić do przyszłości.
A przyczyny wręcz krzyczą: nie, to nie to samo, co było wcześniej. Upadek Barcy w rewanżu był konsekwencją głupiego błędu jednego zawodnika, a nie problemu całego zespołu. Nie każdy będzie chciał o tym pamiętać, szczególnie jeśli nie jest kibicem “Dumy Katalonii”, ale tak właśnie było. Każdy kolejny cios PSG i nieumiejętność Barcelony w wykorzystaniu kilku okazji był konsekwencją zagrania, które zrujnowało wszystko.
Progresu historycznego nie ma, ale w węższych ramach – jak najbardziej
Wobec tego trudno winić Xaviego, który też zresztą zarobił czerwoną kartkę. Trzeba mu oddać, że przygotował zespół na miarę półfinału i gdyby udało mu się go osiągnąć, byłby dzisiaj noszony na rękach. Nie byłoby chyba wtedy kibica, który nie chciałby, żeby Hiszpan dalej trenował Barcelonę. I nawet nie chodziłoby tylko o awans do dalszej fazy turnieju, bo – jak widać – o tym, czy jesteś w ćwierćfinale, czy półfinale, może zadecydować zdarzenie losowe, nie do przewidzenia. W ocenie Xaviego kluczowy jest progres, a tego względem początków jego pracy trudno nie zauważyć.
Od listopada 2021 roku Barcelona nie była tak silna na europejskich salonach. Ba, przecież całkiem niedawno miała problem, żeby w ogóle się na nich znaleźć. Dla przypomnienia, wyglądało to tak:
- 2017/2018: 4:1 i 0:3 z AS Romą w ćwierćfinale
- 2018/2019: 3:0 i 0:4 z Liverpoolem w półfinale
- 2019/2020: 2:8 z Bayernem w ćwierćfinale
- 2020/2021: 1:4 i 1:1 z PSG w 1/8 finału
- 2021/2022 (Xavi przejmuje zespół w trudnej sytuacji w fazie grupowej LM): 1:1 i 2:3 z Eintrachtem w ćwierćfinale Ligi Europy
- 2022/2023: Barcelona znowu nie wychodzi z grupy LM i trafia na Manchester United w Lidze Europy – 2:2 i 1:2
Na tle historii meczów sięgających kadencji Ernesto Valverde może się wydawać, że Barcelona wcale nie zrobiła żadnego progresu. Na papierze znów powtórzyła znany sobie schemat: dobry wynik w pierwszym meczu, porażka w rewanżu i to nie raz w kompromitującym stylu. Ale w mniejszej skali, bardziej miarodajnej z perspektywy pracy jednego trenera, poczyniła ogromny skok naprzód. Są więc powody, żeby wyśmiewać frajerstwo, które trwa od lat, lecz z drugiej strony równie mocne argumenty mają ci, którzy patrzą na sprawę z optymizmem. W końcu w dwa lata udało się Xaviemu wyjść z poziomu ćwierćfinału Ligi Europy do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, który raczej by wygrał, gdyby nie czerwona kartka Ronalda Araujo.
Xavi mimo wszystko zapracował na dobrą ocenę
Podkreślam ją celowo, bo głupio byłoby skreślać Xaviego z tego właśnie powodu. Prawda jest taka, że szkoleniowiec Barcy przez 120 minut ogrywał Luisa Enrique, ostatniego zdobywcę Ligi Mistrzów dla Barcelony z 2015 roku, co było dużą niespodzianką. Samo zwycięstwo na Parc des Princes było znamienne, wręcz symboliczne, bo “Duma Katalonii” nawet z lepszych czasów nie przyzwyczaiła do wygrywania na stadionie mocnego rywala w takiej fazie rozgrywek, a co dopiero strzelania aż trzech goli na wyjeździe. Dlatego tym bardziej w stolicy Katalonii mogą żałować, że historyczne przełamanie udało się zrealizować tylko w 50%.
Czy zatem za całokształt Xavi – mimo że w dramatycznych okolicznościach odpadł w rywalizacji z PSG – zasługuje na docenienie? Czy można żywić nadzieję, że za rok pod jego wodzą będzie lepiej, o ile nie odejdzie? Moim zdaniem, przewrotnie mówiąc, tak. Nie da się bowiem porównać tego blamażu Barcelony w europejskich pucharach do poprzednich. Za dobrze pamiętam te nogi z waty i pokaz niemocy, jaki sprawiali piłkarze Barcelony w przeszłości. Teraz było inaczej. Teraz dramat był dramatem, bo jeden z głównych aktorów potknął się na deskach, nabił sobie guza i musiał zejść ze sceny. To nie wina reżysera. Dlatego też zamiast poczucia wstydu, jest poczucie ogromnego niedosytu.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- O.J., czy trafiłeś do piekła?
- Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
- Prezes Puszczy o słowach Dróżdża: Nic sensacyjnego. Co ze stadionem w Niepołomicach?
- Russ Cook. W rok przez dżunglę i pustynię, czyli cała Afryka na nogach
Fot. Newspix