Niektóre transfery obcokrajowców w Ekstraklasie są przeprowadzane ze sporą pompą i jednocześnie nadziejami, że facet wypali, zaczaruje, a potem jedyną magią jest znikająca kasa z kasy klubowej. Ale są też przyjścia dużo cichsze, bez większych oczekiwań, które okazują się strzałami w dziesiątkę. Takim strzałem jest zdecydowanie Lawrence Ennali.
Czy można się było po nim spodziewać cudów? Niespecjalnie. Sezon przed przejściem do Górnika pykał w trzeciej lidze niemieckiej, ale liczbowo jej nie podbił – owszem, wystąpił w 34 meczach na 38, ale trzy gole i dwie asysty w tym czasie to naprawdę nic ciekawego (porównajcie go do Kittela, który miał być gwiazdą).
Wcześniej Ennali nie przebijał się w Hannoverze 96, dostawał maluśko szans nawet w 2. Bundeslidze, chętniej był zsyłany do rezerw. Ot, taka zapchajdziura, trudno było oczekiwać, że z miejsca stanie się kluczową postacią Górnika.
A nią jest. Ba, to jeden z lepszych obcokrajowców tego sezonu Ekstraklasy. Jego gaz jest cholernie imponujący i właściwie nie do zatrzymania, jeśli dobrze się rozpędzi – wielu próbowało go już dogonić, ale naprawdę trudno dać mu radę. Jan Urban z Ennalim ma komfort: może nieco cofnąć swój zespół, poczekać na ruch przeciwnika i mieć przekonanie, że zaraz jego skrzydłowy się urwie.
Tak było z Jagiellonią, tak było ze Śląskiem. Lider i wicelider nie miał pojęcia jak powstrzymać tego chłopaka.
Błyszczy on tak, że można wątpić w jego pozostanie na kolejny sezon. To wciąż młody gość – ledwie 22-lata na karku, Górnik na pewno może wyciągnąć z niego przyzwoitą kasę. Chcielibyśmy, żeby zainwestował w niego polski zespół, ale nie bardzo wiadomo, kto mógłby to zrobić. Tak, na przykład Raków płacił sporo za Yeboaha rok temu, natomiast teraz bez mistrzostwa (czy wręcz pucharów) kasy może być mniej, ponadto Ennali niekoniecznie będzie mu pasował do taktyki bez skrzydłowych (a więc jak Yeboah). Legia, Lech – sorry, też nie podejrzewamy.
A szkoda, fajnie było Ennaliego oglądać w Ekstraklasie jeszcze choćby jeden sezon. Rzadko trafiają się tutaj magicy z takim dynamitem.
W badziewiakach należy naturalnie wyróżnić Diasa, który jest sporym osiągnięciem Jacka Zielińskiego – zdarza się bowiem przestrzelić, ale przestrzelić tak spektakularnie, to już nie żal, tylko uznanie. Syreny alarmowe biły na alarm od początku, skoro Dias jest piłkarskim turystą, zmieniającym kluby co pięć minut, ale Legia nic sobie z tego nie zrobiła, zobaczyła duże ligi w CV i zaryzykowała.
Nie wyszło i to z przytupem.
Dias będzie kojarzony z „akcji obronnych” przeciwko Rakowowi i Widzewowi, ale na tym powinien poprzestać, dlatego, że mecz w Częstochowie musi być jego ostatnim w Ekstraklasie. Jeśli Feio nie dostrzeże braku umiejętności swojego rodaka, będzie to cholernie niezrozumiałe. Rozumiemy, że ma krótką ławkę, ale naprawdę lepiej wziąć młodziaka z akademii niż gdziekolwiek wozić ze sobą tego parodystę.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
- Przepis o młodzieżowcu. PZPN odbija piłeczkę: klubom brakuje inicjatywy
- Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”
- Kartka Diegueza i problematyczny Augustyniak | Niewydrukowana Tabela
Fot. Newspix