Reklama

Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

10 kwietnia 2024, 16:51 • 13 min czytania 3 komentarze

Tylko raz drżały mu ręce przed meczem i było to, gdy miał zagrać w ćwierćfinale igrzysk w Tokio, przeciwko Francji. W swoim debiucie w kadrze zaszokował Rosjan. Gdy trafił do Włoch, nieustannie brał Voltaren, bo inaczej nie wytrzymałby z bólu. Dziś Mateusz Bieniek jest środkowym Aluronu CMC Warty Zawiercie, zmierzającego po medal PlusLigi. Reprezentant Polski, który w ubiegłym roku długo leczył kontuzję, w rozmowie z Weszło opowiada, jak wychodził z hali, bo nie mógł patrzeć na trenujących kolegów, o meczu, który wiele zmienił, i o tym, dlaczego został siatkarzem, a nie bokserem, choć w ringu jest niepokonany.

Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

JAKUB RADOMSKI: Był jakiś mecz, przed którym się stresowałeś?

MATEUSZ BIENIEK, środkowy reprezentacji Polski i Aluronu CMC Warty Zawiercie: Z całej kariery przypominam sobie tylko jedno takie spotkanie.

Które?

Ćwierćfinał igrzysk w Tokio, przeciwko Francji. Jakąś godzinę czy półtorej przed wyjazdem z hotelu czułem się dziwnie. Pamiętam, że zaczęły mi się trząść ręce. Nigdy wcześniej nie miałem czegoś takiego i nie za bardzo wiedziałem, jak sobie z tym poradzić. Miałem pokój jednoosobowy i tak naprawdę zostałem z tym wszystkim sam. Nie było się do kogo odezwać, bo większość chłopaków zrobiła sobie popołudniową drzemkę. Ja raczej nie mam tego w zwyczaju. Gdy jechaliśmy na halę, ten strach wciąż we mnie był, ale na szczęście przeszedł, gdy zaczęliśmy rozgrzewkę. Nagle poczułem się mega naładowany, potrafiłem zmienić go w coś pozytywnego. Szkoda tylko, że przegraliśmy tamten mecz.

Reklama

Przegraliście, choć wydawało się, że przejmujecie nad nim kontrolę.

Było 2:1 w setach, a w czwartym 7:4 dla nas. Wtedy zacięliśmy się w jednym ustawieniu, nie potrafiliśmy skończyć piłki. Oni nas doszli i uwierzyli, że mogą wygrać. To był przełomowy moment. Złapali wiatr w żagle, a z nas zeszło powietrze.

Mateusz Bieniek w reprezentacji Polski.

Reprezentacja Polski przegrała pięć ostatnich ćwierćfinałów igrzysk. Ty grałeś w dwóch – jeszcze w Rio de Janeiro w 2016 roku, gdy wyraźnie lepsi, 3:0, w tej fazie okazali się Amerykanie.

W Rio byłem bardzo młody [Bieniek miał 22 lata – przyp. red.], do tego załapałem się na wyjazd w ostatniej chwili. Wiedziałem, na jakiej imprezie jestem, ale jednocześnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ważny to turniej. Gdy odpadliśmy z Amerykanami, wielu chłopaków płakało. A ja nie.

Reklama

Dlaczego?

Bo nie umiałem. Nie docierało do mnie, co się stało. Myślałem, że to po prostu jedna porażka i jeden przegrany turniej. Nie wiedziałem, co igrzyska znaczą dla siatkówki, dla kibiców i dla całego światowego sportu.

A po porażce z Francją?

Uroniłem dużo łez. Siedziało mi w głowie, jak blisko byliśmy, by w końcu przejść ten ćwierćfinał, i to najbardziej bolało. Poza tym uważam, że na ostatnich igrzyskach mieliśmy zdecydowanie lepszy zespół, niż ten z Rio.

W reprezentacji Polski debiutowałeś dziewięć lat temu i mało który sportowiec na najwyższym szczeblu ma taki debiut. Spotkanie z Rosją w Lidze Światowej. Po drugiej stronie siatki mistrzowie olimpijscy, a ty, wtedy 20-latek, jesteś bezbłędny w ataku, zdobywasz 14 punktów i zostajesz wybrany zawodnikiem meczu. Jak to się robi?

Pomogło mi przede wszystkim to, że Rosjanie w ogóle mnie nie znali. Jestem przekonany, że podczas ich odprawy ani razu nie padło nazwisko „Bieniek”. Nie oglądali moich ataków, zagrywek i to była moja wielka przewaga. Na pewno byłem też ostatnią opcją w ataku, którą wybierał ich blok. Dzięki temu zdobywałem kolejne punkty, a do nich dopiero w trakcie meczu docierało, jak gram. Kolejna rzecz: miałem szczęście, że w swoim debiucie wystąpiłem w szóstce z Grzegorzem Łomaczem, który w graniu „krótkiej” ze środkowym należy do najlepszych rozgrywających świata.

Bardzo zmienił się twój świat po tamtym spotkaniu?

Oj tak, bardzo. Wcześniej byłem anonimowym siatkarzem z mało popularnego Effectora Kielce. Moja drużyna nie była nawet ligowym średniakiem, tylko jedną z najsłabszych ekip w stawce. A tu nagle pierwsze artykuły i prośby o wywiad od poważnych rynkowych graczy. Wcześniej tego nie było – w Kielcach ewentualnie pojawiała się wzmianka w regionalnych wiadomościach. I tyle. Wystarczyły niecałe dwie godziny w Ergo Arenie, żebym po powrocie do Kielc był często proszony o zdjęcie czy zagadywany. Poczułem wtedy, że muszę uważać na to, co robię.

Bieniek jako zawodnik Effectora Kielce.

Jedziesz na mecz kadry, błyszczysz, koledzy z reprezentacji rozjeżdżają się do wielkich klubów, a ty wracasz do Effectora, którego kadra na sezon 2014/2015 była budowana, jak słyszałem, za 750 tys. złotych. Zarabiałeś tam wtedy 3000 złotych.

Potwierdzam, to była mniej więcej taka kwota.

A gdy pierwszy raz kusiła cię ZAKSA, oferowała ci 10 razy większe wynagrodzenie.

Tak, to były te rejony.

Do tego wąska kadra. Słyszałem historię o meczu, w którym mieliście ośmiu chłopaków zdolnych do gry, w tym dwóch libero i dwóch rozgrywających.

To było spotkanie z Radomiem, jedno z ostatnich w sezonie. Nie mogłem w nim zagrać, bo dwa dni wcześniej skręciłem kostkę i to był dla mnie koniec rozgrywek. Nasi rozgrywający, Michał Kędzierski i Marcin Komenda, musieli w tamtym meczu grać po przekątnej. W trzech ustawieniach piłkę wystawiał jeden, w kolejnych trzech drugi. Pamiętam, że Komenda kilka razy imponująco wtedy zaatakował (śmiech).

Nie pomyślałeś sobie po powrocie z kadry do klubu: „Co ja tutaj robię?”

Nie, bo nigdy nie byłem gościem, który się wywyższa. Gdybym zaczął mówić, że czuję się lepszy od chłopaków z Effectora, to nie byłbym ja. Taki już jestem, nie odlatuję zbyt łatwo i myślę, że do dziś mi to pozostało. Realia kadry i klubu z Kielc to były dwa różne światy, ale z drugiej strony Effector był w tamtym czasie fajnym miejscem dla młodych, którzy byli ambitni i chcieli się wybić. Gdy w 2013 roku dołączyłem do zespołu, w pierwszym sezonie zdarzało się, że o 13:00 występowałem w Młodej Lidze, co ciekawe na pozycji atakującego, a o 18:00 grałem już jako środkowy w dorosłym zespole. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Sam chciałem.

Na początku swojej przygody z kadrą udzieliłeś wywiadu, w którym powiedziałeś, że bardzo chciałbyś być takim zawodnikiem i liderem jak Michał Kubiak. Czym najbardziej imponował ci były kapitan reprezentacji?

Nie widziałem nigdy żadnego momentu, w którym by odpuścił, nawet na chwilę. Nieustannie pobudzał zespół. W czasach juniorskich i później w Kielcach nie miałem styczności z nikim, kto tak ciągnąłby drużynę do przodu. To było dla mnie coś zupełnie nowego, że można w ten sposób zachowywać się na boisku. W Kielcach mieliśmy cichy, spokojniejszy zespół, a tu gramy z Iranem, przegrywamy 0:2, ale mamy gościa, który zaczyna sprzeczkę pod siatką, wytrąca rywali z rytmu i ostatecznie wygrywamy 3:2. To działało tak: rywal zaczynał koncentrować się na Michale, co dawało nam na boisku więcej wolności i możliwości. Kubiak jest niepowtarzalny, nie do podrobienia. Bardzo mało jest zawodników, którym tego typu zachowania przychodzą z taką naturalnością.

Bieniek i Michał Kubiak.

Z kadrą zdobyłeś mistrzostwo świata, wygrałeś ubiegłoroczną Ligę Narodów, masz dwa brązowe medale mistrzostw Europy. Złotego brakuje, bo w ubiegłym roku wypadłeś z gry z powodu kontuzji. Kiedy skoczyłeś do bloku w drugim secie finału Ligi Narodów przeciwko USA [3:1 dla Polski – przyp. red.] i poczułeś ból, od razu wiedziałeś, że jest bardzo źle?

Tak, bo poczułem, że coś strzeliło mi w stopie. Pamiętam, że atakował wtedy Aaron Russell, który skacze dość wysoko, i koniecznie chciałem doskoczyć na jego pułap. Czułem się świetnie, trochę zapomniałem, że już wcześniej miałem problem ze stopą i że powinienem uważać. Gdy pojawił się ból, dotarło do mnie, że nie będę w stanie kontynuować spotkania. Mimo cierpienia, cieszyłem się, że koledzy dali radę i dociągnęli wygraną do końca.

Nie grałeś przez cztery miesiące.

Urwał się kawałek ścięgna, gojenie trwało dość długo. Po finale z Amerykanami przez kilka dni nie mogłem w ogóle stanąć na tej stopie. Utykałem, miałem problem z chodzeniem. Później zostawało mi tylko chodzenie i stacjonarna siłownia. Nie mogłem przez długi czas wykonywać przyspieszeń, biegać. Nie mogłem ćwiczyć żadnego elementu typowo siatkarskiego. Siłownia, siłownia, siłownia. Dobijała mnie ta monotonia.

Strasznie mnie bolało, gdy wróciłem do Zawiercia, koledzy mieli popołudniowy trening, a ja nie mogłem z nimi wykonywać tych ćwiczeń. Wychodziłem wtedy często z hali, żeby na to nie patrzeć. Z fizjoterapeutami celowo umawiałem się na takie godziny, żeby widzieć się z chłopakami w szatni, mieć z nimi kontakt, ale później, gdy zaczynali trening, móc iść do domu. Chciałem też przyspieszać mój powrót do gry. Nakręcałem się, gdy przestawałem czuć ból, ale na badaniach wychodziło, że uraz jeszcze się nie zagoił. Lekarze mnie strofowali, nie pozwalali wykonywać zbyt dużych kroków w przód.

Gdy wróciłeś do gry…

Poczułem, jakbym na nowo zakochał się w siatkówce. Trener wpuścił mnie w meczu z GKS-em Katowice na blok. Na jedną akcję, a ja naprawdę cieszyłem się tym jak małe dziecko, mimo że akcja trwała ledwie kilka sekund. Uświadomiłem sobie też wtedy, że miałem wcześniej moment, gdy siatkówka przestała mnie bawić. Kadra, klub, kadra, klub. Przychodziłem wtedy czasami na treningi jak do pracy na osiem godzin, żeby zrobić swoje, podbić pieczątkę i wyjść.

Kiedy miałeś takie podejście?

Nie tak dawno temu. W ubiegłym roku, gdy przyjechałem na kadrę po bardzo złym sezonie w PGE Skrze Bełchatów. Zaczęło się zgrupowanie, graliśmy mecze, a do mnie dotarło, że nie zostawiłem jeszcze za sobą wszystkich negatywnych rzeczy, jakie działy się w klubie.

Spędziłeś w Skrze trzy sezony. Czwarte miejsce w lidze, później znów czwarte, a w sezonie, o którym mówisz, dopiero 11. pozycja. Co się stało?

Wszystko posypało się w jednym momencie. Problemy finansowe, zmiany prezesa, no i nasze bardzo słabe wyniki. Winni oczywiście byliśmy też my. Nie mieliśmy wtedy zespołu na medal PlusLigi, kilka ekip było od nas zdecydowanie silniejszych, ale awans do play-offów był w tamtym sezonie dla nas absolutnym minimum, a nawet tego nie osiągnęliśmy.

Mateusz Bieniek w barwach Skry Bełchatów.

Jak duże były zaległości w wypłatach dla zawodników?

Trzy- albo czteromiesięczne. Nie będę mówił więcej, bo to mimo wszystko nie były trzy całkowicie stracone lata. Uwielbiam to miasto, kibiców i wszystkich ludzi pracujących w klubie. Gdy teraz patrzę, co dzieje się w Skrze, cieszę się, że powolutku wychodzą na prostą. To potrwa, wiadomo, ale zaczęło zmierzać w dobrym kierunku.

Mam taki cytat z ciebie: „W przyszłości raczej nie wybieram się do ligi włoskiej”. Trochę mnie zdziwił, bo to drugie najlepsze, obok Polski, rozgrywki na świecie, a ty sezon 2019/2020 spędziłeś w słynnym Cucine Lube Civitanova.

I mam z tego sezonu średnie wspomnienia, w dużej mierze związane ze zdrowiem. Doszło do zwapnienia więzadła w lewym kolanie, czułem ból przy każdym napięciu mięśnia dwugłowego. Nieustannie brałem Voltaren, przed każdym treningiem czy meczem. Bez niego nie było opcji, żebym brał udział w zajęciach. Gdy okazało się, że ze względu na Covid rozgrywki zostaną zakończone dwa miesiące wcześniej, szukałem pozytywów. „Nie spędzę jednak całego sezonu na Voltarenie” – pomyślałem i to mi trochę pomogło.

W Lube dzieliłem szatnię ze znakomitymi zawodnikami. Spoglądanie na treningach czy meczach na Robertlandy’ego Simona to była ogromna przyjemność. Poza tym to fantastyczny gość. Graliśmy o trofea, mieliśmy jedną z silniejszych drużyn, wywalczyliśmy Klubowe Mistrzostwo Świata i Puchar Włoch. We Włoszech środkowi są jednak czasami tylko dodatkiem, a w Polsce często się ich wykorzystuje i są ważnymi postaciami drużyn. Serie A? Mega odpał na serwie, próbujemy odrzucić przeciwnika, a później gramy „lewo, prawo”. Taki Simon potrafił robić dużą różnicę, ale czasami czułem w Cucine, że tak naprawdę mam bardzo mały wpływ na mecz.

Powiedziałeś, że Skra w sezonie 2022/2023 nie była zespołem na pierwszą trójkę. A obecne Zawiercie?

Mamy drużynę na medal PlusLigi, bez dwóch zdań. Przed sezonem eksperci raczej nie widzieli nas na ligowym podium, a my dobrze trenujemy, jesteśmy coraz silniejsi i, odpukać, nie mamy jakichś bardzo poważnych problemów zdrowotnych. Wierzę, że możemy walczyć nawet o złoto, ale osobiście będę się cieszył z każdego medalu.

Słyszałem, że prezes Aluronu, Kryspin Baran, już wcześniej cię kusił.

Pierwsze rozmowy miały miejsce w 2020 roku, po moim powrocie z Włoch. Byliśmy w stałym kontakcie i w końcu udało nam się porozumieć. Prezes Baran wykazał się dużą determinacją. To był moment, gdy chciałem odejść z Bełchatowa, spróbować czegoś nowego, a Zawiercie to klub, który krok po kroku stale się rozwija. Każdy zawodnik, którego pytałem o ten zespół, wypowiadał się w samych superlatywach. Poza tym mam stąd blisko w rodzinne strony [Bieniek pochodzi spod Blachowni, blisko Częstochowy – przyp. red.].

Bieniek po zdobyciu Pucharu Polski z zespołem z Zawiercia. 

Podobno na początku swojej przygody z siatkówką nie lubiłeś jej.

To trudny sport. Gdy jeszcze nie potrafisz w nią grać, nie opanowałeś podstaw, możesz się zniechęcać, bo gra często wygląda tak, że ktoś dobrze zagrywa i seryjnie zdobywa punkty. Im stawałem się lepszy, tym siatkówka bardziej mi się podobała. Zachęcił mnie do niej tata, który sam grał w siatkówkę. Łączył to z pracą w hucie w Blachowni, która sponsorowała zespół. Ale to było inne granie. Za jego czasów można było blokować serwisy, więc zagrywało się często do góry.

Był jakiś moment, gdy poczułeś, że możesz być w tej siatkówce naprawdę dobry?

Turniej półfinałowy mistrzostw Polski kadetów. Występowałem w Norwidzie Częstochowa, pamiętam, że zawody były mocno obsadzone. W dodatku trafiliśmy do grupy śmierci. Byłem wtedy trzecim środkowym i na początku tylko z ławki patrzyłem, jak w meczu z Gwardią Wrocław Maciek Muzaj niszczy nas niemiłosiernie. Przegrywaliśmy 0:2, pojawiłem się na boisku w trzeciej partii i udało się odwrócić losy meczu. Zwyciężyliśmy, dostałem nagrodę MVP. Czułem, że zagrałem świetnie, ostatecznie wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski. Tamten mecz bardzo dużo zmienił, bo po nim byłem już zawodnikiem pierwszej szóstki.

Jak to się stało, że jesteś siatkarzem, a nie piłkarzem, grającym na bramce? I jak duże znaczenie miała pewna akcja z czasów, gdy występowałeś w Pogoni Blachownia?

Miałem siedem czy osiem lat. Stałem na bramce, rywal był z piłką tylko przede mną, ale zamiast w nią, trafił mnie korkami w twarz. Mocno ucierpiał mój ząb, ułamał się jego kawałek, a ja zniechęciłem się do piłki. To był w zasadzie gwóźdź do trumny. Dostałem kopa na koniec i stwierdziłem, że trzeba zmienić dyscyplinę. Poza tym ja w tej piłce za wiele bym nie osiągnął. Postawili mnie na bramce po prostu dlatego, że byłem najwyższy, a ja chciałem grać w polu i strzelać gole.

Występowałeś jeszcze później na środku obrony.

Tak, przez jeden sezon. I to podobało mi się dużo bardziej, bo wreszcie mogłem ruszyć do przodu i strzelić z dystansu (śmiech). W klubie doszło jednak do rozłamu, zrobiły się z niego dwie drużyny. Część chłopaków poszła do jednej, część do drugiej. To też miało wpływ na to, że ostatecznie skończyłem z piłką.

Był też epizod bokserski. Opowiadałeś kilka lat temu mi i Edycie Kowalczyk, że stoczyłeś nawet dwie walki i jesteś niepokonany, bo jedną wygrałeś, a drugą zremisowałeś.

Myślę, że byłbym lepszym bokserem. niż piłkarzem. Miałem do boksu predyspozycje, bo byłem wysoki, chudy, długie ręce. Ale to bardzo ciężki sport. Udzielałem niedawno wywiadu, w którym dziennikarka wyciągnęła zdanie, że jako bokser byłem zbyt agresywny. Okazało się, że ktoś kiedyś napisał takie coś na mój temat. Ja i przesadna agresja? W życiu bym siebie o takie coś nie posądził.

Miałem jeszcze kiedyś inną zabawną sytuację z dziennikarzem. Czasy Effectora, graliśmy mecz i dostałem statuetkę dla najlepszego zawodnika spotkania. Dziennikarz podchodzi do mnie chwilę później i pyta, dlaczego tak dobrze zagrałem. Zażartowałem, że niedługo wcześniej kupiłem sokowirówkę i przed spotkaniem wypiłem sok z buraka. Niedługo później ukazał się artykuł, opierający się na tym, że Bieńka do kapitalnej gry poniósł świeżo wyciskany sok…

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
11
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
55
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Polecane

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
11
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
55
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego
Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

3 komentarze

Loading...