Właściwie od samego początku było wiadomo, kto jest faworytem finału i kto powinien w nim napierać. A zatem przebieg nas nie dziwił, Athletic Bilbao niezależnie od momentu rywalizacji zawsze był groźny. Sęk w tym, że… od 21. minuty musiał odrabiać straty. Miał większe posiadanie, okazje i z pewnością lepszych piłkarzy. Ale gdy to Mallorca wyszła na prowadzenie, pomyśleliśmy „oho, to wygląda jak scenariusz na dogrywkę”.
Kapitalnie to zrobił Daniel Rodriguez. Kiedy Mallorca zaczęła oblegać pole karne piłkarzy z Bilbao, obrońcy z bramkarzem dwoili się i troili, aż w pewnej chwili 35-letni Hiszpan pokazał, co znaczy doświadczenie. Wykazał się sprytem, w gąszczu sylwetek znalazł miejsce i oddał bardzo dokładny strzał z linii pola karnego. Mimo że na linii stał golkiper i jeszcze jeden piłkarz, nie było mowy, żeby wyciągnąć piłkę lecącą tuż przy słupku.
Od tamtej pory Athletic miał jasny sygnał, że nie może tylko atakować. Bo Mallorca, wbrew 15. miejsca w tabeli La Liga, nie jest ogórkiem, którego można ograć z łatwością. Ba, w pierwszej połowie to właśnie ekipa z Balearów oddała więcej celnych strzałów, mimo że przez większość czasu musiała się bronić. Straciła nawet bramkę, ale ze spalonego, po tym jak w pole karne wparował Nico Williams po jednej ze swoich świetnych akcji indywidualnych. Starszy brat mógł tylko patrzeć z podziwem, a może nawet z zazdrością, bo sam nie był tego wieczoru tak dobrze dysponowany.
W drugiej połowie błysk młodego Hiszpana raz za razem przynosił ekipie Ernesto Valverde wiele dobrych rzeczy. A to strzał, a to zalążek fajnej akcji, a to wreszcie asystę przy bramce Sanceta, który w polu karnym Majorki miał czas tylko na dwie rzeczy: przyjęcie i strzał. Obie, jak na rasowego strzelca, którym przecież nie jest, zrobił na kapitalnym poziomie. A że ta sytuacja miała miejsce w 50. minucie, mogliśmy z dużym przekonaniem sądzić, że Mallorca prędzej czy później pęknie.
Athletic próbował, co w jego mocy, ale nie potrafił stworzyć sobie żadnej stuprocentowej okazji. Miał inicjatywę, przeważał, ale do 90. minuty nie dało to żadnego rozstrzygnięcia. Mallorca przetrwała. Ledwo, ale przetrwała. Dla niej wizja grania w dogrywce i rzuty karne były nadzieją, a dla Athletiku – niepotrzebnym wejściem na pole minowe.
Jeśli chodzi o dogrywkę, była bardzo szarpana. To tak naprawdę 30 minut do zapomnienia, ot, jeden z wielu dowodów dla ludzi, którzy nie przepadają akurat za tą częścią meczów pucharowych. Mallorca cieszyła się, że znów dała radę wytrzymywać, ba, piłkarze wręcz przytulali się z wypełnionego celu, ale…
Rzuty karne totalnie zawalili. Mogli napisać niesamowitą historię, zdobywając Puchar Króla jako totalny underdog. Przecież nikt by nawet nie wyśnił jeszcze kilka miesięcy temu, że taki klub może dotrzeć do finału, a co dopiero sięgnąć po to trofeum po raz drugi w historii po 21 latach. I z jednej strony udało się nawiązać tą drogą do lat świetności z przełomu wieków, ale z drugiej Athletic bardziej zasłużył na przerwanie własnej, 40-letniej posuchy. W konkursie jedenastek to tylko potwierdził.
W rzutach karnych 4:2, w bramkę nie trafili Manu Morlanes i Radonić (Mallorca).
Athletic Bilbao – Mallorca 1:1 (0:1) rzuty karne: 4:2
Sancet 50′ – Rodriguez 21′
Czytaj więcej na Weszło:
- Największa porażka Bogdana Wenty [REPORTAŻ]
- Pobije czy nie pobije? Harry Kane na tropie rekordu Roberta Lewandowskiego
- Koniec Zielińskiego w Cracovii. Pytamy: to dobrze, czy nie dobrze? [KOMENTARZ]
- Za rogiem wielki sukces, za kulisami walka o wpływy. W Stuttgarcie jak zawsze jest wesoło
- W sprawie kibiców Wisły PZPN kompromituje się od dawna – teraz musi przestać
- Jim Baxter. Pijany geniusz lat 60. i szkocka wersja George’a Besta
Fot. Newspix